18 lat po debiutanckim, docenionym przez kapitułę Literackiej Nagrody „Nike” tomie wierszy danc i 11 lat po ostatniej książce poetyckiej (Mniej, więcej z 2007 roku) Anna Podczaszy debiutuje po raz wtóry, tym razem jako autorka poezji dziecięcej.
Przy pierwszym kontakcie z Grymasami przypomina się Edward Balcerzan, który zauważył, że dobry autor liryki dziecięcej żyje „życiem podwójnym, dwuczasowym: wytrawna «dorosłość» istnieje obok heroicznej «niedorosłości»”. Tyle że w Grymasach nie ma żadnego „obok”, bo światy starszych i najmłodszych bardzo ładnie się ze sobą przeplatają na zasadzie „fuzji horyzontów”. To przecież dorosły w tych wierszach przejmuje często sposób mówienia dziecka, nie stroniąc choćby od błędów gramatycznych, mieszania stylu potocznego z oficjalnym, artystycznego z osobistym, neologizowania i zdrabniania, a nawet przejawiającego zachowania typowe dla dziecka na zasadzie mimikry – mama grzebiąca w śmieciach, tata wchodzący w rolę rycerza walczącego ze smokiem, a innym razem mdlejący po wysłuchaniu relacji córki z wizyty u dentysty. Oczywiście nie ma w tym wypadku mowy o jakimkolwiek infantylizowaniu postaw, nikt tutaj nie rezygnuje z sił umysłu, jest raczej odwrotnie – przyjęcie dziecięcej perspektywy widzenia świata wiąże się przecież z wcale nie małym wysiłkiem intelektu, zdolnością do refleksyjnego myślenia, umiejętnością czujnej i czułej obserwacji. Dorośli, mówiąc do dziecka, mówią dzieckiem i o dziecku. Ważny jest sposób, w jaki mówią – liryka Podczaszy nie jest autoteliczna, jak choćby doskonałe przecież literacko wiersze dla dzieci Tuwima, Brzechwy i całego szeregu ich następców, bo widać w Grymasach kategoryczny sprzeciw wobec sformułowanej na podstawie kompletnego niezrozumienia dziecięcej podkultury Tuwimowej maksymy, że dzieci jedynie „bzdurzą i chcą być bzdurzone”. Mali bohaterowie nie tylko nie „bzdurzą”, ale sami poetyzują i filozofują, bo w ich mocno zindywidualizowanym języku (Loris Malguzzi mówił metaforycznie o „stu językach dziecka”), nieopierającym się często na gotowych strukturach, odbija się chaotyczny i nieprzewidywalny dla nich świat zresorbowany wszystkimi zmysłami i mocno przetworzony z całym jego bogactwem i różnorodnością, co w pewnym stopniu udało się pokazać autorce. Co ciekawe, język dziecka-poety oprócz funkcji pragmatycznej i semantycznej, ma także w jego oczach moc sprawczą – Ewa, bohaterka wiersza Imię, chciałaby nazywać się inaczej, aby wraz z nowym imieniem zyskać cechy podpatrzone u jej koleżanek: „Chcę na imię mieć Oliwka, / bo Oliwia z naszej klasy / takie fajne ma pisaki / i rysuje wywijasy”.
Nietrudno zauważyć, że forma wierszy Podczaszy nie jest kunsztowna, bo – jak pisał pierwszy polski twórca wierszy dla dzieci Stanisław Jachowicz – dzieci na wykwintności rymu się nie znają. Są to wiersze „uklejone” (znowu Jachowicz), w których pełno jest typowego dziecku naszych czasów językowego obrazu świata zlepionego z elementów popkultury, mowy wysokiej, oficjalnej, języka potocznego, neologizmów, związków frazeologicznych i zasłyszanych fraz (jak choćby archaiczna gramatycznie forma „do dom”, funkcjonująca do dziś w obiegu wyłącznie za sprawą wierszyka o Grzesiu wracającym do domu z workiem piasku). Forma nie jest kunsztowna, bo poetka występuje w roli referenta podpatrującego język, jakim posługują się dzieci, naprędce spisującego, przykładającego tylko (i aż!) ucho do dziecięcego sposobu mówienia i zachowania, rytmizując jedynie spisane obserwacje. Co najważniejsze, poetka obserwuje i opisuje swoje dzieci z pozycji matki, toteż cała książka utrzymana jest w poetyce familiarności: dziecięcy bohaterowie znani są z imienia, przy różnych okazjach pojawiają się wujkowie i dziadkowie, i cały szereg obrazków życia rodzinnego.
Z form reprezentatywnych dla przebogatej przecież w gatunki literatury dziecięcej mamy tu niewiele. Pojawiają się elementy baśniowe („Nieszczęście”) lub bajkowe („Bajka o rybaku”) oraz bardzo dużo wyliczanek, przy czym autorce nie idzie wcale o zabawę formą, ale, znowu, o podzielenie się z czytelnikiem obserwacjami na temat psychiki dziecka. Elementy baśniowe i bajkowe mają charakter terapeutyczny: w „Nieszczęściu” mała dziewczynka rozpacza – i jest to rozpacz prawdziwie głęboka („Nieszczęście, tatusiu, mam wielkie! / Zachwiała pode mną się ziemia”) – z powodu utraty koralika, a jej tata wchodzi w rolę rycerza walczącego z przyczyną dziecięcego smutku niczym ze smokiem, lub stanowią oprawę dla pouczeń dydaktycznych („Bajka o Rybaku”), wyliczenia zaś pojawiają się prawie wyłącznie przy okazji referowania przez matkę dziecięcej potrzeby posiadania przedmiotów mających dla nich znaczenie nieomal religijne. Drobiazgi są dla dzieci ważne z powodu ich funkcji magicznej – kamyk jest meteorytem zdolnym pokonać wroga, płyn w butelce to „mikstura na robaki”, a ze sprężyn znalezionych na śmietniku łatwo wyczarować miotacz kul lub „broń na wrony”, i rekompensacyjnej, bo w gromadzonych przedmiotach zawierają się dziecięce marzenie o lepszym świecie, który jest wielki i piękny, bo taka jest dziecięca wyobraźnia. A jak wygląda codzienność? W wierszach Podczaszy pojawia się wielość wymiarów dziecięcego bycia w świecie – bójki i kłótnie („Siostra i brat” oraz „Wojownicy” ze świetną frazą: „Idzie sobie Radek, / idzie sobie Kuba, / dwa, trzy kroki jeszcze / i będzie rozróba”), sytuacje szkolne („Szkoła”), wizyty u dentysty („Odwaga”), dylematy („Gust”), rozterki („Imię”), stosunek do codziennych obowiązków („Zakupy”, „Śmieci”, „Siódma”, „Kąpiel”), zabawy na podwórku i w domu („Zdobycz”, „Murek”, „Konstruktor”). Co ważne, poetka ani nie idealizuje dziecięcego uniwersum, ani nie przyjmuje perspektywy widzenia dorosłego, dla którego dziecko miałoby być jedynie niedojrzałym i nieustabilizowanym „przedmiotem” wychowania. Dziecięcy bohaterowie Grymasów są jacy są, skłonni do sporów zakończonych bójkami, obrzucający się nawzajem inwektywami, pochylający się badawczym okiem nad psią kupą, przypatrujący się wulgaryzmom napisanym na murze, są brudni, leniwi, nieposłuszni, nadąsani i kapryśni. Potrafią nieźle zaleźć za skórę, o czym autorka chętnie opowiada czytelnikom i w zasadzie można by, parafrazując Białoszewskiego, nazwać te liryki „donosami z domu i podwórka”, tyle że w relacjonowaniu o dziecięcych występkach nie ma za grosz tonu oskarżycielskiego, jest za to dużo empatii, zadziwienia, ogromnego zrozumienia dziecka i szacunku dla niego. Z takich quasi-donosów składa się niemal cała książka. Jedynie trzy wiersze wychodzą poza ten schemat, bo są to utwory, w których na pierwszy plan wysuwa się już nie dziecko z jego problemami i sposobami widzenia świata, ale poetyzująca matka, która w sposób metaforyczny opowiada o dziecku („Nieszczęście” i „Kwiatuszek”) lub zwraca się do dzieci w formie bajki opowiadanej na dobranoc – książkę wymownie zamyka „Bajka o rybaku” będąca pouczeniem o pułapkach czyhających na człowieka, który przestaje patrzeć na świat oczami dziecka.
Janusz Korczak zapytany w pewnym momencie życia o to, jakimi dziełami wielkich pedagogów inspiruje się w swojej pracy wychowawczej, odpowiedział, że już dawno przestał czytać książki, a zaczął czytać dzieci. Czy z tego samego powodu Anna Podczaszy zniknęła z życia literackiego na ponad dekadę? Autorka pisze o swoich dzieciach nie tylko z dużą przenikliwością, ale i – mimo ich ciągłego grymaszenia – z wielką radością, więc miałoby to sens.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury