recenzje / ESEJE

Kinkyway

Jakub Skurtys

Recenzja Jakuba Skurtysa towarzysząca premierze książki Sankcje Jerzego Jarniewicza, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 30 kwietnia 2018 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Zacznij­my banal­nie, od okła­dek. Skąd­inąd, zebra­ne wier­sze Jerze­go Jar­nie­wi­cza za lata 1977–2007 (BL, 2007) były czar­ne, a zdję­cie zapeł­nia­ły nie­co roz­my­te tale­rze anten sate­li­tar­nych. Wybór wier­sza, z posło­wiem Pio­tra Śli­wiń­skie­go (WBPi­CAK, 2012), zdo­bił kolo­ro­wy kolaż, w któ­rym pierw­szo­pla­no­wą rolę odgry­wa­ły wycię­te syl­wet­ki ludzi. Załóż­my, że okład­ki te mówi­ły coś o poezji auto­ra Maki­ja­żu, ale też o pod­sta­wo­wych kon­cep­cjach obu ksią­żek. Zebra­ne mia­ły swój kosmicz­ny roz­mach. Suge­ro­wa­ły fun­da­men­tal­ną rolę „ja” jako prze­kaź­ni­ka, a samą komu­ni­ka­cję lite­rac­ką przed­sta­wia­ły jako pró­bę poro­zu­mie­nia się w sytu­acji dużej nie­jed­no­znacz­no­ści kodu (wszak nie zdą­żył wybrzmieć jesz­cze pro­wo­ka­cyj­ny hymn Z Ksiąg Kró­lew­skich: „Pięk­na jest żona bliź­nie­go mego,/ choć nie widzia­łem jej nigdy na dachu,/ kie­dy pośród bia­łych sate­li­tar­nych talerzy/ myje w desz­czów­ce kolana/ i odsła­nia swój kark roz­wią­złe­mu słoń­cu”). Wybór wier­sza to z kolei kom­pro­mis, ale taki, w któ­rym prze­szłość (frag­men­ty daw­nych foto­gra­fii) spo­ty­ka się z poetyc­kim kon­cep­tem: tajem­ni­cą, kry­mi­nal­ną grą ról, nie­obec­no­ścią posta­ci w samym środ­ku opo­wie­ści. Jak­by wier­sze auto­ra Oran­ża­dy po rów­no wypeł­nia­ły wspo­min­ki zda­rzeń i kon­tu­ry ludzi, albo na odwrót: wspo­mnie­nia o ludziach i gru­bą kre­ską ryso­wa­ne ramy sytu­acji.

Wszyst­ko się zga­dza, ale też wyda­je się dość oczy­wi­ste: komu­ni­ka­cja, pamięć, kola­że, ogry­wa­nie codzien­no­ści, lata 90., poczu­cie ucie­ka­ją­ce­go cza­su i ulot­ność wra­żeń. Z tej per­spek­ty­wy okład­ka Sank­cji to dia­me­tral­na odmia­na: wyra­zi­sty róż, a na nim bia­łe śla­dy roz­bi­te­go szkła. Ktoś zbił szyb­kę, ale kto? Poeta? Auto­rzy wybo­ru? A może wszy­scy tro­je, w zmo­wie, w komi­ty­wie? Wszak „[t]en chło­pak z poprzed­niej książ­ki wciąż jeszcze/ tu sie­dzi. I bez sło­wa ze sto­py wycią­ga – co/ takie­go? Pinez­kę? Szkło, być może? Pest­ki”. Róż Sank­cji jest wyzy­wa­ją­cy, nie­dy­skret­ny i pro­wo­ka­cyj­ny, od pro­vo­ca­re, wezwa­nia do gło­su, rzu­ce­nia wyzwa­nia, skie­ro­wa­ny w stro­nę czy­tel­ni­ka, i pozo­sta­wio­ny, jak ślad uszmin­ko­wa­nych ust na chu­s­tecz­ce. To ksią­żecz­ka – bo w sto­sun­ku do poznań­skie­go wybo­ru jest ona drob­nym upo­min­kiem, roz­mia­ru prze­cięt­ne­go tomi­ku – bez­czel­nie otwar­ta, taka, któ­ra każe się zaan­ga­żo­wać w poetyc­kie stro­je­nie pió­rek, w pawie gody języ­ka, w ero­tycz­ną roz­gryw­kę, któ­rej staw­ką jest nie tyl­ko miej­sce wier­szy Jar­nie­wi­cza w kano­nie, ale przede wszyst­kim nasze – pry­wat­ne, zobo­wią­zu­ją­ce, anga­żu­ją­ce – rozu­mie­nie pod­staw dzia­ła­nia tek­stu lite­rac­kie­go. Czym jest dla Cie­bie wiersz? Jaką rela­cję chcesz z nim nawią­zać? Tan­dem wro­cław­skich kry­ty­ków Koronkiewicz–Kaczmarski (dalej jako K&K), dobrze się zresz­tą z auto­rem zna­ją­cych i wie­lo­krot­nie cie­ka­wie piszą­cych o jego poezji, zapra­sza w posło­wiu-roz­mo­wie do takiej wła­śnie lek­tu­ry, do porzu­ce­nia stre­fy kom­for­tu i przy­ję­cia ero­tycz­ne­go wyzwa­nia, do poezji intym­nej, w któ­rej pod­mio­to­wość czy­tel­ni­ka ma się spo­tkać z cie­le­sno­ścią w asy­ście wier­sza, pośred­ni­ka i pod­glą­da­cza zara­zem.

„[C]zytelnikowi tych wier­szy przy­zna­wa­na jest na poły rola voy­eu­ra, tego trze­cie­go w intym­nej sce­nie, świad­ka, któ­ry nie zawsze wie, co zoba­czył” – stwier­dza kry­tycz­ka na ostat­nich stro­nach tomu, doda­jąc, że wier­sze te „dość per­wer­syj­nie otwie­ra­ją się na wzrok inne­go, dają mu odczuć, że jest pożą­da­ny” [s. 101]. Może się to nie spodo­bać bar­dziej kon­ser­wa­tyw­nym poszu­ki­wa­czom lirycz­nych wra­żeń, to oczy­wi­ste. Tak wyra­zi­ste „usta­wie­nie” poety przez kry­ty­ków przy oka­zji przy­go­to­wy­wa­nia wybo­ru zda­rza się rzad­ko, zde­cy­do­wa­nie za rzad­ko, bo zda­je­my się zapo­mi­nać, że tako­wy wybór nie słu­ży jedy­nie prze­dru­ko­wa­niu dostęp­nych na ogół publi­ka­cji, ale też wyko­na­niu pew­ne­go gestu inter­pre­ta­cyj­ne­go. K&K taki gest wyko­nu­ją, ale robią go w komi­ty­wie, bo zza ich dzia­łań prze­ma­wia rów­nież sam Jar­nie­wicz, chcą­cy naj­wy­raź­niej co nie­co odświe­żyć swój poetyc­ki cor­pus. Życzył­bym wszyst­kim czy­tel­ni­kom, żeby „wybo­ry wier­szy” były wła­śnie czymś takim jak Sank­cje, żeby odby­wa­ła się w nich pra­ca nad całą twór­czo­ścią dane­go auto­ra oraz nad zapro­po­no­wa­ną przez kry­ty­ka wizją, żeby nie ogra­ni­cza­ła się ona wyłącz­nie do posło­wia, ale two­rzy­ła kolaż wza­jem­nie dopo­wia­da­ją­cych się i kontr­ują­cych gło­sów. Tutaj taka pra­ca nastą­pi­ła, a Sank­cji nie moż­na spro­wa­dzić do wybra­ko­wa­nej sumy tomi­ków, gdzie na koniec nastę­pu­je popis eru­dy­cji lub leni­stwa kry­ty­ka w posta­ci lako­nicz­ne­go komen­ta­rza. Ta książ­ka peł­nić będzie – jak zakła­da­li zresz­tą auto­rzy posło­wia – samo­dziel­ną rolę w dorob­ku poetyc­kim Jar­nie­wi­cza. Pozwa­la ona spoj­rzeć na tego arcyw­spół­cze­sne­go twór­cę – poetę „na nowy wiek”, któ­ry z rela­cji z teraź­niej­szo­ścią uczy­nił wio­dą­cą zasa­dę – bez histo­rycz­ne­go baga­żu i poczu­cia, że za kome­tą cią­gnie się nie­zno­śny, lodo­wy ogon wypa­lo­nych wier­szy.

Spo­tka­nie, któ­re pro­po­nu­ją K&K, nale­ży zatem do kate­go­rii tych rzad­ko widzia­nych, jest wyda­rza­niem się lite­ra­tu­ry na naszych oczach, ale nosi też na sobie poko­le­nio­wą rysę. Cho­ciaż układ tomu jest chro­no­lo­gicz­ny, to do roku 2003, aż do Dowo­du z toż­sa­mo­ści, ucho­wa­ło się w wybo­rze pięć wier­szy, nie­zbęd­nych do zako­twi­cze­nia resz­ty książ­ki, z Dak­ty­lo­sko­pią i Dak­ty­lo­sko­pią (Ero­ty­kiem) na cze­le. Nie­dłu­go potem zaczy­na się pro­fe­sjo­nal­na przy­go­da mło­dych kry­ty­ków z lite­ra­tu­rą, w oko­li­cach Oran­ża­dy, może nie­co póź­niej. Kolej­ne tomy podzie­lo­ne zosta­ły już na try­lo­gie, będą­ce zara­zem cie­ka­wą pro­po­zy­cją ich wspól­ne­go czy­ta­nia: try­lo­gia empi­rycz­na i rela­cyj­na. Ta dru­ga sta­no­wi zresz­tą naj­więk­szą część Sank­cji. Z całe­go dorob­ku Jar­nie­wi­cza wro­cław­ski duet wydo­by­wa wła­śnie te wier­sze, któ­re duchem i poety­ką naj­bliż­sze są pre­zen­to­wa­nym w ostat­nich dwóch–trzech książ­kach, a zatem wier­sze, któ­rych tema­tem jest nie­sta­bil­ny, intym­ny cha­rak­ter poetyc­kie­go „ja”, two­rzą­ce­go się i roz­pa­da­ją­ce­go w roze­ro­ty­zo­wa­nej rela­cji do jakie­goś „ty”. Mimo chro­no­lo­gicz­ne­go ukła­du zni­ka­ją jed­nak z samej książ­ki odnie­sie­nia do kon­kret­nych tomów (dopie­ro spis tre­ści je uzu­peł­nia), opo­wieść nie ule­ga więc zerwa­niu, a Weszła przez okno do łazien­ki (z Oran­ża­dy) może twór­czo sąsia­do­wać z Mokrym par­kie­tem (z Maki­ja­żu).

Dodaj­my, że Sank­cje to książ­ka-pre­zent, zło­żo­na z oka­zji sześć­dzie­sią­tych uro­dzin poety, zawie­ra­ją­ca sześć­dzie­siąt wier­szy poprze­ty­ka­nych frag­men­ta­mi roz­mów i ese­jów, dzię­ki cze­mu do gło­su może dojść i sam Jar­nie­wicz. Przy­po­mi­nam sobie poprzed­ni taki pre­zent: Śla­dy i wię­zy. Kry­tycz­na topo­gra­fia Jar­nie­wi­cza (2008), tom zebra­nych szki­ców, zre­da­go­wa­ny przez Zdzi­sła­wa Jasku­łę, wie­lo­let­nie­go przy­ja­cie­la, part­ne­ra w dys­ku­sjach i chy­ba naj­więk­szą per­so­nę łódz­kie­go śro­do­wi­ska lite­rac­kie­go. Dziś Jasku­ły już z nami nie ma (choć kil­ka pięk­nych zdań w Sank­cjach nale­ży wła­śnie do nie­go), ale w duecie mło­dych kry­ty­ków zna­lazł on god­nych następ­ców, któ­rzy do roz­mo­wy z Jar­nie­wi­czem i jego poezją przy­stę­pu­ją bez­par­do­no­wo, na rów­nych pra­wach, nie prze­ce­nia­jąc gra­nic (kur­tu­azji, wie­ku, róż­nic poko­le­nio­wych), za to wyko­rzy­stu­jąc dwa poję­cia istot­ne dla same­go twór­cy: przy­jaź­ni i gościn­no­ści.

Chciał­bym coś dopo­wie­dzieć jed­nym kon­cep­tem, zręcz­ną meta­fo­rą, ale o samej poezji nie spo­sób mówić w kon­tek­ście tak wyko­na­ne­go gestu, któ­ry bez­czel­nie wręcz narzu­ca się czy­tel­ni­ko­wi. I dobrze, niech będzie wię­cej o geście zatem, o tym, co dzie­je się za różo­wą zasło­ną, cze­go śla­dem jest ta szmin­ka i ta zbi­ta szyb­ka, któ­rą chło­piec ustrze­lił z pro­cy. Powiedz­my, że wszyst­ko zaczy­na się w jed­nej z Dak­ty­lo­sko­pii: „Tym­cza­sem, gdy nikt jesz­cze nie wywa­ża drzwi/ i nie kolek­cjo­nu­je dowo­dów rzeczowych,/ pozwól mu zało­żyć sza­re rękawiczki:/ na nożu są ślady/ szmin­ki”. To mitycz­na sce­na źró­dło­wa, sce­na dziw­no­ści i zbrod­ni, w któ­rej spo­ty­ka­ją się pra­wo i miłość, śla­dy i więzi/więzy. Sank­cje odpo­wia­da­ją miło­sno-praw­no-socjo­lo­gicz­nym języ­kiem na to, co Jar­nie­wicz za pomo­cą podob­ne­go połą­cze­nia osią­ga w samych wier­szach: poszu­ku­ją doświad­czeń gra­nicz­nych, stre­fy labil­nej toż­sa­mo­ści, sek­su­al­no­ści i nie­oczy­wi­ste­go ero­ty­zmu. To nie zakaz jest waż­ny, a moż­li­wość jego prze­kro­cze­nia, a co za tym idzie – ponie­sie­nia kary lub usta­no­wie­nia nowe­go pra­wa. Pra­wo jest nie­ustan­nym tłem tak pro­wa­dzo­nej komu­ni­ka­cji, zarów­no jako spo­łecz­na, jak i este­tycz­na nor­ma. To „wbrew nie­mu”, „skąd­inąd”, spo­za jego porząd­ku, przy­cho­dzi wiersz, i two­rzy swo­ją prze­strzeń, hete­ro­to­pię, w któ­rej intym­ne rela­cje pod­le­ga­ją cią­głym nego­cja­cjom, ale też wysta­wia­ne są na widok publicz­ny, eks­po­no­wa­ne jak wabik, zalot­ka.

Chło­pię­cość pod­mio­tu, chło­pię­cość same­go Jar­nie­wi­cza, to jed­na z takich labil­nych prze­strze­ni, przejść mię­dzy „ja” i „ty”, któ­re kry­ty­cy zdo­ła­li wydo­być. Nie spo­sób powie­dzieć, w któ­rą stro­nę prze­bie­ga ta rela­cja: czy to kwe­stio­no­wa­nie (hetero)normy, z jej zesta­wem sztyw­nych, męskich cnót, pro­wa­dzi pod­miot do odkry­cia tego Dru­gie­go – rozmówcy/czyni, kochanki/ka, powiernika/czki wspo­mnień i doznań, czy prze­ciw­nie: wła­śnie ist­nie­nie tego Dru­gie­go i nie­moż­ność zre­du­ko­wa­nia go do kon­kret­nej roli spo­łecz­no-płcio­wej skła­da­nia boha­te­ra do poszu­ki­wań inno­ści w sobie samym. Coś się jed­nak dzie­je u Jar­nie­wi­cza zawsze na sty­kach: mię­dzy nor­mą i wykro­cze­niem, pra­wem i zbrod­nią, tajem­ni­cą i ujaw­nie­niem, auto­bio­gra­fią i kre­acją, męsko­ścią i znie­wie­ście­niem.

W jed­nym z tek­stów nazwa­łem ogół tych dzia­łań i zda­rzeń – któ­re zmie­nia­ją ostat­nie książ­ki w roze­ro­ty­zo­wa­ną baśń, pogry­wa­ją­cą z wraż­li­wo­ścią czy­tel­ni­ka, na ogół cofa­ją­ce­go się w obco­wa­niu z wier­szem do okre­su laten­cji – per­wer­syj­ny­mi. Ten trop podej­mu­ją też Sank­cje, bez wzglę­du na to, jak bar­dzo łudzą wra­że­niem dia­lo­gu, jak ten trój­kąt roz­mów­ców wtó­ru­je sobie w suge­ro­wa­niu, że nikt nie wyko­nu­je tu prze­mo­co­we­go gestu, nikt nicze­go nie zawłasz­cza. Kry­ty­cy tłu­ma­czą się z decy­zji, Jar­nie­wicz pod­po­wia­da i dopo­wia­da (się) z frag­men­tów tek­stów pro­za­tor­skich. Ale to też maska­ra­da, maki­jaż. Siłą tej książ­ki nie jest jej uro­dzi­no­wa, poda­run­ko­wa natu­ra ani meta­fi­zycz­ne spe­ku­la­cje o rela­cyj­no­ści i dia­lo­gicz­no­ści pod­mio­tu, któ­re się zresz­tą w przy­pad­ku tej poezji nie­uchron­nie narzu­ca­ją. Gra idzie o uwie­dze­nie czy­tel­ni­ka, o znie­wo­le­nie i wyzwa­la­nie się spod uro­ku wier­szy, o prze­moc – zbi­cie okna, ska­le­cze­nie i kra­wędź, o to, jak zała­mu­je ona świa­tło. Miłość nie jest tu nie­win­ną, wyide­ali­zo­wa­ną kon­cep­cją, odśpie­wa­ną przez Joh­na Len­no­na w zło­tym okre­sie kontr­kul­tu­ry. To mrocz­na pod­szew­ka całej rze­czy­wi­sto­ści. W niej zawie­ra się zarów­no nad­da­tek wytwa­rza­nych wię­zi, jaki i nie­po­ko­ją­ca reszt­ka, zdol­na zde­sta­bi­li­zo­wać poczu­cie kom­for­tu, naru­szyć i nad­użyć „ja”. Wła­śnie o tym pocią­ga­ją­cym nie­bez­pie­czeń­stwie, któ­re napę­dza poezję Jar­nie­wi­cza, są Sank­cje.

Dru­ga istot­na spra­wa to kwe­stia cza­su, a wła­ści­wie samej teraź­niej­szo­ści, jako cza­su wier­sza. W jed­nym z pierw­szych frag­men­tów uzu­peł­nia­ją­cych tom Jar­nie­wicz mówi o zmia­nach wła­snej dyk­cji: „chy­ba coraz czę­ściej odda­wa­łem ini­cja­ty­wę języ­ko­wi, a wiersz otwie­rał się na przy­god­ność. Potem zaczął mnie inte­re­so­wać czas w wier­szu – mówi­łem już o tym wie­lo­krot­nie, ale bli­ski stał mi się wiersz wpi­sa­ny w swój czas i wraz ze swo­im cza­sem odcho­dzą­cy w – twór­cze, skąd­inąd – zapo­mnie­nie, wiersz, powiedz, bio­fil­ny, z prze­mie­nia­ją­cą się mate­rią, sta­rze­ją­cy się razem ze sta­rze­ją­cym się języ­kiem” [s. 12–13]. Wiersz, któ­ry przy­cho­dzi „skąd­inąd”, wyda­rza się w języ­ku, ale też opo­wia­da o tym, co się wyda­rzy­ło poza nim i w spo­sób nie­uchron­ny prze­pa­dło, to wła­śnie wiersz współ­cze­sne­go Jar­nie­wi­cza. „Sło­wo zawsze potrze­bu­je dru­gie­go sło­wa, natych­miast bie­gnie do inne­go, szu­ka słów kolej­nych, bo samo, poza rela­cją, nik­nie, pusto­sze­je. Nie daje poczu­cia speł­nie­nia, zamknię­cia, kom­plet­no­ści, nie zatrzy­mu­je – choć­by na chwi­lę, jak orgazm – cza­su” [s. 53]. To dzię­ki reflek­sji nad języ­kiem – nad gra­ma­ty­ką, poety­ką, „meta­fi­zy­ką skład­ni” – odby­wa się u auto­ra Wody na Mar­sie reflek­sja filo­zo­ficz­na: nad wspól­no­to­wo­ścią, odpo­wie­dzial­no­ścią i toż­sa­mo­ścią.

Trud­no roz­strzy­gnąć, co jest w tym tomie cie­kaw­sze – poezja czy auto­ko­men­ta­rze i frag­men­ty roz­mów, któ­re ją uzu­peł­nia­ją. Jar­nie­wicz to wszak świet­ny lite­ra­tu­ro­znaw­ca (niech to obej­mie wszyst­kie jego spe­cjal­no­ści), zawsze bli­ski poje­dyn­cze­mu sło­wu, idio­mo­wi, czu­ły na poeto­lo­gicz­ne aspek­ty dzieł, czy­ta­ją­cy z dala od wiel­kich teo­rii i aka­de­mic­kich for­muł, nie po to, by „upra­wiać naukę”, ale żeby każ­do­ra­zo­wo aktu­ali­zo­wać zda­rze­nie lite­ra­tu­ry. Głów­ne tema­ty, jakie poru­sza­ją te pro­za­tor­skie uzu­peł­nie­nia w Sank­cjach to: kontr­kul­tu­ra i anty­ka­pi­ta­li­stycz­na postać poezji, for­ma i dzia­ła­nie wier­sza współ­cze­sne­go, doświad­cze­nie miej­sko­ści, gościn­ność języ­ka, kobie­cość (czy raczej matriar­chal­ność wier­szy same­go Jar­nie­wi­cza) i wresz­cie miłość, rewo­lu­cyj­na i wszech­wład­na („Kocham cię – nasze nagie cia­ła krą­żą po Europie/ jak nie­opie­rzo­ny, nie­win­ny komu­nizm”). To jej poświę­co­ne jest naj­wię­cej roz­wa­żań. Cho­dzi zresz­tą naj­czę­ściej o miłość ero­tycz­ną, o to, co wyda­rza się pod jej ban­de­rą, o „ja” i „ty”, któ­re się spo­ty­ka­ją i na chwi­lę zno­szą (jak w dosko­na­łej Ciszy w namio­tach polar­ni­ków). „Miłość to inny w nas” – stwier­dza poeta, ale nie w tej tezie tkwi urok jego wier­szy. Jar­nie­wicz to poeta miło­ści, ale miło­ści dziw­nej i skom­pli­ko­wa­nej, sto­ją­cej zdra­dą, peł­nej pożą­da­nia i maska­ra­dy – bez wiel­kich meta­for, bez więk­szo­ści histo­rycz­nych kon­wen­cji, któ­re spra­wi­ły, że uda­ny ero­tyk to dla czy­tel­ni­ka głów­nie cykl Leśmia­na i ewen­tu­al­nie spazm Wojacz­ka. Boha­ter Sank­cji jest rów­no­cze­śnie wraż­li­wy i ofen­syw­ny, czu­ły i skłon­ny do pro­wo­ka­cji, aktyw­nie poszu­ku­je trans­gre­sji, ale też lubi ule­gać, pod­da­wać się, komu­ni­ko­wać wła­sną sła­bość. Inny­mi sło­wy: oka­zu­je się naj­bar­dziej ero­tycz­ny nie wów­czas, gdy każ­de sło­wo przy­le­ga mu ide­al­nie do rze­czy, ale gdy te nie mogą się sobie nadzi­wić, gdy per­wer­syj­nie zba­cza­ją z bez­piecz­nych (rów­nież este­tycz­nie) ście­żek.

Poszu­ki­wa­nie ero­tycz­nych doświad­czeń to od pew­ne­go cza­su dla auto­ra Maki­ja­żu rodzaj eks­pe­ry­men­tu na pod­mio­to­wo­ści (dwóch pod­mio­to­wo­ściach), a sam eks­pe­ry­ment jest ana­lo­gicz­ny z pra­cą wier­sza i z tym, o czym pró­bu­je on opo­wie­dzieć, a o czym opo­wie­dzieć nie może. Oddaj­my jesz­cze raz głos Jar­nie­wi­czo­wi: „wiersz powsta­je, bo cze­goś wyra­zić się nie da. To bodaj naj­waż­niej­sza sank­cja dla poezji” [s. 31], „[s]ankcją wier­sza jest inny, któ­re­go powiedz­my, kocham na tyle, że chcę z nim roz­ma­wiać” [s. 33]. Ero­tyzm to głów­ny temat Sank­cji, bo też Jar­nie­wicz to jeden z naj­lep­szych poetów spod zna­ku Ero­sa, jacy kie­dy­kol­wiek przy­da­rzy­li się pol­sz­czyź­nie. Nie jest spe­cjal­nie inte­lek­tu­al­ny, poli­tycz­ny czy auto­te­ma­tycz­ny, ale przez to, w jaki spo­sób podej­mu­je się kontr­kul­tu­ro­wej z ducha cele­bra­cji ero­ty­zmu, znaj­du­je się nagle w samym środ­ku wią­żą­cych nas wyda­rzeń, w kon­kre­cie teraź­niej­szo­ści i w poli­tycz­nym tyglu (Wiersz Loto­so­wy, Bat­man rzu­ca kością, Pro­sty wiersz o miło­ści).

Ostat­nią „różo­wą” książ­ką w Biu­rze Lite­rac­kim był wybór wier­szy Adrien­ne Rich, ero­ty­ków jed­nej z waż­niej­szych ame­ry­kań­skich poetek, kry­ty­czek i dzia­ła­czek femi­ni­stycz­nych. To był bla­dy róż. Ten Jar­nie­wi­cza jest inten­syw­ny, nasy­co­ny, nie­spo­koj­ny, jak na okład­ce prze­tłu­ma­czo­nej przez Krzysz­to­fa Wolań­skie­go kil­ka lat temu Innej roz­ko­szy (2013). Jak śpie­wał Ste­ve Tay­ler w pew­nym (mło­dym jesz­cze) kla­sy­ku: „I want to be your lover/ I want to wrap you in rubber/ As pink as the she­ets that we lay on”. Jar­nie­wicz może mu śmia­ło odpo­wie­dzieć, choć w bar­dziej molo­wym tonie: „Zanim powa­lą mnie twa­rzą do ziemi/ dosią­dą okra­kiem, przy­gnio­tą kolanem,/ zgaś świa­tło, załóż mi na głowę/ swo­je czer­wo­ne pończochy,/ nama­luj mi szmin­ką na brzuchu/ krzy­żyk. Kół­ko i krzy­żyk”.

 

O autorze

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Powiązania