recenzje / ESEJE

Joanna Mueller: Wylinki

Anna Kałuża

Recenzja Anny Kałuży z książki Wylinki Joanny Mueller.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Joan­na Muel­ler od kil­ku lat dopra­co­wu­je i dopre­cy­zu­je swój pro­gram poetyc­ki. Pole­ga on w naj­więk­szym skró­cie na poszu­ki­wa­niu „zapo­mnia­ne­go” języ­ka w neo­lo­gi­zmach przy­po­mi­na­ją­cych o ukry­tej w ludo­wo­ści źró­dło­wej żywot­no­ści sło­wa. Neo łączy się w tych wier­szach z arche, o czym zresz­tą sama poet­ka wspo­mi­na. Kon­se­kwent­nie też Muel­ler obsta­je przy dowo­dze­niu, że języ­ko­we hybry­dy i lin­gwi­stycz­ne eks­pe­ry­men­ty są symp­to­ma­mi pro­ce­sów zacho­dzą­cych w nas samych, naj­le­piej odda­ją też kło­po­ty z poczu­ciem toż­sa­mo­ści pod­mio­tu, jego melan­cho­lij­nych zapa­ści i egzy­sten­cjal­nych nie­po­ko­jów. Wylin­ki zawie­ra­ją wszyst­kie wcze­śniej już zapre­zen­to­wa­ne „punk­ty pro­gra­mu” poetyc­kie­go autor­ki Zagniaz­dow­ni­ków i być może jesz­cze bar­dziej rady­ka­li­zu­ją for­mal­ną stro­nę tych wier­szy: wię­cej tu maria­żu lin­gwi­zmu z kon­kre­ty­zmem niż w poprzed­nich książ­kach, ale – zara­zem – wię­cej też dosłow­no­ści i zada­wa­nych od daw­na przez ludz­kość pytań, ukry­wa­nych pod nie­co eks­cen­trycz­ną posta­cią wier­sza. Piszę: „nie­co eks­cen­trycz­ną”, bo po doświad­cze­niach futu­ry­stycz­ne­go, kubi­stycz­ne­go i sur­re­ali­stycz­ne­go roz­bi­cia for­my, a potem po ale­ato­rycz­nych dowol­no­ściach ukła­du już nie tyl­ko wier­sza, ale poszcze­gól­nych stron książ­ki, eks­cen­tryzm Muel­ler może wydać się tra­dy­cjo­na­li­zmem. Bio­rąc jed­nak pod uwa­gę sła­be zako­rze­nie­nie się tych eks­pe­ry­men­tów w pol­skiej poezji, moż­na chy­ba nadal (ostroż­nie) pozo­stać w polu pra­wie-eks­pe­ry­men­to­wa­nia for­mal­ne­go.

Jakiej spra­wy bro­ni Joan­na Muel­ler w swo­jej poezji? Jakiej odmia­ny awan­gar­do­wo­ści? Jakie­goś rodza­ju eks­pe­ry­men­tu? Cały jej wysi­łek powi­nien zmie­rzać do tego, by udo­wod­nić nam, czy­tel­ni­kom, że tych pytań (doty­czą­cych bólu, melan­cho­lii, toż­sa­mo­ści) posta­wić się nie da w żad­nej innej for­mie, że tego rodza­ju dyle­ma­ty nie­od­łącz­ne są od swo­je­go języ­ko­we­go kształ­tu. Czy jej się to uda­je? Inny­mi sło­wy, czy pomysł języ­ko­wych ukła­da­nek, meta­mor­foz, obro­tu fraz i cyr­ku­la­cji słów w Wylin­kach nie jest zbyt moc­no wysty­li­zo­wa­ny na wiej­skie koły­san­ki? Mia­łam kło­pot z tym zaśpie­wem języ­ko­wym już w Zagniaz­dow­ni­kach, tam jed­nak ludo­wość Muel­ler szczę­śli­wie poże­ni­ła z nowo­cze­snym, ste­ryl­nym słow­ni­kiem, co dawa­ło nie­zły balans dźwię­ko­wy. W Wylin­kach udzie­cin­nie­nie i una­iw­nie­nie form języ­ko­wych poszło jesz­cze dalej: wie­le tu sze­lesz­czeń, ście­śnień, gawo­rzeń, zdrob­nień – mam wra­że­nie, jak­by w wier­szach pra­co­wa­ły same zmięk­czo­ne gło­ski. To jed­nak zupeł­nie oso­bi­sta uwa­ga: melo­dia języ­ka dzia­ła podług nie­zwy­kle idio­syn­kra­tycz­nej regu­ły – nie ma co czy­nić komuś zarzu­tu z tego, że nie brzmi jak Coco Rosie, tyl­ko jak Cze­sław Śpie­wa.

Wylin­ki stwa­rza­ją jed­nak pro­blem więk­sze­go kali­bru. Upie­rać się dziś przy magicz­nym przy­mie­rzu „słów i rze­czy” moż­na bez żad­nych kon­tro­wer­syj­nych poru­szeń w śro­do­wi­sku huma­ni­stycz­nym; wia­ra w „mądrość” języ­ka, któ­ra sta­le towa­rzy­szy poczy­na­niom Muel­ler jako poet­ki, jej podą­ża­nie za reto­rycz­nym „pły­wem”, za fone­tycz­ny­mi podo­bień­stwa­mi słów for­mo­wa­ny­mi na wzór dzie­cię­cych koły­sa­nek, nie róż­ni się zasad­ni­czo od upo­je­nia bez­oso­bo­wą, iro­nicz­ną siłą języ­ka. Wybór mię­dzy jed­nym a dru­gim sta­no­wi­skiem jest źle posta­wio­nym pro­ble­mem: wia­do­mo, że auto­zw­rot­ność i auto­re­fe­ren­cjal­ność (przez Muel­ler wca­le nie­ukry­wa­ne), mate­rial­ny aspekt języ­ka, pla­stycz­na zmy­sło­wość for­my wier­sza nie unie­moż­li­wia­ją ani refe­ren­cjal­no­ści, ani sygna­li­zo­wa­nia cze­goś poza­ję­zy­ko­we­go. Obie uto­pie – kra­tyj­ska i anty­kra­ty­lej­ska – zawdzię­cza­ją sobie wię­cej, niż skłon­ni byli­by przy­znać to ich wyznaw­cy. Dowo­dzić więc, że wier­sze Muel­ler mówią coś o pod­mio­cie, o jego wra­że­niach ze świa­ta w rów­nym stop­niu, w jakim zaj­mu­ją się cele­bra­cją wła­snej for­my, było­by śmiesz­ne; jed­no dzie­je się za spra­wą dru­gie­go, ani pomi­mo, ani zamiast. Oczy­wi­ście w tek­stach poet­ki wię­cej pra­gnie­nia kra­ty­lej­skie­go, upodob­nia­ją­ce­go dźwię­ki, sło­wa, posta­cie pod­mio­tu, wię­cej w zma­ga­niach z języ­kiem miło­ści do nie­go i zaufa­nia niż nie­na­wi­ści. Z języ­kiem Muel­ler zawie­ra więc poko­jo­wy pakt, ale co z tego soju­szu wyni­ka? Nic nie dzie­je się bez kon­se­kwen­cji: ludo­we i archa­icz­ne symu­la­cje nie mogą zadzia­łać w próż­ni, są u Muel­ler kon­tek­sto­wo wią­za­ne z bar­dzo okre­ślo­nym filo­zo­ficz­nym grun­tem. Doty­czy on zarów­no rozu­mie­nia języ­ka, jak i pod­mio­tu. Moim zda­niem daje się z tych wier­szy (bar­dziej niż z poprzed­nich ksią­żek) Joan­ny Muel­ler wyczy­tać tra­dy­cyj­ną (bar­dzo bar­dzo) filo­zo­fię pod­mio­tu, zaob­ser­wo­wać zacho­waw­czy i kon­ser­wa­tyw­ny sto­su­nek poet­ki do pro­ce­sów pod­mio­to­wych prze­kształ­ceń we współ­cze­snym świe­cie. Im bar­dziej roz­bi­ta, zdez­in­te­gro­wa­na jest for­ma wier­sza, im bar­dziej zaawan­so­wa­na jest jego „tech­no­lo­gia”, im wię­cej napo­ty­ka­my zasko­czeń wizu­al­nych i brzmie­nio­wych, im bar­dziej uak­tyw­nia Muel­ler róż­ne nasze pro­ce­sy per­cep­cyj­ne, sta­wia­jąc na nie­kon­wen­cjo­nal­ny odbiór wier­sza, tym wyraź­niej­sza sta­je się jej gor­li­wość osa­dze­nia pod­mio­tu w kon­tek­stach egzy­sten­cjal­no-meta­fi­zycz­nych. Co ozna­cza, że Muel­ler w wie­lu wier­szach daje wyraz prze­ko­na­niu, że ist­nie­je coś takie­go, jak rdzeń Ja, jego „praw­dzi­wa”, nie­re­du­ko­wal­na do nicze­go toż­sa­mość, któ­rej się poszu­ku­je i na tym poszu­ki­wa­niu oczy­wi­ście poprze­sta­je (Ja jest nie­po­chwy­ty­wa­ne). Dowo­dem na takie sta­no­wi­sko są m. in. takie fra­zy, w któ­rych pod­miot zada­je pyta­nia doty­czą­ce toż­sa­mo­ści, zwie­lo­krot­nie­nia Ja, moż­li­wo­ści iden­ty­fi­ka­cji bliź­nia­czych i sobo­wtó­ro­wych posta­ci; jeste­śmy w krę­gu tra­dy­cyj­nych egzy­sten­cjal­nych wąt­pli­wo­ści doty­czą­cych auten­tycz­no­ści naszych wła­snych prze­żyć oraz moż­li­wo­ści potwier­dze­nia tej auten­tycz­no­ści:

kto mnie roi? kto śmie?
przed kim się zbro­ję i bro­nię? komu
przez gru­bą ścia­nę snu prze­ni­kam? i kto
zbu­dzi się ze mnie jesz­cze dziś, jesz­cze dziś?

Ozna­cza to, że świat w wier­szach Muel­ler jest świa­tem pozor­nej powierzch­ni, pod któ­rą skry­wa się praw­dzi­wa natu­ra i rze­czy­wi­sto­ści, i pod­mio­tu:

posta­ci świa­ta. nie taka
jak cię pudru­ją medial­ni szal­bie­rze
[wgraj miłość! szczę­ście czę­ściej!]
aro­ganc­ka suro­gat­ko. latek­so­wa wydmusz­ko
cała w maso­wych poja­wach, zakwi­tach
[disco­ver disa­ster! i koniec z gwiaz­da­mi!]
mistrzy­ni kamu­fla­żu z cer­ty­fi­ka­tem mimi­kry

Maski, kamu­fla­że, symu­la­cje, pozo­ry, prze­bra­nia – wszyst­ko to trze­ba zedrzeć, aby jak w biblij­nych opo­wie­ściach ujrzeć praw­dzi­we obli­cze rze­czy. „Latek­so­wa wydmusz­ka” w „maso­wych poja­wach” to tyl­ko lśnią­ca nawierzch­nia, pod­jazd dla oczu, wystar­czy poskro­bać i uka­żą się „drżą­ce, nie­osło­nię­te tkan­ki”. Czę­sto też u Muel­ler auten­tycz­ność mie­rzo­na jest dozna­wa­niem bólu, melan­cho­lij­nym poczu­ciem stra­ty (sie­bie). O co cho­dzi? O nie­czę­sto spo­ty­ka­ne połą­cze­nie for­mal­ne­go eks­pe­ry­men­tu (czy też lepiej powie­dzieć: nawią­zań do pew­nych for­mal­nych zabie­gów, któ­re kie­dyś w poezji koja­rzy­ły się z eks­pe­ry­men­to­wa­niem) z myślo­wym tra­dy­cjo­na­li­zmem. Wylin­ki są moim zda­niem utrzy­ma­ne w bar­dzo tra­dy­cyj­nym duchu, co świad­czy o tym, że sfe­ra eks­pe­ry­men­tów i inno­wa­cji leży poza zasię­giem lin­gwi­stycz­no-kon­kre­ty­stycz­nych stra­te­gii.

O autorze

Anna Kałuża

Urodzona w 1977 roku. Krytyczka literacka. Pracownik Zakładu Literatury Współczesnej Uniwersytetu Śląskiego. Mieszka w Jaworznie.

Powiązania