recenzje / KOMENTARZE

Kindertotenlieder

Jacek Dehnel

Autorski komentarz Jacka Dehnela do wiersza „Kindertotenlieder”, towarzyszący premierze książki Rubryki strat i zysków, wydanej w Biurze Literackim 13 października 2011 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kindertotenlieder

I.

Musz­li gładź prze­zro­czy­sta słom­ki kora­li­ki
kru­che kon­struk­cje świa­tła – prze­śmiew­cy zwod­ni­czy!
Nie wstyd wam się obró­cić w kurz nad prze­wra­ca­ną
stro­ną książ­ki, w kukuł­kę, w ognik na pier­ście­niu -
– i nic aż po wiecz­ność?
W pier­si go nosi­łem
na nosi­dłach z cyn­fo­lii i puchu kró­li­ka.

Aż w głę­bo­ko­ści cia­ła, któ­rych nie prze­czu­łem,
spadł – mil­czą­cy, spadł – wiot­ki. Nosi­łem go w pier­si.

II.

To była

        bar­dzo

                mała śmierć
dla­te­go pra­wie jej nie zauwa­ży­li­śmy
tyl­ko kie­dy
przy­kła­da­jąc do czo­ła
roz­po­star­tą wstę­gę czar­nej koron­ki sze­ro­ką na dłoń
powie­dzia­łeś
nie ma słoń­ca i wody i ptac­twa wsze­la­kie­go
poją­łem że wraz z całą zie­mią
puści jeste­śmy i próż­ni i uno­si­my się nad woda­mi
w bez­kres w bez­kres

III.

Pokro­pił – wie­ko w zie­mię i zie­mia na wie­ko
liny okrzy­ki pia­sek na fał­dach atła­su
Czy jak ja sto­isz lek­ko, czy sto­isz tak lek­ko
bo zie­mia cie­bie wspie­ra i w koły­sce cza­su
koły­sze piesz­czo­tli­wie? Odgar­nij ze skro­ni
liść róży i pąk róży. Ja odgar­nę jaśmin
wyra­sta­ją­cy z bio­dra. Korę masz na dło­ni.

Dniem będzie­my mu mrocz­ni, a noca­mi – jaśni.

IV.

Patrz, jak idzie – po wzgó­rzach
ska­cząc idzie
– i my, po doli­nach

wiatr zawra­ca papie­ro­we samo­lo­ty
łabę­dzie i ani­jo­ły
ście­żek nie ma nie ma nie ma
nic na wzgó­rza nie wie­dzie
wiatr zawra­ca papie­ro­we samo­lo­ty
gło­sy zna­ki tajem­ne indiań­skie sygna­ły

a on nie patrzy, tyl­ko idzie, ska­cząc idzie po górach

V.

Gęste reli­kwie wło­sów prze­wią­za­ne wstąż­ką
bla­do­nie­bie­ską i inne zio­ła won­ne -
– obcię­te paznok­cie, węź­la­sty krysz­tał ser­ca
chry­zo­ele­fan­ty­nę skó­ry w cien­kich płat­kach
oczy
umie­ści­li­śmy w her­ba­riach naszych głów
nocą spać nam nie daje sze­lest kart
i odde­chów sze­lest któ­re wciąż no posłu­chaj
wciąż a tyle już cza­su – od kosmy­ków do ścię­gien
od warg do mał­żo­win wzno­szą się spo­koj­nie
spo­koj­nie spo­koj­nie spo­koj­nie się wzno­szą

War­sza­wa, marzec 2001


Rubry­ki strat i zysków gro­ma­dzą zarów­no te poema­ty, któ­re uwa­żam za klu­czo­we dla róż­nych eta­pów moje­go pisa­nia (i któ­re czę­sto udzie­la­ły swo­je­go tytu­łu kolej­nym tomi­kom), jak i te, któ­re sta­no­wią odprysk, świa­dec­two obra­nia i porzu­ce­nia (pyta­nie, czy na zawsze, jest otwar­te) tej czy innej ścież­ki poetyc­kiej. Tak jest w przy­pad­ku Kin­der­to­ten­lie­der.

Od począt­ku byłem poetą reto­rycz­nym: wie­rzę, być może naiw­nie, w moż­li­wość poro­zu­mie­nia mię­dzy poetą a czy­tel­ni­kim, w to, że wiersz słu­ży nie tyl­ko prze­ka­zo­wi pod­skór­ne­mu, intu­icyj­ne­mu, odczu­wa­ne­mu przez bebe­chy, ale i prze­ka­zo­wi inte­lek­tu­al­ne­mu. Że jest gło­sem zabra­nym w spra­wach mniej lub bar­dziej zasad­ni­czych. Stąd waż­na była dla mnie zawsze kate­go­ria zro­zu­mia­ło­ści (choć, oczy­wi­ście, nie ozna­cza ona, że czy­tel­ni­ko­wi nie sta­wia się wyma­gań, że mówi się do nie­go jak do nie­zbyt roz­gar­nię­te­go dziec­ka – zro­zu­mie­nie wier­sza bowiem może doko­nać się na roz­ma­itych pozio­mach, w zależ­no­ści od kom­pe­ten­cji dane­go czy­tel­ni­ka).

Aby doszło do zro­zu­mie­nia tego rodza­ju, przede wszyst­kim sam autor musi wie­dzieć, co chce prze­ka­zać. Tym­cza­sem nie wiem, o co do koń­ca cho­dzi w Kin­der­to­ten­lie­der. Ani kto mówi (ja? bez­oso­bo­wa „postać mówią­ca w wier­szu”?), ani do kogo (nikt nie sta­je mi przed ocza­mi, kie­dy czy­tam ten tekst, ba, wyda­je mi się, że podob­nie było wte­dy, kie­dy go pisa­łem; ktoś bli­ski, zapew­ne, ktoś kocha­ny?), ani o kim. Czy śmierć nale­ży rozu­mieć lite­ral­nie (śmierć dziec­ka?), czy cho­dzi o roz­sta­nie i utra­co­ną miłość? Intu­icyj­nie powie­dział­bym, że o to dru­gie i mogę sobie gdy­bać, że o mnie i o miłość kon­kret­ną: pierw­szą, stra­co­ną i nie­odzy­ska­ną, ale kim jest wów­czas „ten dru­gi”? Następ­cą utra­co­ne­go, czy może dru­gim mną, na któ­re­go patrzę z dystan­su i z któ­rym roz­ma­wiam?

Dzie­sięć lat temu wsty­dzi­łem się, że ten wiersz nie mówi jasno, że nie zawie­ra klu­czy do sie­bie, że jest nie dość reto­rycz­ny wła­śnie; wyda­wa­ło mi się to wów­czas zasad­ni­czą wadą, stąd nie tra­fił do żad­ne­go z wcze­snych tomi­ków. Teraz widzę go jako jed­ną z ówcze­snych moż­li­wo­ści roz­wo­ju moje­go pisa­nia, a jego nie­ja­sność nie wyda­je mi się aż takim bra­kiem. Szu­kam w pamię­ci źró­deł: z pew­no­ścią pły­ta z Kin­der­to­ten­lie­der Mah­le­ra śpie­wa­ny­mi przez Janet Baker, daw­no temu spre­zen­to­wa­na przez moją pierw­szą miłość, wów­czas już byłą, i poczu­cie stra­ty porów­ny­wal­ne z opła­ki­wa­niem kogoś zmar­łe­go. Być może na moje wewnętrz­ne przy­zwo­le­nie dla ich nie­ja­sno­ści wpły­nę­ło to, jak pró­bo­wa­łem sobie tłu­ma­czyć – rozu­mie­jąc co trze­cie sło­wo – ory­gi­nal­ne tek­sty (skąd­inąd dość reto­rycz­ne i jasne, jeśli zna się nie­miec­ki lub dys­po­nu­je ksią­żecz­ką od pły­ty, w któ­rej prze­ło­żo­no go na czte­ry języ­ki); cze­go nie rozu­mia­łem wprost, dopo­wia­da­ła muzy­ka i into­na­cja gło­su Baker, i pusty pokój (z kom­pu­te­rem, na któ­rym to pisa­łem: dużym, kan­cia­stym, z zupeł­nie innych cza­sów).

O autorze

Jacek Dehnel

Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.

Powiązania