recenzje / ESEJE

Jak linoskoczek…

Marcin Jurzysta

Recenzja Marcina Jurzysty, towarzysząca premierze książki Mów Sławomira Elsnera, wydanej w Biurze Literackim 6 września 2016 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

tak jak po fali
tak jak po linie
jak nad prze­pa­ścią idziesz dro­gą

Czy­ta­jąc nowy tom Elsne­ra, mimo­wol­nie raz po raz myśla­łem o innej książ­ce, zupeł­nie inne­go auto­ra. Gdzieś pod skle­pie­niem mojej czasz­ki odzy­wał się Honet i jego świat był mój. Co praw­da poety­ka Elsne­ra dale­ka jest od dyk­cji auto­ra ali­cji, próż­no tu szu­kać roz­pa­sa­ne­go obra­zo­wa­nia roz­cią­gnię­te­go pomię­dzy jawą i snem, pomię­dzy wspo­mnie­niem i kosz­ma­rem.

Elsner wybie­ra poety­kę sto­no­wa­ną, ele­ganc­ką i, rzec by moż­na, powścią­gli­wą, czę­sto aż nad­to, zosta­wia­jąc mnie jako czy­tel­ni­ka z nie­do­sy­tem doznań. Jed­nak obie wspo­mnia­ne książ­ki łączy podob­na melan­cho­lia pod­mio­tu, drę­czo­ne­go natręt­ną pamię­cią prze­szłych i teraź­niej­szych czy­nów, spi­su­ją­ce­go swo­ją pry­wat­ną histo­rię, roz­li­cza­ją­ce­go sie­bie z sie­bie.

„Nie pisa­łem przez czte­ry lata” – mówi w Cię­ciach boha­ter Elsne­ra przy­zna­jąc się do mil­cze­nia jak do grze­chu. Bo cisza w świe­cie Elsne­ra nie jest wytchnie­niem, przez mil­cze­nie trze­ba się prze­ci­skać, zaci­ska­jąc zęby. Brak słów pro­wa­dzi do cho­ro­by, tak jak w jed­nym z wier­szy, któ­re­go boha­ter „Aktu­al­nie cier­pi na prze­wle­kłą nie­moc twór­czą”.

Od bra­ku słów, „życie // sta­ło się sta­bil­ne do bólu” i trze­ba „ucie­kać stąd, od tej tru­pio // bia­łej kart­ki, od tych słów wiru­ją­cych w mózgu, // któ­re nie chcą uło­żyć się w całość”. Dla typów takich jak ten z książ­ki auto­ra Anty­po­dów, tak zwa­na sta­bi­li­za­cja jest jak rucho­me pia­ski, w któ­rych grzęź­nie się w mono­to­nii codzien­nych czyn­no­ści, w koniecz­nych odru­chach, któ­re sche­ma­ty­zu­ją rze­czy­wi­stość, zawę­ża­ją pole widze­nia, zaci­ska­ją się jak pętla na gar­dle i utrud­nia­ją mówie­nie – jedy­ną czyn­ność, któ­ra oca­la, dla­te­go, że wyróż­nia z tłu­mu.

Dla­te­go boha­ter Mów szu­ka „świa­tła, któ­re go ośle­pi”, „zry­wa swo­ją twarz // na uła­mek sekun­dy”, odsu­wa od sie­bie śmierć odrzu­ca­jąc ją jak naj­da­lej jak „małą piłecz­kę”, „błą­ka się pomię­dzy”. Pró­bu­je usil­nie uciec przed kry­zy­sem, któ­ry wiesz­czy, że „nic już nie będzie // są dzie­ci, jest żona. // Ikea, McDonald’s”.

Wśród tonów doby­wa­nych przez Elsne­ra poja­wia się też kra­jo­braz po śmier­ci ojca roz­pi­sa­ny na nie­prze­pra­co­wa­ną żało­bę, pró­by racjo­na­li­za­cji stra­ty, lecz przede wszyst­kim doj­mu­ją­ce poczu­cie, że oto runę­ła ostat­nia gra­ni­ca, bez­piecz­ne zasie­ki, któ­re dzie­li­ły syna od wła­snej śmier­ci. Bo sko­ro umie­ra ten, któ­ry był przed nami, to nie spo­sób już scho­wać się za jego ple­ca­mi i trze­ba same­mu spoj­rzeć koń­co­wi pro­sto w jego zaka­za­ną gębę i zde­cy­do­wać, czy splu­nie­my mu w twarz, czy uło­ży­my usta do czu­łe­go poca­łun­ku, „wej­dzie­my w śpiew // i nie wró­ci­my”.

Elsner w swo­im nowym tomie zacho­wu­je się tro­chę jak lino­sko­czek, balan­su­ją­cy na linie zawie­szo­nej na dużej wyso­ko­ści. Z jed­nej stro­ny idzie w swo­im tomie pew­nie, z namy­słem, sta­wia­jąc roz­sąd­nie każ­dą krop­kę jak krok. Lubi sta­wiać małe kro­ki, zamy­kać się w krót­kiej for­mie i w tych tek­stach podo­ba mi się naj­bar­dziej, to wła­śnie te wier­sze są naj­więk­szym atu­tem tej książ­ki.

Z dru­giej stro­ny bra­ku­je mi tu jakiejś szczyp­ty sza­leń­stwa, odro­bi­ny impro­wi­za­cji i spusz­cze­nia języ­ka ze smy­czy. Czy­tel­ność Mów może być dla jed­nych atu­tem, dla dru­gich wadą. Wolał­bym, patrząc jak Elsner idzie po swo­jej linie, móc odczu­wać więk­szy strach, czuć inten­syw­niej, że jestem na tej linie z nim, tym­cza­sem wciąż czu­ję się obser­wa­to­rem, bez­piecz­nym, sto­ją­cym twar­do na zie­mi, bez szans na więk­szy zawrót gło­wy.

Są też momen­ty, gdy nasz lino­sko­czek mie­wa chwi­le, że tra­ci rów­no­wa­gę się­ga­jąc po „nie­sta­bil­ne” obra­zy, epi­te­ty i meta­fo­ry (w tym te dopeł­nia­czo­we, naj­bar­dziej śli­skie i zdra­dli­we), tj.: „chłód ust”, „uszla­chet­nić ból”, „czas jest obo­jęt­ny”, „tru­pio bia­ła kart­ka”, „twarz odbi­ta w szy­bie”, „meta­fo­ra jego życia”, „świa­tło pul­so­wa­ło”, szu­kać świa­tła któ­re ośle­pi”, „gdy zamy­ka oczy myśli o śmier­ci”, „bicie [zega­ra] // bole­śnie uświa­da­mia­ło mi, // dziec­ku jesz­cze prze­cież, // że czas bez­pow­rot­nie mija”, „śle­po wpa­trzo­ny w ciem­ność”.

Się­gnię­cie po te dosyć już zuży­te wyra­że­nia i środ­ki este­tycz­ne moż­na oczy­wi­ście potrak­to­wać jako celo­wy zabieg, w kon­tek­ście całe­go tomu i histo­rii w nim zawar­tej. Może to być też objaw wewnętrz­nej zgo­dy na poety­kę wyci­szo­ną, bar­dziej kla­sycz­ną, godzą­cą język i for­mę.

W tym momen­cie przy­po­mi­na mi się doku­ment Czło­wiek na linie, opo­wia­da­ją­cy o fran­cu­skim lino­skocz­ku, Phi­lip­pie Petit, któ­ry w 1974 roku prze­szedł po linie roz­cią­gnię­tej mię­dzy zbu­do­wa­ny­mi wów­czas bliź­nia­czy­mi wie­ża­mi World Tra­de Cen­ter. Jemu uda­ło się balan­so­wać i iść na tyle spraw­nie, że dotarł do celu z suk­ce­sem. Czy taka sztu­ka uda­ła się Sła­wo­mi­ro­wi Elsne­ro­wi w tomie Mów? Czy­taj­cie, chwiej­cie się z boha­te­rem tomu i oceń­cie sami, Sza­now­ne Czy­tel­nicz­ki, Sza­now­ni Czy­tel­ni­cy.

O autorze

Marcin Jurzysta

Urodzony 23 grudnia 1983 roku w Elblągu. Literaturoznawca, poeta, krytyk literacki, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Autor tomów poetyckich: ciuciubabka (2011), Abrakadabra (2014), Chatamorgana (2018) oraz Spin-off (2021) wydanych przez Dom Literatury i łódzki oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Laureat Konkursu im. Haliny Poświatowskiej w Częstochowie, Rafała Wojaczka w Mikołowie oraz Międzynarodowego Konkursu „OFF Magazine” w Londynie.

Powiązania