Trochę o książkach Tomka Bąka już napisano, nie da się jednak ukryć, że krytyczny odbiór Kanady nie miał zwykle zbyt głębokiego charakteru, co na pewien czas ustawiło głos poety w dość osobliwych przestrzeniach. Mam wrażenie, że po wydaniu [beep] Generation sytuacja wygląda już zgoła inaczej; byłoby naprawdę miło, gdyby krytycy zechcieli dziś spojrzeć na Kanadę przez pryzmat tego, co ich zdolniejsi koledzy zdążyli napisać już o drugiej książce. Poniżej na podstawie kilku krytycznych wypowiedzi – wybór raczej przygodny – spróbuję prowizorycznie zrekonstruować linię odbioru tych wierszy, aż do miejsca, w którym znajdujemy się dzisiaj. Nie ukrywam, że miejsce to całkiem mi się podoba.
Gdy ma się przed sobą słowa oznajmiające, że tym, co na swoją „obronę” miał debiut Bąka (debiut musi się przecież bronić przed zarzutami konserwatywnych krytyków, po to się go pisze, a jeśli ktoś jeszcze o tym nie wie, właśnie informuję), były – wzmóżcie czujność – „[d]owcipna zwięzłość niektórych sformułowań” (?!) oraz „manifestacje odczuć eschatologicznych” (Piotr Wiktor Lorkowski, „Topos” 2012, nr 6), na język przychodzą, przynajmniej w moim przypadku, przede wszystkim rozmaite trzyliterowe anglojęzyczne skróty (LOL, OMG, WTF). Piotr Wiktor Lorkowski, wyraźnie przestraszony anarchizującym, jak to ujmuje, charakterem wierszy pochodzących z Kanady, po wielu godzinach (nie jestem przekonany, czy taka właśnie jednostka czasu obowiązuje na jego planecie), które zeszły mu na przegryzaniu się przez tę męczącą, irytującą poezję, odnalazł wreszcie upragniony klucz, jaki pozwolił mu trochę Bąka polubić. Bo liryka sprowadzona do znanej z historii literatury matrycy nie może być irytująca, staje się po takim sprowadzeniu przyjazna, miła, pożyteczna i pozwala lepiej zrozumieć świat (raz jeszcze służę czytelnikowi informacją). Do rzeczy jednak: Bąk uprawia przecież literaturę sowizdrzalską – że też wszyscy nie wpadliśmy na to wcześniej, ach, ta prostoduszna, pouczająca mądrość Tomka, ukryta pod jego wulgarnymi psotami.
Choć Anna Kałuża poszła inną drogą (no, bez przesady: Kałuża idąca tą sama drogą co Lorkowski? http://ksiazki.onet.pl/recenzje/recenzja-kanada-tomasz-bak/s540j), i u niej zabrakło chyba istoty rzeczy: termin „poezja globalna”, jakim ujęła twórczość Bąka, wskazuje co prawda na szeroki zakres wątków, ale mówi niewiele, w dodatku ustawiony w towarzystwie metafory miksera sugeruje modne pisarstwo będące typowym, pozbawionym dyskursywnego charakteru, jałowym zlepem komunikatów, zwyczajnie afirmującym postmodernistyczne uwarunkowania. Innymi słowy, badaczka przedstawiła Kanadę jako książkę, w której z niezwykłą wprawą sampluje się wielorakie idiomy, ale jednocześnie na samplowany materiał spogląda się z „posthistoryczną świadomością” – to dziwne i dla mnie, przyznam, dość niezrozumiałe, że jednocześnie Kałuża dostrzegła obecne tu zanurzenie w problemach współczesnego świata.
Odmienny jeszcze punkt widzenia przyjął Rafał Różewicz, który skupił się w swoich obserwacjach na podobieństwie poezji Bąka i wczesnego Kopyta – ten drugi zresztą, jako redaktor Kanady, miałbym według autora Product placement zdecydowanie wpłynąć na ostateczny kształt nagrodzonej Silesiusem książki („Inter-” 2013, nr 1). Ile było tu interwencji Kopyta – to nie interesuje mnie wcale i nie wydaje mi się ani trochę zajmujące. Zaznaczyć też muszę koniecznie, że tekst Różewicza nie jest wolny od przestrzelonych wniosków. Nie można jednak odmówić autorowi cennego rozpoznania: rozedrgany podmiot [yassu], „szczepan wyluzowany tej ziom”, który myśli strzępami popkultury bez jednoznacznego opowiadania się wobec jej płodzonych przez neoliberalizm owoców, w podobnej odsłonie wróci właśnie u Bąka – lewicujący sznyt nie wymusza na poetach zajęcia sztywnego, zupełnie jednoznacznego stanowiska wobec świata w obliczu wszechobecnego konsumpcyjnego pierdolca, ale raczej każe im pamiętać, że przemawiają oni prosto z wnętrza urynkowionej do cna rzeczywistości. Dalej u Różewicza jest bez szału: odnajduje analogię, która naprowadzić mogłaby go na najważniejszy trop w kontekście artystycznej praktyki Bąka, ale porzuca go, bo bardziej interesuje go środowiskowa sytuacja – Kopyt, ciągle uchodzący w niektórych kręgach za młodego poetę, ma swoich zdolnych uczniów.
Druga książka autora z Tomaszowa Mazowieckiego naprowadza na istotę rzeczy w sposób bardziej czytelny, bo i jego deklaracje są zdecydowanie wyrazistsze, co zauważają wszyscy łącznie z poetą (http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=296&artykul=5372): Kałuża w swojej recenzji („Dwutygodnik” 2016, nr 4 http://www.dwutygodnik.com/artykul/6502-brnijmy–to-dalej.html) radzi sobie bez analogii z wczesnym Kopytem, ale wnioski wyciąga jak najbardziej właściwe – mocno podkreśla wymiar estetyczno-polityczny wierszy. Już nie wchodzi w grę specyficzny kompromis między artystyczną wygraną i ideologicznym przekazem, tak zwane „zaangażowanie” nie jest tu już odbierane jako wątek książki, ale jako coś, co w oczywisty sposób organizuje tom. O ile Różewicz odnotowywał, że inspiracja Kopytem odbija się na stylu i wymowie utworów zawartych w Kanadzie, o tyle krytyczka te dwie płaszczyzny ujmuje wreszcie jako nierozdzielne; jedno w mniemaniu autorki Pod grą – pod czym i ja podpisuję się z pełnym przekonaniem – zawsze podszyte jest drugim i to rzecz absolutnie nieunikniona.
Nie zaskakuje mnie, że i Jakub Skurtys w swojej wyczerpującej, wnikliwej recenzji („Inter-” 2016, nr 2) podobnie spogląda na przeplatające się idiomy poety: „[…] mam taką nadzieję ‒ że tkwi jeszcze w poezji zdolność unieszkodliwiania, rozbrajania przemocy, a nie tylko bezkresna, posthistoryczna gościnność języków”. Bąk raczej przechwytuje niż cytuje, bo jego gęsty język – zgoda, że w [beep] Generation nieco mniej – nie jest pozbawiony krytycznej intensywności, co łatwo może nam umknąć, gdy przyzwyczajeni jesteśmy do wierszy-blenderów. Cóż, zdaje się zatem, że druga książka autora trafiła na znacznie bardziej przyjazny grunt – głęboko liczę, że tym właśnie tropem pójdziemy, pisząc o kolejnych wydawnictwach poety.