recenzje / ESEJE

Jestem ale: nowa książka poetycka Henryka Grynberga

Recenzja Jacka Gutorowa z książki Dowód osobisty Henryka Grynberga.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Zna­jo­my mówi: jest nowa książ­ka Gryn­ber­ga. A ja już się cie­szę i następ­ne­go dnia naby­wam nie­wiel­ki tomik z czar­no-bia­łą repro­duk­cją „Gwiaź­dzi­stej nocy” Van Gogha na okład­ce. Lek­tu­rę zaczy­nam od autor­skiej not­ki na skrzy­deł­ku: „Autor nie pro­po­nu­je tu ani nie jest wyznaw­cą jakie­goś sys­te­mu, tyl­ko poszu­ku­je. Niczym aktor wypo­wia­da się w róż­nych rolach”. A zatem to nadal „mój” Gryn­berg: pisarz, któ­ry nie zado­wa­la się łatwy­mi odpo­wie­dzia­mi, a nawet wię­cej – czy­ni z tego nie­za­do­wo­le­nia pod­sta­wo­wą regu­łę gry pomię­dzy auto­rem i czy­tel­ni­kiem.

W Dowo­dzie oso­bi­stym odnaj­dzie­my wszyst­kie wąt­ki, któ­re zwy­kli­śmy koja­rzyć z tym pisa­rzem. Jest temat pamię­ci, któ­ra rani, i temat lite­ra­tu­ry, któ­ra nie potra­fi dać wyra­zu rze­czy­wi­sto­ści, raz po raz poty­ka­jąc się o „praw­dę nie­ar­ty­stycz­ną”. Jest pro­blem winy i pro­blem prze­ba­cze­nia – oba nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­ne węzłem, któ­ry od lat krę­pu­je pisa­rza i nie pozwa­la na żad­ną swo­bo­dę. Są tu też typo­we Gryn­ber­gow­skie tony i reje­stry, od tonu usi­łu­ją­ce­go wyra­zić nie­moc wobec fak­tów po iro­nię tak gorz­ką i przej­mu­ją­cą, jak­by chcia­ła się spa­lić na popiół, ale nie potra­fi­ła. Dzię­ki try­bo­wi poetyc­kie­mu autor Żydow­skiej woj­ny może pozwo­lić sobie wresz­cie na nie­co śmiel­sze ope­ro­wa­nie poety­ką afo­ry­zmu – a jest na tym polu praw­dzi­wym mistrzem.

Przede wszyst­kim jed­nak Gryn­berg po raz kolej­ny kwe­stio­nu­je pod­sta­wy nasze­go dobre­go samo­po­czu­cia i opty­mi­zmu. Książ­ki Pana Hen­ry­ka są trud­ne, bo nie­wie­lu czy­tel­ni­ków chce lub jest w sta­nie zaak­cep­to­wać tak rady­kal­ny gest odrzu­ce­nia tego wszyst­kie­go, co zwy­kli­śmy przyj­mo­wać za dobrą mone­tę nasze­go życia. Już lek­tu­ra pierw­sze­go wier­sza, zaty­tu­ło­wa­ne­go „Sło­wa”, wymu­sza na czy­tel­ni­ku zaję­cie posta­wy nie­wy­god­nej, jak­by sprzecz­nej z przy­zwy­cza­je­nia­mi: „Bóg to dobre pytanie/ kry­je się mię­dzy słowami// uka­zu­je się w twa­rzy innego/ ale tyl­ko optymistom// jest Sło­wem któ­re nie może/ nicze­mu zapo­biec”.

Ale oprócz tona­cji pesy­mi­stycz­nej jest też u Gryn­ber­ga świa­do­mość pisar­skie­go obo­wiąz­ku, nie tyl­ko nie pozwa­la­ją­ce­go na czar­no­widz­two, lecz sta­no­wią­ce­go pogłos jakiejś nie­wy­po­wie­dzia­nej wizji, któ­ra doma­ga się posłu­cha­nia, choć wia­do­mo już, że to nie­moż­li­we. Gryn­berg zawsze przy­wią­zy­wał wagę do cze­goś, co moż­na by nazwać eto­sem pisa­rza – eto­sem w grun­cie rze­czy para­dok­sal­nym, bo nie­odwo­łu­ją­cym się do żad­nej idei. W nowym tomie zwra­ca­ją uwa­gę wąt­ki auto­te­ma­tycz­ne, zwią­za­ne z pro­ble­mem sta­tu­su auto­ra. Kim jest? Jakie ma pra­wo do mówie­nia? W czy­im imie­niu? Tema­ty­ka ta poja­wia się w waż­nych wier­szach „Pisarz” i „Warsz­tat”, a tak­że w koń­czą­cym książ­kę bar­dzo dobrym wier­szu tytu­ło­wym: „byłem przy­pad­kiem z przyczyn/ ode mnie niezależnych// ale mam duszę/ z tych liter i słów// na dowód że nie całkiem/ stra­ci­łem czas”. W tych kil­ku wer­sach stresz­cza się zresz­tą dra­mat całej książ­ki – choć prze­cież i pozo­sta­łych ksią­żek Gryn­ber­ga, zawie­szo­nych pomię­dzy kosmicz­ną bez­na­dzie­ją i poje­dyn­czy­mi świa­tła­mi, na pozór zupeł­nie przy­pad­ko­wy­mi, a prze­cież otwie­ra­ją­cy­mi moż­li­wość jakie­goś inne­go porząd­ku, innej muzy­ki słów i sen­sów.

Nie­co ina­czej kwe­stia kon­dy­cji pisa­rza posta­wio­na zosta­je w wier­szu „Jesz­cze o per­le”. Nie wiem, czy jest to świa­do­me nawią­za­nie do Hym­nu o Per­le Miło­sza, ale sko­ja­rze­nie wyda­je mi się dość intry­gu­ją­ce. Przy­po­mnę, że Miłosz odwo­łał się do gno­styc­kie­go apo­kry­fu. Z kolei wiersz Gryn­ber­ga ma cha­rak­ter apo­kry­ficz­ny w sto­sun­ku do poema­tu Miło­sza – jest jego nega­ty­wem, wer­sją w sepio­wej tona­cji, swe­go rodza­ju dyso­nan­sem psu­ją­cym har­mo­nię gno­styc­kiej legen­dy, któ­rą był przy­wo­łał autor Trak­ta­tu teo­lo­gicz­ne­go. Jeśli oba tek­sty potrak­to­wać jako pró­by auto­por­tre­tu – a sądzę, że jest to inter­pre­ta­cja uza­sad­nio­na – to auto­por­tret Gryn­ber­ga jest szki­co­wa­ny krwią: „Wia­do­mo że z bólu/ że w bólu/ że rodzi ją ból// że im bar­dziej boli/ tym więk­sza i cen­niej­sza”. Ten pisarz nie jest pocie­szy­cie­lem – nie chce nim być. Ale wła­śnie dla­te­go jego głos brzmi mi bar­dziej wia­ry­god­nie.

Głos o szorst­kiej, nie­przy­jem­nej bar­wie, wypo­wia­da­ją­cy sło­wa, od któ­rych ucie­ka­my. A może to one ucie­ka­ją od nas? Jesz­cze jed­no pęk­nię­cie, jesz­cze jeden apo­kryf, któ­re­go zna­cze­nie jest nie­uchwyt­ne: „Sło­wa stwo­rzy­ły nas i wygna­ły” („Sło­wa”).

Powiązania