recenzje / IMPRESJE

I looked up from my book, and the whole landscape seemed to shimmer

Agnieszka Salska

Esej Agnieszki Salskiej towarzyszący premierze książki Trzy poematy Jamesa Schuylera.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

(James Schuy­ler in an inte­rview, 1981)

James Schuy­ler (1923–1991), zna­ny pol­skim czy­tel­ni­kom przede wszyst­kim z tłu­ma­czeń publi­ko­wa­nych w „Lite­ra­tu­rze na Świe­cie” (3/1994 i 5–6/2007), koja­rzo­ny jest zwy­kle ze śro­do­wi­skiem „szko­ły nowo­jor­skiej”. W ich oto­cze­niu pozo­sta­je jed­nak poetą w dużej mie­rze osob­nym, posta­cią szcze­gól­ną zarów­no jeśli cho­dzi o bio­gra­fię, jak i wizję i prak­ty­kę poetyc­ką. W odróż­nie­niu od swo­ich nowo­jor­skich przy­ja­ciół: Ash­be­ry­’e­go, O’Ha­ry czy Kocha, nie stu­dio­wał na eli­tar­nym Uni­wer­sy­te­cie Harvar­da, lecz w małym, pro­win­cjo­nal­nym, choć cie­szą­cym dobrą opi­nią Betha­ny Col­le­ge w Zachod­niej Wir­gi­nii. W towa­rzy­ski krąg „szko­ły nowo­jor­skiej” i w jego eks­cy­tu­ją­ce życie inte­lek­tu­al­ne i arty­stycz­ne wszedł w latach pięć­dzie­sią­tych już jako doj­rza­ły mło­dy czło­wiek po dłuż­szym poby­cie we Wło­szech, gdzie mię­dzy inny­mi sekre­ta­rzo­wał Aude­no­wi i uczęsz­czał na Uni­wer­sy­tet we Flo­ren­cji. Jego psy­chi­ka była jed­nak kru­cha, a jego życio­wa nie­za­rad­ność – przy­sło­wio­wa. Funk­cjo­no­wał w dużej mie­rze dzię­ki pomo­cy przy­ja­ciół. W Nowym Jor­ku zaprzy­jaź­nił się z Joh­nem Ash­be­ry i Fran­kiem O’Ha­rą, zaś spo­śród mala­rzy z ich krę­gu naj­bli­żej było mu do Fair­fiel­da Por­te­ra, w któ­re­go domu miesz­kał przez prak­tycz­nie całe lata sześć­dzie­sią­te (obaj uro­dzi­li się na Środ­ko­wym Zacho­dzie, Por­ter w Winiet­ka Illi­no­is, Schuy­ler w Chi­ca­go). Był to we wspo­mnie­niach Schuy­le­ra naj­szczę­śliw­szy okres jego życia.

W malar­skim śro­do­wi­sku Nowe­go Jor­ku, zdo­mi­no­wa­nym w poło­wie ubie­głe­go wie­ku przez abs­trak­cyj­nych eks­pre­sjo­ni­stów, któ­rych zresz­tą bar­dzo cenił, lirycz­ny reali­sta Por­ter, choć sza­no­wa­ny, był wyraź­nie inny: nie dążył do rewo­lu­cyj­ne­go zerwa­nia z malar­stwem poprzed­niej epo­ki, a swo­ją twór­czość widział raczej jako roz­wi­nię­cie dorob­ku mala­rzy prze­ło­mu XIX i XX wie­ku. Wyda­je się, że dla Schuy­le­ra taki este­tycz­ny pro­gram i jego reali­za­cja w twór­czo­ści Por­te­ra sta­no­wi­ły wspar­cie w defi­nio­wa­niu wła­snej dro­gi poetyc­kiej. Potwier­dza to póź­niej­sza przy­jaźń z Dar­ra­ghem Par­kiem, któ­re­mu dedy­ko­wa­ny jest „Pora­nek Poema­tu”, a któ­re­go malar­stwo wyka­zu­je znacz­ne pokre­wień­stwo ze sztu­ką Por­te­ra. Schuy­le­ro­wi cho­dzi­ło bowiem o to, żeby sza­cu­nek jaki żywił dla poezji roman­ty­ków (nie tyl­ko Whit­ma­na ale, co raczej nie­zwy­kłe wśród ame­ry­kań­skich poetów jego poko­le­nia, tak­że dla bar­dziej tra­dy­cyj­nych roman­ty­ków angiel­skich) płyn­nie połą­czyć z fascy­na­cją i uzna­niem dla twór­czo­ści Ash­be­ry­’e­go czy O’Ha­ry. Waż­nym źró­dłem inspi­ra­cji dla poety była też miłość do muzy­ki oraz przy­jaźń i współ­pra­ca z muzy­ka­mi, któ­rej wyraź­ne śla­dy znaj­du­je­my w wier­szach (jego zabaw­ny „A Pic­nic Can­ta­ta” posłu­żył za libret­to do kom­po­zy­cji Pau­la Bow­le­sa pod tym samym tytu­łem). Tak­że w tej dzie­dzi­nie Schuy­ler cenił har­mo­nij­ne łącze­nie tra­dy­cji i nowa­tor­stwa, o czym świad­czą jego bli­skie związ­ki z Artu­rem Gol­dem i Rober­tem Fiz­da­lem. Zna­ny duet for­te­pia­no­wy Gold i Fiz­da­le wyko­ny­wał zarów­no utwo­ry kla­sy­ków (dedy­ko­wa­na przez poetę oby­dwu pia­ni­stom „impro­wi­za­cja” reagu­je na ich wyko­na­nie „Grand Duo” Fran­cisz­ka Schu­ber­ta), jak i utwo­ry kom­po­zy­to­rów współ­cze­snych, w tym tak­że – spe­cjal­nie dla nich napi­sa­ne.

Schuy­ler, podob­nie jak Whit­man, obda­rzo­ny był wiel­ką zmy­sło­wą wraż­li­wo­ścią. Świat fizycz­ny, przy­ro­da i jej zja­wi­ska, suro­we kra­jo­bra­zy wybrze­ża sta­nu Maine, ale tak­że sce­ne­ria mia­sta, jego stło­czo­na archi­tek­tu­ra i miesz­kań­cy wzbu­dza­li zafa­scy­no­wa­ną uwa­gę poety i jego pod­nie­co­ny podziw. W efek­cie poezja Schuy­le­ra, jak poezja Whit­ma­na, pre­zen­tu­je wizję mate­rial­ne­go świa­ta, któ­ry wiru­je i pły­nie, któ­ry w swo­jej wie­lo­ra­ko­ści i zmien­no­ści powo­du­je wiecz­ne nie­na­sy­ce­nie zmy­słów. Jed­nak, jako arty­sta Schuy­ler nie ma poczu­cia wła­dzy nad cza­sem; jego wiersz nie może chwi­li zatrzy­mać a uważ­ny opis unie­ru­cha­mia­ją­cy szcze­gół czy sce­nę jest z regu­ły pod­szy­ty świa­do­mo­ścią nie­uchron­nej stra­ty i nostal­gicz­ną akcep­ta­cją nie­trwa­ło­ści tego zło­żo­ne­go i mie­nią­ce­go się bar­wa­mi świa­ta. Jeśli dyna­micz­na wizja przy­naj­mniej wcze­sne­go Whit­ma­na otwie­ra się na przy­szłość, wizja Schuy­le­ra pro­po­nu­je kon­tem­pla­cję tego, co dostęp­ne tu i teraz, a za moment zmie­ni się, prze­mi­nie, sta­nie się prze­szło­ścią nie do odzy­ska­nia. Zresz­tą Schuy­ler otwar­cie zapra­sza czy­tel­ni­ka do porów­nań z Whit­ma­nem. Jego „Hud­son Fer­ry” (Prom przez Hud­son) z wcze­sne­go tomu Fre­ely Espo­using w natu­ral­ny spo­sób odsy­ła do wier­sza Whit­ma­na, któ­ry w dru­gim wyda­niu Źdźbeł tra­wy spe­cjal­nie wyróż­niał Tho­re­au, to zna­czy do „Prze­pra­wia­jąc się pro­mem bro­oklyń­skim” („Cros­sing Bro­oklyn Fer­ry”). Pod­czas gdy u Whit­ma­na obser­wo­wa­ny z pro­mu widok Man­hat­ta­nu w zacho­dzą­cym słoń­cu jest ele­men­tem nie­zmien­nym, zdol­nym pomi­mo upły­wu cza­su łączyć doświad­cze­nie poko­leń, wiersz Schuy­le­ra akcen­tu­je ulot­ność chwi­li i nie­uchron­ność zmia­ny:

w powrot­nej dro­dze to już inne mia­sto.
Księ­życ noc po peł­ni
pisze zna­ki zni­ka­ją­ce sen­nie
wie­że masyw­nie blo­ku­ją śród­mie­ście1

Jak Whit­man, Schu­ly­er lubi utoż­sa­miać kształ­tu­ją­cą wiersz for­mal­nie powta­rzal­ność moty­wu czy obra­zu z cyklicz­no­ścią ludz­kie­go doświad­cze­nia i cyklicz­no­ścią pro­ce­sów przy­ro­dy. Ale cykle Schuy­le­ra, w odróż­nie­niu od cykli Whit­ma­na, nie są gwa­ran­cją sta­łej struk­tu­ry rze­czy­wi­sto­ści, na któ­rej moż­na opie­rać wspól­no­tę doświad­cze­nia. Isto­tą schuy­le­row­skie­go powtó­rze­nia jest róż­ni­ca. W pierw­szej stro­fie „Hud­son Fer­ry” czy­ta­my:

jed­na z pię­ciu magno­lii otwo­rzy­ła wszyst­kie pąki
sze­ro­ko i wska­zu­je na słoń­ce
scho­dzą­ce po ścia­nie Ratu­sza

oczy­ści­li go. Wyglą­da jak nowy.2

Ostat­nie wer­sy pre­zen­tu­ją ten sam ale już zmie­nio­ny kra­jo­braz:

Ratusz wyczysz­czo­ny
świe­ci jak sre­bro jak magno­lia w księ­ży­co­wej poświa­cie3

W pięk­nej ele­gii dla Fran­ka O’Ha­ry, motyw nie­moż­no­ści powro­tu do tej samej rze­czy­wi­sto­ści, tego same­go doświad­cze­nia, wido­ku, nastro­ju, momen­tu brzmi jesz­cze dobit­niej:

Frank usiadł przy tym biur­ku i
widział to wszyst­ko i sły­szał
tę nie­stru­dzo­ną wodę te
nie­odmien­ne świersz­cze tyle
że nie te same: nowe igły
na świer­ku, nowe wodo­ro­sty
na ska­łach przy odpły­wie
inna tra­wa inna woda
nawet wspa­nia­ły zło­ty lichen
na gra­ni­to­wym narzu­tow­cu
nawet sam ten głaz cał­kiem
dosłow­nie nie ten sam

(tłum. Aga­ta Pyzik)4

„Pora­nek Poema­tu” roz­po­czy­na się i koń­czy pro­wo­ka­cyj­ny­mi obra­za­mi odda­wa­nia moczu. Pierw­szy, zako­twi­czo­ny w teraź­niej­szym cza­sie nar­ra­cji i bio­gra­fii pod­mio­tu (July 8th 1976), otwie­ra się z jed­nej stro­ny na motyw cią­gło­ści sztu­ki (od Bau­de­la­ire­’a do Dar­ra­gha Par­ka, młod­sze­go od Schuy­le­ra o prze­szło 15 lat) i zdy­scy­pli­no­wa­nej, wytrwa­łej pra­cy arty­sty, a z dru­giej – pod­kre­śla banal­ne koniecz­no­ści codzien­ne­go życia (wymu­szo­na fizjo­lo­gią wizy­ta w łazien­ce, kawa, grzan­ki, radio w poko­ju mat­ki przy­po­mi­na­ją­ce o jej i o wła­snej, zbli­ża­ją­cej się sta­ro­ści). Poemat zamy­ka się wspo­mnie­niem „tam­tej nocy w Pary­żu, kie­dy pierw­szy raz urżną­łem się per­no­dem”. Nie­obe­zna­ny z gwał­tow­no­ścią fizjo­lo­gicz­nych skut­ków tego alko­ho­lu poeta męczył się strasz­li­wie pró­bu­jąc na czas dotrzeć do ulicz­ne­go pisu­aru. Wspo­mnie­nie z mło­do­ści nie jest przy­jem­ne, nicze­go w mło­do­ści i w pary­skim poby­cie nie ide­ali­zu­je, ale w prze­ci­wień­stwie do czyn­no­ści teraź­niej­sze­go poran­ka jest w nim wysi­łek, ener­gia, ryzy­ko i nie­prze­wi­dy­wal­ność przy­go­dy: „Ale per­nod, per­nod to mogi­ła. Chęt­nie bym się teraz napił, ale her­ba­ta i sok poma­rań­czo­wy będą musia­ły wystar­czyć” (tłum. Bog­dan Zadu­ra i Andrzej Sosnow­ski)5. Koń­co­we „good­bye to East Auro­ra” jest nie tyl­ko poże­gna­niem z rodzin­nym domem i miej­scem odosob­nie­nia w cza­sie rekon­wa­le­scen­cji, ale zawie­ra też obiet­ni­cę nowe­go jutra w Nowym Jor­ku „„w błę­ki­cie, w zie­le­ni, w bie­li”. „The Mor­ning of the Poem” to poemat uzdra­wia­ją­cy i poemat o powro­cie do zdro­wia, a w sta­nie psy­chicz­nej i twór­czej rów­no­wa­gi, codzien­ność i sztu­ka, fizjo­lo­gia i reflek­sja nie­ustan­nie i rów­no­waż­nie się spla­ta­ją. Tak jak w pięk­nym, nostal­gicz­no-komicz­nym wier­szu „A Man in Blue„6, gdzie gra­bią­cy liście sąsiad w nie­bie­skich dżin­sach dyry­gu­je jesien­ną sce­ną. Jego zwy­kła, domo­wa czyn­ność współ­gra z pły­ną­cą z adap­te­ra dru­gą sym­fo­nią Brahm­sa dyry­go­wa­ną przez Bru­no Wal­te­ra, któ­re­mu w zaświa­tach, na wyobra­żo­nym pię­trze rze­czy­wi­sto­ści, sam Brahms para­dok­sal­nie radzi opar­cie się o codzien­ność: „W pierw­szym motywie/ mojej Dru­giej, myśl jak­by rodzina/planowała gdzie by poje­chać następ­ne­go lata/ bio­rąc pod uwa­gę poprzed­nie wyjaz­dy”.7

Poetyc­ki idiom Schuy­le­ra łączy pre­cy­zyj­ny, a nawet spe­cja­li­stycz­ny opis deta­lu (zna­na jest, na przy­kład, jego facho­wa zna­jo­mość bota­ni­ki) z prze­pły­wem obra­zów i aso­cja­cji pięk­nie pod­kre­śla­nym płyn­no­ścią dźwię­ko­wej war­stwy języ­ka. Język i budo­wa wer­su w wier­szach Schuy­le­ra, z jego efek­tow­ną mani­pu­la­cją pau­zy i prze­rzut­ni uru­cha­mia­ją świat przed­sta­wio­ny w ten spo­sób, że jako czy­tel­ni­cy doświad­cza­my cią­głe­go prze­ni­ka­nia się sfer i ele­men­tów rze­czy­wi­sto­ści, któ­re zwy­kle oglą­da­my osob­no, a nawet widzi­my w opo­zy­cji. I nie jest to świat, któ­ry da się zatrzy­mać czy utrwa­lić. Obser­wa­to­ro­wi pozo­sta­je tyl­ko (i aż) sma­ko­wa­nie har­mo­nii jego kom­po­zy­cji:

Nie mogę wyjść z podzi­wu
jak to wszyst­ko razem gra

(tłum. Mar­cin Szu­ter)8

pod­szy­te dotkli­wą świa­do­mo­ścią prze­mi­ja­nia:

…nie mogła­by jed­na,
Cho­ciaż jed­na śmier­tel­na oso­ba czy bestia być nie­śmier­tel­ną, żyć
Wiecz­nie?

(tłum. Bog­dan Zadu­ra i Andrzej Sosnow­ski)9

Taka kon­struk­cja wier­sza i takie uży­cie języ­ka powo­du­je, ze Schuy­le­ra nale­ży łykać duży­mi hau­sta­mi, czy­tać więk­szy­mi par­tia­mi, bo efekt jego poezji jest kumu­la­tyw­ny. I choć trud­no nie cenić pięk­nych krót­szych utwo­rów jak choć­by „A Man in Blue” czy vil­la­nel­la „Nie zawsze mogę pojąć two­je sło­wa” (tłum. Adam Zdro­dow­ski, „I do not always under­stand what you say”), peł­nię jego poetyc­kie­go kunsz­tu i zmy­sło­wej siły oddzia­ły­wa­nia jego języ­ka odczu­wa­my dopie­ro w póź­niej­szych, dłuż­szych poema­tach jak „The Mor­ning of the Poem”.


Przy­pi­sy:
[1] „it’s ano­ther city going back / The moon one night past its full / Wri­tes signs vani­shing hyp­no­ti­cal­ly / down­town the towers block mas­si­ve­ly.…”
[2] „…One of the five magno­lias ope­ned all its buds/ wide and poin­ting at the sun/going down in front of the City hall//they cle­aned it.”
[3] „The City Hall all clean/gleams like silver like the magno­lia in the moon­li­ght.”
[4] „Frank sat at this desk and/saw and heard it all/ the inces­sant water the/immutable cric­kets only/ not the same: new needles/ on the spru­ce, new seaweed/on the low-tide rocks/other grass and other water/even the gre­at gold lichen/ on a gra­ni­te boulder/even the boul­der quite/literally is not the same.”
[5] „But Per­nod, Per­nod is mur­der. I wish I had some now, but tea and oran­ge juice will have to do.”
[6] „Blue” to nie tyl­ko kolor stan­dar­do­we­go stro­ju do pra­cy (blue jeans), ale też nastrój (blu­es), a w tym przy­pad­ku rów­nież odwo­ła­nie do sztu­ki (np. do obra­zu Picas­sa i wier­sza Wal­la­ce­’a Ste­ven­sa („The Man with the Blue Guitar”).
[7] „In the first move­ment /of my Second, think of it as a family/planning whe­re to go next summer/in terms of other sum­mers. ” („A Man in Blue” Fre­ely Espo­using)
[8] „I can’t get over/how it all works in toge­ther” („Febru­ary”, Fre­ely Espo­using)
[9] „…can’t one,/Just one mor­tal per­son or ani­mal be immor­tal, live/Forever?” („The Mor­ning of the Poem”)

Powiązania

Podstępna codzienność Jamesa Schuylera

recenzje / ESEJE Mateusz Kotwica

Recen­zja Mate­usza Kotwi­cy z ksiaż­ki Trzy poema­ty Jame­sa Schuy­le­ra.

Więcej