Środowiska homofobiczne zawsze będą koncentrowały swoją niechęć na męskiej homoerotyce. Jest bardziej wyobrażalna, łatwiej ją uchwycić. Od dziecka słyszeliśmy, co stało się z Sodomą i że starożytni Rzymianie nie byli święci. A kobiety? Nie od dziś wiadomo, że tego i owego im brakuje, a jeśli ktoś jest tak permanentnie i od zawsze wykastrowanym, to z czego tu robić erotykę? Jak, od której strony? Czy się w ogóle da?
Nietrudno lekceważyć coś, co naszym zdaniem nie istnieje. Nietrudno nie słyszeć głosu, który przez wieki był tłumiony. Dużo bardziej trzeba się jednak wysilić, żeby w ciszy zauważyć „grzebanie niechcianych dzieci”, żeby oddać mikrofon tym niemym aktorom: „kobietom, dewiantom, świadkom”. Po lekturze wierszy Adrienne Rich można odnieść wrażenie, że to właśnie brak i cisza – ten głuchy myślnik postawiony na końcu wersu – definiują tom 21 wierszy miłosnych. Bo choć uczucie wcale nie jest spychane na drugi plan, nie stanowi jedynie mdłego tła dla feministycznych manifestów, to jednak poczucie zespolenia podmiotu z doświadczeniem zbiorowości kieruje naszą czytelniczą uwagę w rejony, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni. W jakie mianowicie? W bezsilność twórczego warsztatu kobiety, która chce pisać o miłości do innej kobiety, ale musi w tym celu przeprowadzać historyczne wykopaliska, bo to, co oferuje jej tradycyjne literaturoznawstwo, nagle zawodzi. W świat oparty na dychotomiach, w których dwie części wcale nie uzupełniają się wzajemnie – raczej jedna z nich próbuje zdominować i wykluczyć drugą. I przede wszystkich: w mikroświat kobiety wyzwolonej od heteroseksualizmu.
Podstawowe pytanie, na które próbuje odpowiedzieć sztuka kobieca i refleksja feministyczna, jest ściśle analityczne – to pytanie o definicję kobiecości. Definicję zaglądającą głębiej niż na kolorowe okładki pism opowiadających o farbowaniu włosów, paznokci i w wodę symulującą krew w reklamie podpasek. Adrienne Rich zdaje się budować swoją definicję na kilku kobiecych atrybutach: płodności, skoncentrowaniu na życiu, cielesności.
Dla otwierającego tom wiersza charakterystyczne wydają się być występujące w nim rośliny. Czerwona begonia i sykomora. Dwa zupełnie różne organizmy: groźny i jaśniejący, niewielki i rozpostarty, zamknięty w ramionach parapetu i wolnorosnący. Begonia to jedna z najpopularniejszych domowych roślin. Nie jest zazwyczaj zbyt wymagająca: znosi ciasnotę i nie najczarniejszą ziemię. Jej kwiaty uchodzą za piękne – zdobią okna przyciasnych mieszkań, dodając odrobinę koloru szarym ścianom osiedli. Delikatne dłonie domowych gospodyń biorą raz na kilka dni do ręki miękką szmatkę i butelkę wody ze spryskiwaczem, a następnie pewnie przecierają zakurzone od smogu liście rośliny. Właśnie dlatego to begonia jest niebezpieczna i „groźnie błyska / z okna sześciopiętrowej kamienicy”. Symbolizuje model życia, który krzywdzi i stygmatyzuje. W życiu kobiety wycierającej z kurzu liście begonii nie ma miejsca na mniej oswojone organizmy. Wszystko bowiem musi być idealnie usystematyzowane, perfekcyjnie przewidywalne.
Co innego drzewo figowca sykomory, które najbardziej znamy z biblijnych opowieści. To roślina nie tylko niecodzienna, ale również tajemnicza. Nie wiadomo, skąd wzięła się na Bliskim Wschodzie – poza tropikami, gdzie jej właściwy dom. Być może związane jest to z jej niezwykłą płodnością – łatwo rozmnaża się z fragmentów pędów, co mogło ułatwić ekspansję terytorialną. Jeśli warunki są sprzyjające, sykomora może rodzić nawet sześć razy w ciągu roku. Dlatego chyba Adrienne Rich zestawia ją z aktem pączkowania (które przecież można rozumieć na dwa sposoby: jako rozwój młodych pędów drzewa, ale również jako bezpłciową metodę rozmnażania).
Z dwóch wspomnianych roślin to właśnie sykomora, mimo iż jest naznaczona bliznami i doświadczeniami, stwarza pole do identyfikacji. Jej płodność i wolność są płodnością i wolnością kobiet. Kobiet, które mają swoje – zakryte po ziemią i trudno dostrzegalne, ale silne – korzenie. Kobiet, które definiuje wielopłaszczyznowa płodność. Na polskim gruncie Świrszczyńska pisała –
Czegoś jest we mnie za dużo.
Przelewam się przez brzegi
jak drożdże.
– i te wersy stały się przyczynkiem do opisania przez Grażynę Borkowską pierwszej u nas definicji kobiecości w poezji. U Świrszczyńskiej pączkowały drożdże, u Rich pączkuje sykomora.
Kolejnym elementem definiującym kobiecość jest jej skoncentrowanie na życiu. Objawia się przez empatię, miękkość, czułość, pokój. Przez wszystko, co składa się na świat pozbawiony wojen i oparty na współodczuwaniu. Kobieta jest bramą życia, matką i kreatorką. Mężczyzna jest panem wojen, stojącym po stronie władzy i śmierci. To antytetyczne uproszczenie nie jest drogą do kreowania płciowej nienawiści. Jest cichym wołaniem o dopuszczenie do głosu piękna świata, o uczynienie ważnym historii jednostki. Nie od dziś wiadomo, że jak zbliża się wojna, rodzą się sami chłopcy. Historia wojen (zwłaszcza tych między narodami) jest historią mężczyzn. I jeszcze długo będzie. Jeśli stajemy po stronie życia i wołamy o miejsce dla jednostki, musimy liczyć się z niezwykłą bezradnością, jaka nas czeka. „A oni ciągle rządzą nad światem, a ja cię nie przytulam” – czytamy na końcu czwartego wiersza w tomie.
Jest w tych wierszach jednak coś więcej: przyjemnie naiwne i czyste uczucie. Miłość, która może sobie pozwolić na to, by być, jaka jest, bo do tego dojrzała. Jest sensualna, cielesna i pozbawiona skrupułów. Nie boi się ostracyzmu, ponieważ udało jej się obedrzeć z tych wszystkich warstw, w jakie ubrały ją społeczeństwo i popkultura. Co więcej: bardzo aktualnie przebudowuje semantycznie uczucie i związek. Czytamy:
dwie kobiety razem to praca,
której nic w cywilizacji nie ułatwia,
dwie osoby razem to praca
heroicznie zwyczajna.
Zatem nie grom z nieba, strzała Amora ani trzęsienie Ziemi – a praca. Takie myślenie o miłości jest niezwykle dalekie od lirycznych westchnień i jednocześnie bardzo aktualne. Jednak Adrienne Rich częściej niż na definiowaniu miłości, skupia się na ukazaniu czytelnikom sceny z życia dwojga ludzi. Bije z nich niezwykła, uniwersalna wręcz czułość. Zatem niezależnie od czytelniczych przyzwyczajeń i upodobań (od tego, czy queerowanie literatury jest nam bliskie), prawdopodobnie znajdziemy w tej książce coś, co będzie do nas przemawiać. I czy to będzie radość z przełamywania kulturowych tabu o kobiecej homoerotyce, czy uniwersalne prawienie o miłości – wybór należy do nas. Dróg odczytania tych wierszy można znaleźć wiele – pójdziemy tą, którą upodobamy sobie najbardziej. To dla tego tomu będzie w pewien sposób kluczowe, opowiada on bowiem też o podejmowaniu decyzji. I niech ta właśnie opowieść zamknie nasze rozważania:
Mój wybór to być sylwetką w tym świetle,
na wpół rozpływając się w ciemności, czymś, co porusza się
w tej przestrzeni, barwy kamienia
witającego księżyc, ale nie tylko kamieniem:
kobietą. Mój wybór to stawiać tu kroki. Narysować ten krąg.