Niewątpliwie sukces Szymona Słomczyńskiego (rocznik 1988) zasługuje na uwagę nie tylko przez wzgląd na zasłużone znalezienie się jego debiutu w finale Nike, lecz przede wszystkim przez wprowadzenie przez tom Nadjeżdża szerokiego wachlarza niezwykle konstruktywnych konceptów, które dotychczas były współczesnej polskiej poezji zupełnie obce. Będąc tego świadomym, warto się wnikliwie temu zjawisku się przyjrzeć. Tym bardziej, że niedawno ukazała się jego kolejna odsłona – Dwupłat.
Poezja Szymona Słomczyńskiego to poezja możliwości – na próżno szukać tu jakiejkolwiek odmiany dekadentyzmu w najczystszej postaci, gdyż o wiele częściej stykamy się tu z kolejnymi konkluzjami odnoszącymi się do tych elementów świata, które – ze względu na uwidaczniającą się w literaturze absurdalność ich istnienia – mogłyby być zupełnie inne, bardziej rzeczywiste i swobodniej wpisujące się w konkretny wariant rzeczywistości. Nie chodzi tu jednak o to, że podmioty zebranych w Dwupłacie wierszy widząc coś, z czym się nie utożsamiają, natychmiast dążą do anihilacji tego, gdyż jest tu nade wszystko istotne także współistnienie indywidualizmu, czyli autonomicznej osobowości, która akceptując „dziwność”, samoistnie się ustanawia z duchem egalitarnego otoczenia, przyjmującego w swe ramy wszystkie treści o pacyfistycznym nastawieniu. Kolejnym poruszanym tu problemem jest relacyjność czasu do istnienia jako zjawiska zupełnie relatywnego, co w perspektywie Szymona Słomczyńskiego rozważane jest z perspektywy utraty, jakby w tych wierszach odejście w zapomnienie lub przeistoczenie się w coś o odmiennej naturze implikowało możliwość zaistnienia dla czegoś dotychczas tylko potencjalnego. Jeżeli to ostatnie rzeczywiście ma miejsce w tym poetyckim świecie, to zawsze zdaje się przypominać rytuały religijne kultur pierwotnych – nie ma w tym nic zjawiskowego, gdyż wszystko zdominowane jest przez nieskoordynowane ruchy, lecz w głębi duszy każdy z obserwatorów odczuwa niezrozumiałe pragnienie dołączenia się do obrzędu sugerującego możliwość dostąpienia do znacznie bardziej metafizycznej wrażliwości w porównaniu do tej, która jest właściwa na co dzień człowiekowi współczesnemu. To sugeruje z kolei, jak ważne jest dostrzeżenie tutaj bardzo interesującej techniki – Szymon Słomczyński w Dwupłacie celowo o jednostce mówi tak, by konkretny czytelnik podświadomie myślał o zbiorowości, której jest częścią, co dopełniane jest przez płynne przechodzenie od przesłanki do nieskończonego ciągu przypuszczeń, tylko po to, aby po wstrząsającej puencie znów powrócić w świat domysłów łagodzących wcześniejsze napięcia semantyczne. W chwili, gdy uzmysłowimy sobie częstotliwość ekspozycji w tej poezji problemu przypisywania znaczeń czemuś, co na pozór wydaje się ich kompletnie pozbawione, to na pierwszy plan wysunie się w Dwupłacie kwestia wyobraźni. Szymon Słomczyński daje w taki sposób swym czytelnikom do zrozumienia, że w jego przekonaniu potęga sztuki tkwi w tym, że działające w jej ramach mechanizmy pozostają w rozdarciu pomiędzy opozycyjnymi względem siebie hierarchiami wartości i idei, co miałoby stanowić w wykreowanym tutaj świecie dowód na to, iż poezja opiera się w gruncie rzeczy na zaufaniu wobec odbiorcy, od którego jedynie zależy, jakie konkretnie przyporządkuje w swoim umyśle obrazy do słów składających się na wiersz.
Szymon Słomczyński jest bez wątpienia mistrzem w skłanianiu czytelników do naocznego zmierzenia się z wieloznacznościami. Jak nikt inny potrafi z takim oddaniem mówić o niczym niewyróżniającym się zdarzeniu, by nie tyle wzbudzało ono nieufność w odbiorcy i chęć poszukiwania sensu za pośrednictwem wielu przeciwstawnych względem siebie perspektyw równocześnie, lecz przede wszystkim celem tego jest otwarcie się na idee uniwersalne. Stąd lektura Dwupłatu to ciągłe lawirowanie pomiędzy naturalną przyjemnością oferowaną przez obserwacje nieskończonego ciągu przeistoczeń, a bolesnym namysłem nad „rozdzieraniem” się poszczególnych warstw rzeczywistości i wyłaniania się spomiędzy nich chaosu konstytuującego zło i degrengoladę. To ujawnia, że temu poecie bliska jest kwestia umiejscowienia, a w szczególności bezpowrotnego zanurzenia w czasoprzestrzeni, co najczęściej przedstawiane jest tutaj za pomocą form niesłychanie wystudiowanych, jednak dalekich od sztuczności: stereotypy – rozumiane tu jako soczewki, przez które ogląda się świat – są w Dwupłacie zawsze częścią tradycji, dominacja zmanipulowanymi wartościami podlega ścisłemu ograniczeniu, zaś to, co przez innych zostałoby określone mianem „infantylnego” bądź zbyt wydumanego, tu jest zupełnie zwyczajne i naturalnie obecne.
Jeżeli w tym wszystkim chcielibyśmy doszukać się jakichś wypowiedzi metapoetyckich, to w tej materii najistotniejszy jest tutaj pogląd, zgodnie z którym pozory i wyobrażenia już przez wzgląd na swą naturę są spokrewnione z kłamstwem i obłudą. Stąd Szymon Słomczyński zarówno nam, jak i innym poetom, w Dwupłacie stara się udowodnić, że nic nie jest takie, za jakie się a priori podaje, bo chcąc poznać istotę czegoś, należy najpierw „wniknąć pod spód”, czyli zawęzić swój świat tylko do przedmiotu obserwacji i porzucić swą „endemiczność”. Tym samym ciekawe jest, jak wobec tego poeta rozprawia się z podmiotowością. Wydaje się, że przez dominujące tu wpisywanie się w dyskursy mające w swym centrum refleksje nad sprowadzeniem sztuki XXI wieku do poziomu kultury zniewolonej przez upadek i śmierć, każdy z podmiotów tych wierszy zmuszany jest do upodobnienia się do czarnej dziury pod względem wykorzystywanych mechanizmów, które pozwalają wywrzeć wpływ na otoczenie, wyrugować ze swojej mentalności przekonania o wyjątkowości i zgodzić się na bezpowrotne zawładnięcie umysłu przez pojęcia wypracowane przez kulturę.
Dwupłat to chwytająca za serce opowieść o poszukiwaniu miejsca, w którym rzeczywistość na trwałe pokrywa się z fikcją. W taki sposób Szymon Słomczyński chce wykazać, że możliwe jest pogodzenie ze sobą w jednym wierszu autonomiczności wielu istnień z synkretyzmem absorbowanym przez każde dzieło mające cokolwiek wspólnego z ideami postmodernizmu. Dlatego tak intensywnie mówi się tutaj o możliwości zawężenia swojej percepcji do oscylowania pomiędzy statycznymi konkretami i paradygmatami uprzednio zaadoptowanymi do własnego światopoglądu. Widać zatem, że w tym tomie nade wszystko poszukuje się powiązań pomiędzy kolejnymi elementami świata, które każdemu z nas na pewnym etapie życia pozwalają odnaleźć dowód na to, że nie jest on jako struktura wytworem naszej wyobraźni i prawdopodobnie istnieje. Stąd wszystko to sąsiaduje z licznymi wypowiedziami na temat odrębności tego, co odwzorowywane, czyli na przykład uczuć, które w Dwupłacie przedstawiane są jako możliwe do odtworzenia, jednak z równoczesnym zaimplementowaniem w nich pierwiastka wyjątkowości, to jest konieczności funkcjonowania jako wyjątek mający potwierdzać uprzednio uzyskane potwierdzenie istnienia. Zidentyfikować można w tym również zamiast tego wszystkiego osobliwy proces stopniowego odnajdywania w zawsze efemerycznej chwili obecnej „okna” na przeszłość, co z kolei miałoby pozwolić na zmierzenie się ze zjawiskiem zazębiania się kolejnych obrazów opisanych w wierszach. Takie podejście jest zdecydowanie uzasadnione, ponieważ Szymon Słomczyński, w przeciwieństwie do innych poetów ze swojej generacji, nie waha się przed mówieniem o tym, jak bardzo konsumpcjonizm zaburza naturalne odruchy i jak wiele zależy od przypadku wprowadzanego do rzeczywistości przez ekspresywność sztuki. Nie zmienia to jednak faktu, że jest on poetą zgody. Choć z pewnością poglądy wielu rozmijają się z jego wyobrażeniami, to na próżno szukać w tej twórczości jakichkolwiek burzliwych polemik – Szymon Słomczyński jest aż tak utalentowany, że nie stanowi dla niego większego problemu pogodzenie ze sobą nawet kubistycznej organizacji wiersza z wieloznacznością chwytów wykorzystywanych przez lingwistów.
Z każdego utworu opublikowanego w Dwupłacie emanuje lęk przed śmiercią, nie tylko tą w wypadku samochodowym, lecz również tą dla poety o wiele bardziej bolesną – śmiercią duchową. Oprócz tego, główną zasługą tego tomu dla współczesnej polskiej poezji jest wprowadzenie swego rodzaju kultu „nagości” – pozbawienia świata zaburzających jego percypowanie ochronnych warstw, by wyłonić na światło dzienne pełnowymiarową prawdę o miejscu człowieka we wszechświecie. Droga do tego w jego perspektywie najczęściej prowadzi przez relacjonowanie procesu zespalania się człowieka z wytworami industrializmu, ciągłe ostrzeganie przed bezpowrotną utratą człowieczeństwa i przede wszystkim uświadomienie tylko na pozór oczywistego faktu, zgodnie z którym, pomimo zdominowania historii sztuki przez genialnych artystów dążących do oswojenia cierpienia, każdy przeciętny jej odbiorca jest wciąż bezsilny wobec bólu. Tym samym widoczne jest, że Dwupłat kontynuuje zapoczątkowaną w Nadjeżdża tendencję do zmierzania w kierunku wysublimowanej abstrakcji, której sens co prawda jest uchwytny dla każdego, lecz najwięcej daje on do myślenia tym, którzy pokuszą się o jej wielopłaszczyznową interpretację. Ów dualizm, zasugerowany w tytule tego tomu, ma swą kulminację w niesłuchanie ciekawym tu zjawisku odseparowania podmiotu od obrazów, co sprawia, że osobie mówiącej w wierszach Słomczyńskiego trudno jest dać wiarę temu, co się przed nim jawi i obłudnie podaje za rzeczywiście z nim współistniejące. Konsekwencjami tego jest zdominowanie Dwupłatu przez refleksje nad złem mającym tu swe źródło w źle rozumianej wrażliwości, poszukiwanie wyjaśnienia dla jego eskalacji w świecie, zastanawianie się nad naturą cierpienia jako czegoś skrajnie przeciwnego zapowiedziom odrodzenia i traktowanie języka prawie jak mechanizmu, który sam zaświadcza o swoich ograniczeniach.
Tekst pierwotnie ukazał się na stronie Biblioteka Młodego Człowieka. Dziękujemy Autorowi za zgodę na ponowną publikację.