recenzje / ESEJE

Drugi, a dokładnie czwarty Dylan Łobodzińskiego

Adam Poprawa

Recenzja Adama Poprawy towarzysząca premierze książki Przekraczam Rubikon Boba Dylana w tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego, wydanej w Biurze Literackim 18 października 2021 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Z Dyla­nem dużo się dzie­je. Nowe­go. Świę­tu­je­my („my” ozna­cza dyla­ni­stów) – jesz­cze nie minął nawet mie­siąc – pre­mie­rę szes­na­ste­go wolu­mi­nu ofi­cjal­nej bootle­go­wej serii. Pię­cio­dy­sko­wy zbiór Spring­ti­me in New York zawie­ra nagra­nia z lat 1980–1985; nie­zo­rien­to­wa­nym na wszel­ki wypa­dek wyja­śniam, że The Bootleg Series nie powta­rza nagrań z kano­nicz­ne­go kata­lo­gu. Tam­ta połów­ka deka­dy nie­ko­niecz­nie jest uzna­wa­na za naj­wy­bit­niej­szy okres w twór­czo­ści Dyla­na, a prze­cież wysłu­cha­łem tych nowych płyt z rosną­cym podzi­wem. Jasne, pamię­ta­łem long­playe wte­dy wyda­ne, a jed­nak ścież­ki alter­na­tyw­ne, prób­ne podej­ścia etc., któ­re zna­la­zły się w tym albu­mie, oka­za­ły się po pro­stu zna­ko­mi­tą muzy­ką. Wyni­ka z tego, że war­tość każ­dej minu­ty nagra­nej przez Dyla­na z lata­mi rośnie. I nie idzie tu o sen­ty­ment, lecz o odkry­wa­nie u tego arty­sty kolej­nych nowo­ści.

Na osiem­dzie­siąt­kę poety i muzy­ka kry­ty­cy „Uncu­ta” przy­go­to­wa­li, jak zachwa­la­li, nie­ziem­ski prze­wod­nik The Com­ple­te Bob Dylan. Wydaw­nic­two (124 stro­ny for­ma­tu A4) zawie­ra naj­róż­niej­sze ran­kin­gi z poszcze­gól­ny­mi pozy­cja­mi opa­trzo­ny­mi krót­ki­mi a tre­ści­wy­mi komen­ta­rza­mi. Tak więc wszyst­kie stu­dyj­ne pły­ty, od nume­ru trzy­dzie­ste­go dzie­wią­te­go (naj­gor­sza) do pierw­sze­go (naj­lep­sza), aksjo­lo­gicz­na lista albu­mów live, czter­dzie­ści naj­lep­szych sin­gli, dwa­dzie­ścia epek, naj­lep­sze książ­ki o Dyla­nie, naj­lep­sze okład­ki jego płyt (i naj­gor­sze), ale też pię­cio­punk­to­wa lista Dyla­now­skich fry­zur czy rów­nież liczą­cy pięć pozy­cji, by tak rzec, spis żena­dek. Trud­no, żeby cały zeszyt trak­to­wać cał­kiem serio, sko­ro usta­na­wia się tam kolej­ność róż­no­ści nie­jed­no­krot­nie nie­wy­mier­nych. Lek­tu­ra zatem wca­le zabaw­na, choć pro­fi­ty poznaw­cze (w tym przy­po­mnie­nia) też się znaj­dą.

No i Filip Łobo­dziń­ski. Prze­kra­czam Rubi­kon to dru­gi jego tom z prze­kła­da­mi tek­stów Dyla­na i komen­ta­rza­mi do nich, po Dusz­nym kra­ju z 2017 roku. A jeśli (zasad­nie) doło­żyć Taran­tu­lę (2018; obie książ­ki uka­za­ły się w Biu­rze Lite­rac­kim) oraz dwu­pły­to­wy album Nie­po­trzeb­na pogo­dyn­ka, żeby znać kie­ru­nek wia­tru, sygno­wa­ny przez eki­pę Dylan.pl (2017), to dosta­je­my wła­śnie czwar­te­go Dyla­na Łobo­dziń­skie­go.

A kost­ka zosta­ła rzu­co­na daw­no, dużo wcze­śniej, nim na począt­ku 1961 roku Dylan przy­był do Nowe­go Jor­ku. Wiel­ka tra­dy­cja fol­ko­wa, lecz pew­nie przede wszyst­kim: lite­rac­ka, kul­tu­ral­na, biblij­na (okre­śle­nia się oczy­wi­ście łączą, nie wyklu­cza­ją) już funk­cjo­no­wa­ły, było co kon­ty­nu­ować. Może wła­śnie dla­te­go – choć miał mnó­stwo innych moż­li­wo­ści – Łobo­dziń­ski wybrał do tytu­łu rze­kę zna­ną przede wszyst­kim z epi­zo­du histo­rii Juliu­sza Ceza­ra? W każ­dym razie dobit­niej nie szło wska­zać, że Dylan to też już kla­sy­ka. Przy oka­zji zaś – i mówię o pro­ce­sach inter­pre­ta­cji, nie o poczy­na­niach war­to­ściu­ją­cych – takie­go kla­sycz­nie­nia czy swe­go rodza­ju euro­pe­izo­wa­nia Dyla­na: jeden detal z prze­kła­du. Otóż dwu­krot­nie w prze­kła­dach Łobo­dziń­skie­go poja­wia się sło­wo „splin”, będą­ce wkła­dem wła­snym tłu­ma­cza, w ory­gi­nal­nych miej­scach pio­se­nek nie ma tego ter­mi­nu. Rze­czow­nik wpraw­dzie angiel­ski, ale roz­sła­wio­ny przez Baudelaire’a. Ba! Już w roku 1820 pisał Mic­kie­wicz w liście, iż jest bar­dziej zdol­ny do pra­cy, „cho­ciaż mię splin jeden gwał­tow­ny pozaw­czo­ra napadł, jakie­go nigdy nie doświad­cza­łem”. Sko­ro zatem Dylan u Łobo­dziń­skie­go też spli­nu­je, to tłu­macz prze­niósł go czy też upew­nił jego pozy­cję w moder­ni­zmie czy nawet roman­ty­zmie euro­pej­skim. Pięk­na a róż­na powtór­ka: Ame­ry­ka­nin Poe zaist­niał w Euro­pie w znacz­nej mie­rze dzię­ki wła­śnie Baudelaire’owi, teraz pol­ski tłu­macz, by tak rzec, przy­wra­ca inne­go ame­ry­kań­skie­go pisa­rza moder­ni­zmo­wi. Przy­wra­ca, czy­li wska­zu­je na aktu­al­ną nośność tego nur­tu.

Są też aso­cja­cje dopraw­dy zaska­ku­ją­ce. Pio­sen­ka „Łotr na krzy­żu” zaczy­na się fra­zą, któ­ra paro­krot­nie jesz­cze powró­ci: „Wisi na krzy­żu łotr”; w ory­gi­na­le: „Thief on the cross” na zmia­nę z „There’s a thief on the cross”. Nie ma nicze­go dziw­ne­go w zastą­pie­niu zło­dzie­ja łotrem, sko­ro współ­ukrzy­żo­wa­ny­mi wraz z Jezu­sem są w anglo­ję­zycz­nym prze­ka­zie wła­śnie thie­ves. Intry­gu­je inna kwe­stia. Otóż tytuł pio­sen­ki Dyla­na wska­zy­wał­by na jed­ne­go z dwóch łotrów, tym­cza­sem wyso­ce praw­do­po­dob­ne, że owym domnie­ma­nym przez przy­pad­ko­we­go obser­wa­to­ra (pod­miot pio­sen­ki) łotrem jest wła­śnie Jezus, na tym pole­ga kon­cept wier­sza. I Łobo­dziń­ski pod­po­wia­da alu­zją lite­rac­ką: od „Wisi na krzy­żu” zaczy­na się rów­nież sta­ra pieśń wiel­ko­post­na, któ­ra już bez wąt­pli­wo­ści mówi o Zba­wi­cie­lu. Nie suge­ru­ję bynaj­mniej, że tłu­macz kato­li­cy­zu­je Dyla­na, przed­sta­wiam jedy­nie tak powsta­łą nową mię­dzy­tek­sto­wą sytu­ację w kul­tu­rze doce­lo­wej.

A sko­ro jeste­śmy przy Biblii, to jesz­cze jeden szcze­gół. Dylan nie­raz zmie­niał swo­je pio­sen­ki w trak­cie kolej­nych wyko­nań, cza­sem wręcz nie do pozna­nia pod­czas instru­men­tal­ne­go wstę­pu, dopie­ro pierw­sza linij­ka tek­stu pozwa­la­ła na iden­ty­fi­ka­cję utwo­ru. Ale zmie­niał rów­nież tek­sty, i Łobo­dziń­ski zamie­ścił kil­ka takich warian­tów. Tak na przy­kład wyglą­da „W sza­rych pętach dżdżu” („Tan­gled Up in Blue”, ale mię­dzy­ję­zy­ko­we echo!) w tłu­ma­cze­niu utwo­ru z albu­mu Blo­od On the Tracks:

i otwar­ła mi przed nosem książ­kę, poka­zu­jąc pal­cem wiersz
jego praw­dy blask roz­ja­śnił izbę wzdłuż i wszerz
sonet z trzy­na­ste­go wie­ku, jakiś go napi­sał Włoch
a brzmiał tak doj­mu­ją­co, jak­bym ja sam był auto­rem
jego słów

Nato­miast na kon­cer­cie w Char­lot­te (Karo­li­na Pół­noc­na) 10 grud­nia 1978 roku Dylan zaśpie­wał ten frag­ment tak (dokład­niej – tak to prze­tłu­ma­czył Łobo­dziń­ski):

i otwar­ła nagle Biblię, i zaczę­ła czy­tać mi
z Jere­mia­sza sie­dem­na­ście, wers dwa­dzie­ścia jeden i trzy­dzie­ści trzy
nie znam się na Piśmie Świę­tym, lecz mnie ude­rzy­ło to
że ta księ­ga sprzed stu­le­ci brzmia­ła, jak­bym sam auto­rem
był jej słów

Spraw­dzi­łem to nagra­nie, sły­szę tam „chap­ter thir­te­en”, nie „seven­te­en”, być może Łobo­dziń­ski korzy­stał z tek­stu spi­sa­ne­go przez kogoś inne­go? W każ­dym razie w Księ­dze Jere­mia­sza ani w roz­dzia­le trzy­na­stym, ani w sie­dem­na­stym nie ma wer­se­tu trzy­dzie­ste­go trze­cie­go. Dylan się pomy­lił czy zażar­to­wał?

Tak jak w poprzed­nim tomie, Łobo­dziń­ski zacho­wu­je licz­bę sylab i roz­kład akcen­tów ory­gi­na­łu. Sztu­ka naj­wyż­szej trud­no­ści, tłu­macz zasad­ni­czo wycho­dzi obron­ną ręką, acz­kol­wiek nie­kie­dy pła­ci nacią­ga­niem skład­ni i skró­co­ny­mi zaim­ka­mi dzier­żaw­czy­mi w oksy­to­nicz­nych klau­zu­lach: „lecz nie wol­no kłam­cy ze mnie robić ci” („Nie wol­no kłam­cy ze mnie robić ci” – „Making a Liar Out of Me”). Jeśli tłu­macz zaśpie­wa i nagra tę pio­sen­kę, to pro­blem nie tyle znik­nie, ile nie będzie tak zwra­cał uwa­gi jak w dru­ku.

Są prze­cież też miej­sca, gdzie koniecz­ność skró­tu (wyni­ka­ją­ca ze sta­ty­stycz­nej róż­ni­cy języ­ków – pol­ski, jak wia­do­mo, jest „dłuż­szy”) pro­wa­dzi do poetyc­kiej kon­den­sa­cji. U Dyla­na w „Porzu­co­nej miło­ści” („Aban­do­ned Love”) pod­miot-boha­ter pio­sen­ki opo­wia­da: „I’ve been dece­ived by the clown insi­de of me”, na co Łobo­dziń­ski: „oszu­kał mnie mój wewnętrz­ny klaun”. Świet­ne, wyra­że­nie „wewnętrz­ny klaun” od razu umiesz­cza się wygod­nie w pol­sz­czyź­nie potocz­nej, ale w jej ory­gi­nal­niej­szym, odkryw­czym uży­ciu.

Książ­ka Prze­kra­czam Rubi­kon nie jest mniej waż­nym dodat­kiem do Dusz­ne­go kra­ju, to po pro­stu (ład­ne po pro­stu) dru­gi tom, zawie­ra­ją­cy mię­dzy inny­mi poło­wę arcy­dziel­ne­go albu­mu Rough and Row­dy Ways z zeszłe­go roku. Moż­na powie­dzieć, że „więk­szą” poło­wę, sko­ro Łobo­dziń­ski prze­tłu­ma­czył też „Mur­der Most Foul” („Ów ohyd­ny mord”), naj­dłuż­szą, pra­wie sie­dem­na­sto­mi­nu­to­wą pio­sen­kę Dyla­na.

Tłu­macz dołą­czył rów­nież tek­sty pie­śnia­rza z okła­dek nie­któ­rych jego płyt. Tek­sty te nie­raz były więk­szym wyzwa­niem lite­rac­kim niż pio­sen­ki nagra­ne na krąż­ku umiesz­czo­nym wewnątrz koper­ty. W takiej uprosz­czo­nej histo­rii twór­czo­ści arty­sty za pły­tę prze­ło­mo­wą uzna­je się album Ano­ther Side of Bob Dylan z 1964 roku, mówiąc gru­bym skró­tem: zbiór bar­dziej oso­bi­sty niż spo­łecz­ny. Tym­cza­sem tyl­na stro­na okład­ki pły­ty poprzed­niej (też zresz­tą z 1964 roku), The Times They Are a‑Changin’ – pły­ty (za prze­pro­sze­niem) zaan­ga­żo­wa­nej – zawie­ra „11 naszki­co­wa­nych epi­ta­fiów” („11 Outli­ned Epi­ta­phs”). Dwa zna­mien­ne frag­men­ty. W pierw­szym hasła pro­te­stu zosta­ły spa­ro­dio­wa­ne, cudzy­słów też nie poja­wił się bez powo­du:

„jestem zaja­dle prze­ciw­ko abso­lut­nie
wszyst­kie­mu co by chcia­ło
wymu­sić na natu­rze
nie­na­tu­ral­ność (ludz­kiej
czy jakiej­kol­wiek)
i jestem zażar­cie za abso­lut­nie
wszyst­kim co by zwal­cza­ło te
siły (ludz­kie
czy jakie­kol­wiek)”

Pod koniec poema­tu auto­bio­gra­ficz­ny boha­ter przed­sta­wia swo­je (nowe, odno­wio­ne) zapa­try­wa­nie:

samot­ny? ach tak
ale teraz to kwia­ty i lustrza­ne odbi­cia
kwia­tów wycho­dzą naprze­ciw mojej
samot­no­ści
i moją będzie potęż­na samot­ność
wsą­cza­ją­ca się głę­bo­ko
w otchła­nie mojej wol­no­ści
i dopie­ro to się
sta­nie moją pie­śnią

Jak bar­dzo przy­po­mi­na się tu roz­po­zna­nie wła­sne­go powo­ła­nia, któ­re­go doświad­czył Ste­phen Deda­lus w fina­le Por­tre­tu arty­sty w wie­ku mło­dzień­czym!

Łobo­dziń­ski włą­czył też do książ­ki List do Komi­te­tu Nagro­dy Nobla, 2016, zuchwa­łe i skrom­ne zara­zem autor­skie zesta­wie­nie z Szek­spi­rem. Z jed­nej więc stro­ny Dylan twier­dzi, że ani jemu, ani Szek­spi­ro­wi nie przy­szło nigdy do gło­wy zasta­na­wiać się, czy to, co obaj piszą, jest lite­ra­tu­rą. Obaj też za to mają (Szek­spir miał, Dylan wciąż ma) mnó­stwo prak­tycz­nych spraw do zała­twie­nia: „Któ­rzy akto­rzy nada­dzą się do tych ról?”, „Jak to zain­sce­ni­zo­wać?”, „Czy na pew­no ma się to dziać w Danii?”, „Czy zdo­ła­my zdo­być fun­du­sze?”, „Czy wystar­czy miejsc dla moich dobro­dzie­jów?”, „Skąd by tu zdo­być ludz­ką czasz­kę?” – tak, zda­niem Dyla­na, przed­sta­wia­ły się pil­ne kwe­stie Szek­spi­ra. Sam zaś Dylan zasta­na­wia się nad zebra­niem wła­ści­wych muzy­ków, warun­ka­mi stu­dia nagra­nio­we­go, wybra­niem odpo­wied­niej tona­cji do danej pio­sen­ki. W każ­dym razie spo­ra część, więk­szość odbior­ców Szek­spi­ra z XVI i XVII wie­ku naj­pew­niej nie zda­wa­ła sobie spra­wy, z aż jakiej ran­gi twór­cą ma do czy­nie­nia. Dzi­siaj też?

O autorze

Adam Poprawa

(ur. 1959) – filolog, krytyk literacki i muzyczny, edytor, pisarz. Wydał m.in. monografię Kultura i egzystencja w poezji Jarosława Marka Rymkiewicza (Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1999), zbiór szkiców Formy i afirmacje (Universitas, Kraków 2003), tomy prozatorskie Walce wolne, walce szybkie (WBPiCAK, Poznań 2009), Kobyłka apokalipsy (WBPiCAK, Poznań 2014), zbiór Szykista. Felietony po kulturze (WBPiCAK, Poznań 2020). Przetłumaczył Epifanie Jamesa Joyce’a (Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2016). Przygotował poprawioną (odcenzurowaną i uzupełnioną) edycję Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego (PIW, Warszawa 2014). Opracował poszerzone wydanie Języka poetyckiego Mirona Białoszewskiego (Ossolineum, Wrocław 2016) oraz tom Odbiorca ubezwłasnowolniony. Teksty o kulturze masowej i popularnej Stanisława Barańczaka (Ossolineum, Wrocław 2017). Jest felietonistą „Nowych Książek”.

Powiązania