recenzje / KOMENTARZE

„Zatarty fresk”

Justyna Bargielska

Autorski komentarz Justyny Bargielskiej do wiersza Zatarty fresk, towarzyszący premierze książki Szybko przez wszystko, wydanej w Biurze Literackim 13 października 2013 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Zatarty fresk

Cie­ka­wość mnie i tro­ska drę­czy nie­ustan­na:
Co robi owa ślicz­na more­lo­wa pan­na,
Któ­ra przy­braw­szy postać boskie­go anio­ła
Wiatr lotu zacho­wa­ła w krnąbr­nych puklach czo­ła.
I wzno­sząc wzrok zara­zem i sar­ni i orli,
Z natchnio­ne­go naka­zu Meloz­za da For­li,
W tuni­ce mio­do­płyn­nej, w wło­sów aure­oli,
Trą­ca­ła stru­ny smu­kłej jako jej dłoń wio­li;
Aż swej wła­snej muzy­ki nie­biań­ski­mi tony
Porwa­na, w swe ojczy­ste ule­cia­ła stro­ny,
By w mej pamię­ci bar­wą owo­cu trwać samą,
Jak na zatar­tym fre­sku: more­lo­wą pla­mą.


Mój wybór ze Staf­fa robi­łam meto­dą dla eks­per­tów zapew­ne god­ną poża­ło­wa­nia, ale jak­że eks­cy­tu­ją­cą, za swo­je jedy­ne, prze­moż­ne kry­te­rium uzna­ją­cą to, czy pro­duk­cja jest war­ta cove­ru. Poniż­szy tekst zaczy­nam pisać już któ­ryś raz i za każ­dym razem nie­stru­dzo­ny w udo­wad­nia­niu, że nie jest bez­za­ło­go­wym dro­nem, edy­tor tek­stu popra­wia „cove­ru” na „Dove­ru”. Jeśli w pew­nym momen­cie prze­sta­nę popra­wiać jego popraw­ki, pro­szę o wyba­cze­nie. Bez­za­ło­go­we dro­ny zazwy­czaj wie­dzą lepiej, one jedy­ne nie mają pro­ble­mów z likwi­do­wa­niem cywil­nych celów.

Meloz­zo da For­li nama­lo­wał tych anio­łów, o któ­rych pisze Staff, co naj­mniej kil­ka, wszyst­kie porów­ny­wal­nie zatar­te. Na wio­li gra tyl­ko jeden z nich, a że od cza­sów Staf­fa zdą­ży­li­śmy sobie przede­fi­nio­wać smu­kłość aż po eks­tre­mum ano­rek­sji, czy­ta­jąc ten wiersz widzę, owszem, anio­ła Meloz­za, ale tego gra­ją­ce­go na trój­ką­cie, bo dowol­na, moim zda­niem, figu­ra geo­me­trycz­na wyda się współ­cze­sne­mu czy­tel­ni­ko­wi smu­klej­sza niż wio­la, któ­ra, jak sądzę, koja­rzy się raczej z vio­lą da gam­ba, czy­li pro­to­ty­pem wio­lon­cze­li, a nie z vio­lą, czy­li – z angiel­ska i z wło­ska, albo z mię­dzy­na­ro­do­we­go języ­ka instru­men­ta­li­stów – altów­ką. Taki­mi prze­ro­śnię­ty­mi skrzyp­ca­mi, któ­re jesz­cze od bie­dy moż­na uznać za smu­kłe.

Trój­kąt jest mi jed­nak rów­nież potrzeb­ny, aby umie­ścić more­lo­we­go anio­ła tam, gdzie jego pro­fe­sjo­nal­ne miej­sce – na media­tor­skim pół­e­ta­cie mię­dzy mną a Bogiem. Tak jak nasze cza­sy rede­fi­nio­wa­ły smu­kłość, tak i ja, uwiel­bia­jąc trój­ką­ty, na pry­wat­ny uży­tek rearan­żu­ję sobie dogmat o Trój­cy świę­tej, zakła­da­jąc, że Bóg lubi nie tyl­ko tę trój­cę, któ­rą sam w trzech oso­bach two­rzy, ale i te, któ­re zale­d­wie wień­czy.

Już trud­no, że mój anioł tak zapa­mię­tu­je się w uro­ku – i sar­nim, i orlim – reci­ta­ti­vu pośred­nic­twa mię­dzy grzesz­ną mną a moim Stwór­cą, że kom­plet­nie o mnie zapo­mi­na i, „porwa­ny wła­snej muzy­ki nie­biań­ski­mi tony”, powra­ca do bazy. More­lo­wy obraz, jaki mi pozo­sta­wia na pocie­chę i zachę­tę (trud­no uwie­rzyć, że te dwa rze­czow­ni­ki nie mają jed­ne­go źró­dło­sło­wu; może jed­nak mają?), wypły­wa tuż pod powierzch­nię mojej obo­la­łej pamię­ci (z kolej­nym rokiem ziem­skie­go życia coraz bar­dziej) za każ­dym razem, gdy jest napraw­dę potrzeb­ny.

Co oczy­wi­ście nie zna­czy, że sta­je się w peł­nym rozu­mie­niu tego sło­wa dostęp­ny: korzyść, jaką odno­szę z prze­cho­wy­wa­nia tego obra­zu w pod­świa­do­mo­ści, podob­na jest korzy­ści boha­te­ra Panien z Wil­ka, któ­ry po dwu­dzie­stu latach powra­ca na tytu­ło­wy fol­wark, by się dowie­dzieć, mię­dzy inny­mi, że jed­na z panien z Wil­ka, Fela, nie żyje od daw­na. Tuż po otrzy­ma­niu tej wia­do­mo­ści Wik­tor uświa­da­mia sobie, że Fela była naj­pięk­niej­szą z sióstr – to jeden z dwóch, moim zda­niem, nie­mal­że dys­kwa­li­fi­ku­ją­cych błę­dów kon­struk­cyj­nych czło­wie­ka, pole­ga­ją­cy na tym, że im bar­dziej coś jest dla nie­go stra­co­ne, tym wyżej pod wzglę­dem este­tycz­nym jest to skłon­ny oce­niać. Wik­tor ma prze­ślicz­ny fla­sh­back, w któ­rym Fela nago, po kąpie­li w jezio­rze, roz­cze­su­je nad brze­giem wło­sy i, zapo­mi­na­jąc o swo­jej nago­ści, wycią­ga do nie­go rękę pyta­jąc: „Cze­mu nie pod­cho­dzisz?”, po czym rzu­ca grze­bień i roz­pacz­li­wie pró­bu­je się zasło­nić, bo osta­tecz­nie dzie­je się to przed pierw­szą woj­ną świa­to­wą. Prak­tycz­na wyż­szość obra­zu moje­go – Staf­fa – anio­ła zasa­dza się na tym, że kie­dy w utra­cie wia­ry pod­pły­wa pod powierzch­nię mojej świa­do­mo­ści, pyta mnie, jak zmar­ła pan­na, „Cze­mu nie pod­cho­dzisz?”, ale nie pró­bu­je się zasła­niać.

Aha, dru­gą nie­mal­że dys­kwa­li­fi­ku­ją­cą wadą kon­struk­cyj­ną czło­wie­ka jest moim zda­niem pole widze­nia, któ­re nie obej­mu­je kuchen­nych sza­fek Ikea wiszą­cych tuż przed nosem. Ale wie­rzę, że war­to dać czas ewo­lu­cji, osta­tecz­nie z Ikeą tuż przed nosem mamy do czy­nie­nia znacz­nie kró­cej, niż z dzi­ki­mi zwie­rzę­ta­mi po bokach.

O autorze

Justyna Bargielska

Urodzona w 1977 roku w Warszawie. Poetka, pisarka. Laureatka konkursu poetyckiego im. Rainera Marii Rilkego (2001) i nagrody specjalnej im. Jacka Bierezina (2002). Otrzymała dwa razy Nagrodę Literacką Gdynia (2010 i 2011). Mieszka w Warszawie.

Powiązania