Historia naturalna
Każdy w miarę oczytany człowiek wie, że w strefie tropikalnej są wspaniałe miasta, które w niczym nie ustępują prawdziwym miastom Zachodu. Zanim jednak sam się wypowiesz, czytelniku, na ten temat, powinieneś zapoznać się z nim dokładniej. Przedstawię pewne znane mi fakty, pozwalające zobaczyć ten problem w innym świetle.
Kiedyś, nie pamiętam już dokładnie, z jakiego powodu, poczułem się bardzo zmęczony i postanowiłem zamieszkać w tropikach, w mieście zbudowanym z amerykańskim rozmachem: na jezdni asfalt, na każdym skrzyżowaniu światła i policjanci, a do tego były jeszcze dla mieszkańców i przyjezdnych tramwaje jeżdżące według rozkładu jazdy i bogaty asortyment posług religijnych.
Wynająłem nowoczesne mieszkanie, z żelaza i betonu, z urządzeniami sanitarnymi z najnowszego katalogu bardzo znanej (jak zapewniał gospodarz) firmy. Mogło mi tam być dobrze. Ale skąd!
Pierwszego dnia ze wszystkich kątów zaczęły wypełzać owady. Śledziły mnie, okrążały i czekały, aż pójdę spać, żeby mnie zaatakować. Mając do dyspozycji cały arsenał środków oferowanych mieszkańcom przez nowoczesny przemysł nie musiałem się nimi przejmować. Tak mi się wydawało.
Niestety, nazajutrz pojawiło się jakieś robactwo, które trzeba było rozdeptywać, zaraz potem szczury, następnie tropikalne gryzonie śpiewające nocą, skorpiony, groźna mimeola-alleuquis, która odgryza dzieciom uszy, a z braku dzieci zadawala się dorosłymi, białe termity i Bóg wie jeszcze co.
Miałem wrażenie, że jestem intruzem we własnym mieszkaniu, co mogłem czasami wyczytać w oczach tych istot, kiedy obrzucały mnie pełnymi wyrzutu spojrzeniami. Wiadomo jednak, że my, Europejczycy, nie cofamy się przed niczym, dążymy do swego i mamy bojowy temperament. Tacy jesteśmy! Zdecydowałem się wydać robalom wojnę i od rana do wieczora stawiałem im czoło. Z kołkiem w ręce kryłem się po kątach, śledząc każdy ruch żywego inwentarza.
Aż pewnego dnia zaskoczył mnie tygrys w kuchni. To było we środę. Poczułem się głęboko urażony. Nie, tego już było za wiele.
Przeskakując po cztery stopnie zbiegłem na portiernię.
‑W mojej kuchni jest tygrys! – zawołałem.
‑Już? ‑zdziwiła się dozorczyni-. Wcześnie się w tym roku zaczyna…
‑Ach, tak?
‑Tak – odpowiedziała. Na początku pory deszczowej samice szukają schronienia w mieszkaniach, żeby się okocić. Jeśli nie będzie pan jej przeszkadzał, nic panu nie zrobi. Najlepiej niech pan na nią nie zwraca uwagi, tylko proszę przypadkiem na nią nie nadepnąć. Te bestie są miłe w obejściu, jeśli się je dobrze traktuje.
‑Ach, tak?
‑Tak. Kłopot z nimi tylko w chwili rozwiązania. Ale kiedy pan zauważy, że już czas, może się wyprowadzić na kilka dni do hotelu. Gospodarz obniży panu czynsz, żeby zrekompensować dodatkowy wydatek.
Wracałem do mieszkania ze spuszczoną głową, pełen najgorszych przeczuć. Byłem już wysoko na schodach, kiedy dozorczyni zawołała:
‑Zapomniałam panu powiedzieć, żeby przygotował pan dla niej legowisko ze słomy w kuchni i ‑koniecznie!- zawsze miał w pogotowiu wiadro z czystą wodą.
„Kiedyś, nie pamiętam już dokładnie z jakiego powodu, postanowiłem zamieszkać w tropikach […]”
Żeby dostrzec zawartą w tym zdaniu ukrytą ironię, trzeba sięgnąć do biografii autora Historii naturalnej. Otóż Calders dokładnie pamiętał, z jakiego powodu znalazł się w 1939 roku „w tropikach”, nawet nie przypuszczając, że przyjdzie mu spędzić w nich aż dwadzieścia trzy lata. W czasie hiszpańskiej wojny domowej zaangażował się po stronie Republiki, a gdy zwyciężyła zbuntowana armia pod wodzą generała Franco, zdecydował się na emigrację. Najpierw przez granicę przedostał się do Francji, a stamtąd do Meksyku.
Wprawdzie wojna i jej konsekwencje nie robią na bohaterach opowiadań Caldersa większego wrażenia niż przeprowadzka (bohater Historii naturalnejpoczuł się nią… „bardzo zmęczony”), ale to tylko potęguje ich bezradność wobec świata, który ma zbyt wiele wymiarów jak na spłaszczoną percepcję, nieogarniającą tragedii. Wojna w mentalności bohaterów Caldersa sytuuje się pomiędzy proroctwem o końcu świata a pistoletem, który wystrzelił przypadkiem: usiłują ją oswoić i zinterpretować na własną, ograniczoną miarę. Rozstrzygnąć jej wynik, grając w marynarza. Zdobyć jakiś łup, choćby rower. Wyłgać się, robiąc w dniu bombardowania wszystko na odwrót – a nuż uda się oszukać los. Zapomnieć, o co chodziło.
„Każdy w miarę oczytany człowiek wie, że […]”
Asymilację w nowym środowisku Calders widział jako powolne wchłanianie przez anonimowy, bezduszny organizm, który flegmatycznie i beznamiętnie przeżuwa swoją kolejną ofiarę, gdy ta jeszcze się łudzi, że jest wolna w podejmowaniu decyzji. W rzeczywistości Calders do egzotyki odnosił się z rezerwą i bez euforii. Nostalgia pisarza oderwanego od rodzimej kultury zamykała go w emigracyjnej diasporze Katalończyków, ponieważ mimo katalońsko-hiszpańskiej dwujęzyczności jako oryginalny twórca wypowiadał się tylko w swoim pierwszym języku. Choć Calders zdecydowanie wolałby mieszkać w prozaicznej Katalonii niż w egzotycznym Meksyku, z zadziwieniem przyglądał się odmiennej cywilizacji i na każdym kroku znajdował ciekawe tematy. W Barcelonie, gdzie publikował swoje pisane po katalońsku utwory, zaszufladkowano go wtedy jako autora etnicznego z powodu kilku opowiadań meksykańskich z tomu Gent de l’alta vall (Ludzie z wysokiej doliny, 1957).
„[…] w strefie tropikalnej są wspaniałe miasta […]”
Z zadziwieniem przyglądał się mieszkańcom Meksyku. Wydawali mu się tak niezwykli, jakby byli postaciami fantastycznymi par excellance. Najbardziej jednak intrygowały go nie archaiczne mity i wierzenia, ale negatywne konsekwencje starcia dwu światów, oddzielonych przepaścią cywilizacyjną: matematycznej racjonalności człowieka Zachodu („miastazbudowanezamerykańskim rozmachem”), zderzonego z irracjonalnym światem Indian. Calders nie wierzył w możliwość kompromisu i w bezkonfliktowy triumf nowoczesności. Na przykład w noweli Aquí descansa Nevares(Tu spoczywa Nevares,1967) opisuje grupę Indian, która żyje w podmiejskich slumsach, na uboczu cywilizacji betonu i asfaltu. Tytułowy Lalo Nevares niczym biblijny Mojżesz w porze deszczowej wyprowadza swój lud z tonących w błocie lepianek i wiedzie go do ziemi obiecanej – do położonego nieopodal luksusowego cmentarza, gdzie Indianie wprowadzają się do wygodnych katakumb. Cmentarna idylla nie trwa długo. Wypędzeni przez policję koczownicy tracą ziemski raj i nie mają dokąd wracać – ulewne deszcze zmyły z powierzchni ziemi ich baraki. Przebudzeniem ze snu o specyficznie pojętym dobrobycie jest exodus do nikąd.
„Nie, tego już było za wiele”.
Jednak bardziej niż poszukiwanie egzotyki Caldersa interesowało w Meksyku to, co zawsze – przełamywanie rutyny codzienności, balansowanie na krawędzi, gdzie możliwe graniczy z nieprawdopodobnym. Punktem wyjścia w jego opowiadaniach może być postawienie pod znakiem zapytania jakiegoś od wieków niekwestionowanego banału, funkcjonującego w powszechnej świadomości niczym ludowa mądrość: że za cnotliwe życie otrzyma się kiedyś nagrodę albo że nie można umrzeć ot tak, po prostu, bez ważnego powodu. Że z inwazją szkodników cywilizacja sobie poradzi, „mając do dyspozycji cały arsenał środków oferowanych przez nowoczesny przemysł”. Że nawet tropikalną przyrodę można zdyscyplinować, bo przecież „my, Europejczycy, nie cofamy się przed niczym”. Pierwszym sygnałem niezwykłości może być również przypadek lub nieoczekiwane wydarzenie pozytywne: spełnione marzenie, dar, pozdrowienia od dawno zapomnianych przyjaciół. Jeden bodziec wyzwala uśpione siły bezwładu, które raz wprawione w ruch niełatwo jest zatrzymać, przede wszystkim dlatego, że ich źródłem jest sam człowiek: prosty i naiwny, przeciętny, na swój sposób egoistyczny („poczułem się urażony”), a przede wszystkim ograniczony poprzez schematy i stereotypy, które zasymilował w swoim nieokiełznanym pędzie przystosowawczym. To dlatego jednowymiarowy świat przyziemnych postaci, bez fantazji, pozbawiony jest również perspektywy czasowej, przeszłości („nie pamiętam już”) i przyszłości („mogło mi tam być dobrze”), i rozsypuje się równie szybko jak domek z kart („Ale skąd!”). Apogeum absurdu następuje, gdy pozbawiony domu i ojczyzny emigrant ląduje w hotelu, żeby ustąpić miejsca tygrysowi.
„Zaskoczył mnie tygrys w kuchni”.
W tym opowiadaniu z życia wziętym tygrys w kuchni bynajmniej nie jest elementem zmyślonym. No, może trochę przerośniętym w stosunku do oryginału. Jego pierwowzorem była iguana, tropikalny gad żywiący się roślinami i owadami. Kłopot w tym, że ów jaszczur osiąga w warunkach amerykańskich długość do półtora metra, a mimo to nie należało się go bać, tylko tolerować, kiedy nagle pojawiał się w najmniej oczekiwanym miejscu, bo był sojusznikiem w walce z insektami. Oczyszczał ulice ze wszystkiego, co się nadawało do jedzenia.
Nie tylko przyroda wywarła na pisarzu tak silne wrażenie. Pociągi, które regularnie się wykolejają w Poradach duchowych, to reminiscencja innej lokalnej ciekawostki, którą autor zaobserwował. Dlaczego w Meksyku nigdy nie można było dojechać koleją na czas? Bo za ponadwymiarowe godziny jazdy maszyniści pobierali dodatek, jak za pracę w godzinach nadliczbowych. W ich interesie było więc mnożenie tych godzin do granicy wytrzymałości pasażerów. Do granicy absurdu.
Historia naturalna
Dlaczego Historia naturalna? W pierwszym odruchu tłumacz miałby chęć zdrobnić, poprawić ten ambitny tytuł na jakiś skromniejszy, bardziej adekwatny do niewielkiej objętości, bo to raczej historyjka niż historia, i pewnie doszłoby do tego (tytuł Powiastka przyrodniczateż brzmiałby nieźle), gdyby nie fakt, że to cytat, bezpośrednie nawiązanie do dzieła Naturalis HistoriaPliniusza Starszego, starożytnej encyklopedii w – bagatela! – 37 tomach, przedstawiającej ówczesny stan wiedzy o świecie. Niewątpliwie w opowiadaniu stan wiedzy o świecie przyrody głównego bohatera, który zresztą nie miał ambicji ani przyrodnika, ani odkrywcy, uległ poszerzeniu w sposób brutalny: nie dość, że doświadczył na własnej skórze inwazji szczurów, skorpionów, białych termitów i innego robactwa, to jeszcze złośliwy los skonfrontował go z perfidnąi tajemniczą mimeola-alleuquis. W porównaniu z tą odgryzającą dzieciom uszy bestią jak z horroru, swojsko brzmiący tygrys to tylko duży kot zasługujący na gościnność. I wiadro czystej wody w pogotowiu. Tak na wszelki wypadek.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury