recenzje / ESEJE

Fabularne za(sko)czynki

Agnieszka Nęcka

Recenzja Agnieszki Nęckiej z książki Dokumenty mające służyć za kanwę Raymonda Roussela, wydanej w przekładzie Andrzeja Sosnowskiego w Biurze Literackim w wersji papierowej 7 lipca 2008 roku, a w wersji elektronicznej 19 lipca 2017 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Doku­men­ty mają­ce słu­żyć za kan­wę Ray­mon­da Rous­se­la, będą­ce nie­ukoń­czo­ną, ostat­nią, wyda­ną już pośmiert­nie pro­zą tego fran­cu­skie­go poety, pisa­rza i dra­ma­to­pi­sa­rza, sta­no­wią nie­ma­łe wyzwa­nie inter­pre­ta­cyj­ne. Trud­no się jed­nak­że dzi­wić, zwa­żyw­szy na samą oso­bo­wość auto­ra Locus Solus (uzna­wa­ne­go za eks­cen­try­ka, sza­leń­ca, „poetę prze­klę­te­go”), któ­ry w ostat­nich latach został przy­po­mnia­ny pol­skie­mu czy­tel­ni­ko­wi nie tyl­ko wyda­ny­mi przez Biu­ro Lite­rac­kie Doku­men­ta­mi… (w tłu­ma­cze­niu Andrze­ja Sosnow­skie­go), ale choć­by publi­ka­cją książ­ki-ese­ju Bog­da­na Bana­sia­ka zaty­tu­ło­wa­ną „Słoń­ce eks­ta­zy, noc melan­cho­lii. Rzecz o Ray­mon­dzie Rous­se­lu” (2007) oraz nume­rem mono­gra­ficz­nym „Lite­ra­tu­ry na świe­cie” (2007, nr 9–10).

Doku­men­ty mają­ce słu­żyć za kan­wę – jak sam tytuł wska­zu­je – są jedy­nie (a może: aż?) zaczyn(k)ami fabuł, zatem czymś, co dopie­ro ma być uży­te w cha­rak­te­rze tkan­ki nar­ra­cyj­nej. Ale powie­dzieć, że to zaczyn­ki, to tak, jak­by nic nie powie­dzieć. Trud­no bowiem okre­ślić sta­tus onto­lo­gicz­ny pomiesz­czo­nych tu próz. Nie bar­dzo wia­do­mo, czym wła­ści­wie owa książ­ka jest. Zbio­rem luź­nych aneg­do­tek poukła­da­nych za pomo­cą meto­dy szka­tuł­ko­wej? Sur­re­ali­stycz­nym eks­pe­ry­men­tem lite­rac­kim? Poszu­ki­wa­niem w opo­wie­ści eks­ta­zy, w któ­rej geniusz mie­sza się z gra­fo­ma­nią? A może wszyst­kim tym naraz lub zupeł­nie czymś innym? Kło­pot z odpo­wie­dzią na tak posta­wio­ne pyta­nie bie­rze się nade wszyst­ko stąd, że nie da się z całą pew­no­ścią okre­ślić zamy­słu twór­cze­go Rous­se­la. Dzie­je się tak dla­te­go, że fran­cu­ski pro­za­ik nie­ustan­nie myli tro­py, pod­rzu­ca­jąc nie­rzad­ko sprzecz­ne suge­stie. W kon­se­kwen­cji, gdy wyda­je się, że sens opo­wie­ści został odkry­ty, tajem­ni­ca nar­ra­cji odsło­nię­ta, pisarz w naj­mniej spo­dzie­wa­nym momen­cie porzu­ca histo­rię, zosta­wia­jąc czy­tel­ni­ka w „punk­cie wyj­ścia”. Taka sytu­acja ma wła­śnie miej­sce w Doku­men­tach mają­cych słu­żyć za kan­wę, gdzie począt­ko­wa opo­wieść o wygna­nej dum­nej Edzie Ber­cin, któ­ra z koniecz­no­ści losu musia­ła żyć z łowiec­twa, nie­mal nie­zau­wa­że­nie zamie­nia się w nar­ra­cję o Zako­nie Popie­la­tych Krzy­ży, któ­re­go człon­ko­wie „para­do­wa­li w dłu­gim czar­nym habi­cie z kap­tu­rem, obno­sząc na pier­si sza­ty wymow­nie popie­la­ty krzyż. Asce­tycz­nie żyjąc z jał­muż­ny, błą­ka­li się z mia­sta do mia­sta, prze­ni­ka­jąc w sie­dli­ska roz­pu­sty, gdzie rekru­to­wa­li nowi­cju­szy, pra­wiąc im kaza­nia na temat ŤPo­staw­cie krzy­żyk na waszej prze­szło­ściť oraz roz­pro­wa­dza­jąc świę­ty obra­zek, na któ­rym, ponad krzy­żem z popio­łu, oto­czo­nym przez klę­czą­cy tłum, widać było takie oto wzno­szą­ce się sło­wa, utwo­rzo­ne przez mean­dry cien­kiej struż­ki dymu: ŤFa­ra­musz­ki na pase­rť”.

Zabieg łatwe­go „prze­ska­ki­wa­nia” mię­dzy nie­ma­ją­cy­mi – przy­naj­mniej pozor­nie – ze sobą związ­ku histo­ria­mi moż­li­wy sta­je się dzię­ki posta­ci zako­cha­ne­go od pierw­sze­go wej­rze­nia w Edzie Romé’a, któ­ry – bojąc się roz­cza­ro­wa­nia obiek­tem swo­ich pra­gnień – stał się jed­nym z wędru­ją­cych zakon­ni­ków. Podró­żo­wa­nie sprzy­ja – jak powszech­nie wia­do­mo – opo­wia­da­niu zasły­sza­nych gdzieś aneg­dot i słu­cha­niu opo­wie­ści napo­ty­ka­nych ludzi. W efek­cie obok wzmian­ki doty­czą­cej kocha­ją­ce­go morze poety Péro­ta – auto­ra nie­ukoń­czo­ne­go „Pysz­ne­go sone­tu”, zna­la­zła się opo­wiast­ka na temat arma­to­ra Boulie­na, któ­ry dzię­ki owe­mu trzy­na­sto­wer­so­we­mu sone­to­wi odkrył skarb. Podob­ne przy­kła­dy moż­na by mno­żyć. Nie jest jed­nak tak, że sytu­ują­ce się obok sie­bie tek­sty nie mają punk­tów wspól­nych. Cała przy­jem­ność z lek­tu­ry pro­zy Rous­se­la bie­rze się wła­śnie stąd, że sens nad­rzęd­ny (któ­ry nie­wąt­pli­wie jest tu obec­ny!) nie został poda­ny na powierzch­ni opo­wie­ści. Pod posta­cią banal­nych w grun­cie rze­czy nar­ra­cji, trak­tu­ją­cych mię­dzy inny­mi o miłost­kach, zdra­dach, poszu­ki­wa­niu swe­go miej­sca w świe­cie czy odczu­wa­niu samot­no­ści, kry­je się kon­struk­cja o wie­le bar­dziej skom­pli­ko­wa­na i prze­my­śla­na, niż moż­na by sądzić.

Kło­po­ty inter­pre­ta­cyj­ne, jakie poja­wia­ją się w przy­pad­ku Doku­men­tów mają­cych słu­żyć za kan­wę , bio­rą się – jak sądzę – przede wszyst­kim z tego, że nie spo­sób ogar­nąć wie­lo­ści pomiesz­czo­nych tam nar­ra­cji, a tym samym stre­ścić (choć­by na wła­sny ana­li­tycz­ny uży­tek) bogac­twa wąt­ków. Cze­mu ma słu­żyć taka tak­ty­ka? Z jed­nej stro­ny spo­ty­ka­my tu meto­dę powtó­rze­nia, z dru­giej – roz­pro­sze­nia sen­sów – któ­re będąc zako­rze­nio­ne w inter­tek­stu­al­no­ści, w pro­zie Rous­se­la zda­ją się być dopro­wa­dzo­ne do gra­nic moż­li­wo­ści. Pozor­na poli­fo­nia współ­gra z nie­oczy­wi­sto­ścią roz­wią­zań fabu­lar­nych, któ­re, zmie­nia­jąc się jak w kalej­do­sko­pie, dają się wytłu­ma­czyć dość pro­sto. Mamy tu bowiem do czy­nie­nia nade wszyst­ko z wizja­mi sytu­ują­cy­mi się na pogra­ni­czu jawy i snu, na sty­ku fan­ta­zji, halu­cy­na­cji oraz reali­zmu. Absurd i non­sens, któ­rym pod­po­rząd­ko­wa­ne zosta­ło gene­ro­wa­nie kolej­nych sekwen­cji nar­ra­cyj­nych, nie odgry­wa­ją tu jed­nak­że roli klu­czo­wej. Orga­ni­zu­ją­cy oma­wia­ne tu nar­ra­cje Rous­se­la chwyt nasu­wa sko­ja­rze­nia z – prze­szcze­pio­nym z grun­tu muzycz­ne­go – ale­ato­ry­zmem, opar­tym na wpro­wa­dza­niu do pra­cy (zarów­no twór­czej, jak i od-twór­czej) przy­pad­ko­wo­ści. Inny­mi sło­wy, „kom­po­no­wa­nie” utwo­ru przy­po­mi­na­ło skła­da­nie go z czę­ści, któ­rych kolej­ność usta­la­na była loso­wo (np. w wyni­ku rzu­ca­nia kost­ką do gry lub nie­na­rzu­ca­nia kolej­no­ści od-czy­ty­wa­nia poszcze­gól­nych ele­men­tów skła­do­wych dane­go dzie­ła). Nie ina­czej jest w przy­pad­ku Doku­men­tów mają­cych słu­żyć za kan­wę. Już sam tytuł wska­zu­je na poten­cjal­ność roz­wią­zań, dając czy­tel­ni­ko­wi tej pro­zy przy­wi­lej wybo­ru z boga­te­go reje­stru pod­po­wie­dzia­nych przez pisa­rza moż­li­wo­ści. W tym miej­scu jed­nak sytu­acja kom­pli­ku­je się bar­dziej. Owe moż­li­wo­ści wybo­ru, wywo­ła­ne za pomo­cą się­gnię­cia przez twór­cę po róż­ne roz­wią­za­nia arty­stycz­ne i reali­za­cje fabu­lar­ne, nie tyle zosta­ły stwo­rzo­ne przez spi­su­ją­ce­go je auto­ra, ale powsta­ły dzię­ki wła­ści­wo­ściom języ­ka, spy­cha­ją­ce­go war­stwę seman­tycz­ną opo­wie­ści na plan dal­szy. Nie tyle waż­ny jest tedy temat nar­ra­cji, co mecha­nizm jego (s)konstruowania. Zako­rze­nio­ny w świe­cie bana­łu zamysł twór­czy auto­ra Impres­sions d’A­fri­que opie­rał się na stwo­rze­niu pisma auto­ma­tycz­ne­go. Swo­ista swo­bo­da twór­cza, o jakiej da się mówić w przy­pad­ku pro­zy Rous­se­la, dale­ka jest jed­nak od impro­wi­za­cji. Doku­men­ty, będąc – naj­ogól­niej rzecz ujmu­jąc – świa­dec­twem jakie­goś zja­wi­ska, suge­ru­ją nauko­wość, któ­ra powią­za­na zosta­ła już na pozio­mie tytu­łu książ­ki z przy­na­leż­ną zwłasz­cza fik­cji kan­wą. Kan­wa to tak­że okre­śle­nie sztyw­nej tka­ni­ny uży­wa­nej jako pod­kład do wyszy­wa­nia. W kon­tek­ście nar­ra­cji skła­da­ją­cych się na Doku­men­ty… cho­dzi­ło­by zatem o zebra­nie pomy­słów, na bazie któ­rych moż­li­we będzie kon­stru­owa­nie opo­wie­ści. W oma­wia­nej tu pro­zie Rous­se­la wyczu­wal­ny jest sple­en. Był­by zatem autor Locus Solus spad­ko­bier­cą deka­den­cji. Towa­rzy­szą­ce poszcze­gól­nym nar­ra­cjom odczu­cie per­ma­nent­nej kata­stro­fy być może suge­ro­wa­ło­by tak­że nie­moż­ność dokoń­cze­nia dzie­ła. Pisarz, porzu­ca­jąc nadzie­ję na stwo­rze­nie dosko­na­łe­go tek­stu, musi się ogra­ni­czyć zale­d­wie (a może znów: aż?) do zebra­nia pomy­słów fabu­lar­nych, spi­sa­nia aneg­do­tek.

Rację mają ci, któ­rych zda­niem zwy­kle nie tyle idzie o zła­pa­nie kró­licz­ka, co o jego gonie­nie, bowiem tym, co pocią­ga w pro­zie Rous­se­la naj­bar­dziej, jest wła­śnie owa pomy­sło­wość, nie­prze­wi­dy­wal­ność i nie­moż­ność łatwe­go uchwy­ce­nia i odsło­nię­cia ukry­tych w nar­ra­cji zaga­dek, któ­re spra­wia­ją, że nawet coś, co zda­je się być skąd­inąd zna­ne, wyda­je się zaska­ku­ją­co ory­gi­nal­ne. Jeśli bowiem nie­wie­le da się z całą pew­no­ścią o Doku­men­tach mają­cych słu­żyć za kan­wę powie­dzieć, to z prze­ko­na­niem rzec moż­na jed­no: z tek­sta­mi Ray­mon­da Rous­se­la nie spo­sób się nudzić…


Tekst Agniesz­ki Nęc­kiej uka­zał się na stro­nie art.papier.com. Dzię­ku­je­my redak­cji za zgo­dę na prze­druk.

O autorze

Agnieszka Nęcka

Urodzona w 1980 roku. Krytyk literacki, literaturoznawca. Redaktor działu krytyki literackiej w „Postscriptum Polonistycznym”. Adiunkt w Zakładzie Literatury Współczesnej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Stypendystka Marszałka Województwa Śląskiego w dziedzinie kultury (2009). Wydała m.in. Granice przyzwoitości. Doświadczanie intymności w polskiej prozie najnowszej (2006), Cielesne o(d)słony. Dyskursy erotyczne w polskiej prozie po 1989 roku (2011), Emigracje intymne. O współczesnych polskich narracjach autobiograficznych (2013). Mieszka w Katowicach.

Powiązania

Raymond Roussel (1877–1933)

recenzje / IMPRESJE André Breton

Recen­zja André Bre­to­na z książ­ki Doku­men­ty mają­ce słu­żyć za kan­wę Ray­mon­da Rous­se­la, wyda­nej w prze­kła­dzie Andrze­ja Sosnow­skie­go w Biu­rze Lite­rac­kim w wer­sji papie­ro­wej 7 lip­ca 2008 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 19 lip­ca 2017 roku.

Więcej

Dokumenty mające służyć za kanwę (fragment, czyta Andrzej Sosnowski)

dzwieki / RECYTACJE Raymond Roussel

Frag­ment książ­ki Doku­men­ty mają­ce słu­żyć za kan­wę we wła­snym prze­kła­dzie czy­ta Andrze Sosnow­ski. Zare­je­stro­wa­no pod­czas spo­tka­nia „Stu­dium doku­men­tów” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2009.

Więcej

Raymond Roussel (1877–1933)

recenzje / IMPRESJE André Breton

Nad­zwy­czaj­na ory­gi­nal­ność dzie­ła Rous­se­la wyra­ża się w sil­nym sprze­ci­wie wobec zna­cze­nia i donio­sło­ści, wymie­rza osta­tecz­ny poli­czek obroń­com pry­mi­tyw­ne­go, opóź­nio­ne­go w roz­wo­ju reali­zmu, czy okre­śla on sie­bie jako „socja­li­stycz­ny”, czy też nie…

Więcej

O Dokumentach mających służyć za kanwę

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Joh­na Ash­be­ry­’e­go, Andrze­ja Sosnow­skie­go, Justy­ny Sobo­lew­skiej, Kuby Mikur­dy oraz Ada­ma Zdro­dow­skie­go.

Więcej