Lęk przed sztucznością
recenzje / ESEJE Michał LarekRecenzja Michała Larka z książki Makijaż Jerzego Jarniewicza.
WięcejRecenzja Michała Larka z książki O rzeczach i ludziach (1991-2010) Dariusza Sośnickiego.
Poezja to warsztat autorefleksji, to ćwiczenia z zakresu autoprezentacji. To – być może – jedna z najbardziej wyrafinowanych technologii „ja”
Kiedy wertuję O rzeczach i ludziach Dariusza Sośnickiego, kiedy czytam jego rozmaite wypowiedzi, właśnie do takiego wniosku nieuchronnie dochodzę. Pisząc wiersze, poeta szlifuje swoje techniki przejawiania się w świecie. Publikacja tej książki, zbierającej teksty napisane w ciągu ostatnich dwudziestu lat, jest dla mnie wspaniałą okazją, żeby w trybie pospiesznej notatki prześledzić zmiany w zarządzaniu przez poznańskiego twórcę jego własną poetycką podmiotowością.
Zacznijmy od Marlewa – debiutanckiego tomiku z 1994 roku. Za próbkę uznajmy „Mróz”, który brzmi następująco:
Chwycił mróz i
całe to obrzydlistwo,
które miało zamiar przezimować
pod wykładziną w korytarzu,
wspina się teraz
po jego różowych ścianach.
Październik kończy się,
a my zaczynamy od początku:
uczysz się otwierać furtkę
dorobionym kluczem,
ogrzewać dom,
nabierać wody ze studni.
- Wyjedźmy stąd. – Tak -
obiecuję wyjazd. Potem wychodzę,
wybieram marchew z ziemi
i szukam miejsca pod dół,
który wkrótce
zapełnimy śmieciami.
całe to obrzydlistwo,
które miało zamiar przezimować
pod wykładziną w korytarzu,
wspina się teraz
po jego różowych ścianach.
Październik kończy się,
a my zaczynamy od początku:
uczysz się otwierać furtkę
dorobionym kluczem,
ogrzewać dom,
nabierać wody ze studni.
- Wyjedźmy stąd. – Tak -
obiecuję wyjazd. Potem wychodzę,
wybieram marchew z ziemi
i szukam miejsca pod dół,
który wkrótce
zapełnimy śmieciami.
Podmiot / narrator, wyraziście zarysowana postać, projektuje świat według własnego melancholijnego i neurotycznego temperamentu. Nie gardzi emocjonalnym epitetem. Lubi redukować przestrzeń, przydawać jej posępnie alegoryczny wymiar. Trawestując tytuł słynnej francuskiej powieści, można by rzec, że Sośnicki uporczywie ogranicza pole walki, obszar egzystencjalnych zmagań. Ostatnie wersy są pod tym względem szalenie wymowne. Wyjedźmy, mówi ona, ok., wyjedziemy, mówi on, po czym zabiera się do codziennych zatrudnień, demonstracyjnie przyziemnych zresztą. Jakby chciał ostudzić nasz entuzjazm fatalistycznym przekonaniem: nie będzie żadnych podróży, utknęliśmy tu na zawsze. „Szukam miejsca pod dół, / który wkrótce / zapełnimy śmieciami” – tak brzmi pointa, która z jednej strony sygnalizuje, że samotne „ja” zaczyna angażować się w jakieś bliżej niesprecyzowane „my”, a z drugiej podcina naszą czytelniczą wiarę w lepszą przyszłość.
Ikarus (rok 1998) przynosi ciekawe zmiany. Chodzi mi przede wszystkim o wyciszanie potrzeby bezpośredniego i dobitnego waloryzowania ludzkiej egzystencji.
Zerknijmy do „Emancypantów”:
Dlaczego tak późno odezwałeś się, ptaku?
Dlaczego wcześniej odezwał się flet śmiały w radio?
Nie wywołałeś dziś świtu, Elżbieta wywołała,
chociaż podniosła się cicho.
Zdążyła już wyjść do pracy,
żółte światło zostawić rozlane po kuchni.
W jej kubku nieruchome plamy po herbacie,
ściemniał ogryzek po niedużym jabłku,
ognik się tylko chybocze pod zbroją junkersa.
Auta tak już mi spowszedniały,
że słyszę je tylko, gdy sprawdzam,
czy są. Gdzie byłeś, co działo się z tobą?
Ja czytałem do czwartej Małą pornografię,
potem do szóstej leżałem po ciemku i cichu,
ale sen obszedł mnie dużym kołem.
Może zahaczył o ciebie?
Albo widziałeś już wszystko
i mam rozważyć tę niemą petycję,
mam się zasłonić albo skomplikować;
świat odwraca się od szyb?
Bohater ciągle zachowuje zasadniczy dystans do świata. Ostatnie linijki, wykorzystujące retorykę dokumentów, swoisty biurokratyczny idiom, po który Sośnicki będzie z czasem coraz chętniej sięgał, pomysłowo to potwierdzają. Ale techniki wyrazu komplikują się i wskutek tego sam narrator staje się figurą coraz bardziej wieloznaczną. Jego przekaz to już teraz skomplikowana gra w pisanie, myślenie, bycie. Egocentryczny teatr zamienia się w dziarską rozmowę z zewnętrznością. Pytania, apostrofy, nowe gadżety, intensywniejsze formy obecności innych ludzi – w takim okolicznościach celebrowanie własnych demonów („do szóstej leżałem po ciemku i cichu”) wygląda zupełnie inaczej. Dojrzalej? Bohater już nie epatuje, ale czujniej przygląda się sobie i własnemu warsztatowi poetyckiemu.
W 2002 roku Sośnicki wydaje Symetrię. Widzimy, że rafinacja języka, myśli, uczuć, poglądów trwa. W związku z tym jego warsztat chciałbym też nazwać warsztatem niepoczciwości, warsztatem niepoczciwego poezjowania. Zerknijmy do wiersza „Z parteru”:
Ktoś od niechcenia napiera na poręcz,
czyjaś powłoka cielesna, bo reszta
jest jeszcze we śnie o czymś wyjątkowo
nie z tego świata poręczy i schodów;
no więc powłócząc ciężkimi nogami,
schodzi ten ktoś. Podczas gdy kto inny,
kogo się raczej nie uda zobaczyć,
bo jego program trwa zaledwie mgnienie,
dziurkuje ciszę, jakby był dzięciołem,
po pniu tej ciszy posuwa się szybko
i rządek śladów za każdym z dwóch dziobów
ostrych jak szpilki zostawia na chwilę.
Co piąte kroki brzmią niewiarygodnie
krzywo, niewprawnie, w końcu niebezpiecznie:
gdy się pomyśli o sile ciążenia,
twardej posadzce, wysokości schodów
i tarciu, które zmniejsza niebezpiecznie
kolonia piasku, a piasek jest wszędzie,
gdy się pamięta o kruchości kości,
to przede wszystkim właśnie niebezpiecznie.
A bardzo rzadko, chociaż nie chcę zaraz
mówić „od święta”, „od wielkiego dzwonu”,
bo to znaczyłoby, że raczej nigdy,
albo że, z drugiej strony, stale;
więc bardzo rzadko słychać, jak ktoś schodzi
i jakby chciał się koniecznie wyróżnić,
nie znika nagle, lecz swojemu zejściu
dosztukowuje nogawki w piwnicy,
dodaje echo. Będzie z tego kompot.
Więc takie mamy typy zejść ze schodów:
zejście leniwe, jakbyś ciągnął włókę,
zejście w podskokach, nazywane ptasim,
i niebezpieczne zejście pijanego
oraz podwójne dla niechętnych światu.
I wśród podtypów, których są tysiące,
wiele jest bardzo interesujących.
Oto mistrzowski opis różnych sposobów przejawiania się w świecie, technik bycia w świecie! Owej zniuansowanej, rozbudowanej, dowcipnej, analitycznej frazy nie powstydziliby się tacy pisarze, jak Proust czy Le Carré. My jako czytelnicy Sośnickiego, mistrzowskiego technologa „ja”, dostajemy ważną, choć trudną lekcję: istnieć to skrupulatnie wytwarzać efekty własnego istnienia. Być to pracować nad sobą. To konstruować siebie. Produkować kolejne swoje wersje.
W 2005 roku pojawia się Skandynawskie lato. „Sośnicki wprowadza nas w przestrzeń formalnych eksperymentów – pisała Elżbieta Winiecka – które stają się matrycą dla opisania ludzkiej egzystencji”. Wybieram z tej książeczki „Wypłatę”, żeby w wielkim skrócie pokazać, iż owe formalne eksperymenty są także eksperymentami na samym sobie, swoim poetyckim awatarze:
Jako że jesteśmy w wybornych nastrojach
po pracy i pizzy na mieście, i kinie,
niech nam się nieszczęścia nie rzucają w oczy;
dla słupków książek pod ścianą wykręconych w spiralę
i przyćmionych kurzem, dla mokrego ręcznika
i zmiętego papieru jesteśmy wyrozumiali,
tylko nie pomarszczona starucha,
nie obśliniona dziewczynka z niewidomą matką
i pogiętym tatusiem.
Ledwie się kończą wakacje,
zaczyna się piekło. W tramwajach,
ale naprawdę nie dzisiaj; jakby nie było lepszego miejsca
dla łokcia w brzuchu bliźniego niż piątka na moście Jadwigi,
dziesiąta czterdzieści. Za chwilę się położymy,
czy nie da się z tym poczekać?
Ostatnie maszyny na wyrzuty sumienia
pracują w magazynach pod osłoną nocy,
od dawna bez serwisu, to się nie może opłacać.
Nie lojalność, a zdrowy rozsądek.
Nie nagroda ani stypendium.
Wypłata.
Cóż takiego dzieje się w tym wierszu, który można czytać jako klucz do całego tomu? Sośnicki pogłębia swój dystans do metafory „ja”. Coraz chętniej sięga po „my”. Używając liczby mnogiej, czuje się lepiej, swobodniej, bezpieczniej. Tak zabezpieczony przed nadmiernym liryzmem urządza sobie pomysłową imprezkę retoryczną kosztem mieszczańskiej mentalności, a zatem także swojej własnej. Naśladuje więc slangi, miksuje klisze, parodiuje znane formuły. Z właściwym sobie poczuciem humoru. Zawadiacko przygląda się codziennemu życiu, pokazując jednocześnie, że nasze środowisko naturalne skomponowane jest ze stereotypów językowych, że nasze biografie to kolaże fragmentów i fragmencików, które były, są i będą reprodukowane przez tabuny naszych pobratymców, poprzedników i następców. Co ważne, demaskowanie sztucznych wymiarów egzystencji wiąże się również z kpiną z siebie samego. Bo jakże by inaczej? Zwróćmy uwagę, że sześć ostatnich linijek to wyborna lekcja z autodystansu. Najpierw mała szydera z własnych skłonności do wyrzutów sumienia – utrzymana w maszynowej retoryce. A potem pikantne wykorzystanie słownika gratyfikacji do wskazania swojego przeciętnego statusu zawodowego. I właśnie te ostatnie wersy uprzytamniają mi, że tom „O rzeczach i ludziach” można potraktować również jako przekonującą zachętę do przezwyciężania naturalnej pokusy resentymentu.
Urodzony w 1978 roku. Adiunkt w Zakładzie Literatury i Kultury Nowoczesnej IFP UAM, redaktor "Czasu Kultury". Zajmuje się literaturą XX i XXI wieku, antropologią mediów i kulturą popularną.
Recenzja Michała Larka z książki Makijaż Jerzego Jarniewicza.
WięcejRecenzja Michała Larka towarzysząca premierze drugiego wydania książki Justyny Bargielskiej Bach for my baby.
WięcejRecenzja Michała Larka z książki piąte królestwo Romana Honeta.
WięcejGłos Michała Larka w debacie „Dożynki 2008”.
WięcejRecenzja Marka Olszewskiego z książki O rzeczach i ludziach Dariusza Sośnickiego.
WięcejAutorski komentarz Dariusza Sośnickiego do wiersza „Chiński zodiak” z książki O rzeczach i ludziach (1991–2010), wydanej nakładem Biura Literackiego 20 stycznia 2011 roku.
Więcej