recenzje / ESEJE

Głosy z marginesu

Wojciech Browarny

Recenzja Wojciecha Browarnego z książki Margines, ale... Tadeusza Różewicza.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kup kota w wor­ku z 2008 roku, mimo kil­ku pro­za­tor­skich pasti­szy otwie­ra­ją­cych książ­kę, zali­cza się raczej do poezji. Mar­gi­nes, ale… jest zatem dru­gim tomem pro­zy Tade­usza Róże­wi­cza wyda­nym przez Biu­ro Lite­rac­kie. Opu­bli­ko­wa­na kil­ka mie­się­cy temu Wyciecz­ka do muzeum, poza jed­nym nie­wiel­kim tek­stem, zawie­ra utwo­ry wcze­śniej dru­ko­wa­ne w książ­kach. Nie pole­cam jej czy­tel­ni­kom od daw­na roz­sma­ko­wa­nym w pro­zie auto­ra Śmier­ci w sta­rych deko­ra­cjach. Nie znaj­dą tutaj nic nowe­go. Biu­ro­wa Wyciecz­ka do muzeum („Czy­tel­nik” wydał pod tym tytu­łem opo­wia­da­nia Róże­wi­cza w 1966 i 1972 r.) jest dobra na począ­tek, pierw­szy kon­takt z pokaź­ną biblio­te­ką Róże­wi­czow­skich nar­ra­cji.

A jest co czy­tać. Jeże­li liczyć razem z debiu­tanc­ki­mi Echa­mi leśny­mi, Róże­wicz ogło­sił kil­ka­na­ście zbio­rów nowel i dłuż­szych opo­wia­dań, repor­ta­ży, humo­re­sek, ese­jów i nota­tek, któ­re cho­ciaż cza­sa­mi baga­te­li­zo­wa­ne przez kry­ty­ków, a nawet auto­ra, tra­fi­ły do kano­nu pol­skiej lite­ra­tu­ry dru­giej poło­wy XX w. Nie będzie to peł­ne wyli­cze­nie, ale wypa­da przy­naj­mniej wspo­mnieć o gro­te­sko­wych, anty­so­cre­ali­stycz­nych Uśmie­chach (1955), egzy­sten­cja­li­stycz­nym Prze­rwa­nym egza­mi­nie (1960), syl­wicz­nym Przy­go­to­wa­niu do wie­czo­ru autor­skie­go (1971) czy tomie Mat­ka odcho­dzi (1999), naj­bar­dziej intym­nym dzie­le pisa­rza. Każ­da z tych ksią­żek jest zara­zem pro­to­ty­po­wa i jed­no­ra­zo­wa, trud­na do pod­ro­bie­nia, stwa­rza kate­go­rię lite­rac­ką, ale sama się w niej nie mie­ści.

Mar­gi­nes, ale… pew­nie nie ode­gra takiej roli. Z dwóch jed­nak powo­dów war­to było ten zbiór opu­bli­ko­wać, po pierw­sze dla­te­go, że spo­ro w nim tek­stów zna­nych tyl­ko z cza­so­pism lub dotąd nie­dru­ko­wa­nych, po dru­gie, zebra­ne razem two­rzą nie­ba­nal­ną, nie­jed­no­znacz­ną całość. Naj­bar­dziej spój­na jest ich kom­po­zy­cja histo­rycz­na, wyni­ka­ją­ca z upo­rząd­ko­wa­nia dato­wa­nych listów, szki­ców i nota­tek. Nie ma chy­ba dru­giej, pomi­ja­jąc wie­lo­to­mo­we Utwo­ry zebra­ne, tak cza­so­wo roz­le­głej książ­ki Róże­wi­cza. Moż­na sobie wyobra­zić – szu­kam dobre­go porów­na­nia – dłu­gą, roz­wi­ja­ną w cza­sie nar­ra­cję, prze­ci­na­ją­cą się z dzie­ja­mi lite­ra­tu­ry i życio­ry­sem pisa­rza co naj­mniej w kil­ku­dzie­się­ciu punk­tach (tyle jest tek­stów bez kore­spon­den­cji) od lat czter­dzie­stych do dwu­ty­sięcz­nych. Mar­gi­nes, ale… przy odro­bi­nie ima­gi­na­cyj­ne­go wysił­ku moż­na czy­tać jako komen­tarz wybit­ne­go auto­ra do powo­jen­ne­go życia kul­tu­ral­ne­go, zbiór nota­tek warsz­ta­to­wych arty­sty paro­krot­nie „wymy­śla­ją­ce­go” lite­ra­tu­rę na nowo, a tak­że frag­men­ta­rycz­ną, róż­no­ga­tun­ko­wą, ale kon­kret­ną auto­bio­gra­fię, sygno­wa­ną nazwi­ska­mi, adre­sa­mi i data­mi. A to wszyst­ko w piguł­ce jed­ne­go tomu.

Mar­gi­nes, ale… to tytuł cyklu felie­to­nów-nota­tek zamiesz­cza­nych we wro­cław­skiej „Odrze” w latach 1969–1976. Tytu­łu­jąc nim całą książ­kę, samo­rzut­nie lub z inspi­ra­cji jej redak­to­ra, pisarz nada­je zebra­nym w niej róż­nym tek­stom cha­rak­ter felie­to­nu, przy­pi­su czy (nie)dopowiedzenia pół­se­rio, a fak­tycz­nie sty­li­stycz­no-gatun­ko­wy reper­tu­ar tej pro­zy jest znacz­nie bogat­szy. Róże­wicz uży­wa takich form nar­ra­cyj­nych i quasi-gatun­ków, jak „kart­ka z podró­ży”, list, oko­licz­no­ścio­wy wykład i lau­da­cja, szkic bio­gra­ficz­ny, humo­re­ska, nowel­ka i samo­dziel­ny frag­ment powie­ści, odpo­wiedź na ankie­tę, posło­wie i komen­tarz kry­tycz­no­li­te­rac­ki. Nie­ła­two się zgo­dzić na taki spo­sób lek­tu­ry, któ­ry zacie­rał­by te róż­ni­ce. Trud­no z dru­giej stro­ny nie zauwa­żyć licz­nych związ­ków mię­dzy wąt­ka­mi i pro­ble­ma­mi tek­stów Mar­gi­ne­su, ale…, zapi­sków lub prze­mó­wień co praw­da pier­wot­nie osob­nych, lecz w zesta­wie­niu sta­no­wią­cych pro­po­zy­cję pew­nej cało­ści. Lite­rac­ko-inte­lek­tu­al­na toż­sa­mość tego zbio­ru jest więc dwu­znacz­na, podob­nie jak postać Przy­go­to­wa­nia do wie­czo­ru autor­skie­go czy innych ksią­żek Róże­wi­cza, łączą­ce­go poezję z nar­ra­cja­mi fabu­lar­ny­mi i pro­zą meta­li­te­rac­ką, dys­kur­syw­ną lub auto­bio­gra­ficz­ną, utwo­ry wła­sne i cudze. Na dobrą spra­wę więk­szość tek­stów z Mar­gi­ne­su, ale… znaj­du­je się na mar­gi­ne­sie tomu, odsta­je, kom­po­zy­cyj­nie lub sty­li­stycz­nie nie wpa­so­wu­je się gład­ko w suge­ro­wa­ną tytu­łem for­mu­łę felie­to­no­wą.

Moż­na to potrak­to­wać jako ostrze­że­nie. „Gło­sów z mar­gi­ne­su” nie nale­ży czy­tać jed­nym gło­sem. To, co było pisa­ne pół­pry­wat­nie, szki­co­wa­ne nie­ofi­cjal­nie – na przy­kład w momen­tach spo­łecz­nych prze­si­leń PRL‑u – odno­si się nie tyl­ko do oso­bi­ste­go doświad­cze­nia auto­ra, ale i do pamię­ci zbio­ro­wej dzi­siej­szej publicz­no­ści lite­rac­kiej, pamię­ci nie­uchron­nie sche­ma­tycz­nej, selek­tyw­nej i upo­li­tycz­nio­nej. Na jej tle Mar­gi­nes, ale…, potrak­to­wa­ny jako auto­ry­zo­wa­na po latach wypo­wiedź, tra­ci spo­ro z dra­ma­ty­zmu doraź­nej i kon­kret­nej, a przede wszyst­kim spon­ta­nicz­nej reak­cji na rze­czy­wi­stość. Nie­dłu­go po Mocza­row­skiej nagon­ce na Żydów Róże­wicz napi­sał w liście do Paw­ła May­ew­skie­go, pisa­rza i tłu­ma­cza z Nowe­go Jor­ku: „Wie­lu ludzi w ostat­nim cza­sie wyje­cha­ło z Pol­ski – nie bio­rę im tego za złe – widocz­nie ina­czej nie mogli. Ale nie mają pra­wa (nic) mówić, sądzić ludzi, któ­rzy zosta­li i pra­cu­ją. Nie wiem, jakie błę­dy popeł­ni­łem… ale i mnie nie mają pra­wa sądzić ci, co wyje­cha­li, nie mają pra­wa oce­niać tego, co ja tu piszę – u mnie we Wro­cła­wiu – ja nie oce­niam ich postę­po­wa­nia w Pary­żu, Ber­li­nie, Rzy­mie”, a w póź­niej­szym o 30 lat Liście do umar­łe­go: „1968, 1969… – to były trud­ne lata dla naro­du, dla jego pisa­rzy… Nie zda­li­śmy tego egza­mi­nu. Takie jest moje zda­nie do dnia dzi­siej­sze­go. Zna­leź­li się spra­wie­dli­wi i zdro­wi na umy­śle… ale nie­licz­ni”. Nie moż­na tych słów, ot tak, zamknąć w jed­nej książ­ce, nie zasta­na­wia­jąc się nad ich sztucz­nym sąsiedz­twem, gdyż wte­dy uło­ży­ły­by się w zry­tu­ali­zo­wa­ny żal i mądrość po szko­dzie, zdaw­ko­wą eks­pli­ka­cję „błę­dów”, oso­bi­ste i zbio­ro­we, a nic nie kosz­tu­ją­ce roz­li­cze­nie z prze­szło­ścią jakich wie­le po dzi­siej­szych tele­wi­zjach i gaze­tach. Trzy listy z 1968 i 1970 roku, osob­no i uważ­nie prze­czy­ta­ne, lepiej świad­czą o moral­nych dyle­ma­tach i prze­ra­że­niu pisa­rza, poczu­ciu samot­no­ści i zagro­że­nia, któ­ry­mi żył w tych latach. Notat­ki zebra­ne w Mar­gi­ne­sie, ale… moż­na publi­ko­wać razem. Nie­któ­re z nich trze­ba jed­nak czy­tać oddziel­nie, żeby nie zapo­znać odpo­wia­da­ją­cej im histo­rycz­nej wyjąt­ko­wo­ści.

Tek­sty skła­da­ją­ce się na Mar­gi­nes, ale… uka­zy­wa­ły się w oko­ło 20 cza­so­pi­smach, m.in. w „Prze­kro­ju”, „Życiu Lite­rac­kim”, „Pło­my­ku”, „Dia­lo­gu”, „Odrze”, „Tygo­dni­ku Powszech­nym”. Tytu­ły wymie­nio­nych pism świad­czą, że autor tych szki­ców, felie­to­nów i listów znaj­do­wał się w głów­nym nur­cie lite­rac­kie­go obie­gu, a nie na mar­gi­ne­sie. Nazwi­ska jego kore­spon­den­tów, np. J. Przy­bo­sia, J. Zawiey­skie­go, K. Fili­po­wi­cza, B. i K. Swi­nar­skich, Z. Bień­kow­skie­go, J. Tuwi­ma, T. Kon­wic­kie­go, mówią same za sie­bie. Mar­gi­nes, ale… dopo­wia­da wszak­że „małe co nie­co” do usy­tu­owa­nia poety wobec śro­do­wi­ska i życia inte­lek­tu­al­ne­go epo­ki. Zda­niem nie­któ­rych powo­jen­nych lite­ra­tów – i ku ich zdu­mie­niu – Róże­wicz, osia­da­jąc na gór­no­ślą­skiej pro­win­cji, ska­zał się na pro­win­cjo­na­lizm. Nie wystar­czy zna­jo­mość geo­gra­fii lite­rac­kiej PRL‑u, zorien­to­wa­nej na takie ośrod­ki jak War­sza­wa i Kra­ków, aby oce­nić wszyst­kie wymia­ry tego odda­le­nia. Mar­gi­nes, ale… moż­na uznać za prze­wod­nik po men­tal­nej prze­strze­ni Róże­wi­cza jako auto­ra repor­ta­ży o Chi­nach (dopie­ro przy­go­to­wu­ją­cych się do cywi­li­za­cyj­ne­go sko­ku), twór­cy gorz­kiej, pono­wo­cze­snej ita­lie­ni­sche Reise, dra­ma­tur­ga „stra­wio­ne­go” przez ame­ry­kań­ską popkul­tu­rę, zna­ko­mi­te­go ese­isty-czy­tel­ni­ka Goethe­go, Dosto­jew­skie­go, Ril­ke­go, Kaf­ki i in. Gdzie był w tym cza­sie Róże­wicz? Na mar­gi­ne­sie? To zno­wu zabrzmi jak fra­za z Kubu­sia Puchat­ka, ale im bar­dziej cele­bry­ci z kul­tu­ral­nych sto­lic PRL‑u dzi­wi­li się gli­wic­kim odda­le­niom Róże­wi­cza, tym bar­dziej ujaw­nia­li pro­win­cjo­na­lizm nie jego sta­no­wi­ska wobec lite­rac­kie­go świat­ka, lecz wła­sne­go rozum­ku.

O autorze

Wojciech Browarny

Urodzony w 1970 roku. Historyk literatury nowoczesnej, profesor w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, kierownik Pracowni Literatury Polskiej po 1989 roku. Autor wielu książek, m.in. Tadeusz Różewicz i nowoczesna tożsamość (2013). Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania

Pociąg do egzystencjalizmu

recenzje / ESEJE Wojciech Browarny

Recen­zja Woj­cie­cha Bro­war­ne­go z książ­ki Psy pocią­go­we Fili­pa Zawa­dy.

Więcej

Epika i epoka

recenzje / KOMENTARZE Wojciech Browarny

Recen­zja Woj­cie­cha Bro­war­ne­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Pro­za, tom 2. Powie­ści Boh­da­na Zadu­ry, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 24 kwiet­nia 2006 roku.

Więcej

Stary poeta krytykuje

recenzje / ESEJE Olga Szmidt

Recen­zja Olgi Szmidt z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Na marginesie Różewicza

recenzje / ESEJE Tadeusz Nyczek

Recen­zja Tade­usza Nycz­ka z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Nauczyciel nowej poezji

recenzje / ESEJE Krzysztof Lisowski

Recen­zja z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Różności Rózewicza

recenzje / ESEJE Justyna Sobolewska

Recen­zja Justy­ny Sobo­lew­skiej z książ­ki Mar­gi­nes ale… Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się w 2011 roku na łamach „Poli­ty­ki”.

Więcej