recenzje / ESEJE

Dyskretne występy w celu wyrobienia sobie przewagi

Karol Maliszewski

Recenzja Karola Maliszewskiego towarzysząca premierze książki Odwrócona strefa, wydanej w Biurze Literackim 13 grudnia 2021 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kata­rzy­na Szau­liń­ska w pierw­szym utwo­rze anto­lo­gii Odwró­co­na stre­fa, a wła­ści­wie w komen­ta­rzu doń, oświad­cza, że poety­ka Kar­po­wi­cza wyda­ła jej się natu­ral­nym wybo­rem. Wiersz, któ­ry napi­sa­ła, nie powstał­by bez inspi­ra­cji utwo­rem Mistrza. Cho­dzi o „Bia­łe­go niedź­wie­dzia”. Szau­liń­ska napi­sa­ła jego femi­ni­stycz­ną repli­kę. Powo­do­wa­na emo­cją koniecz­ne­go zaprze­cze­nia stwo­rzy­ła „Bia­łą Niedź­wie­dzi­cę”.

I tu od razu dwie rze­czy. Wybór Szau­liń­skiej nie­co mnie zasko­czył, bo sądzi­łem, że więk­szość, nie­ja­ko z auto­ma­tu, wybie­rze „łatwiej­sze­go” Róże­wi­cza, czu­jąc jed­nak pewien dystans w sto­sun­ku do trud­niej­sze­go, „drzew­ne­go, ele­gij­ne­go” (jak chce Szau­liń­ska) Kar­po­wi­cza. Osta­tecz­nie moje rachu­by nie oka­za­ły się bez­pod­staw­ne, bo rze­czy­wi­ście wię­cej w tej książ­ce nawią­zań do spu­ści­zny Róże­wi­cza. On chy­ba bar­dziej docie­ra do współ­cze­snych, nie wyma­ga­jąc takie­go wysił­ku, inter­pre­ta­cyj­ne­go tru­du, jak Kar­po­wicz. Zatem Odwró­co­na stre­fa nicze­go nie odwra­ca, pro­por­cje pozo­sta­ją takie same jak przed laty. Róże­wicz bar­dziej prze­ma­wia, Kar­po­wicz mniej, Róże­wicz dla wszyst­kich, Kar­po­wicz dla wybra­nych.

Teraz kolej­na rzecz wywo­ła­na przez utwór i komen­tarz Szau­liń­skiej… Nawia­sem mówiąc, pole­mi­zu­ją­ca z Kar­po­wi­czem poet­ka pisze coś rodem (i obra­zo­wa­niem) z Wojacz­ka, co wyda­je się nie­zwy­kle inte­re­su­ją­ce i potwier­dza dzi­siaj tajem­ne (czyż­by?) związ­ki mię­dzy twór­czo­ścią Mistrza Kar­po­wi­cza i Ucznia Wojacz­ka. Wra­ca­jąc do tema­tu, chciał­bym wska­zać na inten­cje. Gniew, pole­mi­ka, kon­tro­wer­sja jako punkt wyj­ścia do ponad­cza­so­wej roz­mo­wy z przy­wo­ły­wa­nym cie­niem. Bar­dzo mi się to w wer­sji Szau­liń­skiej podo­ba. Tym bar­dziej, że jest to dość w tej książ­ce osa­mot­nio­ne. Inni podej­mu­ją roz­mo­wę w bar­dziej spo­le­gli­wym duchu, nawią­zu­jąc dia­log nie­za­sa­dza­ją­cy się na kontrze, na eks­po­no­wa­niu róż­ni­cy, na sprze­cza­niu się z pier­wo­wzo­rem.

Tak więc, pod­su­mo­wu­jąc: czę­ściej Róże­wicz jako waż­ny punkt odnie­sie­nia i czę­ściej kur­tu­azja niź­li kon­fron­ta­cja. Nie twier­dzę, że to ma natych­miast prze­ło­że­nie na jakość tek­stów. Po pro­stu tak się zło­ży­ło, że opar­ty na pole­mi­ce i wkur­wie tekst Szau­liń­skiej wyda­je się przez to pod­mi­no­wa­nie bar­dzo dobry.

Cie­ka­wy pro­blem wydo­by­wa Aldo­na Kop­kie­wicz, rzu­ca­jąc przy oka­zji nowe świa­tło na rze­ko­mą bez­po­śred­niość czy łatwość Róże­wi­cza. Jasne, że ta zde­cy­do­wa­na więk­szość auto­rów, któ­ra go wybra­ła, nie poszła na łatwi­znę, wca­le nie szu­ka­ła kla­row­nych kawał­ków „publi­cy­stycz­nych”, któ­rym łatwo teraz doro­bić ogon czy dory­so­wać głów­kę. Kop­kie­wicz opo­wia­da o „nago­ści” poezji Róże­wi­cza, o nago­ści, któ­ra nie­wie­le ma wspól­ne­go z jasno­ścią i pro­sto­tą. To jest taka nagość, któ­ra cią­ży, w obli­czu któ­rej współ­cze­sne­mu poecie jakoś nie­wy­god­nie i nie­swo­jo, i to do tego stop­nia, że sam już nie wie, czy war­to wygłu­piać się dalej.

Zatem z Róże­wi­cza, zda­niem Kop­kie­wicz, pozo­sta­je wiel­kie pyta­nie o ety­kę two­rze­nia, pyta­nie, któ­re nigdy się nie zesta­rze­je. Gdy­by­śmy mówi­li o czymś podob­nym u Kar­po­wi­cza, pew­nie owa ety­ka była­by bar­dziej uwa­run­ko­wa­na „este­tycz­nie”. Trud nad zapę­tla­niem zna­czeń wyda­je się w podob­ny spo­sób etycz­ny jak stop­nio­we i osten­ta­cyj­ne milk­nię­cie u Róże­wi­cza; w tym kon­tek­ście bar­dzo waż­ne sło­wa pada­ją w wier­szu Kop­kie­wicz: „więc póki mówię, gdzie może­my wspól­nie milczeć,/ nie śmiem powie­dzieć o nas: tak, to tyl­ko tyle”.

Jakub Korn­hau­ser, chy­ba jako jedy­ny zapro­szo­ny do anto­lo­gii twór­ca, wypo­wie­dział się w dwój­na­sób, wska­zu­jąc na waż­ne dla nie­go oby­dwa śla­dy. Jego zda­niem „Kar­po­wicz daje coś z póź­nej awan­gar­dy”, zaś „Róże­wicz daje coś z cza­sów roz­cza­ro­wa­nia awan­gar­dą”. Od Kar­po­wi­cza mamy na zawsze „zwy­czaj­ność zamiast wysu­bli­mo­wa­nia, rewo­lu­cyj­ną wia­rę w nowe zesta­wie­nia słów, zdań i zna­czeń”, a z Róże­wi­cza w naszych poetyc­kich skłon­no­ściach głę­bo­ko tkwi mnie­ma­nie, że „nie­po­zor­ność zawsze będzie bar­dziej pro­duk­tyw­na od blich­tru, a oszczęd­ność od nad­mia­ru”. To wypo­wie­dziaw­szy, Jakub Korn­hau­ser pisze dwie wybor­ne pro­zy poetyc­kie – ta „rze­ko­mo” Kar­po­wi­czow­ska wspo­mi­na o „dys­kret­nych wystę­pach” i „wpa­so­wa­niu się w pierw­sze lep­sze tło po gwizd­ku”, nato­miast Róże­wi­czow­ska koń­czy się prze­ko­na­niem, że „i tak wyro­bisz sobie prze­wa­gę w środ­ku pola”.

O „wyra­bia­niu prze­wa­gi” opo­wia­da tak­że Dariusz Sośnic­ki. Naj­pierw czy­ni to w tek­ście „Pan domu”, potem w komen­ta­rzu, w któ­rym mówi o prze­wa­dze, jaką mają nad nami wiel­cy poprzed­ni­cy, i o tym, jak nam zaglą­da­ją do ręko­pi­sów, gdy pisze­my. Róże­wicz jest okre­śla­ny jako ten, któ­ry wyjąt­ko­wo czę­sto Sośnic­kie­mu (i wie­lu innym, przy­znaj­my) przez ramię zaglą­da. I albo trze­ba się z tym pogo­dzić (w grun­cie rze­czy to bar­dzo traf­na defi­ni­cja pierw­szej linii tej anto­lo­gii), albo bez­ce­re­mo­nial­nie roz­pra­wić się z tym (dru­ga linia naszej anto­lo­gii).

Wypo­wiedź Dariu­sza Sośnic­kie­go przy­wo­łu­je ducha Harol­da Blo­oma – każ­de takie czcze­nie set­nej bądź innej rocz­ni­cy jest bory­ka­niem się z cią­żą­cą tra­dy­cją. Jeśli nie stać nas na sta­now­cze odcię­cie czy „zabi­cie” jej pogło­sów, musi­my robić słod­kie oczy… Więk­szość uczest­ni­ków tego przed­się­wzię­cia w tym miej­scu się zatrzy­ma­ła, przy­kle­pu­jąc rocz­ni­cę. Zwy­cza­jo­wo i kul­tu­ral­nie. Do więk­szej czy też zasad­ni­czej bitwy nie doszło. Widocz­nie nie było takiej potrze­by. Czy to zna­czy, że gdy Artur Bursz­ta wymy­śli taką księ­gę „ku pamię­ci” Szym­bor­skiej, Miło­sza, Her­ber­ta lub Zaga­jew­skie­go, to wresz­cie zaiskrzy? Powście­ka­my się nad ich gro­ba­mi-wier­sza­mi? Pokłó­ci­my się z wiel­ki­mi cie­nia­mi?

Ach, nie trak­tuj­my Blo­omow­skie­go sce­na­riu­sza dosłow­nie. Nie o to cho­dzi­ło. Po co zaraz iskry, po co ogień? Zosta­li­śmy zapro­sze­ni na aka­de­mię ku czci. I muszę przy­znać, że wia­ry­god­ność tej czci, jej auten­tycz­ność w wie­lu frag­men­tach oma­wia­nej książ­ki wybrzmia­ła czy­sto. W związ­ku z tym od razu pytam – jakich następ­nych zmar­łych Mistrzów bie­rze­my na warsz­tat i jak sobie o nich na nowo opo­wie­my?

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry, Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go i Spor­tu pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry – pań­stwo­we­go fun­du­szu celo­we­go.

 

O autorze

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Powiązania