recenzje / IMPRESJE

Nie papier, nie nożyczki. O Nakarmić kamień Bronki Nowickiej

Joanna Mueller

Esej Joanny Mueller towarzyszący premierze książki Nakarmić kamień Bronki Nowickiej, która ukazała się 29 czerwca 2015 roku nakładem Biura Literackiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Doro­słe obra­ca pod języ­kiem obły zalą­żek. Boi się kieł­ko­wa­nia szki­cu, żeby nie wybu­jał zanad­to. Samo dla sie­bie jest nie­zgrab­nie duże, za wie­le wie i na sło­wach mogło­by posta­wić zbyt cięż­ki odważ­nik. Bul­wia­sta buj­da prze­czy praw­dzie gło­du, któ­rą prze­czy­ta­ło. W gar­dle dra­pie, więc doro­słe daje dra­pa­ka – przed Nie­moż­li­wym w nie­istot­ne.

Kamień

Zanim doro­słe zaczy­na pisać, na ser­cu kamie­niem przy­sia­da mu smu­tek. „Pra­cą smut­ku jest przyjść i być. Nic wię­cej. Resz­ta nale­ży do czło­wie­ka – jeśli go podej­mie, smu­tek się utu­czy jak toczo­na śnież­ka. Oble­pi każ­dą myślą” – mówi książ­ka.
Duży czło­wiek nie lubi, gdy go coś oble­pia i kie­dy w całość nie lepią się sło­wa, więc bły­ska­wicz­nie zamie­nia smu­tek w gniew. Ude­rza w naj­bliż­sze – lepią­ce się do nie­go nie­do­ro­słe.
Ude­rza za cokol­wiek. Choć­by za to, że dziec­ko ota­cza uczu­ciem – kar­mi! – kamień, zwy­kły oto­czak, a doro­słe nie umie się do nie­go dobrać. Pró­bu­je go fre­zo­wać ostrzem fra­ze­olo­gii. Trak­tu­je jak brył­kę obra­zy, wrzu­ca do tema­tycz­nych ogród­ków, klnie w żywy, aż wresz­cie nie zosta­je na kamie­niu kamień. Wciąż jed­nak pisa­ne idzie jak z kamie­nia, więc doro­słe – gra­jąc na palusz­kach – się­ga po ostrzej­sze narzę­dzia.
Star­cie na trzy: środ­ko­wy i wska­zu­ją­cy tną, pięść okrą­gle­je w głaz, płach­ta złą­czo­nych pal­ców przy­du­sza, gdy otu­la. Na twar­dej powierzch­ni kamie­nia tępią się wszyst­kie noży­ce. Tępie­ją narzę­dzia kry­tycz­ne, któ­ry­mi doro­słe chcia­ło­by roz­dzie­lać, roz­ci­nać, roz­są­dzać. Tyl­ko papier – jało­wa mięk­kość – może poko­nać kamień. Owi­nąć w słow­ną baweł­nę, paję­czo omo­tać, zako­ko­nić w nic.

Pery­skop

Doro­słe pod­glą­da­ne przez dziec­ko boczy się. Sie­dzi w kącie, z miną odę­tą od obłych mądro­ści, i kul­ka­mi z gnie­cio­nych kar­tek pró­bu­je tra­fić w sed­no. Zno­wu chy­bia – papier leci bokiem. Doro­słe strze­la, bo wca­le nie wie, że samo jest na celow­ni­ku.
To dziec­ko, któ­re broi w bun­krze z krze­seł i koców, uzbro­iło oko w pery­skop. Nie musi się odsła­niać, żeby obser­wo­wać; nie wynu­rza się, a wła­da powierzch­nią. Tek­tu­ra, sza­ra taśma, sys­tem luster – i już duże male­je, per­spek­ty­wa fika kozioł­ka, czło­wie­ka w odwró­ce­niu „uży­wa się do patrze­nia”.

Hacz­ka

Jeśli prze­szłość jest czar­no­zie­mem – myśli doro­słe – to trze­ba mi moc­nej hacz­ki, żeby się doko­pać. Do bulw bólu dogrze­bać, do pędów pamię­ci. Krew­ni na śmierć się obra­żą, bo mie­li wła­sne zago­ny, na innych kop­czy­kach upra­wia­li swą roz­pacz.
W ogó­le kopać – mozol­nie i strasz­no. Głę­bia gle­by obie­cu­je skar­by, a kry­je tyl­ko roba­ki i brud. Doro­słe woli wybie­lać, góro­wać nad czar­no­zie­mem. Ponad pamię­tli­we wykop­ki powa­ża bez­pie­czeń­stwo, higie­nę i pra­cę. Waga­ru­je więc z czy­nu samot­ni­cze­go, paznok­cie pie­li z czar­nych obwó­dek. Żeby – broń Boże! – rogo­we płyt­ki nie zaszły żało­bą, przy­ci­na je na krót­ko.
Za krót­ko. Cze­go nie wygrze­ba­ło hacz­ką, teraz przyj­mu­je pul­sem bólu w opusz­kach. Choć ucie­kło z zago­nu – doga­nia je pamięć. Pamięć natręt­na jak dziec­ko.

Przy­bor­nik

Doro­słe zwie­rza się doro­słe­mu z pierw­szych zapa­mię­ta­nych dresz­czy. Jed­no odko­pu­je pudeł­ko na kształ­ty. Dru­gie mówi o powi­do­kach ope­ra­cji na śle­pą kisz­kę, ale napraw­dę pamię­ta co inne­go. Przy­bor­nik z widocz­ków zszy­ty krzy­ży­ka­mi przez bab­cię – i przez nią rów­nież zaka­za­ny. To do tego obraz­ko­we­go puz­dra na rze­czy, scho­wa­ne­go na dnie szu­fla­dy, piel­grzy­mo­wa­ło cich­cem dziec­ko, kie­dy jesz­cze było dziec­kiem. To ówcze­sne kru­cja­ty powta­rza – po sied­mio­kroć, w kon­struk­cji szka­tuł­ko­wej albo w zaba­wie matriosz­ka­mi – doro­słe, gdy wygrze­bu­je z sie­bie nie­do­ro­słe.
Rodzin­ne mia­stecz­ko, w mia­stecz­ku dom bab­ci, w domu pokój prze­chod­ni, w poko­ju komo­da, w komo­dzie szu­fla­da, w szu­fla­dzie otu­li­na z barw­nych szma­tek i wresz­cie w otu­li­nie – pudeł­ko z pocz­tó­wek. A w jego prze­gród­kach ist­ne skar­by: kolo­ro­we piór­ka, odpu­sto­we bły­skot­ki, obrącz­ka dziad­ka, pozła­ca­ny grze­by­czek, kości do gry i naj­waż­niej­sze – spi­sa­ny ręką bab­ci śpiew­nik z bal­la­da­mi.
Do krwa­wej pie­śni o leli­jach, do ukrad­kiem kra­dzio­nych fan­tów, do przy­jem­no­ści grze­ba­nia w sekre­tach, do nie­win­nych grze­chów, za któ­re Mat­ka Boska z malo­wi­dła gro­zi­ła ska­zu­ją­cym pal­cem, do tego, co jak kamień w wodę – wra­ca doro­słe, czy­ta­jąc książ­kę. Książ­kę o „rze­czach isto­ty”.

Pudeł­ko na kształ­ty

To prze­cież dzie­cin­nie pro­ste! – dener­wu­je się zno­wu, pró­bu­jąc dopa­so­wać swo­je sło­wa nad­mier­ne do słów Bron­ko­wych poro­dzo­nych z bra­ku. Doro­słe­mu brak pre­cy­zji i uważ­no­ści. Parów­ko­wa­te palu­chy pcha­ją wytar­te figu­ry w nowe luki, ale książ­ka bro­ni się przed złud­ną ade­kwat­no­ścią. Nie wrzu­cisz byle abs­trak­tu tam, gdzie kształt zie­je kon­kre­tem. Okrą­głe ogól­ni­ki nie wle­zą w prze­świ­ty, otwo­ru z ser­cem nie domkniesz ostro­kąt­nym szew­ro­nem. Nawet kan­cia­ste­go pro­gu – do zabi­ja­nia kar­pi lub dzie­cię­cych złu­dzeń – nie da się wyśli­zgać żad­ną z aksa­mit­nych teo­rii.
Doro­słe ciska kloc­ki – wście­kle i bez­rad­nie. Z opa­dły­mi ramion­ka­mi patrzy, jak wyko­śla­wia­ją się gra­ni­ce myślo­wych kalek. Jak rze­czy kale­czą i sinia­czą. Jak prze­le­wa się nie­do­rzecz­ność uczel­nia­nych narze­czy.
Nie zna­la­zło dla tej książ­ki zewnętrz­ne­go punk­tu opar­cia – ani w kano­nicz­nych dzie­łach, ani w fun­da­men­tach teo­rii, ani w usłuż­nych mistrzach – a prze­cież jej nie wypie­ra, wprost nie może się oprzeć! Czy­ta wytrą­co­ne, wyga­nia­ne z wygód. Jedy­ną pod­bu­do­wę odnaj­du­je w sobie.
To tam – w samym środ­ku, w gnieź­dzie pod języ­kiem – scho­wa­ło kształt: wła­ści­wy, bo nie­moż­li­wy. Ogrze­wa go, by wykluć, kar­mi, by nie zapo­mnieć. Zakli­na w kamień.

O autorze

Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Powiązania