Sekstaśmy, druga książka poetycka Katarzyny Felińskiej, to opowieść wyłaniająca się z dwudziestu dwóch pocztówek z na pozór zastygłej rzeczywistości – i choć na pierwszy rzut oka stawia ona opór niczym twarda skorupa, należy wniknąć w nią z należytą czułością. Wówczas dostrzeżemy, że za oszronioną szybą, śnieżącym ekranem czy kineskopem, znajduje się zatrzymany w teraźniejszości świat, w którym między ludźmi przeskakują ostatnie iskry świadomości. Zauważywszy w swoich bohaterach pozostałości życia, autorka dopisuje im kwestie i wiele za nich dopowiada, by za chwilę wprawić ich w ruch – może dla zabawy, a może z czystej przekory:
[…] Zaczynamy marzyć, żeby
nas objął bursztyn, tęsknić za gablotą
wiktoriańskiej willi, lecz wiadomo, że nie zostaniemy
splendens ani pulcher, nikt nas nie odkryje. […]
[„Z pamiętnika Ireny Dworakowskiej”]
Książce Fetlińskiej przyjrzeć się można (i należy) właśnie dlatego, że obrazy przedstawione w jej ramach są sugestywne, wręcz namacalne. Stają się takimi dzięki językowi, który dla poetki jest nie tylko narzędziem komunikacji, ale przede wszystkim cielesnym organem, meandrującym w uchu (i oku) zaangażowanego w lekturę odbiorcy, odwzajemniwszy się mu intymną, zmysłową pieszczotą.
Zresztą, mówienie wyłącznie o wymiarze papierowym Sekstaśm to spore niedopowiedzenie, ponieważ częścią tego wydawnictwa jest płyta z nagranymi przez autorkę interpretacjami wierszy. Na ostatnich stronach książki znajduje się glosa informująca o najważniejszych dla poetki okolicznościach towarzyszących powstaniu tomiku – owo posłowie adresowane jest wszakże do słuchacza i czytelnika – właśnie w tej kolejności. To prosta odautorska sugestia mówiąca o tym, by skupić się na rytmie wiersza, jego zestroju zgłoskowym i tonalnym. I choć dla mnie, jako czytelniczki, utwór literacki istnieje głównie na papierze – jako swoista partytura, instrukcja wyobrażeniowa – to uważam, że preferowanie odmiennych kanałów odbioru przez poetkę nie ma większego znaczenia. Jak pisze Fetlińska na końcu książki – osoba w jakikolwiek sposób przyswajająca treści jest przynajmniej w połowie autorem wiersza. Odwołując się do koncepcji dzieła otwartego, dokładnie opisanej chociażby przez Umberto Eco, poetka otwiera więc sezon polowań na sensy.
W twórczości Fetlińskiej wiele znaczy kategoria obrazu literackiego, będąca przecież podstawą konceptu debiutanckiego tomiku. W Glossolaliach nazwa każdego z wierszy była jednocześnie tytułem konkretnego dzieła sztuki wizualnej, którego bohaterom autorka oddawała głos. Trzeba przyznać, że udźwiękowienie widzialności i ilustracja fonii to obszary, w których porusza się ona coraz zwinniej. Jak już wspomniałam, język, który opisuje poetycki świat, jest także narządem smaku i dotyku, co pociąga za sobą zmysłowe konsekwencje – w kontekście Sekstaśm należy zwrócić szczególną uwagę na intymność i erotyczny nastrój tych wierszy. Osobistość tej poezji znajduje bowiem potwierdzenie nie tylko w dedykacjach patronujących niemal wszystkim tekstom, lecz przede wszystkim w somatycznym wymiarze poznania, o którym Fetlińska często wspomina, jednocześnie zwracając uwagę na to, że człowiek jest istotą czysto biologiczną. Stąd też w utworach znaleźć można motywy nawiązujące do fizjologii.
W wierszach poetki drzemie olbrzymia językowa i skojarzeniowa potencja – wydawać by się mogło, że z podobnym zapleczem nic nie stoi na przeszkodzie tej poezji. Skoro świat charakteryzuje się nieskończonym bogactwem, a każdą rzecz, każde wydarzenie, można opisać na nieskończenie wiele sposobów, to jest to czysty literacki raj. Paradoksalnie zmysłowa tonacja w utworach współistnieje jednak z atmosferą zagrożenia. Potrzeba odnalezienia jakichkolwiek konkretów i pewników, a nade wszystko zasada twardego stąpania po ziemi, składają się na dominujący w tej poezji rys. Mimo to, poszukiwanie stałego lądu nie ma na celu sztucznego uporządkowania świata, w którym wszakże rządzi przypadek. Bohaterowie Fetlińskiej zmierzają raczej ku temu, by nadzieję na obrót sytuacji ostatecznie pogrzebać i tym samym podkreślić swoją niepowtarzalność.
[…] Kochanie –
musimy zaakceptować, że nie znajdziemy fikcji
w zębach ni w żadnej nocnej
transmisji. Ona jest wszystkim. Jedyne, co zostało,
to plany, tęsknoty i radosne wizgi spadających samo-
lotów. Ofiary, poślizgi,
telefon drżący w pochwie. No, odbierz mnie, a potem
pogrzebmy razem w ropie i w głowach, szukając
resztek. Rzeczywistych.
[„High definition”]
„Jesteśmy złudzeni” – tak pisze Fetlińska w „High definition”, wierszu-manifeście otwierającym tom. To określenie doprecyzowuje klimat poetycki Sekstaśm. Ludzie, podlegli wyobrażeniom, wspomnieniom i obietnicom, przestają wierzyć we własną realność i integralność. Tworzą w nieskończoność iluzje dotyczące wszystkiego, co ich otacza. Jednocześnie stanowią produkt własnych złudzeń. W tym kontekście zwraca uwagę powracający w części utworów podmiot zbiorowy oraz upodobanie do motywu resztek pozostałych po czymś, co jest już utracone, lecz co niegdyś musiało istnieć naprawdę – i teraz w całości musi przeminąć.
Skoro mowa o przemijaniu, to jedną z ciekawszych stron tej poezji jest niewątpliwie próba ułożenia się z czasem, którego względność wynika z dwojakiej – i nie do końca sprecyzowanej – funkcji, jaką w jego obliczu pełni człowiek. Postaci często stają się tutaj przedmiotami, i to przedmiotami oddziaływania materii nieożywionej. Taka sytuacja ma miejsce na przykład w „Kraksie”, gdzie ciała zakochanych powymieniały się ze swoim wypadkowym mobilem na części, lub tutaj:
[…] lecz dziś czas nas
oszczędza, zrobiwszy z ciał zegar: wspólnie sprzężone
sprężyną przestałyśmy się spieszyć, spóźniać, wracać
do przeszłości i w przyszłość wybiegać, wiedząc, że
co jest, znów nadejdzie, a co będzie – było. […]
[„Back to the future”]
Sensualna intensywność Sekstaśm bierze się być może z przemożnego poczucia podmiotu, że to, co ma miejsce, jest niepowtarzalne. Wszystkie wyobrażenia i oczekiwania nie mają, w gruncie rzeczy, nic wspólnego z przyszłością. Świat zatrzaśnięty w kadrze, ludzie zatrzymani w bursztynie – to jedyny dostępny nam, odbiorcom, moment. Możemy więc – jako widzowie lub bohaterowie tego świata – marzyć, snuć przypuszczenia i domniemania, wytwarzać fikcje na własny użytek, a i tak pozostaniemy bezradni. Mimo tej niejako wymuszonej bierności, podskórne piękno wierszy, nałożone na nie tak cienką warstwą, że prawie przezroczystą, zatrzymuje odbiorcę w ich materii, nie gwałtem, lecz nieodparcie go przyciągając. Język uwagi, jakim operuje autorka, jest obosieczny – zarówno kroi, jak i zszywa sensy, przeszczepia związki frazeologiczne, rytmy, rymy i zestroje akcentowe. Przy takich zabiegach zawsze istnieje obawa, że powstanie frankenstein; tym razem jednak cięcia uratowały poetyckie życie, nadając mu nową jakość – wzruszającą kruchość, która tak bardzo chce być.
Nad tortem, przy zdmuchniętej świeczce,
wśród stęknięć i smarków wmawiam sobie, że
to koniec – nie powtórzymy się więcej. […]
[„awkwardfamilyphotos.com”]