Słoweńska pisarka, która mieszka w Berlinie, ale pisze powieść osadzoną w Styrii, Lombardii, Amsterdamie. Prawdziwy konglomerat kultur i języków, wieczne poczucie niedopasowania, poszukiwanie ostoi, jakiejś własnej przestrzeni – na tym, w dużym skrócie, zasadza się fabuła Nieba w jeżynach.
Kramberger wymyśla dwoje bohaterów, młodą emigrantkę ze Słowenii i starca urodzonego w północnych Włoszech w okresie międzywojennym. Jana studiuje w Amsterdamie, próbuje pracować, choć pracę traci. Musi stawić się na komisariacie, bo nie ma wizy i całą tę sytuację musi wyjaśnić. Bepi czeka na lotnisku na wnuczkę, ale nagle znika prąd, on martwi się o podróżujące samotnie dziecko, kłuje go w sercu. Każde z nich przedstawione jest osobno, w dwóch niezależnych częściach, po czym spotykają się w części trzeciej, zamykającej powieść.
Dla obojga Amsterdam jest jakąś przestrzenią obcą, w której rządzą słabo im znane reguły, oboje muszą zdać się na wskazówki innych, jak nawigować w tej przestrzeni – co zrobić, gdy ukradną rower, co zrobić, gdy nie ma prądu, jak poruszać się po urzędach. Kramberger nie uprawia tu jednak literackiego zaangażowania, nie jest aktywistką społeczną. Nie pisze powieści o emigrantach, a może pisze ją, ale nie interesuje jej wymiar społeczny, inkulturacja, wchodzenie w życie innego państwa, kłopoty z administracją, zatrudnieniem. Interesuje ją rytm języka, zwłaszcza że większość postaci posługuje się tutaj obcym im angielskim. Ale każdy z nich, zanurzony w języku własnym, właściwie nieużywanym i angielskim, ciągle słyszy dźwięki języków obcych, pobrzmiewających niczym obca melodia w powietrzu. Odnotowują oboje te dźwięki, próbują je odtworzyć, przyzwyczajają się do tego, że nie rozumieją, o czym się mówi wokół nich.
Kramberger dużo uwagi przywiązuje do wrażeń, jej powieść jest niezwykle sensualna. Ta wieża Babel, jaka powstaje w Amsterdamie, jest jednocześnie pociągająca i odpychająca. Wszyscy są tu obcy, tworzy się prawdziwa mieszanka kultur, różnych języków, różnych modeli zachowania. Jana dziwi się agresywnym Chińczykom, młodzi rozkrzyczani Turcy, spuszczający wannę po schodach bloku, wyciągają ją na korytarz mieszkania. Tę słoweńską dziewczynę fascynują ludzie głośni, mówiący z rozmachem, ekspansywni, zagarniający przestrzeń. Ale dla obojga każdy gest właściwie staje się pretekstem do wspomnienia, przeskoczenia w przestrzeń swego kraju rodzinnego i lat dziecinnych. A zatem do tej wielokulturowej współczesności autorka dorabia dwie przestrzenie symetryczne: Słowenii i Włoch sprzed lat. Życie domowe, szkoła, rodzina – dla Jany, a życie wiejskie, wyprawy do Wenecji, wojna – dla Bepiego – są główną osią życia, przestrzenią, w którą umysł przeskakuje pod byle pretekstem.
Ważne jest i to, że oboje bohaterowie pochodzą spoza dużych miast, z terenów niezindustrializowanych, zatem w ich życiu w Amsterdamie, co prawda ekologicznym i wysokocywilizowanym jednocześnie, pobrzmiewa echo utraconej wiejskiej sielanki, pożądanie życia prostego, w którym jednak nie da się wytrzymać i odejść w końcu do dużego miasta, bo tam jest tylko szansa na lepsze, zamożniejsze życie, na edukację, kontakty. Oboje powracają pamięcią do swojego dzieciństwa, do grubego wiejskiego proboszcza, który mógł chodzić tylko dzięki temu, że podpierał się rowerem, albo do świniobicia, którego przebieg przynajmniej częściowo przed dziećmi się ukrywa. Kramberger przeciąga te opisy, rozbudowuje je i uszczegóławia. Nie ma tu żadnej widocznej puenty, jakiegoś wątku z wyraźnym domknięciem, raczej właśnie kronika wspomnień – fałszywa, bo wyjątkowo precyzyjna, pozbawiona skrótów niepamięci.
Ze wszystkich powieści nagrodzonych Europejską Nagrodą Literacką, jakie czytałam, ta podoba mi się chyba najbardziej, bo one zawsze pisane są po coś, pod jakąś tezę: pochwały tolerancji, potępienia wojny, wprowadzenia LGBT do życiowej normy, prezentacji korzyści z wielokulturowości, wskazywania wspólnych korzeni różnych narodów. I ta teza, choćby najbardziej szczytna, odsyła zawsze do literatury tendencyjnej, dydaktycznej, dość nachalnej w swoich światopoglądowym zaangażowaniu. Zwłaszcza że z reguły powieści te udają, że dotyczą czegoś innego, a promocja wartości europejskich ma się odbywać ot tak, mimochodem (a nigdy nie jest mimochodem, tylko z reguły w głosach postaci słyszymy echa przemów europejskich komisarzy). A Kramberger pisze właśnie po to, żeby pokazać coś innego – pracę pamięci i wyobraźni, nie chce niczego promować, nie zależy jej na literackim opracowaniu europejskiej integracji kulturowej. Ucieka w prozę poetycką – niesłychanie wrażliwą, lekko nielogiczną, kierującą się porządkiem asocjacji pamięci. I chyba właśnie dlatego to jest dobra literatura, bo na szkielecie europejskiej migracji zawiesza się tu zupełnie inne wypełnienie, bezcelowe, niezideologizowane opisywanie życiowego bogactwa.