Zatarty fresk
Ciekawość mnie i troska dręczy nieustanna:
Co robi owa śliczna morelowa panna,
Która przybrawszy postać boskiego anioła
Wiatr lotu zachowała w krnąbrnych puklach czoła.
I wznosząc wzrok zarazem i sarni i orli,
Z natchnionego nakazu Melozza da Forli,
W tunice miodopłynnej, w włosów aureoli,
Trącała struny smukłej jako jej dłoń wioli;
Aż swej własnej muzyki niebiańskimi tony
Porwana, w swe ojczyste uleciała strony,
By w mej pamięci barwą owocu trwać samą,
Jak na zatartym fresku: morelową plamą.
Mój wybór ze Staffa robiłam metodą dla ekspertów zapewne godną pożałowania, ale jakże ekscytującą, za swoje jedyne, przemożne kryterium uznającą to, czy produkcja jest warta coveru. Poniższy tekst zaczynam pisać już któryś raz i za każdym razem niestrudzony w udowadnianiu, że nie jest bezzałogowym dronem, edytor tekstu poprawia „coveru” na „Doveru”. Jeśli w pewnym momencie przestanę poprawiać jego poprawki, proszę o wybaczenie. Bezzałogowe drony zazwyczaj wiedzą lepiej, one jedyne nie mają problemów z likwidowaniem cywilnych celów.
Melozzo da Forli namalował tych aniołów, o których pisze Staff, co najmniej kilka, wszystkie porównywalnie zatarte. Na wioli gra tylko jeden z nich, a że od czasów Staffa zdążyliśmy sobie przedefiniować smukłość aż po ekstremum anoreksji, czytając ten wiersz widzę, owszem, anioła Melozza, ale tego grającego na trójkącie, bo dowolna, moim zdaniem, figura geometryczna wyda się współczesnemu czytelnikowi smuklejsza niż wiola, która, jak sądzę, kojarzy się raczej z violą da gamba, czyli prototypem wiolonczeli, a nie z violą, czyli – z angielska i z włoska, albo z międzynarodowego języka instrumentalistów – altówką. Takimi przerośniętymi skrzypcami, które jeszcze od biedy można uznać za smukłe.
Trójkąt jest mi jednak również potrzebny, aby umieścić morelowego anioła tam, gdzie jego profesjonalne miejsce – na mediatorskim półetacie między mną a Bogiem. Tak jak nasze czasy redefiniowały smukłość, tak i ja, uwielbiając trójkąty, na prywatny użytek rearanżuję sobie dogmat o Trójcy świętej, zakładając, że Bóg lubi nie tylko tę trójcę, którą sam w trzech osobach tworzy, ale i te, które zaledwie wieńczy.
Już trudno, że mój anioł tak zapamiętuje się w uroku – i sarnim, i orlim – recitativu pośrednictwa między grzeszną mną a moim Stwórcą, że kompletnie o mnie zapomina i, „porwany własnej muzyki niebiańskimi tony”, powraca do bazy. Morelowy obraz, jaki mi pozostawia na pociechę i zachętę (trudno uwierzyć, że te dwa rzeczowniki nie mają jednego źródłosłowu; może jednak mają?), wypływa tuż pod powierzchnię mojej obolałej pamięci (z kolejnym rokiem ziemskiego życia coraz bardziej) za każdym razem, gdy jest naprawdę potrzebny.
Co oczywiście nie znaczy, że staje się w pełnym rozumieniu tego słowa dostępny: korzyść, jaką odnoszę z przechowywania tego obrazu w podświadomości, podobna jest korzyści bohatera Panien z Wilka, który po dwudziestu latach powraca na tytułowy folwark, by się dowiedzieć, między innymi, że jedna z panien z Wilka, Fela, nie żyje od dawna. Tuż po otrzymaniu tej wiadomości Wiktor uświadamia sobie, że Fela była najpiękniejszą z sióstr – to jeden z dwóch, moim zdaniem, niemalże dyskwalifikujących błędów konstrukcyjnych człowieka, polegający na tym, że im bardziej coś jest dla niego stracone, tym wyżej pod względem estetycznym jest to skłonny oceniać. Wiktor ma prześliczny flashback, w którym Fela nago, po kąpieli w jeziorze, rozczesuje nad brzegiem włosy i, zapominając o swojej nagości, wyciąga do niego rękę pytając: „Czemu nie podchodzisz?”, po czym rzuca grzebień i rozpaczliwie próbuje się zasłonić, bo ostatecznie dzieje się to przed pierwszą wojną światową. Praktyczna wyższość obrazu mojego – Staffa – anioła zasadza się na tym, że kiedy w utracie wiary podpływa pod powierzchnię mojej świadomości, pyta mnie, jak zmarła panna, „Czemu nie podchodzisz?”, ale nie próbuje się zasłaniać.
Aha, drugą niemalże dyskwalifikującą wadą konstrukcyjną człowieka jest moim zdaniem pole widzenia, które nie obejmuje kuchennych szafek Ikea wiszących tuż przed nosem. Ale wierzę, że warto dać czas ewolucji, ostatecznie z Ikeą tuż przed nosem mamy do czynienia znacznie krócej, niż z dzikimi zwierzętami po bokach.