recenzje / ESEJE

Jak może wyglądać we współczesnej poezji rozpowiadanie tajemnic

Joanna Orska

Recenzja Joanny Orskiej z książki Słynne i świetne Mariusza Grzebalskiego.

Biuro Literackie

Poezja, pozo­sta­jąc nie­wąt­pli­wie publicz­nym dys­kur­sem, nie jest do roz­po­wia­da­nia tajem­nic, zwłasz­cza cudzych, stwo­rzo­na. Tak wyda­wał się w każ­dym razie sądzić nie­ko­cha­ny ojciec dwu­dzie­sto­wiecz­nej awan­gar­dy, Tade­usz Peiper. Cóż, kie­dy współ­cze­śnie, szcze­gól­nie jeśli cho­dzi o naj­pow­szech­niej repre­zen­tu­ją­cą ją for­mę, liry­kę (roman­tycz­nie ujed­no­znacz­nia­ną z poezją), wła­śnie do roz­po­wia­da­nia tajem­nic się ją prze­zna­cza; w taki oczy­wi­ście spo­sób, żeby posia­da­ły one zna­cze­nie uni­wer­sal­ne. Nie­wąt­pli­wie sta­no­wi to dobre uspra­wie­dli­wie­nie dla zaprzą­ta­nia uwa­gi bliź­nich swo­ją oso­bą i dosko­na­łe ali­bi dla plot­kar­stwa. Z tego punk­tu widze­nia powie­dzieć moż­na, że Mariusz Grze­bal­ski zna­lazł spo­sób, żeby pod­wa­żać, dro­czyć się, badać moż­li­wo­ści lirycz­ne­go wyzna­nia, tak jak się je naj­czę­ściej poj­mu­je. A więc autor Nega­ty­wu tak­że opo­wia­da o tajem­ni­cach, jed­nak w spo­sób bar­dzo szcze­gól­ny, powie­dzieć moż­na nega­tyw­ny:

Nie przy­zna­łem się, że doty­ka­łem łona Zuzan­ny. Ani że w doty­ku przy­po­mi­na­ło ono wosk posy­pa­ny mąką. Nie dowie­dział się, że Zuzan­na była sta­rą kobie­tą. Ani nikt też nie dowie­dział się ode mnie, co dzie­je się z jego twa­rzą, kie­dy opo­wia­dam o tań­czą­cej.

Tak, cho­ciaż nie tyl­ko tak, mogło­by brzmieć mot­to do szki­cu o poezji Grze­bal­skie­go. Ten krót­ki frag­ment dostar­cza też pre­tek­stu do ana­li­zy jego poety­ki. Po pierw­sze więc, autor Nega­ty­wu wybie­ra bar­dziej sub­tel­ną, zaocz­ną for­mę zwie­rze­nia, niż zwy­kle przyj­mu­je się w lirycz­nym wyzna­niu. Dla porów­na­nia weź­my rów­nież nowy, współ­cze­sny liryk z tomu Pra­gnie­nie Ada­ma Zaga­jew­skie­go, pod tytu­łem Trak­tat o pust­ce:

W księ­gar­ni zna­la­złem się przy­pad­ko­wo tuż obok sek­cji Tao,
a dokład­nie rzecz bio­rąc, obok „Trak­ta­tu o pust­ce”.
Poczu­łem się uszczę­śli­wio­ny, ponie­waż tego dnia byłem dosko­na­le pusty.
Cóż za spo­tka­nie – jak­że rzad­kie – pacjent znaj­du­je leka­rza, lekarz mil­czy.

Pomi­mo nar­ra­cyj­nej kon­cep­cji wier­sza, przy­wo­łu­ją­cej sko­ja­rze­nia z dys­kur­sem mime­tycz­nym (tra­dy­cyj­nie repre­zen­tu­ją­cym „praw­dę” rze­czy­wi­sto­ści), pod­miot kre­owa­ny przez Zaga­jew­skie­go znaj­du­je się tu w cen­trum wyda­rzeń. Wyda­rze­nia sta­no­wią w wier­szu tkan­kę zre­or­ga­ni­zo­wa­ną przez akt wyzna­nia – przez to, że usi­łu­je się nam za ich pomo­cą, posłu­gu­jąc się nimi jak wiel­ką meta­fo­rą, coś waż­ne­go prze­ka­zać. Tym samym poeta odwo­łu­je się do pew­ne­go, bar­dzo moc­no obec­ne­go w naszej lite­rac­kiej wyobraź­ni prze­świad­cze­nia, że „Poeta wie”. Samo to prze­świad­cze­nie, wywo­dzą­ce się (zno­wu) z roman­tycz­nej idei komu­ni­ka­cji magicz­nej, powo­du­je, że atmos­fe­ra kre­owa­na w liry­ku pozo­sta­je atmos­fe­rą poro­zu­mie­nia, nie nie­do­po­wie­dzeń. Stąd pod­miot Zaga­jew­skie­go sta­je się prze­kaź­ni­kiem tajem­ni­cy, ale tym samym ją też „roz­ta­jem­ni­cza”, dopusz­cza­jąc się nie­do­pusz­czal­ne­go: pust­ka raz nazwa­na pierz­cha!

W pew­nym sen­sie tak­że Grze­bal­ski opo­wia­da w Zuzan­nie, tek­ście koń­czą­cym jego naj­now­szy tom Słyn­ne i świet­ne, o pust­ce – ale jak­by bar­dziej dosłow­nej, zgrzeb­nej. Wska­zu­je on na jej for­mę naj­bar­dziej oczy­wi­stą – na dystans nadaw­czo-odbior­czy pomię­dzy sobą a nami. Mówi o tym, cze­go się nigdy z jego histo­rii nie dowie­my, przed­sta­wia sytu­ację, w któ­rej nie uczest­ni­czy­my i w któ­rej nie może­my się zna­leźć; w któ­rej łono Zuzan­ny, sta­rej kobie­ty, zosta­ło „zoba­czo­ne” tyl­ko przez nie­go. Tym bar­dziej pozo­sta­je ono opusz­czo­ne (puste) i tym bar­dziej funk­cjo­nu­je tyl­ko jako poda­nie. Jako prze­ka­zy­wa­na z ust do ust namiast­ka doświad­cze­nia, w któ­rej my może­my wziąć udział nie­ja­ko „sły­sząc” o tym „z trze­ciej ręki”. Opo­wia­da­ją­cy kry­je się przy tym za war­stwą repre­zen­ta­cji, peł­niąc jedy­nie pod­rzęd­ną rolę nar­ra­to­ra; nie dopusz­cza do ujaw­nie­nia swo­jej pod­mio­to­wo­ści ina­czej niż poprzez przed­sta­wia­nie wyda­rzeń. Jed­nak ze wzglę­du na naszą, bez­po­śred­nio ujaw­nio­ną w Zuzan­nie, nie­wie­dzę i nie­obec­ność, przed­sta­wie­nie takie sta­no­wić będzie nie­wia­do­mą. Wska­zu­je się tu domyśl­nie na jego miej­sca puste, nie­ja­sne, niż na zna­jo­me obra­zy świa­ta. Podob­nie opo­wia­da­ją­cy w dużym stop­niu pozo­sta­je ano­ni­mo­wy – nie odwo­łu­je się do łączą­cej naszą, nadaw­czo-odbior­czą z nim zna­jo­mość uni­wer­sal­nej siat­ki zna­czeń. Z kimś takim lirycz­nie utoż­sa­mić się nie spo­sób. Taki pod­miot jest kipe­rem tajem­ni­cy – tyl­ko on zna smak ilu­zo­rycz­nych, poetyc­kich wyda­rzeń.

W poezji Grze­bal­skie­go komu­ni­ka­cja lite­rac­ka pozo­sta­je tym, czym w zasa­dzie jest – ilu­zją poro­zu­mie­nia. Jed­nak pomi­mo komu­ni­ka­cyj­nych utrud­nień, pomi­mo bra­ku kon­sen­su­su, coś jed­nak poprzez histo­rię o Zuzan­nie opo­wia­da­ją­cy pró­bu­je nam zdra­dzić, gra­jąc ogra­nym plot­kar­skim zabie­giem: nie powiem wam, że… Zdra­dza, jaka była sukien­ka Zuzan­ny, zdra­dza wosk posy­pa­ny mąką… Szcze­gó­łów, żeby zbu­do­wać sobie tu jakieś przed­sta­wie­nie (pod­gląd­nąć Zuzan­nę) jest jak­by aż nad­to. A przede wszyst­kim zdra­dza swo­je kłam­stwo, co zawsze jest naj­do­bit­niej­szym sygna­łem praw­do­po­do­bień­stwa. W koń­cu, co sta­no­wi dodat­ko­wo pożyw­kę dla mojej cie­ka­wo­ści, nie zdra­dza wszyst­kie­go. Umiesz­cza­jąc Zuzan­nę na koń­cu tomi­ku, a na koń­cu Zuzan­ny zacy­to­wa­ną prze­ze mnie poin­tę, autor budu­je już teraz ocze­ki­wa­nie na ciąg dal­szy. Daje się poznać jako pod­miot zara­zem skrom­ny i tajem­ni­czy.

Na czym pole­ga spe­cy­fi­ka takie­go opo­wia­da­nia, spe­cy­fi­ka poetyc­kiej nar­ra­cji tego auto­ra? Poczy­na­jąc od Nega­ty­wu Grze­bal­ski na pew­no roz­wi­nął się poetyc­ko; poczy­na­jąc od ostat­nie­go tomi­ku, powie­dzieć moż­na, że zmie­nił tak­że fra­zę: jego zda­nia wydłu­ży­ły się wyraź­nie, a opo­wia­da­ne, czy raczej zawsze „migaw­ko­wo” pre­zen­to­wa­ne obra­zy-histo­rie uzy­ska­ły więk­szą spój­ność w war­stwie nar­ra­cyj­nej, wyrów­ny­wa­ną mimo wszyst­ko więk­szą wyna­laz­czo­ścią (i więk­szym skom­pli­ko­wa­niem) w sfe­rze języ­ka. Jed­nak isto­ta poety­ki Grze­bal­skie­go nie ule­gła, jak sądzę, zmia­nie. Z tego punk­tu widze­nia, jak uwa­żam, w nie­miec­kich tłu­ma­cze­niach jego poezji, w tomie Graf­fi­ti, nie zosta­ły prze­dru­ko­wa­ne repre­zen­ta­tyw­ne wier­sze. Sądzę, że clou Nega­ty­wu, a zara­zem rodzaj arty­stycz­ne­go mani­fe­stu Grze­bal­skie­go, zawie­ra się w kil­ku cen­tral­nie umiesz­czo­nych w nim tek­stach o natu­rze dys­kret­nie auto­te­ma­tycz­nej. Zaczę­ła­bym od Erra­ty:

Lato, sam­cza krew ude­rzy­ła
do mojej gło­wy – piszę listy,
któ­rych nikt nie prze­czy­ta
wymy­ślam, szu­kam nie­obec­nych,
z któ­ry­mi mógł­bym poroz­ma­wiać
i dowie­dzieć się, że to nie ja,
bo ja umar­łem daw­no temu
i nie­ży­we­go wyło­wio­no mnie z rze­ki.

Obraz-histo­ria. Dla­cze­go obraz? Ze wzglę­du na sta­ty­kę przed­sta­wie­nia; meta­fo­rycz­na śmierć, poświad­cze­nie nie­ru­cho­mo­ści w trzech poin­tach trzech strof, jest jak zakli­na­nie w sło­wach:

chciał­bym gdzieś się wybrać,
ale nie mogę ruszyć się z miej­sca (…)

a popiel­nicz­ka to jedy­ne kró­le­stwo
umar­łych, jakie jest pod ręką

i:

(…) Mnie nauczo­no liczyć
do nie­skoń­czo­no­ści, więc liczę,
nie wyrzu­cam mebli przez okno,
sie­dzę, palę, jestem spo­koj­ny.

Obraz uwię­zie­nia – w czte­rech ścia­nach, w „ja”, w akcie pisa­nia – bar­dzo czę­sto poja­wia się w poezji Grze­bal­skie­go. W kolej­nym wier­szu po Erra­cie, w Nega­ty­wie, powra­ca, choć już w ina­czej wyre­ży­se­ro­wa­nych deko­ra­cjach; tutaj tak­że poświad­cze­nie nie­ru­cho­mo­ści zacho­dzi jak­by głę­biej, bo przy zamknię­tych oczach:

Cień w kolo­rze star­tych ziem­nia­ków
gęst­nie­je pod powie­ka­mi jak far­ba.
Chciał­bym wstać i wyjść
posie­dzieć przez chwi­lę na kamie­niu,
posłu­chać jak tra­wa rośnie.
Niech zamiast miej­sca naprze­ciw
będzie dziu­ra wypeł­nio­na wia­trem.

Ponie­waż w tym wier­szu zaś nie cho­dzi już tyl­ko o Erra­tę – o stwier­dze­nie rze­czy­wi­stej nie­toż­sa­mo­ści pod­mio­tu – ale o cały świat spro­wa­dzo­ny do ciem­nej, nie­toż­sa­mej pod­mio­to­wo­ści, w któ­rej mar­two­cie, jak we śnie, uwię­zio­ny jest żywy-piszą­cy, pra­gnie­nie wyj­ścia pozo­sta­je tym bar­dziej dosłow­ne – jest pra­gnie­niem wyj­ścia poza sie­bie, uwię­zio­ne­go jak pies „przed tym pustym miej­scem” z myślą:

(…) o cie­płym darze two­jej skó­ry,
o wło­sach, w któ­rych mógł­bym zamiesz­kać.

Tym­cza­sem pozo­sta­je mu tyl­ko śmier­tel­ny „nega­tyw”:

Wio­zę zjeł­cza­ły wór cia­ła, po cichu,
jak zło­dziej; sły­szę: oddy­cha
w pal­cach jak kret.

W wier­szach Grze­bal­skie­go poja­wia się tak­że czę­sto życze­nie zmia­ny miej­sca; „wyru­sze­nia” w stan mniej okre­ślo­ny niż tyl­ko przez „ja”. Jego wyzna­nie wła­śnie dla­te­go pozo­sta­je wyzna­niem nie­toż­sa­mo­ści, co zno­wu funk­cjo­nu­je tak­że w war­stwie meta­tek­sto­wej, w któ­rej nie­toż­sa­mość ta odgry­wa­na jest przez piszą­ce­go naj­bar­dziej dosłow­nie, w imię Rim­bau­dow­skiej zasa­dy „Ja to ktoś inny” – ktoś inny, na pew­no zaś nie ten, któ­ry tutaj i teraz pisze. Stąd pod­miot Grze­bal­skie­go, w nie­ustan­nej czuj­no­ści, lubi przy­po­mi­nać sobie o swo­ich obo­wiąz­kach.

Przede wszyst­kim
spraw­dzić, dokąd pły­nie
ta łódź. Czy
nie jest to spóź­nio­ny pociąg,

wan­na, w któ­rej
czy­tasz pra­sę,
zagi­nio­ny auto­bus-wid­mo (…)

Dowie­dzieć się
czy tych dwo­je w drzwiach
to fak­tycz­nie my,

czy nie jest to sąsiad
z żoną i dziec­kiem (…)

(…) Raz na zawsze usta­lić,
na ile real­na jest
nasza histo­ria.

Wszyst­kie te prze­no­śnie – łódź, pociąg, auto­bus – nie sta­no­wią okre­śleń ulu­bio­nych miejsc akcji auto­ra Nega­ty­wu; cho­dzi raczej o przy­wo­ła­nie same­go ruchu – pły­nię­cia, jaz­dy – co jed­nak na nie­ru­cho­mość „mia­sta”, „uli­cy”, „blo­ku”, „miesz­ka­nia”, „ja” (naj­czę­ściej dodat­ko­wo pogrą­żo­ne­go we śnie) pozo­sta­je anti­do­tum jedy­nie powierz­chow­nym. Wszyst­kie one bowiem w rze­czy­wi­sto­ści wska­zu­ją na to, co jest wła­ści­we wszel­kie­mu prze­miesz­cza­niu się: na ruch w bez­ru­chu. Dla­te­go wiersz Grze­bal­skie­go to nie tyl­ko „migaw­ka”, „obraz”, frag­ment nie wpi­su­ją­cy się w więk­szą całość, ale tak­że dyna­mi­ka, histo­ria, w któ­rej pró­bu­je się prze­kro­czyć nie tyl­ko gra­ni­ce „ja”, nie tyl­ko gra­ni­ce wyzna­nia, gra­ni­ce miej­sca, ale tak­że gra­ni­ce wier­sza i tomu. „Pły­wa­ją­ce” wąt­ki-meta­fo­ry: łódź, pociąg, auto­bus – budu­ją swo­iste ścież­ki nar­ra­cyj­ne nie tyl­ko w Nega­ty­wie, ale tak­że w Dru­gim dotknię­ciu i w Słyn­ne i świet­ne.

Obraz upłyn­nia się i „uhi­sto­rycz­nia” przede wszyst­kim zno­wu w war­stwie meta­tek­stu. W wier­szu Erra­ta odby­wa się to przede wszyst­kim poprzez skie­ro­wa­nie naszej uwa­gi na sam akt pisa­nia – zawsze uwzględ­nia­ją­cy pewien dyna­mizm w sta­ty­ce. Jak już mówi­łam więc, pod­miot nie pozo­sta­je tu „nie­ru­cho­my” na spo­sób tra­dy­cyj­ny; nie podej­mu­je otwar­cie swo­je­go punk­tu widze­nia jako swo­iste­go cen­trum zna­czeń; nie suge­ru­je, że to jego prze­ży­cia odkształ­ca­ją przed­sta­wie­nie. Raczej się wobec przed­sta­wie­nia upodrzęd­nia zawsze „opo­wia­da­jąc o…”; tak więc to sam świat, przed­sta­wie­nie wyzwo­lo­ne w nar­ra­cji pozo­sta­je odkształ­co­ne, nie­zro­zu­mia­łe – aż trze­ba spraw­dzić, na ile real­ne. Nawet kie­dy poja­wia się suge­stia pew­ne­go zado­mo­wie­nia w nim, jak w wie­lu wier­szach nowe­go tomu Słyn­ne i świet­ne, pod­wa­ża­na jest natych­miast przez odkształ­ca­ją­cą, powie­dzieć moż­na wybu­dza­ją­cą ze snu, prze­no­śnię; jak w tytu­ło­wym wier­szu:

Idąc do fry­zje­ra, zoba­czy­łem męż­czy­znę

z bul­do­giem, sta­li na gór­ce i patrzy­li
przed sie­bie zamy­śle­ni (…)
Ude­rzy­ło mnie, że od męż­czy­zny
kupo­wa­łem ryby i potem jadłem je,
choć ma taką twarz, jak­by je rodził usta­mi.

Jed­no­cze­śnie świat w wier­szach Grze­bal­skie­go pozo­sta­je świa­tem przede wszyst­kim widzia­nym. Tak zno­wu w Nega­ty­wie, w wier­szu Porów­na­nie (kolej­ny po Erra­cie), wystę­pu­je taki obraz:

Trud­no, że jedy­nym porów­na­niem,
jakie przy­cho­dzi mi do gło­wy,
jest sika­ją­ca kobie­ta. Widzę ją (…)

Nie potra­fię powie­dzieć nic mądre­go,
mam pro­ble­my z komu­ni­ka­cją.

Tom, w któ­rym „widze­nie” sta­no­wi pew­ną zna­cze­nio­wą domi­nan­tę, to Dru­gie dotknię­cie. W tytu­ło­wym utwo­rze, Kre­ty, spoj­rze­nie wyda­je się czymś, co raczej oddzie­la niż pro­wa­dzi do bli­sko­ści, podob­nie jak papie­ro­wa prze­strzeń tek­stu, kie­dy „pół auto­bu­su opusz­cza powie­ki na prze­krwio­ne biał­ka”:

Na szy­bach para
i wil­got­ne powie­trze

jak papie­ro­we cia­sto
klei się w ustach.
Patrzy­my przez sie­bie
na zewnątrz.

Na chmu­ry
odsła­nia­ją­ce bra­ku­ją­ce miej­sca.

Nie­wy­po­wie­dzia­ne przez sło­wa, któ­re raczej zapy­cha­ją usta i jak chmu­ry, jak para, wystę­pu­ją zawsze zamiast cze­goś, wia­do­mo­ści jed­nak docho­dzą skąd­inąd, jak w wier­szu Kobie­ta patrzy na rze­kę:

Zie­lo­ne skar­pe­ty na nogach kobie­ty
pie­nią się jak tra­wa -
ktoś prze­sy­ła nam wia­do­mość:
TO NA CO PATRZYSZ JEST INNE!

Jeśli dosta­tecz­nie dłu­go son­do­wać real­ność, moż­na więc prze­ko­nać się, że „bar­ka to gru­bo poma­lo­wa­na rzęsa/ któ­ra utknę­ła w oku zato­ki” – czy jed­nak gwa­ran­tu­je to wyj­ście poza oddzie­le­nie?

Wycho­dząc od samej zasa­dy lite­rac­kiej komu­ni­ka­cji, od aktu pisa­nia, two­rząc swo­je przed­sta­wie­nia nar­ra­cyj­nie, poeta prze­sta­wia świat wyzwo­lo­ny od pod­mio­to­wo­ści, o nie­zwy­kłej i podej­rza­nej logi­ce, nie­spój­ny i zawsze „idą­cy dalej”, nie­ustan­nie zaska­ku­ją­cy zwro­ta­mi akcji. Akt pisa­nia może akty­wi­zo­wać dowol­nie wie­le tema­tów, nie­ko­niecz­nie pod­da­jąc się jakie­muś z góry zało­żo­ne­mu, logicz­ne­mu porząd­ko­wi. W Erra­cie uwię­zio­ne­mu przy­cho­dzą z pomo­cą Eski­mo­si, któ­rzy potra­fią liczyć tyl­ko do dwu­dzie­stu: „Świat mają pro­sty, coś się zaczyna,/ coś koń­czy”. Całe tomy Grze­bal­skie­go kon­stru­owa­ne są na zasa­dzie ury­wa­nych histo­rii, o tyl­ko powierz­chow­nie wyra­żo­nych, wol­nych, sko­ja­rze­nio­wych związ­kach, podej­mu­ją­cych coraz to nowe tematy.W wier­szu Zamiast (trze­cim po Erra­cie) poin­ta osta­tecz­nie zda­je spra­wę z zasa­dy frag­men­ta­rycz­nej nar­ra­cyj­no­ści, w któ­rej nie dąży się do żad­ne­go, obja­śnia­ją­ce­go całość sen­sów cen­trum, ale zacho­dzi zawsze dalej, zawsze odmien­nie, zawsze nie­spo­dzie­wa­nie: Zamiast jed­no­li­te­go krajobrazu/ są zwich­nię­cia prze­strze­ni, nieskończony/ rubi­kon szcze­gó­łu. Rubi­kon szcze­gó­łu odsy­ła nie­ru­cho­me­go boha­te­ra, uwię­zio­ne­go w przed­sta­wie­niu, zawsze w następ­ne zawi­kła­nie, w kolej­ną nie­zro­zu­mia­łość. Zawsze poja­wia się następ­ny ele­ment, któ­ry Język, co chciał­by wię­cej powie­dzieć musi prze­kro­czyć. Jak w nar­ra­cji zawsze dokle­ić moż­na o jed­no zda­rze­nie wię­cej. Histo­ria więc się koń­czy – moż­na jej zaprze­stać tyl­ko na zasa­dzie deus ex machi­na, arbi­tral­nym gestem same­go nar­ra­to­ra.

Tomy wier­szy Grze­bal­skie­go kom­po­no­wa­ne są na zasa­dzie serii obra­zów-histo­rii, suge­ru­ją­cych w isto­cie zupeł­nie zwy­kłe kono­ta­cje, na przy­kład prze­kra­cza­nie gra­ni­cy pań­stwo­wej, na któ­rej czło­wie­ka wyry­wa się ze snu dla usta­le­nia nie­pew­nej toż­sa­mo­ści. Zawsze więc wiersz przy wier­szu, jest jakaś zwy­kła prze­jażdż­ka, jakaś impre­za, jakiś wypad waka­cyj­ny, jakieś spoj­rze­nie na uli­cę z okna; jed­nak te zwy­kłe obra­zy, róż­ne warian­ty bycia, miejsc akcji, w któ­rych powsta­ją małe niby-fabu­ły, czy raczej szcząt­ki fabuł, połą­czo­ne są zwy­kle bar­dzo dys­kret­nie pew­ną wię­zią. Wię­zią w sto­sun­ku do zary­so­wy­wa­nej na fabu­lar­nym tle obra­zu-histo­rii dru­go­rzęd­ną; jed­nak w nie­unik­nio­ny spo­sób meta­fo­ry­zu­je ona zazwy­czaj sen­sy zebra­nych dzię­ki niej wier­szy. Osta­tecz­nie w dal­szą podróż wybio­rę się tyl­ko jed­ną z meta­for Grze­bal­skie­go – łodzią, a raczej chcia­ło­by się powie­dzieć „stat­kiem pija­nym”, bo wyda­je mi się, że cho­dzi tu wła­śnie o tę łódź (cho­ciaż „Czar­na Per­ła” kapi­ta­na Jac­ka Spar­ro­wa, peł­na wid­mo­wych mary­na­rzy, rów­nież była­by nie do pogar­dze­nia):

(…) Spa­da­łem w sen, śni­łem obce cia­ło
wni­ka­ją­ce w ja. Zda­wa­ło się
że krzy­czę albo krzy­cza­łem we śnie,
aż na gra­ni­cy wyję­to mnie zni­kąd

dla spraw­dze­nia toż­sa­mo­ści.
Wszyst­ko było wszyst­kim.
Byłem wia­trem pcha­ją­cym żagiel,
żaglem i wodą, po któ­rej sunie
kora uda­ją­ca łódź, zie­mią bio­rą­cą
wodę w kar­by. Moje wło­sy

rodzi­ły tlen, byłem jak mech.
Przy­cho­dzi­łem, odcho­dzi­łem,
zni­kąd doni­kąd. Pozna­łem ludzi
i roz­pły­ną­łem się pod ich pal­ca­mi
jak wosk. Teraz widzę śnią­cy
mnie sen, widzę sie­bie we śnie.

(Myśli, Słyn­ne i świet­ne).

Cho­ciaż ten tekst ma aku­rat o wie­le szer­sze kono­ta­cje, pasja i smu­tek podró­ży, auto­te­ma­tycz­ne nakie­ro­wa­nie – sie­bie unie­ru­cho­mio­ne­go we śnie, w piśmie, w „ja”, na sie­bie mio­ta­ne­go nie­koń­czą­cą się nar­ra­cją – odpo­wia­da Stat­ko­wi pija­ne­mu Rim­bau­da. Pod­po­wia­da to łód­ka z kory na powierzch­ni:

Zim­nej kału­ży leśnej, tam, gdzie się pochy­la
O zmierz­chu smut­ne dziec­ko, by puścić swój mar­ny
Sta­tek – wątlej­szy od majo­we­go moty­la.

Łódź wyda­je się naj­le­piej opi­sy­wać zasa­dę płyn­no­ści, któ­ra cechu­je poetyc­kie nar­ra­cje Grze­bal­skie­go:

Wczo­raj w trak­cie prze­jażdż­ki
roz­ma­wia­łem z drze­wa­mi i przy­droż­ny­mi krze­wa­mi.
Myśla­łem o wodzie, któ­ra wszyst­ko ogar­nia.
Myśla­łem, że pły­nę; zro­zu­mia­łem: to dryf.

(Nowi­ny, Słyn­ne i świet­ne)

Tak też w tomie Dru­gie dotknię­cie, w poin­cie Sone­tu po prze­rwie, poja­wia się fra­za, dla któ­rej moty­wa­cję sta­no­wi przede wszyst­kim zaba­wa języ­kiem: Sza­tyn­ka nuci szan­ty, wiatr dmie w żagiel/ jej pra­nia, jak­by chciał prze­sta­wić Głów­ną. Jed­nak wła­śnie dzię­ki tej zaba­wie „kla­ska­nie bane­rów” z roz­po­czy­na­ją­cych wiersz wer­sów: Kon­tra słoń­ca, kie­dy bane­ry klaszczą/ niczym powie­ki PRZYJAZDY/ODJAZDY, zamie­nia się w dźwięk wia­tru na wan­tach w pustej, sło­necz­nej przy­sta­ni. Poja­wia się uro­czy­sty nastrój ocze­ki­wa­nia, pod­trzy­ma­ny w kolej­nym wier­szu, Godzi­na dzie­wią­ta, kie­dy już

Zie­lo­ny masz­to­wiec ele­wa­cji prę­ży
żagle okien w pierw­szym słoń­cu.
Mewy anten wsz­czę­ły na dachu
świetl­ny zgiełk, cze­szą skrzy­dła
nad bocia­nim gniaz­dem klat­ki scho­do­wej.

Jesz­cze chwi­lę i okle­jo­ny zie­lo­ny­mi wodo­ro­sta­mi sta­ry linio­wiec blo­ku ruszy się z posad. Jesz­cze tyl­ko Opo­wieść wil­dec­ka i: Ruszy­li­śmy – „już po kwadransie/ wie­lo­ryb jezio­ra oddy­chał z trudem,/ zary­ty w piach u naszych stóp” (Nie­ko­niecz­ny list z waka­cji). Swo­istą poin­tą, a może węzłem seman­tycz­nym dla tego wąt­ku mógł­by być umiesz­czo­ny parę wier­szy dalej tekst Rów­na­nie:

Więc pły­nę: wszyst­ko, co wiem,
wie­dzia­łem wcze­śniej.
nie sta­ło się nic,
co nie mia­ło się stać.

Jestem męż­czy­zną pozdra­wia­nym
przez nie­zna­jo­me­go,
któ­ry pali papie­ro­sa w oknie.
Zgu­bi­łem, żeby odna­leźć.

W tomie Słyn­ne i świet­ne roz­dwo­je­nie świa­ta na obcy i nie­zna­ny, roz­dwo­je­nie pod­mio­tu pomię­dzy śnie­nie i świa­do­mość bycia nie na swo­im miej­scu, zysku­je jak­by jesz­cze jeden, dodat­ko­wy wymiar, jak w koń­ców­ce wier­sza Z uwag na mar­gi­ne­sie indek­su:

Ty pozo­sta­jesz nie­świa­do­ma jak fala,
któ­ra doga­sa, nie wie­dząc, że to już.
Jedziesz auto­bu­sem, patrzysz przez okno,
znów ta sama myśl: życie to cudzy sen.
Liczy­łaś, że to minie, tym­cza­sem to trwa i trwa.

Ponie­waż jakoś nie­zręcz­nie opi­sać mi ten nowy wymiar ina­czej niż sło­wa­mi auto­ra, odwo­łam się jesz­cze raz do tytu­ło­we­go wier­sza tej książ­ki, w któ­rym roz­dwo­je­nie, o jakim mowa, wyra­ża się w nastę­pu­ją­cych sło­wach:

Ten słyn­ny i świet­ny świat jest jed­no­cze­śnie
taki dziw­ny, faj­ni ludzie tacy zagad­ko­wi.

I wcze­śniej:

(…) Lud z zapa­łem
war­tym lep­szej spra­wy into­nu­je Hosan­na!
Ale we mnie jakiś mur. I lód.
Tak chcę, że nie mogę. Że nie chcę
wyjść z domu, przejść się, prze­wie­trzyć.

To, co naj­cen­niej­sze, nie­roz­po­zna­ne, nar­ra­cja umiesz­cza zawsze albo, przez pamięć, w prze­szło­ści, gdzie: „Pusz­cza jak zaproszenie/ do zagi­nio­ne­go kró­le­stwa” (W sty­lu wol­nym) albo w przy­szło­ści:

Pora zni­kać, wyko­pać korze­nie,
zapaść się w wędrów­kę, kie­dy
nie­wi­dzial­na kre­ska, gra­ni­ca mię­dzy
przy­tom­no­ścią, uda­wa­niem i kłam­stwem,

gaśnie jak bli­zna na skó­rze, któ­rej
nie odma­wia­no słoń­ca (…)

(Tro­py w lip­cu)

Nar­ra­cyj­ne otwar­cie nie budzi jed­nak osta­tecz­nie zaufa­nia: „(…) Nie odmawiano/ nam słoń­ca, nauczy­li­śmy się kłamać,/ pięk­nie i z gra­cją, stąd do nie­skoń­czo­no­ści”. W koń­cu zaś nie da się dłu­żej igno­ro­wać fak­tu, że przy­no­si ono tyl­ko odkształ­co­ne odpo­wied­ni­ki ocze­ki­wań boha­te­ra, któ­ry dąży do „prze­kro­cze­nia kre­ski” pomię­dzy przy­tom­no­ścią, uda­wa­niem i kłam­stwem. Odpo­wied­ni­ki te dodat­ko­wo są podej­rza­nej jako­ści: zło­to oka­zu­je się zło­tem zębów czte­rech Gru­zi­nów gra­ją­cych w kar­ty na obrze­żach baza­ru, gołąb upar­cie poży­wia się wymio­ta­mi, dzie­ci klną na śpią­cych bie­gnąc przez traw­nik. Nar­ra­cja lirycz­na, nawet wyzwo­lo­na z wię­zów lirycz­ne­go wyzna­nia, nawet upodrzęd­nia­ją­ca znie­ru­cho­mia­łe „ja” wobec bie­gu „histo­rii-obra­zu” – sta­wia­ją­ca je w dryf – osta­tecz­nie zawsze przy­no­si to samo, tak jak pod­miot osta­tecz­nie zawsze auto­te­ma­tycz­nie powra­ca do sie­bie, podej­mu­jąc na nowo swo­je tema­ty snu, pisa­nia: wyj­ścia, dry­fu i koniecz­no­ści powro­tu; nawet w war­stwie meta­tek­sto­wej przy­cho­dzą do nie­go sta­re, wypró­bo­wa­ne zwro­ty:

Naj­bar­dziej lubię wypra­wy w nie­dziel­ne przed­po­łu­dnia,
kie­dy nic się nie klei i wciąż gubi­my dro­gę,
brnąc przez gąszcz, zmę­cze­ni ale szczę­śli­wi.
Nikt nie woła, moż­na jechać lub stać,
mil­cząc do woli, bez obaw, że znaj­dzie się ktoś,
kto bez oglą­da­nia się na oko­licz­no­ści,
zada pyta­nie, któ­re nie­pro­szo­ne
wnik­nie w głąb duszy jak son­da.
Moją duszę pro­wa­dzą dwa konie, bia­ły i czar­ny.
Puści­łem lej­ce i bat cze­ka w kolej­ce
na miej­sce w biu­rze rze­czy zna­le­zio­nych.
Pro­wa­dzą mnie sło­wa. Jestem jak lal­ka
cze­ka­ją­ca na zmar­twych­wsta­nie lalek.
Przy­sy­piam na para­pe­cie, patrząc na pola,
któ­re jak okiem się­gnąć toną w upa­le lub desz­czu.
Moja misja, moja misja, moja bar­dzo wiel­ka misja.

(Powtór­ka z roz­ryw­ki)


Tekst opu­bli­ko­wa­ny po raz pierw­szy w cza­so­pi­śmie „Stu­dium” (2/2004).

O autorze

Joanna Orska

Urodzona w 1973 roku. Krytyk i historyk literatury. Recenzje i artykuły publikuje w "Odrze", "Nowych Książkach", "Studium". Autorka książek: Przełom awangardowy w dwudziestowiecznym modernizmie w Polsce, Liryczne narracje. Nowe tendencje w poezji polskiej 1989-2006, Republika poetów. Poetyckość i polityczność w krytycznej praktyce, Performatywy. Składnia/retoryka, gatunki i programy poetyckiego konstruktywizmu oraz wspólnie z Andrzejem Sosnowskim antologii Awangarda jest rewolucyjna albo nie ma jej wcale. Jest pracownikiem naukowym w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania

Konceptualizm podwójnie fizyczny

recenzje / ESEJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Bagaż Jerze­go Jar­nie­wi­cza, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 6 mar­ca 2023 roku.

Więcej

Bojownicy bez broni, Przełykanie włosa i Pernambuco

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek Bojow­ni­cy bez bro­ni Mor­te­na Nie­lse­na, Prze­ły­ka­nie wło­sa Jána Ondru­ša i Per­nam­bu­co Iva­na Wer­ni­scha z udzia­łem Bogu­sła­wy Sochań­skiej, Zbi­gnie­wa Mache­ja, Lesz­ka Engel­kin­ga, Karo­la Mali­szew­skie­go i Joan­ny Orskiej w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 26.

Więcej

Zmyślony człowiek, Credo, Prawdziwe życie bohatera

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek Zmy­ślo­ny czło­wiek Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, Cre­do Tade­usza Róże­wi­cza i Praw­dzi­we życie boha­te­ra Rafa­ła Wojacz­ka z udzia­łem Joan­ny Roszak, Jana Sto­lar­czy­ka, Bogu­sła­wa Kier­ca, Joan­ny Orskiej i Karo­la Mali­szew­skie­go w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 25.

Więcej

Instruktaż zwijania ciała

recenzje / ESEJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Aga­ty Jabłoń­skiej dla moich dziew­czyn, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 8 mar­ca 2021 roku.

Więcej

Klasyka europejskiej poezji: Blake, Espriu, Todorović, Župančič

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek Wyspa na Księ­ży­cu Wil­lia­ma Bla­ke­’a, świ­nia jest naj­lep­szym pły­wa­kiem Mir­jo­lu­ba Todo­ro­vi­cia, Kie­lich upo­je­nia Oto­na Župa­nči­ča oraz Skó­ra byka Salva­do­ra Espriu z udzia­łem Tade­usza Sław­ka, Jakub Korn­hau­ser, Miło­sza Bie­drzyc­kie­go, Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, Joan­ny Orskiej i Jaku­ba Skur­ty­sa w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 25.

Więcej

Módl się do zwierząt

recenzje / ESEJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Kon­ra­da Góry Woj­na (pie­śni lisów), któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 19 paź­dzier­ni­ka 2020 roku.

Więcej

Mordercze ballady

nagrania / stacja Literatura Joanna Orska Karol Maliszewski Marta Podgórnik

Spo­tka­nie wokół książ­ki Mor­der­cze bal­la­dy Mar­ty Pod­gór­nik z udzia­łem Mar­ty Pod­gór­nik, Joan­ny Orskiej i Karo­la Mali­szew­skie­go w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 24.

Więcej

Poetyckie książki trzydziestolecia

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie z udzia­łem Anny Kału­ży, Karo­la Mali­szew­skie­go, Joan­ny Muel­ler, Joan­ny Orskiej oraz Jaku­ba Skur­ty­sa w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 24.

Więcej

Co sygnalizuje wąż?

recenzje / ESEJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Mirol­ju­ba Todo­ro­vi­cia świ­nia jest naj­lep­szym pły­wa­kiem, w tłu­ma­cze­niu Kin­gi Sie­wior i Jaku­ba Korn­hau­se­ra, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 23 mar­ca 2020 roku.

Więcej

Makijaż zaczyna się od demakijażu

wywiady / o książce Jerzy Jarniewicz Joanna Orska

Roz­mo­wa Joan­ny Orskiej z Jerzym Jar­nie­wi­czem, opu­bli­ko­wa­na w cyklu pre­zen­ta­cji naj­cie­kaw­szych archi­wal­nych tek­stów z dwu­dzie­sto­pię­cio­le­cia festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra.

Więcej

Poezja może mniej niż serial na Netflixie

recenzje / ESEJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej książ­ki Kalen­darz majów Kon­ra­da Góry, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 14 maja 2019 roku.

Więcej

POETYCKA KSIĄŻKA TRZYDZIESTOLECIA: REKOMENDACJA NR 18

debaty / ankiety i podsumowania Joanna Orska

Głos Joan­ny Orskiej w deba­cie „Poetyc­ka książ­ka trzy­dzie­sto­le­cia”.

Więcej

Pozytywki i marienbadki

nagrania / między wierszami Różni autorzy

O twór­czo­ści Andrze­ja Sosnow­skie­go wypo­wia­da­ją się Woj­ciech Bono­wicz, Jacek Guto­row, Anna Kału­ża, Joan­na Orska, Piotr Śli­wiń­ski, Kamil Zając.

Więcej

O poezji (i krytyce) zaangażowanej

recenzje / ESEJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny. Nowe gło­sy z Pol­ski, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 20 wrze­śnia 2016 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 18 grud­nia 2017 roku.

Więcej

Podróż sentymentalna

recenzje / ESEJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej z książ­ki W Mar­ci­na Sen­dec­kie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim w wer­sji papie­ro­wej 27 grud­nia 2016 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 3 lip­ca 2017 roku.

Więcej

Maszyny Sosnowskiego

recenzje / ESEJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Dom ran Andrze­ja Sosnow­skie­go, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 9 lute­go 2015 roku.

Więcej

O składnię wiersza polskiego

debaty / ankiety i podsumowania Joanna Orska

Głos Joan­ny Orskiej w deba­cie „For­my zaan­ga­żo­wa­nia”, towa­rzy­szą­cej pre­mie­rze anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Poeta uczony

recenzje / IMPRESJE Joanna Orska

Szkic Joan­ny Orskiej towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Ryt­my jesien­ne Jac­ka Łuka­sie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 21 lip­ca 2014 roku. 

Więcej

Była sobie raz królewna

recenzje / ESEJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej z książ­ki Farsz Mar­ci­na Sen­dec­kie­go.

Więcej

Królowa poezji

recenzje / ESEJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej z książ­ki Rezy­den­cja sury­ka­tek Mar­ty Pod­gór­nik.

Więcej

Próby nowej krytyki

recenzje / IMPRESJE Joanna Orska

Esej Joan­ny Orskiej poświę­co­ny książ­kom Stra­ty­gra­fie Joan­ny Muel­ler i Bume­rang Anny Kału­ży.

Więcej

Wspólnota niebywała

recenzje / IMPRESJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej z książ­ki Dni i noce Pio­tra Som­me­ra.

Więcej

Czy wiersze mogą być trendy?

recenzje / NOTKI I OPINIE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej z arku­sza Arty­ku­ły pocho­dze­nia zwie­rzę­ce­go Bar­to­sza Sadul­skie­go.

Więcej

Negatywność

recenzje / ESEJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej z książ­ki Nie­pio­sen­ki Mariu­sza Grze­bal­skie­go.

Więcej

Czy zaistniał przełom 1989 w literaturze?

debaty / ankiety i podsumowania Joanna Orska

Głos Joan­ny Orskiej w deba­cie „Bar­ba­rzyń­cy czy nie? Dwa­dzie­ścia lat po ‘prze­ło­mie’ ”.

Więcej

Baśń dla znużonych ludzi

recenzje / IMPRESJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej z książ­ki Stu­dium tem­pe­ra­men­tu Ronal­da Fir­ban­ka.

Więcej

Pustka i czułość

recenzje / ESEJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej z książ­ki Tlen Julii Fie­dro­czuk.

Więcej

Bezlitosny niepokój

recenzje / ESEJE Piotr Kępiński

Recen­zja Pio­tra Kępiń­skie­go z książ­ki Słyn­ne i świet­ne Mariu­sza Grze­bal­skie­go.

Więcej

O czym jest ta piosenka?

recenzje / ESEJE Jacek Bierut

Recen­zja Jac­ka Bie­ru­ta z książ­ki Słyn­ne i świet­ne Mariu­sza Grze­bal­skie­go.

Więcej

Wiersz, W stylu wolnym, Słynne i świetne

recenzje / KOMENTARZE Mariusz Grzebalski

Autor­ski komen­tarz Mariu­sza Grze­bal­skie­go do wier­szy z książ­ki Słyn­ne i świet­ne.

Więcej

Jak człowiek chciwie wypatrujący zdarzeń

recenzje / ESEJE Paweł Mackiewicz

Recen­zja Paw­ła Mac­kie­wi­cza z książ­ki Słyn­ne i świet­ne Mariu­sza Grze­bal­skie­go.

Więcej