
Oclone przyjemności
dzwieki / WYDARZENIA Bogusław Kierc Krzysztof Jaworski Tadeusz PióroZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Krzysztofa Jaworskiego, Bogusława Kierca i Tadeusza Pióry podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejAutorski komentarz Bogusława Kierca do wiersza z książki Rtęć, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 19 sierpnia 2010 roku.
Henrykowi Berezie
W dobrych zawodach wystąpiłem
(2Tm 4,7)
Ten mi się śnił: ten ja – ten tamten
smarkaty w majtkach; nie miałem odwagi
zobaczyć więcej, chociaż sam te
majtki zsuwałem z siebie (z niego?), nagi,
stałem przed sobą – nie przed lustra
taflą ni widmem, lecz smarkacz przed starym
prykiem i byłem jak nieustra-
szony, zmuszony uznać taki zarys
siebie – za siebie, pantokrator
sądzący niedouczonego
magistra vitae, który na tor
ślepy przestawił swoje ego,
by się nie ścigać, lecz ścibolić
wizgi w formule jeden (w tych zawodach,
o których – Paweł), a to boli
jak kamień w nerkach. Ale lauru szkoda.
To się dobrze zaczyna. Jak się posłucha, to widać, że ten, który się śnił, to jakiś jatentamten. I ma to muzyczkę: ten-misięśnił – ten-ja-tentamten. A więc przyśnił mi się jatentamten; dziw- na (smarkata) postać, której nie potrafię się wyprzeć, gdy ona wtapia się w moją (naszą?) tożsamość i jeszcze bezczelnie (bezwstydnie) zdejmuje przede mną majtki. Przede mną? Przed jakim mną? Przed starym prykiem? To co z tą tożsamością? Ale to przecież ja te majtki zsuwam z siebie (z niego?). Nie w pornografii rzecz.
Moje poczucie (w teraźniejszym czasie konstatowania – pisania? – wiersza), moje poczucie tożsamości zdaje się umieszczać w smarkaczu „bardziej” niż w starcu, choć właśnie to ten pryk ma siebie za nieustra (komputer poprawia mi to słowo na nieostra – i tak wyjawia sens tego nieostrego, niewyraźnego) szonego, zmuszonego (przez siebie samego?) uznać taki zarys siebie za siebie. Czyli pryk uznaje smarkacza za siebie? Nie. Tą sobością czy siebiością jest podwójność śniącego: jatentamten. Wyraźniej widać nagiego pantokratora-chłopczyka; trochę takiego jak na rysunku Tadeusza Boruty (reprodukowanego na okładce Cła).
Widać, nie znaczy, że ja go widzę. Bo widzę tak, żeby nie zobaczyć i patrzę tak, żeby nie zobaczywszy widzieć wszystko. Moment, kiedy monstrum staje się monstrancją. Emanacją tego świętego, które mnie sądzi. Nagie ja. Tak się kiedyś mówiło. Teraz mnie śmieszy. Ale w tym śnie nie było ani śmiesznie, ani frywolnie. Było trochę tak, jak w pierwszym ujrzeniu własnej nagości w lustrze: podniecająco poważnie, uroczyście błogo… No, nie będę się po- woływał na Mistrza Eckharta – cóż, kiedy właśnie to jego spotkanie z nagim chłopcem, który nie chciał żadnego ubrania, bo – ubrany – przestałby być królem królestwa, które jest w niebie; w niebie, które jest w sercu – to spotkanie nasyca moją pamięć tak mocno jak intensywne sny i jawne fakty przeszłości. Ach, nie żebym się podszywał, żebym tam- tego podszywał pod Nagiego Chłopca, bo niby jak by to miało się stać przez zsuwanie majtek, nie – to tylko prowokowanie niesamowitości uzmysławiającej coś zbliżonego do tamtego przeżycia, zbliżonego jak rym. Wtedy jatentamten jest mną spoza mnie. Osądzają- cym moją niewyraźność, nieostrość.
A powtarzam za świętym Pawłem, że „w dobrych zawodach wystąpiłem”. Tak, ale na śle- pym torze. Formuła jeden, w której występuję, gwarantuje mi anachroniczną odrębność, oryginalność dziwaka i (złudną) satysfakcję, że jestem taki jeden. Jatentamten. Nie ten, którym mogłem był i mógłbym być. Gdyby nie fakt, że jestem także komediantem – jatentamtem – i trudno poważnie traktować moją kamicę nerkową. (Kiedy miałem pierwszy atak w życiu, śmiałem się w okropnym bólu z tego, że nie jestem w stanie się wyprostować).
Poeta, aktor, reżyser, pedagog. Edytor utworów Rafała Wojaczka, dramaturg. Mieszka we Wrocławiu.