Na przyjęciu urodzinowym Søs Guldberg Emma miała szczęście siedzieć obok Nikolaja Troelsena, miłego faceta w eleganckim garniturze, importera włoskich win, który uprzejmie jej usługiwał, napełniając kieliszek i, jeśli o to prosiła, podając sól i pieprz, ale poza tym sprawiał wrażenie bardzo napiętego. Jego żonie, starej przyjaciółce Søs Guldberg, obecnie ni mniej, ni więcej tylko ministrze zdrowia, przypadło miejsce przy stole przeznaczonym dla przyjaciółek jubilatki, podczas gdy Nikolaja Troelsena i Emmę z niewiadomych przyczyn usadowiono wśród jej wujów i ciotek. Między toastami rozmawiano tu o wewnętrznych sprawach rodziny, co w najmniejszym stopniu nie interesowało Emmy ani Nikolaja Troelsena. Emma miała więc wspaniałą możliwość opowiedzenia swojemu towarzyszowi o parzydełkowcu, spokojnie, niespiesznie, masując w ten sposób jego myśli.
Po kilku obowiązkowych uwagach wprowadzających, które miały przede wszystkim za zadanie upewnić Nikolaja Troelsena co do tego, że Emma jest człowiekiem, po prostu człowiekiem, zaczęła swoją opowieść. Mówiła akurat tak głośno, żeby ją słyszał, przy czym skupiała się na komplikowaniu wyjaśnień, wplataniu w nie niepotrzebnych informacji, zaprzeczaniu temu, o czym mówiła wcześniej, i gmatwaniu wniosków. Celem tego biegu z przeszkodami było oczywiście spowodowanie, by jej towarzysz osiągnął granicę zmęczenia, poza którą się podda, przestanie śledzić jej wywód i zrezygnuje z wcześniejszej naturalnej gotowości zrozumienia czegokolwiek. Jego myśli mogły teraz płynąć swobodnie i spokojnie jak leniwa woda. Łagodny stan minimalnego tarcia. Emma śledziła widoczne oddziaływanie swoich słów. Napawała się obserwowaniem, jak Nikolaj Troelsen przyoblekł pustą twarz w minę wyrażającą zainteresowanie, którą większość ludzi przynosi ze sobą na tego rodzaju okazje, i jak potem stopniowo, walcząc ze sobą, musiał pozbyć się tego werniksu zainteresowania, powrócić do pustego wyrazu twarzy i na koniec odsłonić, czego Emma nie wahała się nazwać twarzą prawdziwszą, ba, twarzą wręcz zachwyconą, gdy w końcu się poddał, zgubił wątek i dał się już tylko nieść jej beznamiętnemu głosowi i własnym sennym skojarzeniom przez ziemię niczyją. Ziuuu! Na spotkanie łagodnego prądu elektrycznego! Przesuwał jedzenie na talerzu, obracał kieliszkiem, aż rozhuśtało się wino, głaskał nóżkę naczynia, badał wzdłuż i wszerz strukturę serwetki i wodził w kółko palcem po solniczce. Gdy już wypili kawę i kieliszek likieru, Nikolaj Troelsen zdezorientowany podniósł oczy i napotkał badawcze spojrzenie Emmy. Uśmiechnął się niepewnie, jak gdyby został przyłapany na gorącym uczynku w czasie doznawania erotycznej przyjemności, oczy miał zamglone i łagodne. To już Emmie wystarczyło.
Emma i Nikolaj Troelsen tańczyli potem ze sobą na tarasie aż do północy jak dorośli ludzie, do potpourri Bo Kaspers Orkester. Nikolaj Troelsen prowadził, a Emma chętnie mu się poddawała. Ogólnie rzecz biorąc, powstała między nimi łagodna harmonia. Blady półmrok spowił ogród, w którym Søs Guldberg rozwiesiła na drzewach i krzewach kolorowe lampioniki. Goście rozkładali się na trawniku, palili papierosy, przynosili z kuchni drinki i opowiadali dowcipy. Grupa podrośniętych dzieci ganiała dokoła zaaferowana jakimś niewinnym sekretem. Osunął się jeden ze słupów podpierających namiot i ostatni gadulscy opuścili go ze śmiechem. W miarę jak wieczór upływał, namiot pochylał się coraz bardziej, aż zaczął przypominać wielki biały okręt, który zarył na dnie. Wyglądał naprawdę nastrojowo, widok bezcenny. Krótko po północy lekko dotknięta ministra zdrowia zażądała zwrotu uwagi męża. Emma bez wielkiego hałasu opuściła towarzystwo, zabierając ze sobą kieliszek i opróżnioną do połowy butelkę białego wina, którą znalazła na jakimś stole. Pokręciła się trochę niezdecydowana tam i z powrotem na drodze, a potem poszła do siebie.
Wyciągnęła na środek trawnika leżak. Położyła się na nim i słuchała odgłosów przyjęcia, gdzie od nowa puszczono potpourri Bo Karpers Orkester, słabego szumu fal, lekkiego wiatru i lamentu kota w tej zaczarowanej, jasnej letniej nocy. Powiedziała sobie, że nie chce niczego więcej, niczego więcej ponad to nie potrzebuje, i pomyślała o JC. Jemu konwersowanie w ogóle się nie udawało. Z zapałem gestykulował, cierpliwie dopasowywał swoje wyjaśnienia do predyspozycji i intelektualnego potencjału słuchacza, odpowiadał precyzyjnie i z entuzjazmem na każde pytanie. W tym krył się jego wielki błąd, był nadto namiętnie ustosunkowany do swojego tematu. Muszę pamiętać, pomyślała, nim utuliła się do snu, by powiedzieć mu, żeby uważał. Żeby uważał, jeśli nie chce skończyć, powiększając liczbę dyskopatii na tym świecie.
Myślę, że główna bohaterka – Emma – to całkiem sympatyczna i w dość zabawny sposób dziwna postać. Jej ulubioną rozrywką jest poświęcanie się temu, co nazywa „minimalnym hedonizmem myślenia”. Jej sposób spędzania czasu towarzyskiego polega głównie na obserwowaniu i pozwalaniu, by sprawy rozwijały się same, przy minimalnym zaangażowaniu jej samej. Ale na pewno nie jest to przejaw niezainteresowania czy wrogości. Wręcz przeciwnie: jest otwarta i na swój senny sposób uważna. Ma przy tym zabawny i uprzejmy sposób podchodzenia tak do sytuacji, jak i do ludzi. Jej zachowanie na przyjęciu w ogrodzie u jej nowobogackich sąsiadów, gdzie zamienia rozmowę przy stole w nieco absurdalną scenę uwodzenia bez fizycznych konsekwencji, jest jednym z wielu tego przykładów. Jednym z moich wielkich kinowych idoli jest Jacques Tati. Do napisania postaci Emmy przygotowywałam się, oglądając właśnie jego filmy.
Publikacja powstała dzięki wsparciu Duńskiej Fundacji Sztuki