recenzje / ESEJE

Gdzieś między minionym a teraz. Języki obce Jacka Dehnela

Dominika Ciechanowicz

Recenzja Dominiki Ciechanowicz z książki Języki obce Jacka Dehnela.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Zasta­na­wiam się, w czym kry­je się siła poezji Jac­ka Deh­ne­la. Co spra­wia, że mimo całej mojej nie­chę­ci do wykre­owa­nej przez nie­go oso­bo­wo­ści medial­nej, nie potra­fię powie­dzieć o jego wier­szach jed­ne­go złe­go sło­wa.

Mam pro­blem z twór­czo­ścią Jac­ka Deh­ne­la.

Mam pro­blem, bo z jed­nej stro­ny wciąż towa­rzy­szy mi poczu­cie nie­przy­sta­wa­nia tej twór­czo­ści do rze­czy­wi­sto­ści, z jej kla­sy­cy­stycz­ny­mi for­ma­mi, skie­ro­wa­ną w prze­szłość opty­ką, kunsz­tow­ną fra­zą i nie­dzi­siej­szym, momen­ta­mi wręcz antycz­nym rekwi­zy­to­rium; z dru­giej – abso­lut­na pew­ność, że mam do czy­nie­nia ze zna­ko­mi­tym poetą i – co tu dużo gadać – pięk­ną poezją. Z poezją, któ­rej wyra­zi­stej, świa­do­mej sie­bie dyk­cji nie spo­sób nie doce­nić, nawet jeśli jako odbior­ca nie podzie­la się zami­ło­wa­nia auto­ra do świa­tów daw­no minio­nych. Dyk­cję tę, już przy debiu­tanc­kich Żywo­tach rów­no­le­głych, tak cha­rak­te­ry­zo­wał Roman Honet: „Jacek Deh­nel utrwa­lił dyk­cję kla­sy­cy­stycz­ną w dobrym sty­lu, dale­kim od podwór­ko­wej sier­mięż­no­ści. Wła­ści­wie nie nale­ża­ło­by tu w ogó­le wspo­mi­nać o kla­sy­cy­zmie tego spe­cy­ficz­nie pol­skie­go for­ma­tu, ska­żo­nym ide­olo­gicz­nym pochrzą­ki­wa­niem i skłon­no­ścią do bogo­oj­czyź­nia­ne­go mora­li­za­tor­stwa (…). Deh­nel sta­nął nad owym topor­nym maria­żem mar­nej liry­ki z rów­nie mar­ną publi­cy­sty­ką i przy­wró­cił wiersz kla­sy­cy­stycz­ny tam, gdzie jest jego miej­sce: do uni­wer­sum kul­tu­ro­we­go”.

Wyda­ne tej jesie­ni Języ­ki obce to tomik, któ­ry wyraź­nie poka­zu­je, iż przez ostat­nią deka­dę styl auto­ra nie tyl­ko nie uległ żad­nym dra­stycz­nym zmia­nom, ale utrwa­lił się, okrzepł i śmia­ło moż­na powie­dzieć, że stał się jego zna­kiem roz­po­znaw­czym.

Róż­no­rod­ność – tak for­mal­na jak i tema­tycz­na – skła­da­ją­cych się na tę książ­kę wier­szy, była­by nie­zwy­kle trud­na do zwią­za­nia w jakąś spój­ną całość, gdy­by nie tytuł-klucz. W pierw­szej czę­ści tomi­ku, od któ­rej zresz­tą pocho­dzi tytuł cało­ści, języ­ki obce mani­fe­stu­ją się w spo­sób naj­bar­dziej oczy­wi­sty – roz­ma­wia­ją tu ze sobą, mię­dzy inny­mi: Ame­ry­kan­ka, Duń­czyk, Island­ka, Austriak i Sło­wak, uczest­ni­cy Mię­dzy­na­ro­do­we­go Festi­wa­lu Poezji. Przy­słu­chu­jąc się toczo­nym w tym inter­na­cjo­nal­nym towa­rzy­stwie roz­mo­wom, pro­wa­dzą­cym cza­sem do zabaw­nych nie­po­ro­zu­mień, pod­miot lirycz­ny odda­je się reflek­sjom nad ogra­ni­cze­nia­mi sta­wia­ny­mi poezji przez język i trud­no­ścia­mi prze­kła­du języ­ka poezji (Tłu­macz); rela­cja­mi języ­ka i toż­sa­mo­ści (Korze­nie), czy w koń­cu – jak w szcze­gól­nie zapa­da­ją­cym w pamięć utwo­rze In Trans­la­tion – nie­moż­no­ścią praw­dzi­we­go poro­zu­mie­nia się w języ­ku, któ­ry nie jest wła­sny: „mie­li dwa języ­ki wła­sne i trze­ci wspól­ny, ale obcy”.

Mamy tu więc nie tyl­ko filo­zo­ficz­ną, ale i czy­sto prak­tycz­ną zadu­mę nad języ­kiem; zadu­mę rze­mieśl­ni­ka sło­wa – pisa­rza, poety i tłu­ma­cza, sta­wia­ją­ce­go sobie pyta­nia o per­spek­ty­wy i ogra­ni­cze­nia mate­rii, w któ­rej pra­cu­je. Jako tłu­macz – w bar­dzo spe­cy­ficz­nym rozu­mie­niu – poka­zu­je zresz­tą Deh­nel swo­je umie­jęt­no­ści w następ­nej czę­ści tomi­ku, tej zawie­ra­ją­cej utwo­ry naj­bar­dziej dla nie­go cha­rak­te­ry­stycz­ne, bo inspi­ro­wa­ne sta­ry­mi foto­gra­fia­mi czy dzie­ła­mi sztu­ki. Czyż nie jest bowiem for­mą tłu­ma­cze­nia prze­kład obra­zu (Seba­stia­no del Piom­bo – Wskrze­sze­nie Łaza­rza) lub zdję­cia (Odko­pa­nie posą­gu Anti­no­usa w Del­fach, 1894, repro­duk­cja zdo­bią­ca okład­kę) na sło­wo? Być może tak rozu­mie Jacek Deh­nel rolę poety: jako budu­ją­ce­go pomo­sty pomię­dzy tym, co daw­ne a tym, co współ­cze­sne? I choć  według popu­lar­ne­go powie­dze­nia dobra foto­gra­fia war­ta jest wię­cej niż tysiąc słów, trud­no oprzeć się wra­że­niu, że w tym aku­rat przy­pad­ku sło­wa poma­ga­ją wydo­być z cie­nia dodat­ko­we tre­ści:

Chrzęsz­czą­cy w zębach pia­sek. Odcisk od oskar­du.
Roz­my­te chmu­ry chmur­nych, poru­szo­nych twa­rzy.
Leta pły­nie przez mię­so, nie pły­nie przez mar­mur,
ja jestem nadal mło­dy, wy – od daw­na sta­rzy.

Języ­ki obce jako fra­za-klucz odno­sić się może tak­że do kwe­stii czy­sto for­mal­nej, do róż­no­rod­no­ści poetyc­kich gatun­ków, z któ­rych obfi­te­go arse­na­łu czer­pie Deh­nel z god­nym podzi­wu roz­ma­chem. Spek­trum form poetyc­kich wyko­rzy­sta­nych w tomi­ku roz­cią­ga się od pro­zy poetyc­kiej i wier­sza bia­łe­go, poprzez vil­la­nel­le i sone­ty, aż po rzad­ko dziś uży­wa­ne śre­dnio­wiecz­ne plank­ty (cykl pię­ciu Plank­tów sła­wią­ce­go boleść sta­no­wi środ­ko­wą część tomi­ku). Co cie­ka­we, ten for­mal­ny wie­lo­głos nie powo­du­je zgrzy­tów, lecz poczu­cie har­mo­nij­ne­go współ­ist­nie­nia roz­ma­itych języ­ków poetyc­kich.

I tu docho­dzi­my do ostat­niej, szcze­gól­nie cie­ka­wej, czę­ści zbio­ru: do zawie­ra­ją­ce­go trzy­na­ście wier­szy Małe­go śpiew­ni­ka pio­se­nek miło­snych dla śred­nio­za­awan­so­wa­nych. Wyraź­ny, homo­ero­tycz­ny wydźwięk tych wier­szy jest, bez wąt­pie­nia, języ­kiem wciąż obcym w domi­nu­ją­cym dys­kur­sie. Tu język ten docho­dzi do gło­su z całym swo­im lirycz­nym poten­cja­łem, ujaw­nia głę­bo­kie pokła­dy wie­lo­znacz­no­ści i czu­ło­ści:

Dopie­ro w tym miesz­ka­niu na czter­na­stym pię­trze,
zbyt małym na wysmu­kłe ramio­na i nogi
(swe­ter, z któ­re­go mu się zbyt szyb­ko wyro­sło),
widać było, że wciąż jest tyl­ko nasto­lat­kiem,
nagle nie­zgrab­nym mimo całej swo­jej gra­cji.

Rów­nież w tej czę­ści wzrok pod­mio­tu mówią­ce­go skie­ro­wa­ny jest wyraź­nie wstecz, tak jak­by – cią­gle balan­su­jąc gdzieś na gra­ni­cy minio­ne­go z teraz –  upar­cie prze­no­sił on punkt cięż­ko­ści w prze­szłość. Wspo­mnie­nia daw­nych  związ­ków i migaw­ki z cza­su prze­szłe­go w połą­cze­niu z potęż­nym ładun­kiem przej­mu­ją­cej, choć dobrze wywa­żo­nej tęsk­no­ty, czy­nią z Małe­go śpiew­ni­ka… lek­tu­rę praw­dzi­wie poru­sza­ją­cą.

Tak jak i we wcze­śniej­szej twór­czo­ści auto­ra, daje się w Języ­kach obcych zauwa­żyć pew­ną powta­rzal­ność tema­tów, obse­syj­ne powra­ca­nie do kil­ku naj­bar­dziej drę­czą­cych kwe­stii. Nie może to być jed­nak poczy­ta­ne za wadę pió­ra Deh­ne­la, uda­je mu się bowiem poda­wać te tema­ty na wciąż nowe spo­so­by. I tak, na przy­kład, strach przed śmier­cią przy­brać może for­mę – jak w Plank­cie o pan­nach mło­dych – lek­ką i żar­to­bli­wą:

Żeby twarz ukryć w bie­lach, w welo­nach,
Udać przed sobą, że się nie sko­na,
Że dzię­ki ślu­bom i pro­kre­acji
Po „ja” posta­wi się coś prócz spa­cji

bądź zło­wro­gą, jak w Miłych złe­go porząd­kach, gdzie wypo­sa­żo­ny tyl­ko w gra­bie i szpa­del czło­wiek „skro­bie po wierz­chu / głę­bo­kie­go nie rusza. A głę­bo­kie cze­ka”.

Rów­nie nie­zmien­ną cechą tej  poezji pozo­sta­je nie­zwy­kłe wyczu­le­nie na szcze­gół, skon­cen­tro­wa­nie na rze­czy­wi­sto­ści z per­spek­ty­wy deta­lu, przed­mio­tu, pozor­nie nie­istot­ne­go dodat­ku do waż­niej­szej cało­ści (na przy­kład boha­te­rem wier­sza „Lite­ra­tu­ra” sta­je się postać w ogó­le w tym utwo­rze nie­wy­stę­pu­ją­ca, „sta­ty­sta w roz­mo­wie obcych ludzi”).

Zasta­na­wiam się, w czym kry­je się siła poezji Jac­ka Deh­ne­la. Co spra­wia, że – prze­pra­szam za wstaw­kę ad per­so­nam – mimo całej mojej nie­chę­ci do wykre­owa­nej przez nie­go oso­bo­wo­ści medial­nej: tego mło­de­go-sta­re­go ele­gan­ci­ka we fra­ku i melo­ni­ku rodem z innej epo­ki, nie potra­fię powie­dzieć o jego wier­szach jed­ne­go złe­go sło­wa. A wier­sze te prze­cież pod wie­lo­ma wzglę­da­mi odzwier­cie­dla­ją pie­lę­gno­wa­ne przez auto­ra sta­ro­świec­kie war­to­ści, któ­re nijak nie pasu­ją do współ­cze­sno­ści. No i cóż, że nie pasu­ją, myślę i czy­tam po raz kolej­ny, zachwy­co­na mister­ną kon­struk­cją Vila­nel­li czter­dzie­sto­sze­ścio­lat­ki wpusz­cza­ją­cej lice­ali­stę do poko­ju hote­lo­we­go czy sub­tel­nym humo­rem Liczeb­ni­ków. Sko­ro aby obda­rzyć nas poezją tej kla­sy potrzeb­ny jest Deh­ne­lo­wi melo­nik – niech i tak będzie.

I choć­by nawet na któ­rymś pozio­mie per­cep­cji jego wizja świa­ta mia­ła pozo­stać dla mnie języ­kiem obcym.


Tekst uka­zał się pier­wot­nie na por­ta­lu Wywrota.pl. Dzię­ku­je­my Redak­cji i Autor­ce za wyra­że­nie zgo­dy na powtór­ną publi­ka­cję.

Powiązania

Nowe sytuacje w Trybie męskim: Jacek Dehnel

nagrania / z fortu do portu Jacek Dehnel

Zapis spo­tka­nia „Nowe sytu­acje w Try­bie męskim” pod­czas festi­wa­lu Port Lite­rac­ki 2014.

Więcej

Tłumacz się

recenzje / ESEJE Sylwia Sekret

Recen­zja Syl­wii Sekret z książ­ki Języ­ki obce Jac­ka Deh­ne­la, któ­ra uka­za­ła się na stro­nie Lubimyczytać.pl.

Więcej

Poziomy zaawansowania

recenzje / ESEJE Aleksandra Reimann

Recen­zja Alek­san­dry Reimann z książ­ki Języ­ki obce Jac­ka Deh­ne­la, któ­ra uka­za­ła się w stycz­niu 2014 roku w „Nowych Książ­kach”.

Więcej

„Był dzień do opisania i nie było pointy”, czyli poeta zrozumiały w świecie tonów dekadenckich.

recenzje / ESEJE Przemysław Koniuszy

Recen­zja Prze­my­sła­wa Koniu­sze­go z książ­ki Języ­ki obce Jac­ka Deh­ne­la.

Więcej

Antinous się wynurza

recenzje / KOMENTARZE Jacek Dehnel

Autor­ski komen­tarz Jac­ka Deh­ne­la do wier­sza Odko­pa­nie posą­gu Anti­no­usa w Del­fach, 1894 towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Języ­ki obce, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 3 paź­dzier­ni­ka 2013 roku.

Więcej

Między mówić a milczeć

recenzje / IMPRESJE Janusz Drzewucki

Esej Janu­sza Drze­wuc­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Języ­ki obce Jac­ka Deh­ne­la.

Więcej

Konstrukcje i rewolucje

wywiady / o książce Jacek Dehnel Maciej Woźniak

Z Jac­kiem Deh­ne­lem o książ­ce Języ­ki obce roz­ma­wia Maciej Woź­niak.

Więcej