Połów 2008
dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Sławomira Elsnera, Kornelii Pieli, Rafała Praszczałka i Rafała Skoniecznego podczas Portu Wrocław 2008.
WięcejAutorski komentarz Rafała Praszczałka do wierszy z książki Zakłócenie korespondencji.
nic, już nic ponadto. A jeśli jednak coś, to tylko rozsypane kroki po schodach
W dół, gdzie poręcz bez końca daje podstawę dłoni,
I wertują się daty, szumią kartki niezapisanych notatników, wolne
Miejsca po widokach przepuszczonych między spojrzeniami;
Jak choćby – marszcząca się z roku na rok pościel. Plus te dwie, trzy
Ścieżki więdnącej w ciele nikotyny. (Uważaj to niezdrowe.)
Coś jeszcze? Jakaś scena, w której powiewne dessous sezonów
Słania się łagodnie rozdmuchane wśród traw,
A światła i kobiece śmiechy miękko opadają jak ćmy i toną
W oceanach czerwca. (Nocne niebo daleko w pamięci.)
I potem nagle obraz, jakbyś w połowie drogi zawrócił. Oderwał
Język od rzeczy, rękę od balustrady, odwrócił się i ruszył
Schodami wzwyż (kierunek, w którym nigdy nie zabraknie stopni).
Jeżeli przedtem jeszcze coś, to teraz już tym bardziej nic.
Ktoś później zejdzie tą samą drogą i zatrzepoce.
Pozbiera Twoje rozrzucone kroki,
Złoży je w kostkę i podpisze się w odpowiednim polu.
Ktoś wystawi kwit. Ktoś inny
Odwoła wszystko,
O czym myślałeś – w tak zwanym – międzyczasie.
Obserwując liczne filmy, w których rozzłoszczeni mężczyźni schodzą po schodach (kamera z góry) lubiłem fantazjować o tym, jakby to było, gdyby zamiast na ulicę (zazwyczaj plan ogólny, a w filmach europejskich amerykański) schodzili dalej i dalej, i dalej, i już nigdzie by nie wyszli, tylko szliby w dół, aż do końca, a kamera zanurzałaby się w ciemność, póki znudzona publika (to mogłoby trwać kilka godzin, publika w planie ogólnym) nie wyszłaby z kina na ulicę, albo nieopatrznie ustawiła się na ruchomych schodach napędzających się pod kątem czterdziestu pięciu stopni w dół, w dół, publika pikuje, w pustej sali projektor wyświetla ciemność w ciemność, po seansie ktoś zgasi resztę świateł. Już.
1
Czyjeś sprawy pauzują na ławce rezerwowych: bez zaskoczeń,
Bo od dawna wiadomo było, że szlak prowadził w inny język,
A plastry stopni w spiralnej klatce powtarzały muszlę. Jak zawsze
Przez cały sezon obowiązuje całkowite zaciemnienie, szyk przestawny.
Miasto zakłada maskę zbombardowanych. To dlatego jest tak duszno,
A przecież umawialiśmy się inaczej i mieliśmy łzy w ustach, gdy padało z nich tak.
Chodź. Teraz nasza kolej. To się dzieje bardzo szybko.
Zamknij oczy, deszcz, z twojego najlepszego lata pada wciąż
W zaułku, do którego nie ma wstępu nikt. Tylko pies
Oszczekuje go jak oszalały ktoś, kto czekał tu przez cały czas.
2
Wieczorem, kiedy nas nie ma w ciałach i ciała leżą zmięte
Jak zdjęte ubrania, podczas gdy my wyszliśmy na spacer
Odświętni i wymuskani, albo wydaje nam się, że gramy sobą
Przy otwartym oknie, wtedy właśnie napływają do nas
Słowa z odległych miejsc. (Fruwające skrawki w ślimakowej klatce.)
Powiedziałaś kiedyś: – Popatrz na te słowa. Wpadają tu
I od razu tracą wysokość. Mają skrzydła z metalu, czy co?
– Z żyletek – nigdy nie odpowiedziałem prawdy.
(Oczywiście nasze sprytne gadżety przetopią niejasności w hymn
I potem, w powrotnej drodze, będziemy mogli pulsować nim umownie,
Pod arkadami, w porach zgoła niewidocznych okiem,
Podśpiewując piosenkę, którą rozpuszcza się po limfie jak mak.)
3
W drodze na stadion (tam się spotkamy, mała) szczekaczki
Powtarzają trzaski ze snów, ciemne wróżby spod poduszki.
Ile to razy budziłaś się z okruchami chińskiego ciastka pod powiekami?
Pewnej nocy dostałem kablogram – dostarczono podczas fazy REM:
– Na końcu drogi są tylko miasta mówiące zimnymi narzeczami.
Jest autostrada i krach. I są rozgrzane blachy
W piekarniku audi, i nagle Ty sam – czarna szynka,
Którą ostrożnie zawijają w folię i wiozą cienkim mostem,
W las przedmiotów głuchych jak pień.
4
Kobieta siedzi dwa miejsca po lewej, rząd przede mną,
A ja myślę o niej pożyczonymi myślami. Chcę jej syknąć:
- Widzisz, [tu wstaw jej imię] czasem jest tak, że
Czyjeś sprawy zrzucają przepoconą koszulkę i ruszają
W stronę jesieni, bo październik i listopad to dwie komory
Wielkiej szatni. Czy wiesz, że takie zwroty należy
Przyjmować bez zaskoczeń? Jest w nich ulga i słodycz,
A hotelarze i spedytorzy ocierają pot z czoła
I jest miło, aż chciałoby się śpiewać, aż
Do skutku, jeśli upatrywać w śpiewie przyczyn.
5
Niestetyż, zmierzch nad stadionem i cisza -
Część hymnu, w której drużyny, ławki i publika
Oraz myśli – wszystko to tępo wsiąka w cień.
Tym razem zacznijmy od f, bardzo proszę
Altogether, holding hands -
Oczywiście zobaczyłem plakat reklamujący koncert. Potem było skojarzenie arkadyjskie. Potem szukałem sytuacji, w której można bezkarnie połączyć arkadię ze stadionem (koncert miał być na stadionie) i z jakimś stadium, końcem procesu istotnym dla podmiotu lirycznego. Lubię ten tekst. Napisana potem „Międzykontynentalna” jest właściwie rozbudowanym wątkiem ze „Stadium arcadium”, dlatego te dwa wiersze lubią chodzić razem. I chodzą.
Urodzony w 1980 roku. Prozaik, poeta. Absolwent Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Mieszka w Warszawie.
Zapis całego spotkania autorskiego z udziałem Sławomira Elsnera, Kornelii Pieli, Rafała Praszczałka i Rafała Skoniecznego podczas Portu Wrocław 2008.
WięcejGłos Rafała Praszczałka w debacie „Co nam po klasykach? Larkin, Roussel, Stevens – czyli kanonizowanie”.
WięcejKomentarze Grzegorza Jankowicza, Grzegorza Czekańskiego, Justyny Sobolewskiej oraz Rafała Praszczałka.
WięcejKomentarze Kamila Zająca oraz Adama Zdrodowskiego.
WięcejKomentarze Kamila Zająca oraz Adama Zdrodowskiego.
Więcej