Rozmowy z Kanonu: odcinek 12 Jan Škrob
nagrania / nowy europejski kanon literacki Grzegorz Jankowicz Jan ŠkrobDwunasty odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejEsej Grzegorza Jankowicza towarzyszący premierze książki Tomasz Mroczny Szaleństwo dnia Maurice'a Blanchota.
Był bierny, urzeczony i odsłonięty.
M. Blanchot, Tomasz Mroczny
Rozumiemy wszystko. Rozumiejąc wszystko (nie powierzchownie,
ale prawdziwie), odrzucamy to, co nie jest częścią pojęcia całości.
M. Blanchot, L’Amitié
Heidegger bardzo dużo mówi o doświadczeniu – w różnych tekstach, w różnych okresach, w różnych kontekstach (najczęściej w nawiązaniu do Ereignis). O lekturze natomiast wypowiada się sporadycznie, nawiasowo – przy okazji innych tematów i problemów, które wydają mu się ważniejsze. Jeśli już pisze o czytaniu, to zazwyczaj w sposób niezwykle gnomiczny (jego krótkie teksty na ten temat można by określić mianem Versuch, pamiętając, że to zarówno próba, esej, jak również aforyzm, krótki tekst). Blanchot przeciwnie: o doświadczeniu nie mówi prawie wcale (przynajmniej nie wprost), natomiast lektura znajduje się w samym centrum jego zainteresowania. Czytanie jest dla Blanchota punctum sapiens literatury, czynnością, która wyznacza horyzont literackiego doświadczenia. W tym zestawie nazwisk to Blanchot jest – przynajmniej z pozoru – odpowiedzialny za lekturę. Także w tym sensie, że to on czyta Heideggera, to on go komentuje i zasila komentarze innych, to on odnosi się do Heideggera w swoich tekstach. Z drugiej jednak strony dzieło szwarcwaldzkiego filozofa można potraktować jako wnikliwą lekturę tekstu kultury (nie tylko filozofii, ale właśnie kultury rozumianej jako archiwum przedstawień wyprodukowanych przez zachodnioeuropejski umysł), a niezwykłe dzieło Blanchota odczytać jako wielką medytację nad doświadczeniem. Kiedy tylko porzucimy ustalenia statystyki, kiedy tylko przestaniemy rachować ilość komentarzy i odniesień do interesujących nas kategorii i zagadnień, wówczas dostrzeżemy inny wymiar dzieł, które wydawały nam się znajome i oswojone.
1. Między doświadczeniem a eksperymentem
Kategoria doświadczenia pojawia się m. in. w kilku paragrafach Przyczynków do filozofii. Heidegger próbuje w nich opisać różnicę pomiędzy doświadczeniem a eksperymentem. Te dwie kategorie określają według niego dwa odmienne sposoby odnoszenia się do rzeczywistości, a mówiąc precyzyjniej: dwa rodzaje relacji między podmiotem a tym, co wobec niego zewnętrzne.
Heidegger – jak zwykle – zaczyna od analizy semantycznej i etymologicznej. Wybiera trzy łacińskie słowa, których znaczenie pozwala mu zarysować ramy współczesnego rozumienia kategorii doświadczenia. Wspomniane słowa to: experiri, experientia i experimentum1. Czasownik doświadczać posiada trzy znaczenia:
1. Natrafiać na coś, co się nastręcza; komuś nastręcza się coś, trafia go, co musi on przyjąć; nastręczanie się czegoś komuś. Nastręczające się, ob-chodzące, pobudzanie, wrażenie zmysłowe. Receptywność, zmysłowość i narządy zmysłów.
2. Podchodzenie do czegoś, rozglądanie się, śledzenie, badanie, prze-mierzanie.
3. Podchodzenie do jako wy-próbowywanie [właśnie dlatego wspomniałem na początku o Ver-such, które oznacza właśnie wy-próbowywanie i w dalszej części mojego tekstu ściśle połączy się z eksperymentem i lekturą eksperymentalną], a nawet wypytywanie, czy wtedy-gdy, jak-kiedy2.
Różnica pomiędzy drugim i trzecim znaczeniem jest jedynie różnicą skali, albowiem obydwie definicje opisują ten sam model doświadczenia, koncentrując się wszelako na dwóch jego wymiarach czy zakresach. Jak pisze Heidegger w komentarzu do powyższej analizy semantycznej: „W drugim i trzecim przypadku zawsze coś poszukiwanego w sposób mniej lub bardziej określony. W przypadku drugim nie określone, co mi się nastręcza, co zastaję bez swego współudziału. W trzecim przypadku: ingerencja lub wyostrzenie podchodzenia, rozkładanie, powiększanie za pomocą pewnych środków, instrument, narzędzie, samo materialno-rzeczowe„3. Wyostrzenie i powiększenie osiągane są za pomocą narzędzi, instrumentów, aparatów naukowych, które są niezbędne do przeprowadzenia eksperymentu. Jeśli mówię, że różnica między drugim i trzecim znaczeniem czasownika doświadczać jest jedynie różnicą skali, to chodzi mi o to, że mamy tutaj do czynienia z dwoma etapami badania rzeczywistości. Etap pierwszy to badanie tego, co istnieje bez współudziału podmiotu poznającego, co nastręcza się samo jako obiekt poznania i czego nie zmienia się w trakcie eksperymentu. Etap drugi to ingerencja, czyli obróbka obiektu – punktowa obserwacja i rozkładanie na elementy, które w efekcie badania mogą przyjąć całkowicie nową konfigurację.
Pierwsze z przywołanych przez Heideggera znaczeń przedstawia podmiot jako niemal całkowicie bierny i odsłonięty, wy-stawiony na świat, wyeksponowany. Coś mu się nastręcza, coś trafia w niego – jego doświadczenie jest skazane na przygodność, nieokreśloność i nieprzewidywalność. Przed takim doświadczeniem nie sposób się obronić. Heidegger bardzo wyraźnie powiada, że „komuś nastręcza się coś, trafia go, co musi on przyjąć”. Wymóg przyjęcia, konieczność ostatecznej otwartości na to, co przychodzi z zewnątrz, czynią z doświadczającego podmiot całkowicie bezbronny. Jest odsłonięty, wystawiony na pokaz i na razy, które mogą przyjść ze strony świata. W zasadzie w tym pierwszym znaczeniu nie ma jeszcze mowy o podmiocie (przynajmniej nie w nowożytnym znaczeniu tego słowa) i być może właśnie dlatego Heidegger posługuje się zaimkami nieokreślonymi, pisząc, że coś nastręcza się komuś. Ten nieukształtowany jeszcze podmiot, proto-podmiot jest wystawiony na niebezpieczeństwo (łacińskie periculum, które słychać w experiri i niemieckie Gefahr oparte na tym samym źródłosłowie, co Erfahrung).
Nie trudno się domyślić, że właśnie to znaczenie czasownika doświadczać jest dla Heideggera sensem źródłowym i najistotniejszym. To w nim zawiera się definicja doświadczenia, którą kultura zachodnioeuropejska zaprzepaściła, kiedy w swoim centrum umieściła metafizykę i jej podstawowy aparat poznania, czyli przedstawienie, Vorstellung. świat przemieniony w obraz, ujęty w ramy reprezentacji, zamknięty w przedstawieniu stał się przedmiotem innego rodzaju doświadczenia, stał się obiektem eksperymentu.
Eksperyment pozwala na całkowitą neutralizację niebezpieczeństwa. Dzięki warunkom, w których jest przeprowadzany, dzięki zastosowanym instrumentom i dzięki pozycji poznającego podmiotu, experimentum oddala zagrożenie przychodzące z zewnątrz, ale też uniemożliwia dostęp do świata. Przestrzenią eksperymentu jest laboratorium, gdzie rzeczywistość zostaje sprowadzona do roli wycinka, próbki, exemplum. Wypreparowana, rozłożona na elementy, oświetlona, poddana oglądowi i obrachowana, wymierzona i powiększona – taka jest rzeczywistość jako przedmiot eksperymentu.
Przejście od doświadczenia źródłowego do experimentum było możliwe, dzięki pojawieniu się – jak powiada Heidegger – pewności Ja4 Potrzebny był podmiot, źródło przedstawień, dysponent świata. Ale to nie wszystko. Potrzebna była także nauka, czyli wytworzony przez podmiot system reprezentacji. Mówiąc o stosunku nauki do świata, Heidegger posługuje się heglowską kategorią Aussetzung, która oznacza zajmowanie miejsca, wystawianie, ale także przerwę. świat zostaje ustawiony w określonym miejscu i przekształcony w przedmiot poznania, zostaje rozerwany na kawałki, które następnie poddawane są badaniu. Nauka, o której mówi tutaj Heidegger, to nie tylko dyscypliny przyrodnicze, z którymi naturalnie łączymy działalność eksperymentalną, ale każda dziedzina produkująca obrazy czy przedstawienia, czyli każda teoria. Tę ostatnią szwarcwaldzki filozof rozumie na sposób etymologiczny – greckie theorein znaczy patrzeć, obserwować, gapić się, przyglądać się czemuś, a teoria to po prostu obraz.
Naprzeciwko siebie stają zatem dwa modele doświadczenia. Eksperyment, który podporządkowuje sobie rzeczywistość, i doświadczenie źródłowe, które na rzeczywistość się otwiera. Jak pisze autor Bycia i czasu: „experiri – tak w ogóle przeciwko wszystkiemu, co autorytatywnie oznajmione i co w ogóle nie da się pokazać ani ustawić w świetle„5. Źródłowa forma doświadczenia jest niedostępna w laboratorium, niemożliwa w rozświetlonej poznaniem przestrzeni eksperymentu. Experientia została zaprzepaszczona i zapomniana, co było – Heidegger dixit – największym błędem zachodnioeuropejskiej tradycji metafizycznej.
2. Doświadczenie lektury i lektura eksperymentalna
1
Jeśli w miejsce rzeczywistości podstawimy tekst, a w miejsce heideggerowskiego kogoś – czytelnika, wówczas kategorię doświadczenia będzie można powiązać z czytaniem. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że lektura powinna być dla niemieckiego filozofa jedną z najważniejszych form doświadczenia, winna stanowić figurę źródłowego doświadczenia świata. Jeśli literatura, a w szczególności poezja, jest miejscem nasłuchu Logosu, jest siedzibą przemawiającego Bycia (zagłuszanego przez zracjonalizowaną gadaninę nauki i eksperymentu), to czytanie stanowi najprostszy sposób na odnowienie relacji ze światem. Zadaniem czytelnika byłby nasłuch (lub lepiej: od-słuch) słowa, które pojawiło się u samego początku dziejów. Przytłaczający rozgwar teorii zagłusza Logos, ale w sukurs przychodzi mu czytelnik, ktoś nieuzbrojony w teoretyczne narzędzia, ktoś otwarty na nastręczające się Bycie. W eseju o Hölderlinie autor Przyczynków powiada tak oto:
Człowiek zachowuje się tak, jakby był twórcą i władcą języka, podczas gdy to język jest jego panem. Gdy ten stosunek panowania się odwraca, człowiek dopuszcza się osobliwej machinacji. Język staje się środkiem wyrazu. Jako wyraz [Ausdruck] język może zostać zdegradowany do samego tylko środka nacisku [Druck]. (…) Właściwie [jednak] mówi język. Człowiek mówi dopiero i tylko o tyle, o ile odpowiada językowi, słuchając jego przemowy. Pośród wszystkich przemów, jakie my, ludzie, jesteśmy zdolni wypowiedzieć od siebie, język jest największą i wszędzie pierwszą. Język pierwszy, a potem ostatni wskazuje nam istotę rzeczy6.
I znów mamy dwa rodzaje relacji między podmiotem i czymś wobec niego zewnętrznym. Tym razem chodzi o człowieka i język, czytelnika i tekst. Przepis Heideggera na dobrą lekturę jest prosty: to język musi przemawiać przez nas, to tekst musi nam się nastręczyć, to słowo musi trafić w nas. Jeśli język i tekst staną się tylko wyrazem, lektura przemieni się w eksperyment czy osobliwą machinację. Maszyna czytania raz puszczona w ruch nie oszczędzi żadnej linijki. Język zamieni się w środek nacisku, w narzędzie nakłuwania świata (maszyną służącą do tłoczenia wyroku śmierci – jak u Kafki, albo matrycą odciskającą się na powierzchni świata – jak u Foucaulta), w narzędzie ingerencji, w instrument służący do opanowywania rzeczywistości. W rozumieniu Heideggera doświadczenie lektury jest patetyczne. Nie chodzi mi tylko o styl, w jakim filozof mówi o czytaniu i powinnościach poezji, ale także o niebezpieczeństwo, które wiąże się z lekturą. Pathos, ból, jest częścią doświadczenia, także – a może przede wszystkim – doświadczenia lektury. Prawda Bycia uobecni się w czytaniu tylko wtedy, gdy pozwolimy jej nastręczać się nam w trakcie czytania, gdy wystawimy się na nią i przyjmiemy ją bezwarunkowo. Zadanie czytelnika – w myśl tej formuły – nie polega na analizie formalnej tekstu, lecz na nasłuchiwaniu słowa, podsłuchiwaniu istoty rzeczy, która przemawia w języku. Strukturalna rozbiórka literatury jest zatem sztandarowym przykładem lektury eksperymentalnej. Nie inaczej rzecz ma się w przypadku wykładni hermeneutycznej czy fenomenologicznej. Wszędzie tam, gdzie czytelnik przystępuje do czytania z określonym programem w głowie, gdzie pojawiają się analityczne narzędzia, gdzie pojawia się teoria i – jak pisze Heidegger – określony sposób stawiania pytań7, mamy do czynienia z lekturowym eksperymentem.
2
Czas najwyższy oddać głos Blanchotowi. Co on ma nam do powiedzenia na temat lektury? W jaki sposób ją definiuje? Jakie zadania stawia przed czytelnikiem?
Komentatorzy podpowiadają nam, że w kwestii doświadczenia i czytania nie ma różnicy pomiędzy Heideggerem i Blanchotem. Co prawda u Blanchota Logos nie objawia w tekstach literackich swojej pełni (raczej prowadzi oko czytelnika po śladach swojego zniknięcia), jednak spojrzenie poety – a także spojrzenie czytelnika – jest doświadczeniem fundamentalnym i pierwszym, doświadczeniem początku. Według Blanchota tekst może być siedliskiem wszelkiej inności i pojedynczości, przygodności i jednostkowości. A inność (tutaj Blanchot niemal cytuje Heideggera) wypływa z zewnątrz, jest strumieniem tryskającym z najbardziej pierwotnej skały świata. To, co inne, objawiając się w tekście, nie poddaje się żadnej władzy. Ten, kto czyta nigdy nie opanuje inności. Lektura jest doświadczeniem niemożliwości, której żadna władza (czy to podmiotu, czy to nauki) nie może ująć w sidła przedstawienia. Tekst odprawia z kwitkiem każdego, kto próbuje narzucić mu rygor eksperymentu, kto – jak powiada gdzieś Lévinas na marginesie dzieł Blanchota – pragnie egzegetycznej rozrywki. Ta ostatnia jest dokładnym odpowiednikiem osobliwej machinacji, o której pisał Heidegger. Relacja między czytelnikiem a tekstem zawsze układa się z korzyścią dla tekstu. Stosunek panowania nie zostaje odwrócony, a inność wymyka się eksperymentalnemu uchwytowi. W przepięknym eseju zatytułowanym Doświadczenie Lautréamonta Blanchot tak oto opisuje pragnienia komentatora: „Chciałby być czytelnikiem, który jest nieobecny w swojej lekturze, jest ledwie widoczną obecnością, najskromniejszą i najbardziej zredukowaną jak to tylko możliwe, aż do punktu, w którym stałby się samą rzeczą powiększoną przez spojrzenie, a nie okiem obcego, który osądza, oblicza, mierzy, definiuje i wyrzuca to, co widzi„8. Dla Blanchota czytanie zawsze wiąże się z uprzedmiotowieniem czytelnika, z niemal masochistycznym poświęceniem się tego, kto czyta. Władza literatury jest nieograniczona, a doświadczenie czytania zawsze skrywa możliwość totalnej destrukcji podmiotu. O takiej lekturze opowiada słynny fragment z Tomasza Mrocznego, który przytoczę w całości:
Tomasz pozostał w swoim pokoju i czytał. Siedział z rękami splecionymi na czole, wpierając kciuki w skórę u nasady włosów, tak pochłonięty lekturą, że nawet się nie poruszał, kiedy otwierano drzwi. Wchodzący widzieli jego książkę niezmiennie otwartą na tych samych stronach i byli przekonani, że udaje. On zaś czytał. Czytał z niezrównaną uwagą i wnikliwością. Przy każdym znaku znajdował się w tej samej sytuacji, co samiec modliszki tuż przed pożarciem. Jedno wpatrywało się w drugie. Słowa wychodzące z książki, która nabierała śmiertelnej mocy, słowa spokojne i błogie, przyciągały muskające je spojrzenie. Każde z nich, niczym na wpół przymknięte oko, pozwalało wnikać w siebie owemu nazbyt żywemu spojrzeniu, którego w innych okolicznościach by nie zniosło. Tomasz wślizgnął się zatem w te korytarze, podążając naprzód bez przeszkód, aż do chwili, gdy dostrzegło go wnętrze słowa. Nie odczuwał jeszcze strachu, przeciwnie, była to chwila niemal przyjemna, którą miałby ochotę przedłużyć. Jako czytelnik wpatrywał się radośnie w tę małą iskierkę życia, którą bez wątpienia rozbudził. Z przyjemnością przyglądał się oku, które go widziało. Jego przyjemność stała się wielka. Tak wielka, tak bezlitosna, że doznawał jej z niejakim przerażeniem, a kiedy się wyprostował, co za nieznośna chwila, nie otrzymując od swego rozmówcy najmniejszego znaku, dostrzegł całą dziwaczność sytuacji, kiedy zwykłe słowo obserwowało go niczym żywa istota, i to nie jedno słowo, wszystkie słowa zawarte w tym jednym, wszystkie, które mu towarzyszyły i które z kolei same zawierały w sobie inne słowa, niczym zastęp aniołów sięgający nieskończoności, aż po oko absolutu. Nie odrywając się od tekstu tak pilnie strzeżonego, z całych sił starał się nad sobą zapanować, uporczywie nie odwracał odeń oczu, wciąż jeszcze mając się za wnikliwego czytelnika, kiedy oto słowa zawładnęły nim i zaczęły w nim czytać. Wzięły go w posiadanie nadzmysłowe ręce, zatopiły się w nim zęby nabrzmiałe sokami; całym swym żywym ciałem wszedł w anonimowy kształt słów, nadając im własną substancję, kształtując ich wzajemne powiązania, darowując słowu być własny byt. Całymi godzinami trwał tak w bezruchu, mając co pewien czas zamiast oczu słowo oczy: był bierny, urzeczony i odsłonięty. A nawet nieco później, kiedy już się poddał i wpatrując się w książkę z odrazą rozpoznał samego siebie pod postacią tekstu, który czytał, jego osoba, wyzbyta świadomości, zachowała jeszcze myśl, a słowo On i słowo Ja, przycupnięte na jego ramionach, zaczynały prowadzić wzajemną rzeź, słowa mroczne, dusze bezcielesne i anioły słów, które głęboko weń zstępowały9.
Tomasz jest wnikliwym interpretatorem – całkowicie skupionym na lekturze, odizolowanym od rozgwaru świata. Ktoś wchodzi i przygląda się jego pracy, ale Tomasz nie zwraca na to uwagi. Tekst jest najważniejszy – ta książka, ta strona pokryta pismem i nic więcej. Bohater Blanchota godzi się na warunki, jakie dyktuje tekst, godzi się na dyktat literatury. Od samego początku stawką jest jego życie – Blanchot mówi, że Tomasz znajduje się w podobnej sytuacji, co samiec modliszki. Domyślamy się, że kiedy tylko zapłodni tekst znaczeniem, zostanie pożarty. Jego przydatność jest ograniczona, jego poświęcenie nieskończone. Tekst wciąga go do swojego wnętrza, uwodzi i mami, zastawia sidła, które są dobrze widoczne, a mimo to Tomasz daje się złapać w pułapkę. W labiryncie zdań czeka na niego oko tekstu. Jeśli bohater miał na początku nadzieję, że to on będzie depozytariuszem sensu, że to on zapanuje nad tekstem, to w tym momencie Heideggerowskie relacje władzy zostają ustalone raz na zawsze: czytający zmienia się w czytanego. Tekst zaczyna czytać w czytelniku, który jest bierny, urzeczony i odsłonięty. Oto doświadczenie lektury w najczystszej postaci. Ale czy na pewno?
Wymowa tego fragmentu wydaje się jednoznaczna i gdyby Tomasz Mroczny był jedyną wypowiedzią Blanchota na temat czytania, można by uznać, że nie ma pilniejszego ucznia Heideggera! Wszystkie pragnienia szwarcwaldzkiego filozofa względem źródłowego doświadczenia zostają spełnione. Problem tylko w tym, że Blanchot bardzo wyraźnie podkreśla, że mamy tutaj do czynienia z pragnieniem, z fantazmatem, który stworzyliśmy na użytek kultury pogrążonej w rozpaczy po utracie świata. To tylko złudzenie, chwilowa rozkosz podsycana wyobraźnią, która poszukuje innych obrazów, obrazów inności. W przywoływanym już szkicu o Lautréamoncie Blanchot pisze, że owszem, czytelnik pragnie zredukować swoją obecność, poddać się całkowicie temu, na co patrzy i co odkrywa, ale to pragnienie nigdy nie zostanie zaspokojone, albowiem efektem lektury jest tekst (mniejsza o to, czy zapisany, czy nie), ustanawiający „stabilny system enuncjacji, których zadanie polega na wieczystym przechowaniu (…) siły dzieła„10. Mówiąc inaczej: nie da się uciec od eksperymentu. Zawsze, gdy zaczynamy pisać o czytaniu (albo po prostu interpretować literaturę), zaczynamy także eksperymentować. Radykalna wersja tego argumentu brzmi tak oto: nie ma możliwości porzucenia eksperymentu i powrotu do źródłowego doświadczenia. Nawet jeśli wpadamy na ślad źródła (jak to się często dzieje u Blanchota), rychło okazuje się, że ów trop prowadzi donikąd. W Byciu i czasie Martin Heidegger pisze, że „To oparte na zasłyszeniu bycie-na-tropie – kto rzeczywiście jest na tropie’ czegoś, ten o tym nie mówi – jest najbardziej podstępnym sposobem, w jaki dwuznaczność prezentuje możliwości jestestwa, by od razu zdusić ich moc„11. Pisarz (a według Blanchota każdy czytelnik jest pisarzem) nie może zamilknąć. Kiedy tylko wpada na trop, od razu zaczyna o tym mówić. I z miejsca ląduje w sidłach dwuznaczności – z jednej strony sugeruje, a czasem nawet (jak to jest w przypadku Heideggera) postuluje, konieczność powrotu do źródłowego doświadczenia, z drugiej – nie potrafi uwolnić się od metody eksperymentalnej.
Istnieje bardzo piękne świadectwo tej dwuznaczności. W jednym ze swoich gnomicznych fragmentów poświęconych lekturze szwarcwaldzki filozof odpowiada na pytanie, co znaczy czytać:
Tym, co w czytaniu nas niesie i kieruje jest zbieranie i skupianie. Zbieranie i skupianie nad czym? Nad tym, co napisane, co w napisanym zostało powiedziane. Autentyczne czytanie to zbieranie i skupianie nad tym, co – bez naszej wiedzy – wezwało już naszą istotę, bez względu na to, czy chcemy odpowiedzieć na to wezwanie, czy je pominąć12.
Mamy tu wszystkie wątki, które się do tej pory pojawiły. Czytelnik zbiera głosy rozproszone w tekście, by usłyszeć powiadanie Bycia. Został wezwany i oto stawia się, by odpowiedzieć na zew dobiegający ze strony tekstu. W komentarzu do tej definicji czytania Michał Paweł Markowski przywołuje 35 paragraf z Bycia i czasu, w którym mowa o lekturze nieautentycznej. Czytanie nieautentyczne – czyli, jak mówi filozof, powierzchniowe – polega na przywiązywaniu zbyt dużej wagi do wielogłosowości tekstu, do gadaniny (Gerede), która niczego nie przekazuje, niczego nie komunikuje. Jeśli zanurzymy się w odmętach języka, jeśli pozwolimy językowi nieść się w stronę tyleż nieuchronnego, co niepokojącego milczenia, to w istocie niczego nie przeczytamy. Potrzebna jest puryfikacja, oczyszczenie tekstu. Czytelnik musi wypreparować głos, w którym usłyszy wiadomość wysłaną przez Bycie. Jak dokonać takiej preparacji, unikając metody eksperymentalnej? To pytanie filozof pozostawia bez odpowiedzi. „Tylko ja i Logos – pisze Markowski. Nikt inny i nic innego pomiędzy nami: oto jest scena autentycznej lektury, którą rządzi wiara i zazdrość o wyłączność„13. W wiejskiej chacie w Todtnauberg nie było żadnego doświadczenia lektury, o czym najlepiej świadczy powtarzalność i monotonia Heideggerowskich egzegez. Eksperyment szwarcwaldzkiego filozofa, prowadzony tradycyjnymi środkami, miał przynieść rewelacyjne efekty. Blanchot: „Komentator charakteryzuje się niezrównaną pasywnością tego, kto czyta, i kontrolowaną wolnością tego, kto pisze„14. Od tej dwuznaczności nie ma ucieczki – odwrotną stroną doświadczenia czytania jest lektura eksperymentalna.
Urodzony w 1978 roku. Krytyk, filozof literatury i tłumacz. Redaktor serii krytycznoliterackiej „Punkt Krytyczny” czasopisma „Studium”. Wykładał literaturę polską na Uniwersytecie Indiana w Bloomington. Współpracownik Centre for Advanced Studies in the Humanities UJ. Prowadził audycję „Czytelnia” w TVP Kultura. Jest wiceprezesem i redaktorem w Fundacji Korporacja Ha!Art. Redaktor działu kultura „Tygodnika Powszechnego”. Juror Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”. Dyrektor wykonawczy Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada. Mieszka w Krakowie.
Dwunasty odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejJedenasty odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejDziewiąty odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejDziesiąty odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejSpotkanie z udziałem Charlotte Van Den Broeck, Radmili Petrović, Jana Škroba oraz Grzegorza Jankowicza w ramach festiwalu TransPort Literacki 28. Muzyka Resina.
WięcejÓsmy odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejCzytanie z książki Taxi Andrzeja Sosnowskiego z udziałem Grzegorza Jankowicza w ramach festiwalu TransPort Literacki 28. Muzyka Resina.
WięcejDziewiętnasty odcinek z cyklu „Rozmowy na koniec” w ramach festiwalu TransPort Literacki 28. Muzyka Resina.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Grzegorza Jankowicza, Andrzeja Sosnowskiego i Anny Wasilewskiej podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejSiódmy odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejSzósty odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejTrzeci odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejPiąty odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejFragment posłowia Grzegorza Jankowicza do książki Taxi Andrzeja Sosnowskiego, wydanej w Biurze Literackim 15 maja 2023 roku.
WięcejDrugi odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejSpotkanie z udziałem Claudiu Komartina, Aleša Štegear, Mai Urban, Miłosza Biedrzyckiego i Grzegorza Jankowicza w ramach festiwalu TransPort Literacki 27. Muzyka Hubert Zemler.
WięcejPierwszy odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejWprowadzenie do debaty „Czy próbujesz zmienić świat swoim pisaniem?” autorstwa Artura Burszty i Grzegorza Jankowicza.
WięcejGłos Grzegorza Jankowicza w debacie „Poetycka książka trzydziestolecia”.
WięcejSzkic Grzegorza Jankowicza towarzyszący wydaniu antologii 100 wierszy wypisanych z języka angielskiego, w wyborze i przekładzie Jerzego Jarniewicza, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 24 września 2018 roku.
WięcejPrezentacja antologii Leszka Engelkinga Maść przeciw poezji. Przekłady z poezji czeskiej. Książkę komentują Grzegorz Jankowicz, Bohdan Zadura oraz tłumacz. Wiersze Jaroslava Vrchlickiego „Śpiąca Praga” i „Venus Verticordia” we własnej aranżacji muzycznej wykonuje Sambor Dudziński.
WięcejEsej Grzegorza Jankowicza towarzyszący premierze książki Stare śpiewki Andrzeja Sosnowskiego.
WięcejRecenzja Grzegorza Jankowicza z książki Rozbiórka Magdaleny Rybak.
WięcejGłos Grzegorza Jankowicza w debacie „Kto w Odsieczy”.
WięcejGłos Grzegorza Jankowicza w debacie „Być poetą dzisiaj”.
WięcejEsej Grzegorza Jankowicza towarzyszący premierze książki Pozytywki i marienbadki (1987–2007) Andrzeja Sosnowskiego.
Więcej
Podsumowanie debaty „Dożynki 2008”.
WięcejGłosy Julii Fiedorczuk, Grzegorza Jankowicza, Pawła Kaczmarskiego, Mateusza Kotwicy, Marty Kucharskiej i Marcina Sierszyńskiego w debacie „Dożynki 2008”.
WięcejGłosy Artura Burszty, Piotra Czerniawskiego, Grzegorza Jankowicza, Pawła Kaczmarskiego, Adama Poprawy, Bartosza Sadulskiego i Przemysława Witkowskiego w debacie „Barbarzyńcy czy nie? Dwadzieścia lat po ‘przełomie’ ”.
WięcejRecenzja Grzegorza Jankowicza z książki Dni i noce Piotra Sommera.
WięcejPodsumowanie debaty „Książka 2008”.
WięcejGłos Grzegorza Jankowicza w debacie „Książka 2008”.
WięcejWprowadzenie do debaty „Książka 2008”
WięcejKomentarze Piotra Czerniawskiego, Grzegorza Jankowicza, Anny Kałuży, Bogusława Kierca, Karola Maliszewskiego, Edwarda Pasewicza, Tomasza Pułki, Justyny Sobolewskiej i Konrada Wojtyły.
WięcejKomentarze Grzegorza Jankowicza, Edwarda Pasewicza, Tadeusza Pióro, Agnieszki Wolny-Hamkało.
WięcejKomentarze Kacpra Bartczaka, Grzegorza Jankowicza, Edwarda Pasewicza, Justyny Sobolewskiej, Agnieszki Wolny-Hamkało.
WięcejKomentarze Mariusza Grzebalskiego, Grzegorza Jankowicza, Marka K. E. Baczewskiego, Macieja Roberta, Łukasza Jarosza, Grzegorza Wysockiego oraz Macieja Woźniaka do książki Antypody Sławomira Elsnera.
WięcejKomentarze Grzegorza Jankowicza, Grzegorza Czekańskiego, Justyny Sobolewskiej oraz Rafała Praszczałka.
WięcejKomentarze Anny Kałuży, Grzegorza Jankowicza, Adama Zdrodowskiego, Julii Szychowiak, Kamila Zająca, Bartosza Sadulskiego.
WięcejKomentarze Dariusza Sośnickiego, Justyny Sobolewskiej, Julii Fiedorczuk, Grzegorza Jankowicza.
WięcejKomentarze Agnieszki Wolny-Hamkało, Grzegorza Jankowicza, Bartosza Sadulskiego, Przemysława Witkowskiego.
WięcejKomentarze Dariusza Sośnickiego, Grzegorza Jankowicza, Adama Zdrodowskiego.
WięcejKomentarze Jacka Gutorowa, Pawła Mackiewicza, Kuby Mikurdy, Igi Noszczyk, Grzegorza Jankowicza.
WięcejRecenzja Grzegorza Jankowicza z książki Taxi Andrzeja Sosnowskiego.
WięcejFragment pochodzi z książki Tomasz Mroczny Szaleństwo dnia. Klip zrealizowany w ramach konkursu „Etiuda z wierszem” dla studentów wrocławskiej ASP.
WięcejRecenzja Julii Fiedorczuk z książki Tomasz Mroczny. Szaleństwo dnia Maurice’a Blanchota.
WięcejRecenzja Marcina Orlińskiego z książki Tomasz Mroczny. Szaleństwo dnia Maurice’a Blanchota.
Więcej