„wiersze to nie są banki z jakimś kapitałem,
z jakąś lokatą, z czymś tam zamrożonym czy bieżącym”
Andrzej Sosnowski
Gdy mówi się, że jakaś książka była znana zanim się pojawiła, mimowolnie wyostrza się czujność. Podejrzewa się ją o efekt marketingu, nadmiernej egzaltacji pewnych środowisk, koteryjną promocję medialną „swoich” pisarzy. Trop w trop. Rozmowy z Andrzejem Sosnowskim taką (czyli (u)znaną) książką w moim odczuciu jest, lecz od razu muszę zastrzec, iż zasłużenie, bez potrzeby zewnętrznej asekuracji. Trop w trop stał się znany z dwóch – poniekąd powiązanych, a zarazem dość banalnych – przyczyn. Po pierwsze, wśród obserwatorów, czytelników, towarzyszy, wielbicieli, adoratorów, wreszcie wyznawców poezji Andrzeja Sosnowskiego (a w szereg ten wpisuje się w pewnym punkcie piszący niniejsze słowa) od długiego już czasu krążyła wieść, iż oto niedługo, tuż tuż, pojawi się zbiór rozmów z pisarzem. Aurę niecierpliwości wzmagał fakt, iż docierały tylko poszepty, kiedy to nastąpi, widać było nie książkę, lecz jej łunę. Po drugie, każdy właściwie już pozycję w większym lub mniejszym stopniu znał, wyczytał ją z czasopism, wyszperał w zakamarkach bibliotek i Internetu. Dla nich fakt, że książka zbiera wywiady wcześniej drukowane, będzie bodaj największym zachwytem – koniec z rozproszonymi kartami, zapominalstwem lektury; zarazem to, że składają się na nią tylko opublikowane wcześniej wypowiedzi, stanowić będzie źródło niegasnącego apetytu – dlaczego nie jedna rozmowa więcej, dlaczego głos nie poniósł się dalej? Zarówno pierwsza, jak i druga przesłanka mówią tak naprawdę jedno – jest to książka potrzebna.
***
I to nie tylko dla koneserów twórczości Sosnowskiego. Jakkolwiek każda próba zestawień i porównań niesie z sobą ryzyko nieuchronnej redukcji, dykcja polskiej liryki współczesnej ustanawiana jest w znaczącym stopniu poprzez triadę twórców jednego pokolenia: Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Marcina Świetlickiego oraz właśnie Andrzeja Sosnowskiego. Kto wie, czy fraza ostatniego z nich nie okazała się najbardziej podatna na adaptacje, mutacje i podróbki. Sosnowski od końca lat dziewięćdziesiątych zaczął jawić się jako „ktoś, kto jest obecnością dojmującą (ponieważ wszyscy muszą się jakoś do [niego] odnieść)” (M. P. Markowski, s. 89). Twórczość ta doczekała się także już całkiem licznego – nierzadko z uznanym dorobkiem – grona akolitów (którzy przyjęli i przetrawili nauki nauczyciela) oraz epigonów (dla których teoretyczne zaplecze, rytm, melodia i urok lekkiego zdania na szerokim oddechu z wierszy Sosnowskiego okazały się odurzającym narkotycznym zamroczeniem). Inaczej mówiąc, czytając zebrane z piętnastu lat rozmowy z Sosnowskim, czyta się również pośrednio niemałą część historii najnowszej poezji polskiej, chociażby w momentach opowieści o jej flircie z liryką amerykańską.
A autor Życia na Korei potrafi o literaturze rozmawiać zajmująco i przejmująco. Nie tylko jest w stanie przybliżyć „inne tradycje”, znane jedynie studentom anglistyk i amerykanistyk, lecz także zderzyć je z rodzimym poletkiem (jak w wywiadzie otwierającym książkę z Mariuszem Grzebalskim i Dariuszem Sośnickim). Erudycję filologiczno-filozoficzną, która musi imponować, zgrabnie przekuwa z grypsery na doświadczenia egzystencjalne i warsztat pisarza, jak na przykład w rozmowach z Grzegorzem Jankowiczem czy Jackiem Gutorowem („Chodzi o to, żeby nie ulec jakiejś mistyfikacji, o którą tak łatwo, żeby nie uznać pewnego rodzaju wrażeń, pomysłów, przeżyć i uczuć za coś, co jest absolutnie autentyczne, gruntowne i moje własne.”, s. 51). Zdarza mu się proponować historię literatury tyleż serio, co z przymrużeniem oka, proponując następujące epoki: romantyzm, modernizm, faszyzm, popizm, infantylizm (s. 165). O tym, że czytelnik, który po prostu chciałby znaleźć w wywiadach pewien przewodnik po wierszach autora, wspominać zapewne nie trzeba, podkreślić jednak warto, że idąc za nim ślepo można by znaleźć się na manowcach. Dlaczego?
***
Gdy czytam wiersze Andrzeja Sosnowskiego, przechodzę do esejów o książkach (wyśmienite „Najryzykowniej”, przykład tego, iż pisząc o wybitnej literaturze można jednocześnie taką samą uprawiać), przechodzę w końcu do rzeczonych rozmów, za każdym razem uderza pewna cecha wspólna, którą z braku lepszego słowa określam na własny użytek przymiotnikiem „gentelmeńska”. Chciałbym uniknąć maskulinistycznych konotacji tego słowa. Rzecz nie w tym, że podmiot zawsze jest męski, bo u tego pisarza akurat podmiot przeżywa niekończące się przygody z własną tożsamością, lecz o pewną etykę/etykietę dialogu z tekstem, tradycją, rozmówcą. Jakkolwiek nie brakuje prowokacji lub zadziorności, nie ma w niej agresji i małostkowości, w które jakże łatwo się osunąć, gdy mówi się z silnej pozycji. Przeciwnie, sporo postawy cierpliwości, wyrozumiałości, gotowości na to, co przychodzi z zewnątrz, ze świata. Jest niemała doza dystyngowanej zabawy i intelektualnej rozrywki, choć żetony oznaczają sprawy fundamentalne.
Oraz pewien pakt, który pozostawia miejsce na podejrzliwość, że za okrągłymi formułami kryje się coś zgoła odmiennego. Niczym w strofie zamykającej tom Po tęczy:
Jeżeli mnie zapytasz jak masz skończyć
możesz chcieć zadać pytanie jak to jest
gdy następnie mnie zapytasz jak to jest
ja ci po prostu nie odpowiem
Odmowa udzielenia odpowiedzi „po prostu” nie oznacza uchylenia się od niej. To raczej przyznanie się, iż każdy gentelmeński układ oznacza możliwość zadania dowolnego pytania, nawet tego „jak to jest” („Czy można zatem powiedzieć, że w samej nowoczesności znajdują się ‘rzeczy napisane’, które nie tylko prefigurują postmodernizm, ale są nawet jego znamienitą artykulacją?”, G. Jankowicz, s. 115), lecz nie w każdej formie, natomiast odpowiedź może zostać udzielona z ukosa, z zachowaniem delikatnego umiaru, pomiędzy sensem lub z dystansem („Ależ absolutnie tak. Myślę, że to jest naprawdę głównie kwestia terminu – definicji i wymagań, jakie się stawia definicji.”, A. Sosnowski, „tamże”). W rezultacie ekonomia gentelmeńskiej dyskusji jest przewrotna, a jej bilans każe spisać po stronie zysków zupełnie inne jakości niż po stronie strat. Niczym w tytule książki Jerzego Borowczyka i Michała Larka, z której został przedrukowany jeden z wywiadów, „Rozmowa była możliwa” – gdy nie wiadomo, na które słowo położyć akcent.