recenzje / KOMENTARZE

Killer: maleńka improwizacja na klawiaturze albo próba niemal autorskiego posłowia

Andrij Lubka

Komentarz Andrija Lubki do książki Killer.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Tę książ­kę zaczął pisać mój pra­dzia­dek, kie­dy wyru­szył z rodzin­nej wsi Olesz­nyk (nosi­ła wów­czas węgier­ską nazwę Egres) na dru­gą woj­nę świa­to­wą. Jego żona, otarł­szy łzę, nasta­wi­ła na kuch­ni zupę dla ich dwa­na­ścior­ga dzie­ci. Zanim zupa zaki­pia­ła, pra­dzia­dek wró­cił już do domu. O takim trwa­ją­cym dru­gą woj­nę świa­to­wą spa­ce­rze dwo­ma uli­ca­mi chcia­łem napi­sać, gdy pierw­szy raz usły­sza­łem od rodzi­ny tę histo­rię. Wte­dy jesz­cze nie umia­łem pisać. Znam też inne histo­rie, o któ­rych nie chcia­ło­by się pisać, ale trze­ba: zaraz po obie­dzie, na któ­ry była ta gorą­ca i pach­ną­ca zupa, przy­szli po pra­dziad­ka woj­sko­wi komi­sa­rze i jed­nak zabra­li go na woj­nę. Już nie wró­cił. Nigdy. Pra­dzia­dek Wasyl zagi­nął bez wie­ści. Rodzi­na skła­nia się ku myśli, że został zabi­ty. Cza­sem, kie­dy jestem za gra­ni­cą, przy­glą­dam się ludziom – z nadzie­ją, że roz­po­znam zna­jo­me rysy. Bo prze­cież nie mógł tak po pro­stu umrzeć, nie pozo­sta­wiw­szy żad­ne­go zna­ku w twa­rzach wnu­ków i pra­wnu­ków, nie wysław­szy listu do mnie – naj­młod­szej gałąz­ki jego drze­wa gene­alo­gicz­ne­go. Coś mi w tej histo­rii nie gra. Choć­by to, że jako­by miał wal­czyć w Armii Czer­wo­nej, ale wów­czas na Zakar­pa­ciu jej jesz­cze nie było. Prze­padł bez śla­du i wal­czył nie wia­do­mo za kogo – cze­goś takie­go mój rodzo­ny pra­dzia­dek nie mógł mi zro­bić. Jed­nak być może to jest jego poda­ru­nek dla mnie, że sam mogę sobie wybrać dla nie­go armię i jego boha­ter­ską histo­rię. Wszyst­ko to mogę wymy­ślić i podać jako praw­dę. Tak z prze­ka­zów rodzin­nych rodzi się lite­ra­tu­ra. Więk­szość ludzi na pla­ne­cie Zie­mia wyli­zu­je opa­ko­wa­nia od lodów czy jogur­tu, zanim wyrzu­ci je na śmiet­nik. Mało kto co praw­da ma odwa­gę się do tego przy­znać, bo to wstyd, brak wycho­wa­nia, coś okrop­ne­go. Kie­dy u nas w domu koń­czył się cukier w cukier­nicz­ce, mój dzia­dek wle­wał do niej gorą­cą her­ba­tę, żeby roz­pu­ści­ły się słod­kie reszt­ki, któ­re pozo­sta­ły na jej ścian­kach. Oglą­da­łem to być może set­ki razy i już wte­dy wie­dzia­łem, że nie zbie­ram w swo­jej pamię­ci zwy­kłej kolek­cji wspo­mnień, a notu­ję cha­rak­te­ry i pod­świa­do­mie wie­rzy­łem, że wszyst­ko to mi się przy­da.

Dzię­ki przy­zwy­cza­je­niu moje­go dziad­ka jeden z boha­te­rów moje­go opo­wia­da­nia tak wła­śnie robi. Dziad­ku, Ste­fa­nie! Sły­szysz mnie tam w nie­bie? Dzię­ku­ję! Żeby napi­sać Kil­le­ra zmie­ni­łem się w obser­wa­to­ra, szpie­ga i pod­słu­chi­wa­cza. Kra­dłem ludziom sło­wa i gesty, budo­wa­łem postać z setek rze­czy­wi­stych ludzi. Pamię­tam, że w cza­sach, kie­dy Live Jour­nal cie­szył się taką maso­wą popu­lar­no­ścią, jak obec­nie Face­bo­ok, umie­ści­łem tam jeden wiersz. To dzia­ło się pod koniec sierp­nia, może nawet 31. Jeden z pierw­szych komen­ta­rzy brzmiał tak: „Od tego wier­sza zacznie się nam jesień”. Wsłu­chaj­cie się tyl­ko w to zda­nie! Zacznie się nam jesień – i jesień w ogó­le, i ta kon­kret­na jesień, i jesień życia, i wła­śnie od wier­sza, od tego wier­sza. Prze­czy­taw­szy to na ekra­nie, postu­ka­łem się pal­cem w czo­ło – co za roz­rzut­ność wsta­wiać takie wspa­nia­łe zda­nia w jakimś LJ?! Prze­chwy­ci­łem tę fra­zę i potem włą­czy­łem do jed­ne­go z tek­stów. Szu­ka­łem takich zdań i ludz­kich powie­dzeń w gęstwi­nie nasze­go świa­ta, zbie­ra­łem je, jak się zbie­ra grzy­by. Kie­dyś pew­na dziew­czy­na, chcąc zro­bić na mnie wra­że­nie, zapro­si­ła mnie, bym posłu­chał, jak gra na for­te­pia­nie. „A teraz będzie maleń­ka impro­wi­za­cja na for­te­pian” – mru­gnę­ła tajem­ni­czo. Zro­bi­ła na mnie wra­że­nie dopie­ro po grze i wca­le nie muzy­ką, jed­nak już w tam­tej chwi­li wie­dzia­łem, że jed­no z opo­wia­dań będzie nosi­ło tytuł „Maleń­ka impro­wi­za­cja na for­te­pian”. Bo lite­ra­tu­ra jest taką samą impro­wi­za­cją, tyl­ko na kla­wia­tu­rze kom­pu­te­ra. Zresz­tą cele tych impro­wi­za­cji tak­że są czę­sto podob­ne. Pisa­łem Kil­le­ra w cią­gu trzech lat, w trzech róż­nych kra­jach.

Dzię­ku­ję języ­ko­wi, chłod­nym bał­tyc­kim wia­trom, pocią­gom i samo­lo­tom, wszyst­kim przy­pad­ko­wym współ­to­wa­rzy­szom podró­ży, śnie­go­wi i nocy, her­ba­cie i rumo­wi w nie­od­po­wied­nich pro­por­cjach, dzię­ku­ję nie­bie­skim Che­ster­fiel­dom i czer­wo­nym Gau­lo­ise­som, dzię­ku­ję swo­je­mu kom­pu­te­ro­wi i jego deli­kat­nej kla­wia­tu­rze, dzię­ku­ję mej miło­ści i moim kochan­kom, dzię­ku­ję poran­kom, pta­kom i e‑mailom, kie­row­cy auto­bu­su do Koło­myi, muzy­ce, przy­ja­cio­łom, bez­na­dziej­nym kijow­skim popo­łu­dniom i gorą­ce­mu war­szaw­skie­mu latu, księ­gar­niom i laso­wi, natchnie­niu, wie­rze i chę­ci kon­ty­nu­acji. Pisząc tę książ­kę, trzy­ma­łem się tyl­ko jed­nej zasa­dy: nie pisać o sobie. Dla­te­go w Kil­le­rze jest jede­na­ście opo­wia­dań, bo dwu­na­stym jest moje wła­sne życie. Cdn…

Prze­ło­żył Boh­dan Zadu­ra

O autorze

Andrij Lubka

Urodzony w 1987 roku w Rydze. Ukraiński poeta i tłumacz. Autor tomów wierszy "Osiem miesięcy schizofrenii" (2007), "Terroryzm" (2008), "Czterdzieści baksów plus napiwek" (2012). Jako prozaik debiutował tomem opowiadań "Killer" (2012). Laureat literackiej nagrody „Debiut” (2007) i „Kijowskie laury” (2011). Był stypendystą kilku europejskich programów literackich (w tym dwukrotnie Gaude Polonia), uczestniczył w wielu ukraińskich i europejskich akcjach i festiwalach literackich. Ukończył szkołę wojskową w Mukaczowie i ukrainistykę na Narodowym Uniwersytecie w Użhorodzie. Obecnie studiuje bałkanistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszka w Warszawie.

Powiązania