Andrzej Falkiewicz dowodził, że Tymoteusz Karpowicz stworzył teatr niemożliwy do pokazania. Edward Balcerzan: że bohaterowie jego sztuk muszą rozgrywać własną świadomość na scenie. Dodajmy: jego dramaty mogą też rozgrywać własną świadomość w świetle poezji.
Chicagowski profesor i przyjaciel Karpowicza, Frank Kujawinski, mówił o nim: „Niezawodny w wyczuciu tragikomiczności bytu”, a Kazimierz Braun dodawał na temat jego twórczości dramatycznej: „Gdyby […] policzyć wszystkie prezentacje sztuk teatralnych i słuchowisk Karpowicza, okaże się, że jest to nieproporcjonalnie mało w stosunku do wartości i możliwości jego dramatów. […] Obawiam się, że […] bywają czytane «na starą modłę» i dlatego nie pobudzają do ożywczej refleksji. Nie wiem zresztą, kto dzisiaj mógłby je kongenialnie zrealizować w teatrze. Anna Augustynowicz? Piotr Cieplak?” (cytuję za rozmowami z tomu W cztery strony naraz).
W skład pierwszego zbioru dramatów (piąty tom Dzieł zebranych wydawanych przez Biuro Literackie) weszło dwanaście utworów z lat 1946–1971, podanych czytelnikowi według daty powstania: Wiosenna kantata, ubrane w kostium historyczny Upiory piastowskiego zamku, Zielone rękawice, Cavernus (który zainteresował Jerzego Grotowskiego), Czterech nocnych stróżów, Wracamy późno do domu, Kiedy ktoś zapuka, Wszędzie są studnie, Przerwa w podróży, Piąta strona świata, Człowiek z parasolem, Noc jest tylko wygnanym dniem. Część z nich pomieścił wcześniej tom Dramatów zebranych (1975), inne zostały znalezione wśród manuskryptów w archiwum poety.
Powtórzmy tytuł jednego z nich – wracają późno do domu. Czekają też na powrót do teatru. Andrzej Witkowski wystawiał niegdyś we Wrocławiu Wszędzie są studnie, Dziwnego pasażera, Zielone rękawice, Przerwę w podróży i Charona od świtu do świtu, zaś Kazimierz Braun przeniósł na scenę Kiedy przychodzi anioł i Jego małą dziewczynkę – dziś dramatami autora Rozwiązywania przestrzeni zainteresowała się Weronika Szczawińska, która wystawiła we wrocławskim Teatrze Współczesnym niepublikowanego dotąd Niewidzialnego chłopca, który zapewne ukaże się w drugim tomie utworów dramatycznych. Zresztą, właśnie na niego szczególnie czekać winni czytelnicy wrocławsko-chicagowskiego autora.
Twórczość poetycka Karpowicza jest jak bohater dramatu Dziwny pasażer, który czuje się skrępowany, gdy rozmawia, stojąc w miejscu, i deklaruje: „nie jestem w stanie przeżyć niczego w całości”; nieustannie odczuwa brak swojej lewej strony (przypomnijmy, jak zorganizowane są jego tomy poetyckie). Kazimierz Braun mówił o przeroście myślenia postaci nad ich uczuciami, co może także stać się komentarzem do wierszy autora Odwróconego światła, zaś Andrzej Falkiewicz zauważał, że jego bohaterowie są obdarzeni nadmiarem lub brakiem czegoś, a teksty albo chaosem, albo nadładem.
Zmierzam do tezy, że niecierpliwa poezja Karpowicza może znaleźć suflera interpretacyjnego w dramatach, dzięki nim staje się mniej głucha, one ułatwiają orientowanie się w świecie poetyckim, mniej wyrazisty jest w nich opór materii, a bunt poety mniej napastliwy. Tym zaś, którzy szydzą z Karpowiczowskiego przeintelektualizowania i przelingwizowania, szerzej otwierają one oczy na jego kompleks środków, które w poezji powiódł do głębokich przekształceń i dezorientacji. A więc jednak umiał zaprowadzać ład i w ograniczeniu pokazywać mistrza. Jednocześnie dramaty nie skrywają ani jego tęsknoty do rozgrywania pięknych zdań (tytuł Noc jest tylko wygnanym dniem), ani twórczego szaleństwa (podtytuł tego samego utworu: Sztuka karnawałowa w czterech częściach asymetrycznie przyspieszonych). Nie zdetronizują jego asymetrycznie przyspieszonej poezji, której żywot tekstowy zdaje się o wiele bogatszy, nie zmienią jej statusu ontologicznego; mogą wszelako ją oświetlać, pozwalają się traktować jako wielkie lustro, służące do przeglądania jej w nim, dostrzeżenia jej mechanizmów. Nie należy jednak ograniczać funkcji utworów scenicznych do tego rodzaju poznawczego wektora w systematycznych badaniach nad twórczością wiązaną, mają one wszak swój własny kształt artystyczny. Rewers proponowanego podejścia wygląda bowiem tak, że poezja może podsunąć czytelnikom dramatów Karpowicza pomysły inscenizacyjne. Znajdujemy się bowiem w kręgu tych samych pytań, z których główne dotyczy możliwości rozszerzenia modelu sztuki.
W Jego małej dziewczynce mieszkająca przy ulicy Jasnej Osoba, Której Się Nie Podoba wypisuje listy do dyrektora fabryki hybrydycznych zabawek; owa mała dziewczynka organizuje dla niego wielogłosowe seanse psychoanalityczne, podczas których w ciemności dyrektor wyznaje swoje grzechy. Projektował on lalkę z wszelkiej tragedii, każda zabawka powstaje niejako na pamiątkę zbrodni. Poezja jest niebezpieczną zabawką. Gdy czytam słowa człowieka z parasolem, tytułowego bohatera jednego z dramatów, także nasuwają mi się skojarzenia metatematyczne: „zostałem konstruktorem parasoli. O, ten parasol – to moje dziecko. Dziwny, prawda? Jest trochę krzywy, ale ta asymetria jest zamierzona”.
Krystyna Miłobędzka pisała: „Teatr (…) jest własnością dziecka, ale w jego zapisywanie bawiła się osoba dorosła. Taka, która wierzy, że przed mową jest mowa obszerniejsza, że każde słowo umie stanąć na podłodze, a każda piłka jest rzuconym słowem”, a jej wypowiedź spaja oba tomy Karpowiczowskich utworów dramatycznych: ów już nam dany, otwarty Wiosenną kantatą („Oczy mi się jeszcze kle-kle-kle-kleją”, „zapłaciłem za nie Kle-kle-klemensowi dwieście muszek” – mówi Bocian w sztuce, którą z powodzeniem mogłyby wystawiać oddziały wczesnoszkolne), i drugi, naprawdę przeze mnie wyczekiwany, z dwoma świetnymi utworami: Dziwnym pasażerem i wreszcie Jego małą dziewczynką. Bo dopiero wraz z wydaniem kolejnego tomu przyjdzie czas ma dostrzeżenie rozmów z innymi tekstami scenicznymi – na produktywne zestawienia z Różewiczem i Wyspiańskim.