Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wypada zaczynać od stwierdzenia, którego przesadę przyćmiewa jedynie jego banalność, ale jestem zwolennikiem przekonania, że wyznanie niewyjawione dusi i wciąga niczym irlandzkie bagno. A zatem: gdyby nie przekłady Piotra Sommera, Seamus Heaney by nie istniał.
Nie istniałby dla mnie, dla czytelnika. Kilka wierszy Heaneya w przekładzie Sommera po raz pierwszy miałem okazję przeczytać w Antologii nowej poezji brytyjskiej (1983), a po raz pierwszy usłyszałem więcej podczas wieczoru irlandzkiego na Festiwalu Fort Legnica w 1998 roku. Sam wieczór mocno utkwił mi w pamięci. Przypominam sobie Ciarána Carsona grającego na fujarce, długo- i siwobrodego Michaela Lonleya, samego Heaneya zaś sobie nie przypominam, bo niestety do Fortu nie przybył, za to jego wiersze czytane właśnie przez Piotra Sommera zrobiły na mnie wielkie wrażenie. „Dobra, mocna kawa z kropelką – po Noblu” – tak o utworach z wydanej wtedy książki Kolejowe dzieci napisał Andrzej Sosnowski.
Nowe wydanie zbioru pod tym samym tytułem burzy mój dotychczasowy odbiór tej poezji, wprowadza niepewność i pewnego rodzaju zawstydzenie. Czytałem co prawda Heaneya i później, w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka (44 wiersze, Światło elektryczne, Ciągnąc dalej), ale wersje poznane jako pierwsze stały się też dla mnie kanoniczne, ważniejsze niż oryginały, z których niewiele rozumiałem naonczas. Trzeba było i chciało się im zawierzyć. Nie chodzi już nawet o to, że jeden z moich ulubionych wierszy, czyli „Śmierć naturalisty” („Death of a Naturalist”), jest w nowym przekładzie „Śmiercią przyrodnika”, co przyjmuję ze zrozumieniem, a jednocześnie żałobnym smutkiem po utraconym przyzwyczajeniu. Piotr Sommer nie tylko wyszlifował teksty, ale też w niebywale zajmującym posłowiu „Co ciekawiło mnie u Seamusa Heaneya, kiedy zaczynałem go tłumaczyć” zwierzył się nie tylko z kilku problemów warsztatowych, a także – choć nie wprost – problemu najważniejszego. Po co w ogóle tłumaczyć, po co czytać akurat tego poetę? Esej odkrywa też mechanizm kształtowania się podwójnej legendy – tej wielkiej, pisarza światowego, noblisty, spadkobiercy tradycji wyrosłej z Roberta Frosta, Patricka Kavanagha i Edwarda Thomasa. A także tej mniejszej, poety przyswajanego innemu językowi, wprowadzanemu poprzez utwory i komentarze.
Przyznam, że Heaney kojarzył mi się dotąd przede wszystkim z mitologią bagien. Wokół tego motywu wydają się koncentrować utwory pochodzące z różnych tomów. Poeta w ten sposób nie tylko odwołuje się do tradycji, odkrywa ją – bagno jest łącznikiem z przeszłością. Ale ta przeszłość ujawnia często prawdę okrutną, jak choćby przykłady rytualnych mordów (z tomu 44 wiersze). Od tomu Północ (1975) ten motyw nieustannie przywoływany i obdarzany coraz bogatszą symboliką wydawał mi się, a przede mną autorom wielu omówień, najważniejszy. Jak pokazuje Piotr Sommer, sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. W tym miejscu jednak odsyłam do eseju, tu przytaczam zaś fragment wiersza („Człowiek z Grauballe”): „Jak gdyby był oblany / smołą, leży / na poduszce z torfu / i jakby wypłakuje / czarną rzekę samego siebie. / Jego ziarniste przeguby / są jak dąb bagienny, / gałka pięty / jak bazaltowe jajo”.
Na charakter polskiej legendy autora Kolejowych dzieci Piotr Sommer miał wpływ, który trudno przecenić – myślę sobie, po czym czytam takie zdanie: „wczesnego Heaneya, w większym stopniu niż jego kolegów, tłumaczyłem bodaj po to, żeby go polszczyzną ‘sprawdzić’, w większym też stopniu traktując go jako ćwiczenie przekładowe”. Sommer otwarcie przyznaje, że za najwybitniejszego poetę pokolenia uważał Dereka Mahona, natomiast co do Heaneya i jego głośnych wierszy z dwóch pierwszych książek miał wątpliwości, których – jak pisze – „powodem był pewien rodzaj sentymentów, czy wręcz niejaki sentymentalizm i nadmierna […] deklaratywność”. Trzeba przypomnieć, że debiutancka Death of a Naturalist (1966) zaznała rozgłosu, była na Wyspach prawdziwym objawieniem i umieszczona została w nurcie poezji „pocieszycielskiej”. W wierszach z tego zbioru ujawniły się też elementy kontrastujące ze „wzorcem”, czyli przeczucie zagrożenia, brutalizacja metafor, militarna rekwizytornia jak w wierszu „Digging” („Kopać”) otwierającym tomik: „Pomiędzy kciukiem a wskazującym palcem / tkwi przysadziste pióro; jak spluwa w garści”. Nieufność mogą budzić oba oblicza tej poezji, zarówno sielskie, jak i zaangażowane, których połączenie przypomina przepis na to, w jaki sposób stać się autorem bardzo sławnym. Heaney jest Irlandczykiem, przedstawicielem i głosem „katolickiej mniejszości”, wychował się w kultywującej tradycję wiejskiej rodzinie, studiował w Belfaście – z jego pochodzeniem ten przepis musiał się sprawdzić.
Sam nie wiem dlaczego, ale dosyć naiwnie założyłem kiedyś, że skoro się tłumaczy jakiegoś poetę, to ma się do niego stosunek nieomal bezkrytyczny, bo zawsze pierwsze musi być urzeczenie. Powód zainteresowania Piotra Sommera tą twórczością był jednak nieco inny, prostszy. Była to chęć zweryfikowania kiełkującego mitu rosnącego w sławę poety oraz sprawdzenia siebie w roli tłumacza tych właśnie wierszy, miejscami niezrozumiałych, drżących od własnego brzmienia i wymykających się. Ćwiczenia przekładowe, dłubanina – nie brzmi to może zbyt dostojnie. Lektura samych wierszy w nowej aranżacji pokazuje, że warto do nich powrócić. Zdecydowanie się tłumaczowi sprawdziły.