recenzje / IMPRESJE

Eu(geniusz)

Maja Staśko

Recenzja Mai Staśko z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

I

To poezja bar­dzo oso­bi­sta, miej­sca­mi nado­so­bi­sta. To jak­by prze­cha­dzać się po rodzin­nym cmen­ta­rzu Dyc­kich, Ilnic­kich, Hry­niaw­skich, bez prze­rwy i w kół­ko, zatrzy­mu­jąc się co jakiś czas, co jakiś czas przy­spie­sza­jąc. Tyl­ko że wśród nagrob­ków brak tego naj­waż­niej­sze­go. On sam, póki żyje, nie ma racji bytu. Ist­nie­je tyl­ko w odnie­sie­niu do innych,– jeśli w ogó­le ist­nie­je. Pod­su­wa albu­my rodzin­nych foto­gra­fii z wycię­tą wła­sną twa­rzą. Zani­ka pod napo­rem tłu­mów duchów, któ­re go ota­cza­ją. A tak napraw­dę cho­dzi tyl­ko o nie­go. Tego, któ­re­go jesz­cze nie ma (bo wciąż jest).

II

Powta­rza jeden wiersz tak dłu­go, aż sło­wa pozbę­dą się swo­ich sen­sów, zaczną żyć wła­snym życiem, łączyć się ze sobą, zmie­niać miej­sca. Każ­da kolej­na wer­sja ocie­ra się o beł­kot, ale zawsze ma swój sens. Nowy i wciąż trud­ny, bo prze­cież jed­nak sta­ry.

III

To wier­sze, któ­re trze­ba prze­żyć („Zamie­nię sie­bie na cie­bie i cie­bie na sie­bie, nicze­go nie obie­cu­jąc”). Naj­le­piej wcze­snym ran­kiem, kie­dy umysł nie uwol­nił się jesz­cze od pry­ma­tu snu. Ze snu wła­sne­go przejść w sen jego – natręt­ny, mania­kal­ny sen czło­wie­ka uza­leż­nio­ne­go. Bo z tomi­ku na tomik tych uza­leż­nień jest coraz wię­cej. Co gor­sza, te sta­re bynaj­mniej nie zani­ka­ją. Barw­ne pro­jek­cje cał­ko­wi­cie pod­po­rząd­ko­wu­ją sobie myśle­nie. Oto mały pastu­szek z koszy­kiem jabłu­szek od Lubu­ni Hry­niaw­skiej dokar­mia wszyst­kie wyima­gi­no­wa­ne psy; pada śnieg, a z dale­ka toczy pia­nę z pyska wście­kły pies, z któ­rym chło­piec dzie­li miskę peł­ną stra­wy (choć­by kamy­czek). I tak dalej.

IV

Przy­pis spo­ro kom­pli­ku­je. Już sam sta­tus onto­lo­gicz­ny przy­pi­su­ją­ce­go (co? komu?) może wzbu­dzać podej­rze­nia. Bo znów go tu nie ma. Zebra­ła się cała rodzi­na, a on gdzieś z góry/z dołu dokład­nie ją opi­su­je. Kro­ni­karz lokal­nych dzie­jów, miej­sco­wy Gall Ano­nim.

V

Przy­pis spo­ro kom­pli­ku­je. Jak to jest z tymi cykla­mi i tytu­ła­mi? Jak roz­róż­nić tytuł cyklu od tytu­łu utwo­ru? Czy jest mię­dzy nimi jakaś róż­ni­ca? Może wła­śnie nie ma? Może tu jest 14 cykli? Czy cykl może zawie­rać jeden utwór? Chy­ba nie. Ale może może?

VI

Jego język jesz­cze nigdy nie był tak nie­prze­zro­czy­sty. Wszyst­ko przez ojca, któ­ry debiu­tu­je w tej poezji. Jego cha­chłac­kie szcze­ka­nie to pierw­szy język Dyc­kie­go (jedzą ze wspól­nej miski peł­nej stra­wy). Wuj­ko­wa sta­ro­polsz­czy­zna mie­sza się z ojcow­ską ukra­iń­ską nale­cia­ło­ścią i współ­cze­sną pol­sz­czy­zną potocz­ną. Dyc­ki pogłę­bił spe­cy­ficz­ny styl poprzed­nich tomi­ków poprzez powrót do korze­ni, do samych począt­ków. Obok zło­żo­nej, cho­rej mat­ki poja­wia się nie mniej zło­żo­na figu­ra wście­kłe­go psa – ojca, z któ­rym syn zerwał wszyst­kie kon­tak­ty. A teraz wresz­cie odna­wia.

VII

Dużo tu histo­rii, nie tyl­ko tej pry­wat­nej, ale tak­że naro­do­wej, etnicz­nej. Depor­ta­cje, roz­strze­la­nia, gra­na­ty, poża­ry współ­ist­nie­ją z kinem ero­tycz­nym, miło­ścią, cia­łem. Poko­le­nia Dyc­kich zrzu­ci­ły wła­sne dzie­je na bar­ki potom­ka – pozo­sta­wi­ły mu pod­skór­ne, bole­sne zna­mię i dwu­czło­no­we nazwi­sko. Jego jest już tyl­ko imię. Imię nada­ne przez mat­kę.

VIII

Poezja słu­ży tu już tyl­ko do prze­cho­wy­wa­nia imion. Wier­sze to nekro­lo­gi skru­pu­lat­nie zamiesz­cza­ne w gaze­tach codzien­nych, któ­re następ­ne­go dnia lądu­ją w śmiet­ni­ku („heja hej wszyst­ko prze­mi­ja nawet ty i ja”). Wier­sze słu­żą już tyl­ko umar­łym. Dla­te­go Dyc­ki został poetą (współ­cze­snym).

IX

Dyc­ki imie­nia nie ma. Imię ma jego mat­ka Ste­fa­nia, bab­cia Lubu­nia i Jasie­jo, Jasiu­sio, Jasiecz­ko. On imię mie­wa, za każ­dym razem inne. Wybie­ra w zależ­no­ści od sytu­acji. Lub pozba­wia się go cał­ko­wi­cie. Gall Ano­nim. Choć to też jakieś imię/imiona (któ­rych ma wie­le).

X

(Wciąż szu­kam for­my, żeby o nim pisać. I cią­gle mi się wymy­ka. I zosta­ję sama z tymi obse­sja­mi. Bez żad­nej pomo­cy. Roz­człon­ko­wa­na.)

O autorze

Maja Staśko

Krytyczka literacka, doktorantka interdyscyplinarnych studiów w Instytucie Filologii Polskiej UAM. Współpracuje m.in. z „Ha!artem”, „Wakatem”, „Przerzutnią” i „EleWatorem”. Zajmuje się najnowszą poezją.

Powiązania