recenzje / ESEJE

Dyskretne kuksańce

Marcin Sierszyński

Recenzja Marcina Sierszyńskiego towarzysząca premierze książki Ekran kontrolny Jacka Dehnela, wydanej w Biurze Literackim 19 października 2009 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Minę­ły już ponad dwa lata od wyda­nia Brzy­twy oka­mgnie­nia i aż pięć od Żywo­tów rów­no­le­głych. Czy, patrząc z per­spek­ty­wy cza­su oddzie­la­ją­ce­go nas od poprzed­nich ksią­żek, może­my zacząć mówić o poezji Jac­ka Deh­ne­la ina­czej? Czy autor sam daje nam dys­kret­ne kuk­sań­ce, aby­śmy prze­sta­li powta­rzać o jego neo­kla­sy­cy­zmie albo – jak zda­rza­ło mi się sły­szeć – „manie­rycz­no­ści”? Odpo­wie­dzi na te pyta­nia znaj­du­ję wła­śnie w Ekra­nie kon­tro­l­nym, tomie poetyc­kim, któ­rym Deh­nel roz­pra­co­wu­je nowe roz­wią­za­nia, powią­za­nia i kola­że. Sta­łe obiek­ty zain­te­re­so­wań, tj. zbiór pew­nych topo­sów, nawią­zy­wa­nie do kul­tu­ry oraz do sztu­ki foto­gra­fii pozo­sta­ją na swo­im miej­scu, ich eks­plo­ata­cja wyda­je się pod­sta­wo­wym baga­żem tema­tów w jego twór­czo­ści. Na dłu­go w pamię­ci zosta­je tajem­ni­ca nie tyl­ko Gol­den Boya Alber­ta Wat­so­na, ale tak­że poetyc­kie roz­pra­co­wa­nie inspi­ro­wa­ne zdję­ciem, napę­dza­ne siłą pytań reto­rycz­nych i magią dzie­ciń­stwa. Rów­nież kunsz­tow­nie urzą­dzo­ne wier­sze pozo­sta­ją bez zmian.

Wła­śnie z dzie­ciń­stwem, pew­nym okre­sem dora­sta­nia i mło­do­ści zwią­za­na jest począt­ko­wa treść Ekra­nu kon­tro­l­ne­go. Zaczy­na­my nie­śmia­ło, nie­win­nie od „Cze­re­śni”; prze­cho­dzi­my przez pierw­sze mło­dzień­cze, już poważ­niej­sze zain­te­re­so­wa­nia, jak „Noc w Eli­zej­skiej Pra­cow­ni Inter­ne­to­wej”, gdzie popkul­tu­ra mie­sza się z kul­tu­rą wyso­ką; a koń­czy­my na tytu­ło­wym zbio­rze dwu­na­stu sone­tów, będą­cych nie­ja­ko meta­fo­rą schył­ku doj­rze­wa­nia, może i nawet całe­go życia – to tu zaczy­na­my widzieć cały świat, mając nie­wiel­ki tyl­ko na nie­go wpływ, zda­jąc sobie z tego spra­wę lub nie. „I tak sie­dzi­cie obaj w poko­ju, jak w sztolni:/ ty i lament naj­głęb­szy. I ekran kon­tro­l­ny.” Nale­ża­ło­by czy­tać książ­kę eta­pa­mi, jako zapis dora­sta­nia? Na pew­no coś w tym jest. Cho­ciaż nie ma podzia­łu na czę­ści, moż­na wyszcze­gól­nić wła­śnie trzy powyż­sze eta­py, róż­nią­ce się nie tyl­ko w war­stwie tek­stu­al­nej, ale i rów­nież języ­ko­wej, sen­su­al­nej, jak gdy­by za pomo­cą zapi­sa­nych słów poeta nagi­nał czy­tel­ni­czy umysł, aby pew­ne spra­wy pod­świa­do­mie pomi­jał, nie zwra­cał na nie uwa­gi, póki nie dobrnie do koń­ca. Wra­ca­jąc z powro­tem do czy­ta­nia zauwa­ża­my pew­ne niu­an­se, z któ­rych „dziec­ko” mogło nie zda­wać sobie spra­wy, a któ­re już „doro­sły” potra­fi popraw­nie zin­ter­pre­to­wać. Jacek Deh­nel mani­pu­lu­je odbior­cą w efek­tow­ny spo­sób, opo­wia­da histo­rię pew­ne­go dora­sta­nia, któ­ra nie może wyda­wać się obca niko­mu mają­ce­mu za sobą podob­ne doświad­cze­nia.

Jest jesz­cze jed­na rzecz, któ­ra zwra­ca uwa­gę w języ­ku poety, w jego naj­now­szym tomi­ku poetyc­kim: otóż brak w nim „zagęsz­cze­nia” archa­izmów zna­nych nam cho­ciaż­by z Brzy­twy oka­mgnie­nia, zwłasz­cza po czę­ści zaty­tu­ło­wa­nej „Zegar, czy­li mała litur­gia godzin dla nie­prak­ty­ku­ją­cych”. Autor, spad­ko­bier­ca takich twór­ców jak Eliot, Lar­kin czy Wil­de, zako­rze­nio­ny w poprzed­nim wie­ku, dosto­so­wał swój język do mowy użyt­ko­wa­nej przez (i tu się znów powtó­rzę) dora­sta­ją­cych, mło­dych ludzi. To praw­dzi­we odda­nie gło­su „bada­ne­mu” przed­mio­to­wi. Znaj­dzie­my tu takie komicz­ne wyra­że­nia jak „zaje­faj­nie”, „git”, „nara” ale rów­nież fone­tycz­nie nad­uży­wa­ne „Łilaw­ju” – i kil­ka innych, jeże­li sku­pić się tyl­ko na kon­kret­nych sło­wach, bo rów­nież kon­struk­cje całych zdań wyda­ją się mniej zawi­łe, nie­kie­dy bar­dziej bez­po­śred­nie, zwy­czaj­nie prost­sze. Cho­ciaż to ryzy­kow­ne stwier­dze­nie – Deh­nel nadal twar­do trzy­ma się form wier­sza, do któ­rych zdą­żył nas już przy­zwy­cza­ić.

W Roz­pro­szo­nych gło­sach Karol Mali­szew­ski zasta­na­wia się, czy Jac­ka Deh­ne­la nie spo­tka los Lecho­nia: „po nasto­let­niej genial­no­ści poczu­cie pust­ki, dłu­go­let­nia nie­moc”. Nowa książ­ka poety nie zwia­stu­je takich nie­po­ko­ją­cych symp­to­mów. Wręcz prze­ciw­nie, udo­wad­nia, iż Deh­nel mały­mi co praw­da krocz­ka­mi, ale wciąż idzie do przo­du – być może chce uło­żyć grunt pod wydaw­nic­two, na któ­re wszy­scy cze­ka­my: prze­ło­mo­we w twór­czo­ści auto­ra Ekra­nu kon­tro­l­ne­go. Mam nadzie­ję, że owo nadej­dzie, a póki co roz­ko­szu­ję się wier­sza­mi taki­mi jak „Skej­ci przed Saint-Denis”, „Urar­tu”, „Czer­wiec. Lipiec” czy „Pleśń (War­sza­wa Cen­tral­na)”.

O autorze

Marcin Sierszyński

Urodzony w 1990 roku w Legnicy. Poeta, recenzent literacki. Redaktor prowadzący Wywrota.pl, aktywista wrocławskiego Klubu Krytyki Politycznej. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania