recenzje / IMPRESJE

Połów. Poetyckie debiuty 2013

Filip Wyszyński

Szkic Filipa Wyszyńskiego towarzyszący premierze książki Połów. Poetyckie debiuty 2013, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 8 września 2014 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Chcia­łem zabrać głos co do cało­ści anto­lo­gii Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2013, ale szyb­ko (kil­ka czy­tań to szyb­ko?!) przy­uwa­ży­łem, jak trud­no powie­dzieć coś o cało­ści tego zbio­ru. W tym sen­sie (zakła­dam) ta edy­cja „Poło­wu” i wier­sze jego uczest­ni­ków (lau­re­atów?) nie dają się wprzę­gnąć pod wspól­ny mia­now­nik prócz tego for­mal­ne­go i oczy­wi­ste­go, że są to wier­sze „wyło­wio­nych” – tym razem przez Mar­tę Pod­gór­nik i Kon­ra­da Górę – poetów. W tym też sen­sie ta edy­cja „Poło­wu” jest podob­na do poprzed­nich. Przez trud­ność (myślę, że nie tyko dla mnie) do nawet nie tyl­ko kry­tycz­no-lite­rac­kie­go roz­po­zna­nia, ale nawet czy­tel­ni­czo-inter­pre­ta­cyj­ne­go. Choć postę­pu­ję, jak przy więk­szo­ści lek­tur, w spo­sób sam się nasu­wa­ją­cy, tj. spraw­dzam, czy tekst wytrzy­mu­je pró­bę ponow­nych sczy­ty­wań i co po nich zosta­je. To pryn­cy­pial­ne… Podo­ba mi się jed­nak zebra­nie w jed­nym miej­scu tak róż­nych (i jesz­cze nie­po­róż­nio­nych?!) poetów… Wypa­da to prze­ko­nu­ją­co dla czy­tel­ni­ka, któ­ry dosta­je, tak jak i w poprzed­nich edy­cjach „Poło­wu”, napraw­dę lirycz­nie inte­re­su­ją­cy melanż, wysyp rażą­cych i róż­nych pig­men­tów. Niniej­szym chcia­łem powie­dzieć o czwór­ce auto­rów, któ­rzy zain­te­re­so­wa­li mnie naj­bar­dziej, o tych, któ­rzy wypra­co­wa­li już sobie (tro­chę oba­wiam się to powie­dzieć, bo to prze­cież dopie­ro debiu­ty) jakiś wła­sny głos… O czwór­ce poetów, obok któ­rych nie prze­sze­dłem obo­jęt­nie.

„Wier­sze, któ­re draż­nią…” – tak po pro­stu pomy­śla­łem sobie po lek­tu­rze zesta­wu Syl­wii Gry­ciuk (draż­nią jak pędze­lek przy­dat­ny do gole­nia z praw­dzi­we­go, bor­su­cze­go wło­sia, któ­ry wodzi po twa­rzy – nie zawsze mogę sobie odmó­wić cięż­kie­go, ale nie­wy­si­lo­ne­go porów­na­nia – jestem teraz w trak­cie pisa­nia pro­zy). To zestaw zawie­ra­ją­cy dużo tre­ści, dużo zna­nych smacz­ków („zapa­chów tak odu­rza­ją­cych, że nie­zna­ją­cych zie­mi” – jak­bym czy­tał wiersz Bar­tło­mie­ja Maj­zla; swo­ją dro­gą Maj­zel to poeta nie­po­śled­nie­go rzę­du i cie­ka­we co z nim. Mam nadzie­ję, że w nie­od­le­głej przy­szło­ści będę mieć w rękach jego nową książ­kę). Wier­sze krzy­kli­we, ale bez prze­sa­dy, nie­po­zba­wio­ne deli­kat­no­ści, deli­kat­no­ści, któ­rej kto niby nie szu­ka w poezji? Deli­kat­no­ści, sub­tel­no­ści w zna­cze­niu: mate­riał języ­ka nie jest rwa­ny, ale jest przy­kra­wa­ny(!), jest skro­jo­ny na mia­rę tych wier­szy, na mia­rę obra­zo­wa­nia, na mia­rę języ­ka i jego przy­gód, i bóg wie cze­go jesz­cze…

Syl­wia Gry­ciuk to poet­ka, któ­ra potra­fi ude­rzyć, potra­fi wytłuc szyb­kę w nie­jed­nym kry­tycz­no-lite­rac­kim domu-skle­pie wypeł­nio­nym goto­wy­mi met­ka­mi, cze­ka­ją­cy­mi na auto­ra, któ­ry wzej­dzie, któ­ry je wdzie­je. Swo­imi fra­za­mi potra­fi nie­jed­no­krot­nie zro­bić hałas (cha­os?!), hałas nie­mal mat­ze­ra­tho­wo-dobo­szo­wy. Hałas nie­prze­jed­na­ny, któ­ry nie liczy się z nikim a naj­mniej ze sobą. Wir­tu­ozem bęben­ka jest w tym wypad­ku sam pod­miot, pod­miot, któ­re­go zda­je mi się, że widzę, kie­dy czy­tam te wier­sze. Pod­miot ma pałecz­ki dobo­sza, któ­rych nie waha się uży­wać, jego gra (w tym wypad­ku mowa) jest waż­niej­sza niż wszyst­ko inne, patrze­nie na morze („słod­kie”) jest waż­niej­sze, niż to, że się zapo­mnia­ło kupić tut­ki na tytoń w tra­fi­ce…(!). Tak wła­śnie myślę o tych wier­szach. To wier­sze, któ­re zaj­mu­ją. Zaj­mu­ją nie tyl­ko czy­tel­ni­ka, ma się roz­mieć, to o tyle oczy­wi­ste, co nie­pew­ne. Zaj­mu­ją w szcze­gól­no­ści, a może przede wszyst­kim – posta­cie, któ­re żyją w tych wier­szach wła­snych życiem jak zja­wy, albo któ­re tyl­ko przez te wier­sze (i przez to życie) zwy­czaj­nie, i jak zja­wy, prze­cho­dzą…

Podo­ba mi się spo­sób mówie­nia tego pod­mio­tu. To, jak poprzez wiersz (wier­szem…) umie ryk­nąć: ja to ja! Spo­ro tu ład­nych fraz (czym­że innym jest niby poezja, jeśli nie pisa­niem ład­nych fraz wła­śnie, hę? Jestem winien Pań­stwu uczci­wość: mam peipe­row­skie poglą­dy w tej kwe­stii, cze­go nie chcę i nie zamie­rzam ukry­wać), czę­sto jed­nak mam poczu­cie, że bli­sko im do prze-lite­ra­tu­ra­li­zo­wa­nia, prze-poety­zo­wa­nia, prze-sło­dze­nia, prze-gorycz­ko­wa­nia, prze-grza­nia… (prze, prze, prze…).

Usły­sza­łem dobrze w tych wier­szach to, jak bar­dzo sło­wa nie chcą być na swo­im miej­scu (to kom­ple­ment), jak bar­dzo nie chcą leżeć grzecz­nie w wyzna­czo­nym punk­cie (X). W tym sen­sie chcę powie­dzieć o pew­nej chro­po­wa­to­ści (chro­pa­wo­ści) języ­ka Syl­wii Gry­ciuk. Mistrzem chro­pa­wo­ści, takiej nie­do­ści­gnio­nej był w pro­zie Toł­stoj (jest coś, o czym nie wiem?), ale w poezji jest ina­czej – łatwiej. Poezja z samej swo­jej natu­ry jest dla mnie mówie­niem, któ­re się zała­mu­je, któ­re nie nadą­ża lub któ­re wyprze­dza. To jej siła i sła­bość jed­no­cze­śnie. Sło­wa pod­mio­tu lirycz­ne­go Syl­wii Gry­ciuk nie mogą usie­dzieć w jed­nym miej­scu, nie chcą… „moja sio­stra pod­pły­nę­ła do mnie jak ryba/ cią­gle nie­ma” – to zasłu­gu­je na coś, tyl­ko nie wiem, na co, prócz zauwa­że­nia – a to prze­cież bar­dzo dużo, naj­wię­cej(!). „mama jest łączą­cym nas spo­iwem” (pierw­sza fra­za z wier­sza „Bab­cia”) – ład­na fra­za i rów­nie ład­na tau­to­lo­gia (spo­iwo rów­na się war­stwa łączą­ca, spa­ja­ją­ca). Ale nie tyl­ko w taki spo­sób fastry­gu­je swo­je strzęp­ki i całe pła­ty mate­ria­łu – (muszę doda­wać, że języ­ka poetyc­kie­go?) Syl­wia Gry­ciuk.

Gry­ciuk jest przede wszyst­kim poet­ką wie­lu poetyc­kich środ­ków, wie­lu prób, wie­lu błę­dów. To jest cie­ka­we, musi być. „…jak toną­cy skarb…”, trud­no o bar­dziej nie­prze­ko­nu­ją­ce mnie porów­na­nie, bar­dziej spre­ten­sjo­na­li­zo­wa­ną (poetyc­ka języ­ko­wa gim­na­zja­da) pró­bę meta­fo­ry­zo­wa­nia, ale tak nie jest zawsze! Dużo w tych wier­szach waż­nych słów o wodzie, a to mi bar­dzo bli­skie, bli­skie jako piszą­ce­mu, a tym samym jako czy­tel­ni­ko­wi (albo odwrot­nie). Gdy­bym miał naj­ogól­niej, naj­kró­cej jak moż­na opo­wie­dzieć komuś, o czym są te wier­sze, wypa­lił­bym bez waha­nia: o wodzie! Wła­śnie tak! Cho­ciaż dużo w niej rodzi­ny, szu­ka­nia bli­sko­ści, po pro­stu, jak szu­ka się pra­cy, i zwal­nia­nia z rodzin­nych sche­ma­tów-obo­wiąz­ków, jak zwal­nia się kogoś z pra­cy. Nie chce być ina­czej.

To wier­sze, któ­re są bli­sko czło­wie­ka, czło­wie­ka, któ­ry sam jest – w więk­szo­ści – z wody, któ­ry sam mówi taki­mi sło­wa­mi, któ­ry sam w natu­ral­nej rodzin­nej mito­lo­gi­za­cji musi roze­znać się, co jest sche­ma­tem, a co jest jego języ­kiem, toż­sa­mo­ścią, co jest jego poje­dyn­czo­ścią. Innym sło­wy: gdzie sche­mat tra­ci to coś… to coś, co nazwał­bym: siłą sche­ma­tu. Idzie mi nie tyl­ko o obra­zy, o poczu­cie bli­sko­ści lub utra­ty, któ­re­go doma­ga się wiersz, idzie mi tak­że o sło­wa. O zda­nia, któ­re gdzieś zmie­rza­ją, jak­by mia­ły gdzie.

„Prze­zi­mo­wa­nie”… Podo­ba mi się tytuł. Nicze­go sobie, kupu­ję. „Dom tęże­je” – pisze poet­ka, a ja mogę tyl­ko powie­dzieć: to to, o co by szło. Gdy­bym miał aku­rat kogoś obok sie­bie, poka­zał­bym mu te dwa sło­wa, powie­dział: popatrz, jak moż­na wie­le zro­bić za pomo­cą dwóch słów!… Ile moż­na powie­dzieć i jak moc­no, jak­by to był jeden roz­dział… (pro­za znów się sie­bie doma­ga). Z dru­giej stro­ny porów­na­nie: „zwin­ne jak małp­ki” – rak(!), coś cze­go nie szu­kam w poezji, ponie­waż znaj­du­ję to w kolej­ce w osie­dlo­wym zie­leń­cu albo na pla­ży, gdy hała­śli­we rodzi­ny roz­kła­da­ją się na tym, co przed chwi­lą roz­ło­ży­ły, na kocach i gda­czą, przy tru­pich kutrach, a przy wydmach śmier­dzi rybą sma­żo­ną na ole­ju z fury… Jed­nak wie­le w tym zesta­wie, w tym „Świe­cie sprzed poło­wu” („Poło­wu”?) świe­żo­ści. Świe­żo­ści języ­ko­wej w dobrym tonie. Prze­ci­wień­stwa świe­żo­ści, jaką zacho­wu­je w swo­im prak­ty­kach reli­gij­nych nie­jed­na sta­ra pan­na (znów mój pro­za­tor­ski wtrę­cik, prze­pra­szam). To chy­ba naj­cie­kaw­szy zestaw z tych wszyst­kich!

Moją uwa­gę zwró­cił też zestaw wier­szy Dawi­da Mate­usza. Duży plus za tytuł („Sta­cja wie­ży ciśnień”). To tytu­łem wstę­pu. Tytu­łem roz­wi­nię­cia powiem tyle i tak: urze­ka mnie wie­lo­gło­so­wość, pomie­sza­nie języ­ków tej liry­ki, trak­tu­ją­cej bar­dzo ujmu­ją­co o tym co tu i teraz. Jed­nak to nie lirycz­ny Babi­lon, tyl­ko mie­sza­ni­na dyk­cji w celu poro­zu­mie­nia się na innej płasz­czyź­nie. Za god­ny uwa­gi uzna­ję zwrot Dawi­da Mate­usza w kie­run­ku sze­ro­ko rozu­mia­nej (?) współ­cze­sno­ści, ale rozu­miem to nie tyl­ko pro­sto, nie cho­dzi mi tyl­ko o sym­bo­li­kę naszych cza­sów, o nazwy pro­duk­tów, o coca-colę, czy war­kocz Julii Tymo­szen­ko, cho­dzi mi o zwrot Dawi­da Mate­usza w kie­run­ku języ­ka, któ­ry nazwał­bym odważ­nie języ­kiem uwspół­cze­śnio­nym, czy może jesz­cze odważ­niej – języ­kiem uwspół­cze­śnia­ją­cym. Taki jest na przy­kład wiersz „Pol­ska”. Pod­miot myślał o „pobud­ce dla kra­ju”. Pobu­dził jed­nak pew­ną dyk­cję, sza­le­nie skąd­inąd melo­dycz­ną.

Myślę, że to rzecz war­ta pod­kre­śle­nia: Dawid Mate­usz to poeta, któ­ry dosko­na­le sły­szy, poeta aku­stycz­ny, poeta, któ­ry poru­sza się po róż­nych liniach melo­dycz­nych i dla któ­re­go zaśpiew wier­sza ma zna­cze­nie pierw­szo­rzęd­ne. Ktoś powie: to rzecz wprzę­gnię­ta w liry­kę, nie­roz­łącz­na, syn­te­ty­zu­ją­ca liry­kę w ogó­le, zbie­ra­ją­ca jej sło­wa w jed­no, jed­nak ilość tego poetyc­kie­go zaśpie­wu-wydźwię­ku, jaka jest wyczu­wal­na w zesta­wie Dawi­da Mate­usza nie jest, moim zda­niem, wca­le czymś powszech­nym, choć jest czymś, cze­go bym sobie życzył. Powiem wię­cej: nie­je­den raz wię­cej tej muzycz­no­ści, melo­dyj­no­ści w zesta­wie Dawi­da Mate­usza niż u nie­jed­ne­go poety czy nie­jed­nej poet­ki, który/która ma za sobą nie­je­den tom wier­szy. A prze­cież Mate­usz to poeta, któ­ry dopie­ro debiu­tu­je. Faj­nie, że moż­na na chwi­lę o tym zapo­mnieć i prze­czy­tać go jako poetę ponie­kąd już „zro­bio­ne­go”, war­te­go roz­pa­trze­nia w szer­szym kon­tek­ście, war­te­go obej­rze­nia jego zesta­wu-pro­duk­tu bez zwra­ca­nia uwa­gi na met­kę z napi­sem: DEBIUT.

Poza tym to bar­dzo świa­do­me pisa­nie. Zebra­nie fraz z ota­cza­ją­ce­go pod­miot powie­trza to jed­no, wpi­sa­nie w wier­sze niby-dia­lo­gów, to jed­no, dru­gie to wie­lość języ­ków jeśli cho­dzi o twór­czą (bo chy­ba to wszyst­ko jest twór­cze?) inspi­ra­cję… O zasłu­cha­nie się w poetach mło­de­go poko­le­nia. Nie potra­fię ina­czej prze­czy­tać tego zesta­wu, nie potra­fię pomi­nąć tych, mniej­sza o to czy świa­do­mych, czy nie, wpły­wów (wpły­wy w lite­ra­tu­rze uzna­ję raczej za coś dobre­go, god­ne­go opo­wie­dze­nia czy­tel­ni­kom, ani­że­li cze­goś, co nale­ży za wszel­ką cenę masko­wać). Owe wpły­wy wyno­to­wu­ję teraz przy­pad­ko­wo z pamię­ci i bez porząd­ku, a rzecz roz­bi­ja się o takich poetów jak: Tomasz Puł­ka, czy Adam Grze­lec. Chcę dać do zro­zu­mie­nia swo­je (kry­tycz­no­li­te­rac­kie? chy­ba nie!) roz­po­zna­nie, jed­no­cze­śnie nie chcąc obra­zić swo­im roz­po­zna­niem auto­ra zesta­wu… Mam nadzie­ję, że tym razem jest to moż­li­we?

Zafra­po­wa­ła mnie też liry­ka Domi­ni­ki Par­szew­skiej, choć mam poważ­ny kło­pot z jej zesta­wem. Co bowiem może przy­nieść czy­tel­ni­ko­wi, na przy­kład Gene­ta, zestaw zaty­tu­ło­wa­ny „Cyfry, gesty, kłę­busz­ki”? Już sam tytuł prze­ciw­sta­wia się temu, cze­go gene­ral­nie w lite­ra­tu­rze szu­kam… Tą rze­czą jest kon­kret. Jest kart­ka peł­na „tu i teraz”. Pisa­nie Domi­ni­ki Par­szew­skiej dzie­je się przede wszyst­kim w języ­ku i rze­czy­wi­ście – tego „dzia­nia się” trud­no poet­ce odmó­wić, jed­nak nie widzę w tym zesta­wie wier­szy, któ­re wyra­sta­ły­by z jakie­goś doświad­cze­nia. Zwy­kle poszu­ku­ję poezji, cho­ciaż nie zawsze znaj­du­ję, tego, że odważ­nie potra­fi powie­dzieć o czymś, nie­ko­niecz­nie nawet dla auto­ra, waż­nym. O czymś, co war­to powie­dzieć na całe­go.

Poezja zwy­kle tego nie uni­ka, sta­ra się nie roz­cień­czać moc­nych obra­zów czy kon­kret­nych ran, w tym upa­tru­ję jej siłę. Poezja powin­na dla mnie sil­niej nawet akcen­to­wać te aspek­ty niż pro­za, któ­ra uży­wa więk­szej licz­by słów, przez co zawsze będzie „roz­cień­cza­czem”, „roz­pusz­czal­ni­kiem”. Liry­ka Domi­ni­ki Par­szew­skiej nie do koń­ca daje mi to, cze­go szu­kam w liry­ce, nie do koń­ca daje mi coś poza dobrze zro­bio­ny, świa­do­my sie­bie pro­dukt. Nie wiem, ile autor­ka ma lat, ale to nie­istot­ne, waż­ne, że dopie­ro debiu­tu­je, że ma czas. Zresz­tą, mój zarzut nie­ko­niecz­nie musi być wadą, może być (i jest) po pro­stu uwa­gą, luź­nym spo­strze­że­niem. Jest po pro­stu jed­nym w wie­lu gło­sów o liry­ce Par­szew­skiej, któ­re będą się poja­wiać. W tym wypad­ku głos wyra­ża nie­chęć, ale zazna­czam, że wina jest po mojej stro­nie, tkwi w moim czy­tel­ni­czym przy­zwy­cza­je­niu, i tyl­ko tam. Po pro­stu chciał­bym dostać w wier­szu jakieś zda­nie, któ­re wbi­je się w pamięć, jak radło w zie­mię. Któ­re mogło­by odbi­jać się w gło­wie jak echo mię­dzy blo­ka­mi… (styl!). Zupeł­nie inne pisa­nie repre­zen­tu­je dla mnie Agniesz­ka Żucho­wicz: dokład­ne, kon­kret­ne, bez­li­to­sne. Zaska­ku­ją­ce pisar­stwo. Nowe, jak­by świa­do­me do pew­ne­go momen­tu, żeby nie popsuć cało­ści, żeby nie popsuć ele­men­tu zasko­cze­nia. „Lokal na Sto­lar­skiej” – ude­rza­ją­ce wier­sze. To lirycz­na, samo otwie­ra­ją­ca się pinia­ta! To roz­mo­wa dwóch bli­skich sobie osób, z któ­rych żad­na nie ma cyr­kla, żeby zato­czyć wokół nich koło… dwóch osób, któ­re decy­du­ją się mówić sobie tyl­ko róż­ne sło­wa, bo gdy­by zde­cy­do­wa­ły się powie­dzieć sobie to samo, były­by szczę­śli­we… dwóch osób, któ­re wolą się krę­cić obok sie­bie, niż krę­cić przy radiu, z któ­re­go pły­ną komu­ni­ka­ty o sta­nach nad­zwy­czaj­nych, co nie sma­ku­ją im bar­dziej niż wspól­na kola­cja, tyl­ko pozor­nie zwy­czaj­na. No, ale przy­naj­mniej mają wino z bor­do­skiej win­ni­cy i ple­śnio­wy ser na kola­cję (nie wia­do­mo: Bleu de Bres­se, czy Roqu­efort).

Powie­dzia­łem o czwór­ce wybra­nych auto­rów. Na koniec jesz­cze sło­wo o całym kon­kur­sie, bo to już kolej­ny „Połów” – dzie­wią­ty. Sły­szę od nie­któ­rych, że może nale­ża­ło­by się zatrzy­mać, że może mia­ło miej­sce już zbyt wie­le edy­cji kon­kur­su, do któ­re­go tumi­wi­si­stycz­ny (je‑m’en fouti­sme; wspa­nia­ła fran­cusz­czy­zna!!!) sto­su­nek wyka­zu­ją ci (szcze­gól­nie ci), któ­rych tam się nie chce, a nie chce się nie z powo­du uprze­dzeń (jakich­kol­wiek), to dużo prost­sze – nie chce się ich z powo­du naj­przy­ziem­niej­sze­go z moż­li­wych: bra­ku­je talen­tu. Wte­dy ten czy ów bie­rze się za „kry­ty­kę”, przy­naj­mniej tak to nazy­wa… Roz­le­wa nie­po­cie­sze­nie, któ­re spły­wa gdzieś po fejs­bu­ko­wych wal­lach-kory­tach, marząc o draż­nie­niu rynien i dzwo­nie­niu w okna lite­rac­kie­go świa­ta­/pół-świat­ka.

Ale wyle­wa­nie swo­ich (gorz­kich) żali przez tych, któ­rych wier­szy nie było w alma­na­chu Połów. Poetyc­kie debiu­ty, to rzecz dosyć zro­zu­mia­ła. Zasta­na­wia mnie coś inne­go. Zasta­na­wia mnie żal auto­rów, któ­rzy byli lau­re­ata­mi „Poło­wu”. Ujaw­ni­ły się one mię­dzy inny­mi w deba­cie, któ­rą mode­ro­wa­ła Mar­ta Pod­gór­nik, sło­wa o debiu­cie lau­re­atów „Poło­wu” z lat poprzed­nich. Deba­ta Co mi dał Połów? poka­za­ła jed­no: więk­szo­ści lau­re­atów towa­rzy­szy zawie­dze­nie. Nie wiem, cze­go wię­cej by chcie­li. Nie rozu­miem ich beł­ko­tu. Mie­li moż­li­wość współ­pra­cy ze świet­ny­mi redak­to­ra­mi, ich wier­sze zosta­ły wydru­ko­wa­ne (papier dro­gi – Mun­ken Print Cre­am 15 90/m2), no i rzecz napraw­dę nie od rze­czy – Port Lite­rac­ki, gdzie czy­ta­li swo­je wier­sze, gło­śno, przed wie­lo­ma. Krót­ko mówiąc: cią­gle wyda­je mi się, że „Połów” jest potrzeb­ny, że war­to moni­to­ro­wać sytu­ację mło­dych, piszą­cych liry­kę. Życzę im wszyst­kim dobrze. Życzę im fra­zy. Takiej praw­dzi­wej, jak nie­jed­na w tej książ­ce.

O autorze

Filip Wyszyński

Urodzony w Stargardzie Szczecińskim. Poeta. Studiuje prawo na Uniwersytecie Warszawskim. W 2010 roku opublikował zestaw wierszy "Strzeżone plaże" w antologii Poetyckie debiuty 2010 w ramach projektu "Połów", którego jest laureatem. W 2012 roku ukazała się jego debiutancka książka poetycka Skaleczenie chłopca. Mieszka w Warszawie.

Powiązania

Połow 2010

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go z udzia­łem Mar­ci­na Bie­sa, Mar­ty­ny Buli­żań­skiej, Krzysz­to­fa Dąbrow­skie­go, Rafa­ła Gawi­na, Mar­ty­ny Kul­bac­kiej, Mariu­sza Par­ty­ki, Bar­to­sza Sadul­skie­go, Krzysz­to­fa Sze­re­me­ty, Fili­pa Wyszyń­skie­go i Domi­ni­ka Żybur­to­wi­cza pod­czas festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

Folkestone

dzwieki / RECYTACJE Filip Wyszyński

Wiersz z tomu Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2010, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Połów 2010” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

Komentarz do wiersza „Czcze obrzędy”

recenzje / KOMENTARZE Filip Wyszyński

Autor­ski komen­tarz Fili­pa Wyszyń­skie­go do wier­sza „Czcze obrzę­dy” z książ­ki Ska­le­cze­nie chłop­ca wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 7 czerw­ca 2012 roku.

Więcej

Komentarz Agnieszki Żuchowicz do wiersza „Góro”

recenzje / KOMENTARZE Agnieszka Żuchowicz

Komen­tarz Agniesz­ki Żucho­wicz do wier­sza Góro.

Więcej

Komentarz Rafała Rutkowskiego do wiersza „Samsarka”

recenzje / KOMENTARZE Rafał Rutkowski

Komen­tarz Rafa­ła Rut­kow­skie­go do wier­sza Sam­sar­ka.

Więcej

Komentarz Marty Stachniałek do wiersza „bazar Różyckiego”

recenzje / KOMENTARZE Marta Stachniałek

Komen­tarz Mar­ty Stach­nia­łek do wier­sza bazar Różyc­kie­go.

Więcej

Komentarz Michała Pranke do wiersza „Puch”

recenzje / KOMENTARZE Michał Pranke

Komen­tarz Micha­ła Pran­ke do wier­sza „Puch”.

Więcej

Komentarz Kaspra Pfeifera do wiersza „tren dla wojtka”

recenzje / KOMENTARZE Kasper Pfeifer

Komen­tarz Kaspra Pfe­ife­ra do wier­sza tren dla wojt­ka.

Więcej

Komentarz Piotra Parulskiego do wiersza „odblask”

recenzje / KOMENTARZE Piotr Parulski

Komen­tarz Pio­tra Parul­skie­go do wier­sza odblask.

Więcej

Komentarz Sylwii Gryciuk do wiersza „ciocia”

recenzje / KOMENTARZE Sylwia Gryciuk

Komen­tarz Syl­wii Gry­ciuk do wier­sza cio­cia.

Więcej

Komentarz Dawida Mateusza do wiersza „Literatura małych ojczyzn”

recenzje / KOMENTARZE Dawid Mateusz

Komen­tarz Dawi­da Mate­usza do wier­sza Lite­ra­tu­ra małych ojczyzn.

Więcej

Utrata suchości

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka z książ­ki Ska­le­cze­nie chłop­ca Fili­pa Wyszyń­skie­go.

Więcej