recenzje / ESEJE

I to ma być liryka? [fragmenty]

Karol Maliszewski

Esej Karola Maliszewskiego o poezji Justyny Bargielskiej.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Gdy­by Kurt Von­ne­gut pisał wier­sze, nazy­wał­by się Justy­na Bar­giel­ska. W pierw­szym tomi­ku jesz­cze się sta­ra­ła o to, żeby nie pod­paść kon­wen­cjom i żeby przy­pad­kiem nie doszło do roz­re­gu­lo­wa­nia zmy­słów, roz­stro­ju władz sądze­nia, roz­bi­cia hie­rar­chii waż­no­ści postrze­żeń, prze­my­śleń i zasad. Przy dru­gim pomy­śla­ła sobie: „a dla­cze­go nie?”, i tak powstał tomik Chi­na Ship­ping. Brnąc przez jego zagad­ki i kie­szon­ko­we prze­pa­ście, pomy­śla­łem: „Gdy­by Kurt Von­ne­gut pisał wier­sze, miesz­kał­by w War­sza­wie”, i zno­wu odczu­łem tę wiel­ką ulgę, jaka towa­rzy­szy mi przy lek­tu­rze tomi­ków nie­któ­rych współ­cze­snych poetów. Do nicze­go nie jestem zobo­wią­za­ny, oto pro­po­nu­je mi się dwa kwa­dran­se odlo­tu!

Zwy­kło się zby­wać takie wier­sze prych­nię­ciem „gra słów” i loko­wać je po stro­nie este­tycz­nych zaba­wek i jakichś eks­ta­tycz­nych upo­jeń dla sno­bów, co mnie zaczy­na dzi­wić, bo praw­dę powie­dziaw­szy, każ­da poezja jest grą słów. Tyl­ko po co te sło­wa gra­ją i dla kogo? Gdy czy­tasz taki tomik jak ten, momen­tal­nie czu­jesz, że dla cie­bie. I żebyś się pośmiał. Zadzi­wił spraw­no­ścią, eks­pre­sją, feerią, pomy­sło­wo­ścią, głu­po­tą świa­ta i jego nie­skoń­czo­ny­mi obsza­ra­mi, któ­rych nie są w sta­nie oddać żad­ne sło­wa. Więc po jed­nej stro­nie jest świat, a po dru­giej sło­wa, na prze­cię­ciu lub prze­łę­czy zaś dzia­ła­ją tacy samot­ni wędrow­cy, jak Andrzej Sosnow­ski czy Justy­na Bar­giel­ska. Ukła­da­ją dłu­gie utwo­ry muzycz­ne, a w roli dźwię­ków wystę­pu­ją sło­wa. I gdy się na chwi­lę zapo­mni o ich zna­cze­niu, to wszyst­ko jest w porząd­ku, lecz gdy się jed­nak nie zapo­mni, to zaczy­na­ją się kom­pli­ka­cje. Bo jakiś pies zna­czeń we mnie, wojow­nik sta­no­wie­nia doma­ga się moty­wa­cji i kon­klu­zji, opo­wie­ści przy­le­ga­ją­cej do świa­ta, poma­ga­ją­cej żyć i rozu­mieć, a ja nie mogę zamknąć mu gęby byle kagań­cem w rodza­ju „uspo­kój się, to prze­cież zaba­wa jest, gra słów i sztu­ka dla sztu­ki, idio­to”.

„Czy wyja­śnie­niem mogą być świa­ty rów­no­le­głe albo spryt­na / gra luster?”. Pyta­nie z wier­sza „Hale Fael­be­tu” tra­fia w sed­no moich roz­te­rek. A wła­ści­wie nie moich, tyl­ko prze­cięt­ne­go czy­tel­ni­ka. Jakie­go prze­cięt­ne­go czy­tel­ni­ka? Skąd prze­cięt­ny czy­tel­nik może mieć dostęp do wyda­ne­go w nie­wiel­kim nakła­dzie bibe­lo­tu, dedy­ko­wa­ne­go „wyspin­dra­ne­mu żół­wio­wi”? Nie ukry­waj się za wyima­gi­no­wa­nym prze­cięt­nym czy­tel­ni­kiem, bo czy­tel­ni­kiem jesteś z krwi i kości, mów we wła­snym imie­niu i skończ z tym żało­snym ocie­rac­twem. A co do bibe­lo­tu, no rze­czy­wi­ście, to nie jest zwy­kły tomik, roz­sy­pu­ją­ca się bro­szur­ka wyda­na nakła­dem zadłu­żo­nej biblio­te­ki gmin­nej. To książ­ka poetyc­ka w peł­nym (i jesz­cze dodat­ko­wym) tego sło­wa zna­cze­niu. Z mnó­stwem poetyc­kich ilu­stra­cji. I jak chcą nie­któ­rzy, w tych zdję­ciach i kola­żach, a wła­ści­wie na ich sty­ku i we wza­jem­nych iskrze­niach, jest wię­cej poezji niż w wier­szach. Moim zda­niem, poezja krę­ci się gdzieś w pobli­żu i tek­stów, i zdjęć czy rysun­ków. Bie­rze się z gry, jaka spon­ta­nicz­nie powsta­je mie­dzy wier­sza­mi Bar­giel­skiej a kola­ża­mi Jar­ka Łuka­sze­wi­cza (poety publi­ku­ją­ce­go jedy­nie w Inter­ne­cie). Dla­te­go tak trud­no o sło­wo koń­co­we, o pod­su­mo­wa­nie pro­ce­su lek­tu­ry, pro­ce­su oglą­da­nia wier­szy i czy­ta­nia ilu­stra­cji. I jed­no, i dru­gie jest nie z tego świa­ta odbior­czych przy­zwy­cza­jeń, two­rząc prze­strzeń obła­ska­wio­nych nie­do­rzecz­no­ści i obrzy­dli­wo­ści. Wszyst­ko w tej prze­strze­ni jest moż­li­we, każ­dy każ­de­go może obsi­kać bądź wypo­wie­dzieć bar­dzo waż­ne i mądre sło­wa, w czy­tel­ni­ku zaś wyzwa­la się nar­ko­tycz­ne przy­zwo­le­nie na potę­gu­ją­cą się dziw­ność. Ten świat budo­wa­ny jest na absur­dzie, lecz w ten spo­sób, że pro­ble­ma­ty­zu­je się absurd i jego gra­ni­ce, daje nam się do prze­my­śle­nia jego absur­dal­ność. – A może taka jest moja praw­da – oto pyta­nie szep­ta­ne w każ­dym wier­szu – i wypa­da­ło­by w nią uwie­rzyć, żeby poważ­nie potrak­to­wać to, co mam do powie­dze­nia?

Praw­da, absurd, wia­ra – dokąd nas zapro­wa­dzą zwy­cza­jo­we for­muł­ki towa­rzy­szą­ce czy­ta­niu? W tym przy­pad­ku doni­kąd. Jakoś trud­no wysło­wić nie­wy­sło­wio­ną radość czy­ta­nia zwy­kłych bzdur ład­nie uło­żo­nych w rząd­ki. Tak ład­nie i zmyśl­nie, że aż wyda­ją się nie­zwy­kłe, uro­cze, magicz­ne. Gdy zawo­dzi rozum i jego wyra­cho­wa­ne pro­ce­du­ry, poja­wia się ratun­ko­we sło­wo „magia” i moż­na się już uspo­ko­ić, ode­tchnąć. Tyl­ko że Justy­na Bar­giel­ska nie daje ode­tchnąć. Uatrak­cyj­nia nar­ra­cje i porząd­ku­je rze­ko­me bzdu­ry do tego stop­nia, że wyda­ją się logicz­ne i sen­sow­ne, nawet zaczy­na­my podej­rze­wać je o racjo­nal­ność. Wystar­czy więc słow­nik i regu­ły gra­ma­tycz­ne, by coś uru­cho­mić, dopu­ścić do trans­fe­ru sko­ja­rzeń, a nawet drob­nych unie­sień. Podraż­nić wyobraź­nię, a potem wcią­gnąć w grę, zauro­czyć i poło­żyć do łóż­ka, szep­cząc z offu coś magicz­ne­go na dobra­noc.

Justy­na Rad­czyń­ska, autor­ka wła­śnie wyda­ne­go tomi­ku „nawet”, zna­la­zła o wie­le zgrab­niej­szą for­mu­łę. To, co okre­śli­łem wyżej jako „zwy­kłe bzdu­ry ład­nie uło­żo­ne w rząd­ki”, ona, cytu­jąc Wirp­szę w mot­cie do wier­sza „trwa­łe pro­ble­ma­ty”, cha­rak­te­ry­zu­je jako, powiedz­my, poety­kę wyczer­pa­ne­go mime­sis:

Nie dawać się urze­kać
Przy­ro­dzie, ską­pić jej słów, nie ule­gać
Sie­lan­kom i kra­jo­bra­zom; wynaj­dy­wać
Nie­do­rzecz­no­ści.

Bawić się nie­do­rzecz­no­ścia­mi.

„Czy wyja­śnie­niem mogą być świa­ty rów­no­le­głe albo spryt­na / gra luster?”. Gra punk­tów widze­nia, gra odbić w cudzych oczach i sło­wach, melanż pospiesz­ne­go wyli­cza­nia sypią­cych się ze wszyst­kich stron przy­pusz­czeń. I to wszyst­ko natu­ra­li­zo­wa­ne jak dzie­cię­ca bajecz­ka, racjo­na­li­zo­wa­ne do tego stop­nia, że zaczy­nasz wie­rzyć, czy­tel­ni­ku, w teo­rię rów­no­le­głych świa­tów. Z takie­go jed­ne­go świa­ta obok, przy­ło­żo­ne­go do nasze­go jak do rany, nada­je Justy­na Bar­giel­ska, trzpiot „roz­pier­da­la­ją­cy chat­ki” poezji naszej. I oni­ryzm też tu nicze­go nie tłu­ma­czy do koń­ca. Dla­te­go jest tak faj­nie? Dla­te­go jest.


Tekst pier­wot­nie uka­zał się w „Twór­czo­ści” (1/2008). Dzię­ku­je­my Auto­ro­wi i Redak­cji za zgo­dę na ponow­ną publi­ka­cję.

O autorze

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Powiązania