Poetycka książka trzydziestolecia: rekomendacja nr 9
debaty / ankiety i podsumowania Karolina Felberg-SendeckaGłos Karoliny Felberg-Sendeckiej w debacie „Poetycka książki trzydziestolecia”.
WięcejRecenzja Karoliny Felberg z książek Korona dla Hansa Andersena i Obroty cudów Laury Riding Jackson, która ukazała się 27 marca 2012 roku na blogu karolinafelberg.natemat.pl.
Od lat czterdziestych do samego końca – a Laura Jackson zmarła w 1991 roku – było jeszcze dziwniej, skrajniej i radykalniej, choć przecież znacznie spokojniej, nawet stabilniej. Co właściwie się działo na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat po zerwaniu z poezją – o tym opowiem później. Najbardziej interesuje mnie bowiem ten moment, w którym Riding traci (na zawsze) wiarę w wiersz.
W przedmowie do Collected Poems z 1938 roku Laura Riding pisała, że poezja to nic innego, jak prawda, która umożliwia „dobre istnienie”: „Żyć z powodów właściwych dla wierszy, żyć w nich i dla nich, znaczy przyzwyczajać się do dobrego istnienia. Kiedy już przyzwyczaimy się do dobrego istnienia tak płynnie, że pomiędzy jedną poetycką odsłoną (wierszem) a następną nie będzie już żadnych temporalnych przerw, wtedy będziemy mieli już nie tylko wiersz – będziemy mieli poezję; będziemy mieli nie tylko bezpośrednie aktualności – będziemy mieli ostateczność. Dosłownie”. Cokolwiek to wszystko mistyczne, hermetyczne i właśnie „poetyckie”, lecz może sprawa uprości się nieco, jeśli zapytamy o to, co w takim razie nie jest poezją-prawdą. Otóż poezją nie jest Mit. Zdaniem Riding, Mit jest sztuką życia (nie zaś życiem samym): jest konwencją – czymś wykoncypowanym i spreparowanym przez człowieka po to, by mógł on nadać sens własnemu istnieniu i temu, co mu się przydarza. Tymczasem poezja jest życiem samym, prawdą, czyli – paradoksalnie – „sztuką nieżycia”. Poezja – tutaj należy dodać, że poetce chodzi o poezję prawdziwą, czyli modernistyczną, awangardową, nie zaś o „rymotwórstwo” albo klasycyzm – „Nie ma żadnego systemu, harmonii, formy, publicznego znaczenia czy poczucia obowiązku. Poezja jest czymś, co się dzieje wtedy, kiedy dziecko spełźnie z ołtarza i ma ‘zamiar stanowczy być nader przekorną istotą’ – ma zamiar nie udawać, nie uczyć się mówić i wersyfikować. Za każdym razem wymyśla sobie nowy język i natychmiast go zapomina. Za każdym razem kiedy otwiera usta, musi wszystko zaczynać od początku. Właśnie dlatego pozostaje dzieckiem i dzieckiem (chwała dziecięctwu) umiera. W sztuce nieżycia nie jest się ulotnie wiecznym – jest się wiecznie ulotnym”. Wszystko to wydaje nam się znajome. Rozpoznajemy to jako modernizm (tu zwłaszcza: anglosaski) i jego fiksację na tym, żeby poezja nie była rzeczą („pożytkiem”, „użytkiem”), a była po prostu mową (zawsze nową i pierwszą), w której dzieje/staje się coś więcej, niż to, co już jest (pochwycone w siatkę znaczeń, stabilne, a co za tym idzie – nieobecne, zdezaktualizowane, nieaktywne, martwe). W tym aspekcie Laura Riding jest całkowicie z ducha swojej epoki: współczesna swoim czasom i ludziom. Zna swój czas, swoje miejsce, a przez to widzi nieco wyraźniej (wizjonerka!), gdyż niczego nie musi już szukać (wynalazła już bowiem wszystko!). Wszystko wie, może orzekać. Ujmę to tak: jest o krok przez całą resztą. Na czele. Jest awangardą.
Ale to jeszcze nie koniec. Laura nie poprzestaje. Wychyla się jeszcze bardziej. Jest radykalna. Kiedy więc w 1925 roku nieznany jej wcześniej mężczyzna (Robert Graves) zachwycił się jej twórczością i zaprosił ją do Londynu, ona rzuciła wszystko i z dnia na dzień wsiadła na statek, którym popłynęła na drugą półkulę. Między Laurą, Robertem i Nancy (żoną Gravesa), zaistniał zresztą dość niekonwencjonalny układ („małżeństwo trojga”), który z powodzeniem przetrwał kilka lat. Niestety, w 1929 roku atmosferę zagęściło i popsuło pojawienie się „czwartego” – młodego irlandzkiego poety. Sprawy skomplikowały się na tyle, że Laura postanowiła „wyjść” z nieznośniej sytuacji. Wstała zatem i wyszła – oknem (drugie piętro). Pisarka nigdy nie nazywała tego próbą samobójczą – uparcie twierdziła, że było to po prostu jakieś wyjście. Jak na osobę radykalną przystało, umiała przekraczać granice dla innych zupełnie nieprzekraczalne. Coś w tym wszystkim jest nieludzkiego. To prawda. Zresztą, prawdziwie awangardowy gest nieodmiennie jest nie-z-tego-świata, ponieważ występuje przeciwko wszystkiemu, co tworzy zastaną rzeczywistość. Prawdziwie nowe powinno być zjawiskowe, „zaświatowe”, nieoswojone jeszcze przez człowieka (właśnie nie-ludzkie). To, co przychodzi skądinąd, jest więc niekonkretne, niedefiniowalne. To bardziej atmosfera, powiew nowego. „Wszystko, co choćby minimalnie kojarzyło się z panią Port-Harptpani – czytamy w opowiadaniu Laury Riding ‘Rzeczywistość jako Port-Hartpani’ – było przesycone jakimś niezwykłym aromatem i niewymownym wrażeniem tej doskonałości, którą ludzie natychmiast zaczynali traktować, żeby tak rzec, jak swoje drugie ja. Ludzie mieszkający w domach pani Port-Hartpani przez chwilę byli panią Port-Hartpani. Byli całkiem doskonali i – podobnie jak ona – doskonali fałszywie. Ale fałsz nie miał żadnego znaczenia, dopóki byli tacy doskonali. Doskonałość pani Port-Hartpani była permanentna; fałsz tkwił tylko w tym, że pani Port-Hartpani tak naprawdę nie istniała”. Prawdziwa awangardowość jest gestem na tyle radykalnym, że znosi granice pomiędzy tym, co jest, a tym, czego (jeszcze) nie ma; tym, co rzeczywiste i tym, co nierzeczywiste; tym, co możliwe i niemożliwe. Jak długo jednak można wytrzymać na tak niewyraźnej, a jednocześnie tak radykalniej pozycji? Doświadczenie licznych awangard mówi, że krótko. Dalej jest poetyka. Laura Riding nie chciała takiej poezji. Sadzę, że ją interesowała tylko tajemnica. Prawdziwa doskonałość to tajemnica. Kiedy ją się wyjawi, czar pryska. Przychodzi więc taki moment, gdy należy zamilczeć, bo jedyne, co jeszcze można, to opowiadać historie (Mit). W 1938 roku Laura Riding ostatecznie więc zrywa z poezją.
Riding nie umie inaczej, niż spektakularnie, radykalnie. Jeśli chce opuścić pokój, w którym atmosfera jest niemożliwa do zniesienia, to „wychodzi” przez okno. Jeśli chce wyjawić światu tajemnicę, to „wychodzi” z siebie, poza siebie i przemawia w imieniu „ja” lirycznego, „nierzeczywistego ja”, które „jest ja wewnętrznym, wewnętrznym i niezależnym od zewnętrznych wartości; jest pozbawione wartości. Charakter tego ja to coś więcej niż anarchia; ono nie traktuje wartości w sposób indywidualistyczny; ono przerasta wszelkie wartości”. To „nierzeczywiste ja” – z racji swojego ponadindywidualnego charakteru – pozwala jej na szczególną łączność z tym, co uznaje za prawdę, dobro, egzystencję, bycie. Z króciutkiego tekstu „Na koniec” wiemy, że jest to miłość: „W słowie ‘miłość’ zawiera się zarodek dynamiki egzystencji jako nieskończenie różnorodnej samowystarczającej całości”. Jej wielkim marzeniem jest próba zbudowania czegoś, „co połączyłoby nasze myślenia/ W rzeczywistości słów, bytów, innych ludzi,/ Bardziej wypowiadalne, zamieszkiwalne, gościnne, otwarte” („Jak powstaje wiersz”). W momencie, w którym zaczyna odczuwać owo „ja” mniej jako drzwi, bardziej jako próg (granicę, konwencję), traci wiarę w wiersz. Milknie i wyrzeka się swoich wierszy.
W 1941 roku bierze ślub z pisarzem Schuylerem B. Jacksonem. Wówczas ostatecznie znika jako Laura Riding (to nazwisko było zresztą pseudonimem przybranym na okoliczność publikacji wierszy, bowiem z domu nazywała się Laura Reichenthal, a po pierwszy mężu – Gottschalk) i zaczyna funkcjonować jako Laura (Riding) Jackson, biorąc w ten sposób w nawias całą swoją przeszłość związaną z literaturą. Niegdysiejsza poetka nie pozwala na przedruki swoich wierszy, a powody zerwania z poezją wyjaśnia dopiero w 1962 roku we „Wstępie do audycji (radiowej)”: „Przez wiele lat zapobiegałam zainteresowaniu moimi wierszami, z których żaden nie powstał później niż utwory opublikowane w tomie Collected Poems w roku 1938. Ostatnie wiersze tomu stanowiły zwieńczenie długich badań nad możliwością takiego użycia słów w poezji, aby prawdziwy głos i prawdziwa myśl były w nich obecne. Gorliwie wierzyłam, że poezja umożliwi posługiwanie się słowami w taki sposób – w sposób, który jeszcze nigdzie nie został urzeczywistniony – najzupełniej. Jednak po roku 1938 ujrzałam poezję w innym świetle, i to do tego stopnia, że wydała mi się szkodliwym elementem naszego życia językowego. […] W moich wierszach byłam bliska osiągnięcia prawdziwości intonacji i bezpośredniej obecności myśli w słowie. Jednak wszystko, co zdołałam w tej dziedzinie osiągnąć, zawsze znikało wessane przez wir poetyckiej sztuczności i jej obezwładniające wymogi, wymogi wzorców rytmicznych i harmonijnej gry dźwięków, wypaczające naturalne właściwości intonacji i słowa”. Tak oto Laura (Riding) Jackson przyznała się do błędu. Przyznała, że między poezją a prawdą nie może zachodzić stosunek odpowiedniości i przyległości, gdyż pierwsza stanowi sztukę, a druga – rzeczywistość.
Nauczyłam się, że język nie poddaje się w naturalny sposób wymaganiom poetyckiego stylu, lecz ulega zniekształceniu, kiedy jest doń przystosowywany; że jedyny styl, który zapewnia naturalny i pomyślny użytek ze słów, to styl prawdy, zasada prawdziwości głosu i myśli przestrzegana w każdej najdrobniejszej cząstce mowy; że jeśli praktykowanie stylu prawdy ma stać się teraźniejszością, poezja musi należeć do przeszłości.
Radykalnie, prawda? „Styl prawdy” – Laura nie umie inaczej, musi przykręcić śrubę do końca. Wyjść przez okno, wyważyć otwarte (przez siebie samą) na oścież drzwi. A przecież to, o czym mówiła w audycji radiowej z 1962 roku, było tym samym powodem, dla którego napisała swój pierwszy awangardowy wiersz! Tak oto Laura (Riding) Jackson do końca pozostała wierna sobie, choć przecież tyle razy odstąpiła od siebie, przekroczyła siebie na rzecz swoich wielkich zamysłów, prawd, idei. Kto wychodzi z siebie, by – paradoksalnie – pozostać wiernym sobie, swojej prawdzie (jaka by ta prawda nie była)? Kto potrafi się ogołocić się do tego stopnia? Asceta, święty. Co łączy poetkę awangardową Laurę Riding z Laurą (Riding) Jackson – wyznawczynią języka zdolnego wyrazić prawdę i zbawić ludzkość? Obie nie tyle były „osobowościami” (osoba bowiem to konkret), co tworzyły wokół siebie pewną atmosferę, nosiły jakąś niemożliwą do wyartykułowania tajemnicę: coś obcego, nie-swojego, innego, boskiego, absolutnego, ponadindywidualnego i jednocześnie na tyle dojmującego, że na rzecz tej „prawdy” były w stanie porzucać swoje kolejne „ja” (nazwiska, tożsamości, wcielenia). Obie były ekstatyczkami, mistyczkami, zakładniczkami czegoś, co przenikając wszystko, nieodmiennie wymyka się poznaniu. Rewolucja zjada własne dzieci, a awangarda unicestwia swe wytwory. Inaczej być nie może. Inaczej wszystko stałoby w miejscu. Owszem, można napisać tysięczny wiersz, w którym wszystko „zaczyna się od początku” (literatura polska zna takie przypadki) – będzie to jednak poetyka. Autentycznie awangardowy gest jest bowiem jednorazowy. To chwila. Przedłużana w nieskończoność, wyczerpuje się i wypacza: staje się swoją własną parodią, fałszem. Dlatego Riding, pozostając wierna językowi (a była to angielszczyzna, w którą do końca wierzyła), zdradziła poezję. Tamto zerwanie pozwoliło jej zachować swoje dzieło jako awangardowe właśnie: w każdym utworze Riding dzieje się bowiem to „coś” (nie wiem co).
Jacksonowie wspólnymi siłami postanowili stworzyć „nowy język, w którym możliwe byłoby wypowiedzenie prawdy: byłby to czysty język bycia, całkowicie wolny od żargonów, którymi posługują się poszczególne dyscypliny ludzkiej wiedzy, takie jak filozofia, teologia czy nauki ścisłe”. Julia Fiedorczuk pisze, iż małżeństwu Jacksonów chodziło z grubsza o to, że:
język jest darem, wspólnym dobrem wszystkich istot ludzkich. Jako coś, co nas łączy, język stanowi wspólną przestrzeń, w której realizuje się bycie. Ponieważ nikt nie może uzurpować sobie prawa do zarządzania tą przestrzenią, nie można pełni bycia zrealizować w solipsystycznym odizolowaniu od innych istot, nie można też do takiej pełni dotrzeć, jeśli się wspólną przestrzeń rozdrobni na rozmaite pola, dziedziny, teorie […]. Prawda jest zjawiskiem międzyludzkim, podobnie jak język. Utrzymanie języka w dobrej kondycji jest moralnym obowiązkiem każdej istoty ludzkiej.
Jacksonowie chcieli napisać nowy słownik języka angielskiego, w którym każde słowo wróciłoby do swojego „naturalnego”, „prawdziwego”, niewypaczonego przez rozmaite dziedziny wiedzy znaczenia. Jak konkluduje Julia Fiedorczuk:
Taki słownik nie będzie po prostu kolejną książką zbierającą kurz na bibliotecznej półce. Będzie podstawą radykalnej transformacji ludzkiego bycia, ponieważ źródłem zawartej w nim wiedzy będzie najprawdziwsza ludzka istota. Taka książka będzie stanowiła ostateczne prawo, prawo opierające się na odrzuceniu wszystkich paragrafów, prawo, które nie narzuca, tylko w naturalny sposób realizuje; prawo, które nie jest przeciwieństwem anarchii, ale wybiera poza nią, wykorzystując jej destabilizująca energię w celu odkrycia prawdziwego, naturalnego ładu.
Cokolwiek postanowiła Laura Riding, było to zawsze totalne, radykalne i jednocześnie daremne, beznadziejne. Laura nie była jednak naiwna. Przeciwnie, przemawiał przez nią geniusz: coś radykalnie innego, przedosobowego. Riding zrezygnowała z sobie i zawierzyła geniuszowi. Odcięła się od tego, co męskie, indywidualistyczne, podmiotowe. W tym geście również była poniekąd awangardowa. Podmiot już się natrudził. Od wielu dekad w pojedynkę robi dosłownie wszystko: jest jednocześnie alfą i omegą, początkiem i kresem, możliwością i niemożliwością. Nie sposób się dziwić, że współcześnie usilnie zabiega, by odesłać go wreszcie do lamusa. Zakończę dłuższym cytatem z cytowanego już opowiadania „Rzeczywistość jako Port-Hartpani” (mojego ulubionego):
Oprócz bycia opowiadaniem – czyli czymś w dużej mierze nieprawdziwym – opowieść jest tu także czymś, co zastępuje rzeczywistość. W ten sposób wy zachowujecie swój czar, a ja mój: naszych twarzy nie wykrzywia grymas beznadziejnej namiętności […]. Ja wam daje fałszywe podniecenie, jakiego ode mnie oczekujecie, bynajmniej nie zmuszając was, abyście zgłębiali problemat, który niniejsze opowiadanie wykłada li tylko w formie słabego roztworu filozoficznego. A wy dajecie mi – a co wy mi dajecie? Czy zgodzimy się, że dajecie mi – ach, czego pragnę najbardziej? Przede wszystkim pragnę spokoju – żeby mnie zostawiono w spokoju, chyba że wy możecie wynieść jakoś korzyść z zakłócenia mojego spokoju albo że ja mogę na tym skorzystać. Nie mam nic przeciwko temu, żeby was poczęstować filiżanką herbaty, jeśli tylko tego chcecie. Ale nie lubię, gdy zmusza się mnie do rozmowy o naprawdę ważnych rzeczach, jeśli tak naprawdę chodzi tylko o herbatę. To jest nieuczciwe, zgodzicie się, skoro interesują mnie wyłącznie naprawdę ważne rzeczy: nawet proponowanie wam herbaty jest nieuczciwością z mojej strony. Ale taki jest mój sposób na zrozumienie wszystkiego, również filiżanki herbaty. Rozumienie wszystkiego jest moim sposobem na samotność, przy czym ów sposób nie wymaga, abym przez cały dzień siedziała zamknięta w swoim pokoju.
Riding opublikowała to w tomie Progress of Stories z 1935 roku. Wówczas te sprawy były zaledwie przeczuciem, atmosferą. To zrobiła osoba? To geniusz, drzwi na oścież otwarte. To tajemnica.
Ur. 1981, badaczka literatury XX i XXI wieku współpracująca z Zespołem do Badań nad Literaturą i Kulturą Późnej Nowoczesności przy Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk. Stypendystka Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Narodowego Centrum Nauki. Autorka książek Melancholia i ekstaza. Projekt totalny w twórczości Andrzeja Sosnowskiego (2009) i Koleżanka. Wspomnienia o Agnieszce Osieckiej (2015). Edytorka powieści Neponset i wielotomowego wydania Dzienników Agnieszki Osieckiej. Publikowała m.in. w „Pamiętniku Literackim”, „Dekadzie Literackiej”, „Czasie Kultury”, „Kresach”, „Gazecie Wyborczej”, „Wakacie”, „Opcjach”, „Tekstualiach”, „Ricie Baum”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Kulturalnym”. Blogerka na portalu natemat.pl. Mieszka w Warszawie.
Głos Karoliny Felberg-Sendeckiej w debacie „Poetycka książki trzydziestolecia”.
WięcejSpotkanie autorskie w ramach festiwalu Stacja Literatura 22, w którym udział wzięli Radosław Jurczak, Dawid Mateusz, Magdalena Pułka i Karolina Felberg-Sendecka.
WięcejRecenzja Karoliny Felberg-Sendeckiej towarzysząca premierze książki Po szkodzie Bohdana Zadury, wydanej nakładem Biura Literackiego 26 lutego 2018 roku.
Więcej2. odcinek cyklu „K.” Karoliny Felberg-Sendeckiej.
WięcejGłos Karoliny Felberg-Sendeckiej w debacie „Biurowe książki roku 2017”.
Więcej1. odcinek cyklu „K.” Karoliny Felberg-Sendeckiej
WięcejFragment książki Obroty cudów. Utwory wybrane: wiersze i eseje, zarejestrowany podczas spotkania „Jane Bowles, Laura (Riding) Jackson” na festiwalu Port Wrocław 2012.
WięcejRecenzja Pawła Paszka z książek Korona dla Hansa Andersena i Obroty cudów Laury Riding Jackson, która ukazała się 9 lipca 2012 roku na serwisie wywrota.pl.
WięcejRecenzja Katarzyny Lisowskiej z książki Obroty cudów Laura (Riding) Jackson.
WięcejAutorski komentarz Julii Fiedorczuk do książek Obroty cudów i Korona dla Hansa Andersena Laury (Riding) Jackson, wydanych nakładem Biura Literackiego 11 stycznia 2012 roku.
WięcejRecenzja Adama Zdrodowskiego z książki Obroty cudów Laury (Riding) Jackson.
Więcej