recenzje / ESEJE

Julia w smudze cienia

Agnieszka Kołodyńska

Recenzja Agnieszki Kołodyńskiej z książki Wspólny język Julii Szychowiak, która ukazała się w "Gazecie Wyborczej".

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

„To niebezpieczne/ Wła­sny język, któ­rym trze­ba się dzielić/ z inny­mi” – pisze Julia Szy­cho­wiak w swo­im naj­now­szym tomie poezji Wspól­ny język. Mimo tej prze­stro­gi szu­ka słów, któ­re pozwo­lą mówić o śmier­ci i smut­ku bez pato­su. Mło­da autor­ka po gło­śnym debiu­cie tomem Po sobie, nagro­dzo­nym Wro­cław­ską Nagro­dą Poetyc­ką „Sile­sius”, nagro­dą Pol­skie­go Towa­rzy­stwa Wydaw­ców Ksią­żek oraz nagro­dą „Gaze­ty Wybor­czej” wAR­To, powra­ca – poezją sku­pio­ną i intym­ną.

Szy­cho­wiak zabie­ra czy­tel­ni­ka do świa­ta, w któ­rym jest miej­sce na reflek­sję o prze­mi­ja­niu, śmier­ci i utra­cie. Jest czas na łzy, na pogo­dze­nie się z nie­uchron­nym, na bycie w samot­no­ści ze swo­imi myśla­mi. W tym świe­cie nikt nie czu­je się dobrze, bo te wier­sze draż­nią, pro­wo­ku­ją, jątrzą, przy­wo­łu­ją nie­mi­łe wspo­mnie­nia. Nie­bez­pie­czeń­stwo, o któ­rym wspo­mi­na poet­ka, czy­ha nie tyl­ko na jej boha­ter­kę, ale przede wszyst­kim na czy­tel­ni­ka. To furt­ka do emo­cji, na któ­re na co dzień sobie nie pozwa­la­my, któ­re grze­bie­my na dnie naszej pamię­ci. Zmo­ry, dybu­ki, sen­ne kosz­ma­ry powra­ca­ją wte­dy, gdy wca­le się ich nie spo­dzie­wa­my. Julia Szy­cho­wiak nie boi się ich. Wycią­ga je na świa­tło dzien­ne, oglą­da pod lupą, ana­li­zu­je łagod­nie, czu­le, ale z dystan­sem. Ból mat­ki po utra­cie dziec­ka „spa­ko­wa­ne­go do skrzy­nek”, tęsk­no­ta za doty­kiem bli­skie­go męż­czy­zny, wypa­da­ją­ce wło­sy kobie­ty, któ­ra być może już odcho­dzi, irra­cjo­nal­ny lęk o kogoś bli­skie­go – te obra­zy kon­se­kwent­nie przy­po­mi­na­ją o tym, że ból, śmierć i miłość są nie­roz­łącz­ne.

Boha­ter­ka wier­szy wyda­je się pozba­wio­na nadziei, bo nawet szczę­ście jest dla niej absur­dal­ne, chwi­lo­we, nie­praw­do­po­dob­ne: „Było przed chwilą,/ jak krze­sło w rze­ce”. Tak­że wol­ność jest dla niej ułu­dą: zamknię­tym, roz­cię­tym wino­ro­ślą bal­ko­nem. Nawet gdy wresz­cie tra­fi do nie­ba, to tyl­ko po to, „by poznać z kim zosta­li­śmy pomy­le­ni”. Spo­kój przy­no­si jej woda – obraz spo­koj­ne­go morza, topiel­cza toń, któ­ra para­dok­sal­nie mogła­by być miej­scem do popeł­nie­nia samo­bój­stwa. Prze­cież tam nie­wie­le sły­chać, nie­wie­le widać, a stan nie­waż­ko­ści daje spo­kój. Cięż­ko odciąć się od tych dusz­nych myśli, duszą­cych obra­zów – kołu­ją w gło­wie, wra­ca­ją jesz­cze bar­dziej inten­syw­ne i prze­ra­ża­ją­ce. Boha­ter­ka ucie­ka w głąb sie­bie i tam odnaj­du­je oca­le­nie, czy­jąś obec­ność nada­ją­cą sens jej ist­nie­niu.

Dłu­go oswa­ja­łam się z tym tomem. Wiwi­sek­cja, któ­rej w chi­rur­gicz­nych ręka­wicz­kach doko­nu­je na swo­jej boha­ter­ce Szy­cho­wiak, i mnie nie omi­nę­ła. Nie da się tych wier­szy czy­tać bez­na­mięt­nie, one prę­dzej czy póź­niej dotkną, zakłu­ją. Są i takie, któ­rych w tej chwi­li nie potra­fię prze­nik­nąć, zupeł­nie obce, mówią­ce o rze­czach, któ­rych nie znam – może do prze­czy­ta­nia póź­niej, na inny czas.

Wspól­ny język, dru­ga książ­ka poetyc­ka Julii Szy­cho­wiak, jest bole­śnie oso­bi­sta. W kon­se­kwent­nie spój­ny spo­sób, podob­nie jak w debiu­tanc­kim tomie, poet­ka kreu­je świat smut­ny, ale nie­po­zba­wio­ny nadziei. W poprzed­nim tomie o uczu­ciach mówi­ła nie­do­po­wie­dze­nia­mi, intym­nie, tajem­ni­czo, szep­ta­ła zza con­ra­dow­skiej smu­gi cie­nia. Nic nie było oczy­wi­ste. Teraz też tak robi, ale moc­niej. Krót­kie i zwię­złe w for­mie wier­sze, choć mówią nie­raz o spra­wach trud­nych, pozba­wio­ne są pato­su. Brzmią natu­ral­nie i szcze­rze, zaska­ku­ją doj­rza­ło­ścią. Oswa­ja­nie smut­ku, łagod­na melan­cho­lia, zgo­da na kolej rze­czy to język tej poezji.

Szy­cho­wiak przy­ku­wa uwa­gę ory­gi­nal­ny­mi meta­fo­ra­mi. Zbie­ra sło­wa, by utkać z nich kunsz­tow­ną mate­rię. Jest tu prze­strzeń, oddech i chwi­la, by zasta­no­wić się nad zna­cze­niem każ­de­go sło­wa z osob­na i w kon­se­kwen­cji uło­żyć z nich nie­oczy­wi­sty, ale nowy obraz. Nie ma tu nad­pro­duk­cji słów, prze­ga­da­nia, ozdob­ni­ków. Języ­ko­wa asce­za oka­zu­je się być ide­al­nym środ­kiem słu­żą­cym do mówie­nia o tym, co prze­mi­ja. I choć ból pozo­sta­je, to być może Julia Szy­cho­wiak zna­la­zła – jak zapo­wia­da tytuł tomu – Wspól­ny język, by cicho i z tak­tem, bez tanich emo­cji oswo­ić śmierć. Podo­ba mi się brzmie­nie tego języ­ka, choć nie rozu­miem wszyst­kich słów.


Tekst uka­zał się po raz pierw­szy w „Gaze­cie Wybor­czej”. Dzię­ku­je­my redak­cji oraz autor­ce za zgo­dę na prze­druk.

Powiązania

[Weszłam pod wodę żeby myśleli że tonę]

dzwieki / RECYTACJE Julia Szychowiak

Wiersz z tomu Wspól­ny język, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Jestem, język, poems” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

[Morze było spokojne jakby przed zaśnięciem]

dzwieki / RECYTACJE Julia Szychowiak

Wiersz z tomu Wspól­ny język, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Jestem, język, poems” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

[Dziewczynko wykradli mi ciebie]

dzwieki / RECYTACJE Julia Szychowiak

Wiersz z tomu Wspól­ny język, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Jestem, język, poems” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

Być w idiomie

recenzje / ESEJE Michał Płaczek

Recen­zja Micha­ła Płacz­ka z książ­ki Wspól­ny język Julii Szy­cho­wiak.

Więcej

Nie wszystek umrę

recenzje / ESEJE Lucyna Marzec

Recen­zja Lucy­ny Marzec z książ­ki Wspól­ny język Julii Szy­cho­wiak.

Więcej