„Romantyczność”, ta oryginalna, Adama Mickiewicza, młodego poety, debiutanta, o którym można by powiedzieć, że był samorodkiem, startującym bez wsparcia ze strony Biura Literackiego, które by za nim stało, bez Joasi Mueller, która by pomogła mu w oszlifowaniu juweniliów, jest – jeśli przeczytać utwór bez wspomnień o szkolnych schematach – świetnym wierszem. W naszej pamięci same cytaty, sto procent złotych myśli, najefektowniejszy koniec i początek w historii literatury, narodowy komunał, jednak w istocie – wiersz znakomity, odświeżający się w akcie każdej swobodnej lektury i odświeżający myślenie o poezji.
Ma pazur polemiczny, potrafi afirmować, słyszy dialogi, bardzo ciekawie ustawia podmiot – z boku, lecz po stronie przyszłości. Ani nie skąpi słów, ani ich nie nadużywa, wybitnie czuje wielką zmianę w pojmowaniu człowieka. Wydaje się – i nie mówię tego z powodu okoliczności – zadziwiająco aktualny.
„Romantyczność” zapowiadała drugą rewolucję, tę, która nadeszła po rewolucji oświecenia, epoce rozumu, tryumfu „szkiełka i oka”, przełamaniu oporów tradycji, budowaniu społeczeństw opartych na kapitale, technice, przemyśle, rynku oraz idei praw obywatelskich. Wystarczy tyle, w wielkim skrócie, by przyznać, że romantyzm był rewolucją zakotwiczoną w rewolucji poprzedzającej go, że romantyczny historyzm karmił się pamięcią rewolucji XVIII wieku, amerykańskiej, francuskiej, trzeciomajowej, że bez oświeceniowej wyobraźni „świata od nowa” nie mogłaby rozwinąć się wyobraźnia świata wewnętrznego, a bez pomysłu na człowieka pojmowanego jako funkcja rozumu nie byłoby miejsca dla człowieka jako ironicznego duchoznawcy. Romantyzm nastał po i przeciw oświeceniu, tak jak „Romantyczność” powstała po wystąpieniach i przeciw poglądom Jana Śniadeckiego (1819).
A dzisiaj? Dzisiejsza romantyczność „pisze się” – jest pisana przez autorki i autorów tej antologii – u schyłku kolejnej rewolucji technologicznej i być może drugiej na tę skalę rewolucji komunikacyjnej. Nowe media, neoliberalizm z jego niepohamowanym apetytem na wzrost i zysk, pochwycenie świata w sieć z pozoru przez nic nieograniczonych kontaktów, internet, bez którego dostępności napisanie tego tekstu zdaje się prawie niemożliwe (okolice Drezdenka, lipiec 2022), komórka, o której zaledwie jedno pokolenie wstecz właściwie nikt nie śnił, GPS, nasz przewodnik po drogach i bezdrożach – wszystko to opisuje podobnie gruntowną zmianę jak ta, którą zafundowało Zachodowi oświecenie, a zarazem zawiera w sobie ziarno, już wzrosłe, głębokiego, być może cokolwiek romantycznego zawodu.
Współczesne rozczarowanie kapitalizmem w jego ultraliberalnym wydaniu nie potrzebuje obszernych komentarzy. Napisano i powiedziano o nim tak wiele rzeczy przekonujących i nieprzekonujących, że ciągnięcie tego wątku nie ma sensu. Neoliberalizm poświęca nasze jedyne życia konkurencji i statystycznym satysfakcjom (więcej, szybciej, korzystniej), tymczasem my chcemy żyć niedoskonałym, lecz własnym życiem. Nie tylko godzimy się na przegrywanie; nie godzimy się na ciągłą rywalizację o dobra, których nie potrzebujemy. Chcemy równych praw, szacunku i solidarności.
I już? Niestety sama kontestacja bezwzględnego rynku nie wystarczy, by poczuć własne życie. Co więcej, okazuje się, że zarówno odrzucenie współczesności, jak i selektywne zaufanie jej zdobyczom nie uwalnia nas od cierpień, traum, niespełnienia, frustracji, lęków, samotności. Obietnica rewolucyjna, której treścią za każdym razem jest radykalna, oswobadzająca zmiana w życiu każdego z nas, również tym razem musi rozczarować.
Niezbyt zaskakującą odpowiedzią na rozczarowanie światem są próby ponownego zaczarowania go.
Jak? Nie istnieje jedna metoda czy wyjątkowy język. Tak zwany zwrot emotywny w humanistyce, jeśli wziąć go za sposób czytania i pisania, jest jedną z dróg. „Czuję i wierzę”, nieortodoksyjnie, nienachalnie, otwieram się na inne byty, gotowy jestem doświadczyć obcego, nie wstydzę się uniesienia, nie uciszam dramatu, oddaję głos rozpaczy, nie kryję gniewu, prostego szczęścia nie uważam za utopię, miłość znaczy, dobroć się udziela, zło niekoniecznie zwycięża, troska o planetę to nasz wielki zbiorowy obowiązek. Po okresie fetyszyzowania technologii i postępu, kategorii raczej abstrakcyjnych, górę bierze bezpośredniość, współudział, doświadczanie.
Dowodzi tego, jak sądzę, większość utworów zamieszczonych w tej książce, autorstwa zarówno poetek i poetów z dużym dorobkiem, jak i wyłonionych w otwartym dla wszystkich konkursie. Doświadczanie romantyczności bywa konfrontacją z historycznoliteracką (czytaj: szkolną, młodzieńczą) pamięcią, testowaniem „własności” cudzego języka, apokryfem do Mickiewiczowskiej proklamacji, erudycyjną grą. W wielu innych przypadkach odnosi się wrażenie, jakby wiersze wywoływały na powierzchnię ducha czasu, by w laboratorium antropofikcji, jak nazwał literaturę jeden z badaczy (Arkadiusz Żychliński), objawił się w aktualnej postaci. W jeszcze innych mówi ból: gniewny, bezsilny, nieprzedawniony, wżarty w ciało, niedawno niemy, teraz uwolniony w słowach.
Nie wyróżniam w tym tomie utworów lepszych i gorszych, bardziej i mniej udanych, gdyż wszystkie one, lecz każdy inaczej, nader różnorodnie, robią to, czego nam dzisiaj potrzeba – wychodząc z dyskursu późnej nowoczesności, starają się dotrzeć do ukrytej prawdy, doświadczyć romantyczności w stylu własnego istnienia.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.