Kardonia i Faber to najnowszy tom Łukasza Jarosza (rocznik 1978), którego talent w ostatnim czasie coraz częściej jest słusznie doceniany, by wymienić tylko Nagrodę im. Wisławy Szymborskiej i nominację do Nike. Tym razem czymś, co spaja te wiersze, jest niestety śmierć, wszelkie możliwe warianty utraty i refleksja nad tym, czy sztuka może pomóc pogodzić się z czymś, co wydaje się niewybaczalne.
W Kardonii i Faberze ten niesłychanie utalentowany poeta zastanawia się, w jakiej relacji do pamięci sytuuje się dusza człowieka, która w bardzo melancholijny sposób łączy swe kolejne „utraty”, czyli śmierć bliskich sobie osób, z współtworzącymi rzeczywistość przedmiotami, mającymi na celu zaświadczać o mijającym czasie i transformującej się wokół nas przestrzeni. Wobec tych zjawisk piękno reprezentowane jest jako coś, co samo decyduje o swojej intensywności i umiejscowieniu, stąd Łukaszowi Jaroszowi tak subtelnie udaje się przechodzić od mówienia o destrukcji – ściśle powiązanej z kryzysem wartości, zainicjowanym przez idee, które miały jakąkolwiek styczność ze śmiercią – do uczuć, które są potencjalnie zdolne do zupełnego przekształcenia oglądu świata u człowieka nimi owładniętego. Z tych powodów elementy, których celem istnienia w tym tomie jest współtworzenie niezwykle interesująco wybrakowanych obrazów, są ze sobą zupełnie niepowiązane i na tyle odnoszą się do różnych kategorii poznawczych, że każdy czytelnik Kardonii i Fabera siłą rzeczy w trakcie lektury będzie zmuszony do „przepracowywania” swoich doświadczeń utraty, choć, co ciekawe, decydentem w tej materii nie jest sam zainteresowany, lecz nieokreślony byt, którego istotę podmioty tych wierszy nieprzerwanie pragną na trwałe uchwycić, bo to właśnie on ma największy wpływ na to, kto w danej chwili będzie zmuszony porzucić ten wymiar i skazać najbliższe sobie osoby na rozpacz. Nie zmienia to jednak faktu, że wanitatywność i cykliczność istnienia, czyli tematy we współczesnej polskiej poezji najczęściej występujące w duecie, pojawiają się tu tylko w kontekście śmierci, gdyż Łukasz Jarosz jest na tyle wrażliwy, że jego percepcja chwyta dosłownie wszystko, co właśnie odchodzi, a co warto byłoby zachować przez wzgląd na jego piękno lub przywiązanie jakiejś istoty do niego. Choć nie brakuje tu tak konwencjonalnych, lecz niemożliwych do pominięcia konkluzji jak te, zgodnie z którymi po utracie nic nie będzie już takie samo, jak przed nią, to Kardonia i Faber do tej materii dołącza bardzo istotne uzupełnienie, dotąd zupełnie przez twórców niedostrzegane, jak konflikty estetyczno-moralne, u których fundamentów tkwią zawsze pomysły o włączeniu w jakiekolwiek formy ekspresywności pojęć oscylujących wokół kwestii braku jakiegokolwiek uzasadnienia dla trwałości w świecie.
Oprócz tego wszystkiego Łukasz Jarosz w najnowszym tomie swojego autorstwa udowadnia, że człowiek ze swej natury najbardziej pożąda detali, wokół których – w trakcie kolejnych doświadczeń „formujących” dla swej osobowości – będzie mógł umiejscowić wszelkie niezbędne dla siebie mechanizmy oceny swych indywidualnych uwarunkowań. Zdaniem tego poety istnieje tu jednak pewien kluczowy problem, a mianowicie fakt, że żaden spośród owych detali nie jest na tyle odległy od innych, aby można było w niedalekiej przyszłości pozbawić go wyjątkowości i otworzyć na indywidualność człowieka poszukującego harmonii. Dlatego w Kardonii i Faberze poszczególne warstwy pojmowania na tyle zachodzą na siebie, że wydaje się wręcz niemożliwością, aby któryś z czytelników nie uzmysłowił sobie, że celem tego rodzaju refleksji poetyckich nie jest skuteczne odseparowanie się od uczuć tylko wtedy, gdy się w nich bezwzględnie ktoś zanurzy i przez wzgląd na uzyskaną w trakcie tego samoświadomość zostanie owładnięty przez rozpacz. Dla tego poety bowiem o wiele bliższy jest tego rodzaju ciąg przyczynowo-skutkowy: rozdarcie – przeformułowanie – zrozumienie – pełnia. Do podobnych wniosków można dojść, gdy zastanowimy się nad możliwością urzeczywistnienia jednowymiarowości cierpienia, o którym mowa jest w tym tomie. Rzecz jasna jest to zupełnie niemożliwe, by coś takiego miało w rzeczywistości miejsce, ponieważ – jak stwierdza poeta – zbyt wielką nienawiścią darzymy dany nam niegdyś świat, by on nie zechciał się w najtrudniejszych dla nas momentach „zemścić” upodobnieniem kultu podobieństwa i szczęścia do klęski człowieczeństwa. Zgodnie z wizją poezji, jaka została nam tutaj zaprezentowana, wszystko ma swoje „sedno”, gdyż w przeciwnym razie po prostu nie mogłoby istnieć. Dopiero zaś wokół niego, wokół tej nadrzędnej zasady istnienia, sytuują się nadbudowane przez nas interpretacje, dlatego to, co nas otacza, jest z reguły nieuporządkowaną strukturą o, można by rzec, postrzępionych krawędziach i zupełnie iluzorycznych przejawach, co ujawnia niepokojące współzależności – rozwój jest w rzeczywistości upadkiem, industrializm kultem bezosobowości, a to wszystko dąży do tego, aby od tego, co najważniejsze, czyli od odchodzących w bezpowrotne zapomnienie idei, odwrócić naszą uwagę i skierować ją na efekty urealniania złudzeń.
Podmioty tych wierszy są w pełni świadome, że każda śmierć jest inna, lecz sposoby radzenia sobie z nią i innymi formami utraty dla każdego, bez względu na czas i miejsce, są takie same. Zawsze ośrodkiem tego wszystkiego muszą być słowa, niekiedy przybierające formę symbolicznego obrazu lub wiele wyjaśniającej metafory, których zadaniem jest uchwycenie „odłamków” utraconej właśnie rzeczywistości i oswojenie się z nimi, co nierzadko determinuje fakt, że człowiek nie jest świadom, czego tak naprawdę jest świadkiem, bo świat zasłania mu prawdziwe oblicze zdarzeń właśnie mających wpływ na jego egzystencję. Stąd poeta w Kardonii i Faberze udowadnia, że przyczyn nie można szukać w skutkach, lecz w tym, jaki to my mamy stosunek do tego, co się stało, choć to wszystko razem wzięte i tak nie zapewni jakiegokolwiek zrozumienia, gdyż życie implikuje możliwość natrafienia na coś, co ma zamanifestować niepewność przystawalności do siebie różnych sfer percypowania świata, jak czytamy w „Przypływie”:
Przepisać siebie, wypisać to ze środka.
Zostać poza tym, jak w izolatce, samotnym
i z książką, której nie chce się czytać.
Między platanami w śniegu i mgle odnaleźć
tamten pomnik – fortepian bez pianisty.
Pomimo tego, że w „Kardonii i Faberze” naczelne miejsce zajmują rozważania nad najbrutalniejszymi wariantami utraty, nie brakuje tu także prób odnalezienia jakiegokolwiek pierwiastka sensu w procesie ciągłego odradzania się materii w świecie. Dlaczego coś decyduje się zainicjować proces istnienia, choć jest pewne, iż w konkretnym momencie zostanie on brutalnie przerwany? I dlaczego to właśnie człowiek w głównej mierze, w przeciwieństwie do innych stworzeń, musi kultywować pamięć o tym, co przeszłe? Poeta z oczywistych względów nie podaje tutaj odpowiedzi na te pytania, nawet wprost ich nie artykułuje, lecz jasne jest, że z jego perspektywy trwałość poezji, jej antyanachroniczność i swego rodzaju „wieczność” opierają się na fakcie poszukiwania odpowiedzi na te same fundamentalne pytania, które przez wieki przybierały i będą przybierać różne formy, jednak w gruncie rzeczy będą dotyczyć tego samego – miejsca człowieka we wszechświecie. I tu Kardonia i Faber przynosi bardzo frapującą innowację, a mianowicie w obrazach kształtujących każdy z wierszy składających się na ten tom na jakimś poziomie interpretacji i obserwacji ukryty jest opis procesu ewolucji ingenium – geniuszu, który za tym wszystkim stoi, demiurga, który za nic nie chce się ujawnić, zaś celem artystów jest podążanie za nim w jak najmniejszej odległości z równoczesną świadomością, że pożądanego celu nigdy nie będzie im dane osiągnąć. Dlatego o klasie tych wierszy, o ich istotności we współczesnej polskiej poezji, świadczy fakt, iż ten poeta w taki sposób konstruuje swe utwory, że są one jak najbardziej otwarte na wszelkie możliwości wyrazu, jakie oferowane są przez narzędzia, jakimi dysponuje nasz umysł, czego bezpośrednią konsekwencją jest poszukiwanie prawdy we wszystkim, co nurtuje człowieka swą tajemniczością, która najczęściej tylko na pozór wydaje się czymś niemożliwym do wytłumaczenia lub zrozumiałym przez pryzmat zasad organizujących funkcjonowanie przestrzeni.
Odnotowane powyżej zjawiska w trakcie kolejnej lektury Kardonii i Fabera, gdy jest się już ich w pełni świadomym, uwidaczniają kolejny interesujący wymiar „utrat” będących przedmiotem refleksji Łukasza Jarosza. Okazuje się bowiem, że dla tego poety, w świetle przeróżnych doświadczeń życiowych, istotna jest również kwestia pewności co do tego, czy ogarniający wszystko imperatyw rozkładu jest naprawdę rzeczywisty, czy może stanowi tylko wytwór naszej wyobraźni i wystarczy tylko czegoś dotknąć, by już być pewnym, że świat nie tylko przypomina idyllę, lecz rzeczywiście nią jest. Podobnie rzecz się ma z kategorią normalności, choć podmioty tych wierszy zdają się w ogóle podważać racjonalność tego rodzaju rozróżnień, to wyraźnie widoczny jest tutaj postulat rozszerzenia swojej percepcji na przeróżne odmienności, stąd pojawia się tu hipoteza, zgodnie z którą ten, który uznany jest za nienormalnego i szalonego, najczęściej ma dostęp do bardziej nieskazitelnej prawdy, w odróżnieniu od tej dostępnej ogółowi, nade wszystko pragnącemu odseparować się od „dziwności”.
Choć wszystko w „Kardonii i Faberze” owładnięte jest przez intymność, to każdy czytelnik tego tomu może przejrzeć się w nim jak w lustrze i wręcz zobaczyć obok siebie bratnią duszę. Obcując z tymi miniaturami, które przedstawiają triumf czasu nad człowiekiem i wszystko to, co nieokreślone i z gracją wymykające się optyce poezji, można uzyskać tak rzadkie w obecnym czasie wrażenie patrzenia na swoje doświadczenia z zupełnie odmiennej perspektywy, czego konsekwencją jest usilne poszukiwanie odpowiedzi na tego rodzaju pytania: Czy świat rzeczywiście pozostaje w stanie równowagi, czy chwieje się w posadach? Czy można rozmawiać z tym, co jest wymyślone? Oprócz tego warto koniecznie zwrócić uwagę na to, że niniejszym tomem Łukasz Jarosz wprowadza do polskiej poezji dwa niezbędne już dziś dopełnienia. Pierwszym z nich jest mówienie z otwartością o chwilach, z którymi nie można się po prostu „uporać”, jeżeli są one momentami, kiedy nie jest się sobą w pełni i kiedy otwiera się na inne sfery pojmowania, bo jest to osiągalne tylko w miłości, zaś człowiek może kochać tylko z myślą o nieskończoności i losie domagającym się zakończenia. Drugim zaś jest zastanawianie się nad tym, czy możliwe jest uzyskanie trwałej równowagi w poezji oscylującej pomiędzy estetyką końca i etyką momentu, w których z taką samą intensywnością śmierć pod żadnym pozorem nie pozwala człowiekowi odnaleźć siebie i pobudza pamięć do wskrzeszenia tego, co na zawsze utracone.
Recenzja ukazała się na stronie Biblioteka Młodego Człowieka. Dziękujemy Autorowi za zgodę na przedruk.