recenzje / ESEJE

Kochanka Norwida

Marcin Sendecki

Recenzja Marcina Sendeckiego z książki Kochanka Norwida Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, która ukazała się 4 sierpnia 2014 roku na stronie internetowej Instytutu Książki.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Na stro­nie inter­ne­to­wej wydaw­cy nowej książ­ki Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go moż­na (i trze­ba) zna­leźć zarów­no dodat­ko­wy, nie­uję­ty w tomie, wiersz Dyc­kie­go, któ­ry ofia­ro­wu­je go czy­tel­ni­ko­wi w zastęp­stwie auto­ko­men­ta­rza i/lub regu­lar­ne­go wywia­du (nie­chęć poety do takich form wypo­wie­dzi jest od daw­na zna­na), jak – tutaj mamy już nie­spo­dzian­kę – cał­kiem obszer­ną wypo­wiedź Dyc­kie­go (jak moż­na wyro­zu­mieć z dida­ska­liów, spi­sa­ną przez Annę Pod­cza­szy; nie wia­do­mo, jak młod­sza kole­żan­ka skło­ni­ła auto­ra do tych wyznań), w któ­rej dość deta­licz­nie tłu­ma­czy i gene­zę tytu­łu, i róż­ne deta­le wier­szy, odno­sząc je do trau­ma­tycz­nych przy­gód wła­snej rodzi­ny, tro­chę już wszyst­kim zna­nych (UPA, spię­cie pol­sko­ści i ukra­iń­sko­ści, cho­ro­ba psy­chicz­na mat­ki), lecz chy­ba nigdy dotąd nie oma­wia­nych (pro­zą) tak otwar­cie i obfi­cie. W tej wypo­wie­dzi Dyc­ki czy­ni jed­nak coś jesz­cze – inte­li­gent­nie (i ocen­nie, choć oce­ny są deli­kat­ne) komen­tu­je recep­cję swo­ich utwo­rów, co dowo­dzi, że, jak wciąż zda­ją się podej­rze­wać nie­któ­rzy, to, co zeń wyczy­tu­je kry­ty­ka, nie jest mu obo­jęt­ne, i że jest dosko­na­le świa­dom tego, co dzie­je się z jego wier­sza­mi, gdy pój­dą już w świat.

Nie bar­dzo wiem, jak zin­ter­pre­to­wać te dwa sprzecz­ne ze sobą komu­ni­ka­ty (doty­czą­ce wszak jed­nej książ­ki) – wiem tyl­ko, że ową sprzecz­ność war­to mieć w pamię­ci czy­ta­jąc Kochan­kę Nor­wi­da, czy­li 59 nume­ro­wa­nych jak zwy­kle z rzym­ska utwo­rów, zbu­do­wa­nych wedle mode­lu zna­ne­go z poprzed­nich ksią­żek Dyc­kie­go, któ­ry znów z wiel­ką swa­dą, tasu­jąc i wciąż przy­wo­łu­jąc licz­ne klu­czo­we sło­wa i moty­wy, gorz­ko żar­tu­jąc i śmier­tel­nie się śmie­jąc, swój ory­gi­nal­ny pomysł na krój wier­sza wcie­la w życie – wcie­la w życie wier­szy.

Inten­cjo­nal­ną domi­nan­tą tema­tycz­ną są wspo­mnia­ne wyżej rodzin­na histo­ria i trau­my, lecz choć spa­ja­ją ona tom, dają mu moc­ny finał i począ­tek, to w środ­ku odby­wa­ją się licz­ne wyciecz­ki, sko­ki w bok, odbi­ja­ją­ce się głów­nie od autor­skiej tram­po­li­ny związ­ku rodzin­ne­go dzie­dzic­twa z pisa­niem. Wyraź­nie widać, nie oby­wa się to zresz­tą bez pew­nej solen­no­ści, że Dyc­ki w Kochan­ce Nor­wi­da cele­bru­je dystans, któ­ry dzie­li wiel­ce feto­wa­ne­go dziś auto­ra – „zdą­ży­łem się zakraść// do szkol­nych pod­ręcz­ni­ków i zesta­rzeć” (I) – od cza­sów, o któ­rych czy­ta­my:

jesz­cze jestem mło­dy i nie mam nic
do stra­ce­nia wier­sze wysy­łam
do redak­cji jako Lucjusz Polań­ski
ale nikt nie chce pochwa­lić

moich tek­stów (oprócz pana Maria­na
Yoph-Żabiń­skie­go) to też o czymś świad­czy

(XLVIII)

Cha­rak­te­ry­stycz­ne jest tak­że i to, że Dyc­ki skom­po­no­wał książ­kę, czę­sto wią­żąc ze sobą wier­sze z róż­nych lat – na przy­kład po nowym (na oko) wier­szu XIV nastę­pu­je XV, dato­wa­ny na kwie­cień 1990, skąd­inąd może naj­słab­szy w tomie przez wzgląd na swą szla­chet­ną dekla­ra­tyw­ność:

prze­mia­no­wa­li uli­ce gene­ra­ła
Świer­czew­skie­go na kar­dy­na­ła
Wyszyń­skie­go ale Pol­ski Pol­ski
nie zmie­ni­li nie uszczel­ni­li

– i tak dalej.

Zarów­no te prze­sko­ki i remi­ni­scen­cje, jak coraz bar­dziej otwar­te eks­plo­ro­wa­nie wła­snej i rodzin­nej histo­rii świad­czyć mogą – mimo wszyst­kich pięk­no­ści, któ­re Dyc­ki wciąż gene­ru­je – że poecie nie­ob­ce jest pyta­nie o przy­szłość wła­sne­go, by tak rzec, lirycz­ne­go pro­jek­tu. To fascy­nu­ją­ce i kło­po­tli­we pyta­nie: jak dłu­go jesz­cze tak moż­na? Czy odkry­wa­nie nowych auto­bio­gra­ficz­nych deta­li może zapew­nić istot­ną nowość kolej­nych ksią­żek? Co zro­bić, by tak świet­na i wyra­zi­sta poety­ka nie ugrzę­zła w samej sobie, nie zaczę­ła zja­dać wła­sne­go ogo­na?

Tyl­ko Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki może sobie udzie­lić odpo­wie­dzi na takie pyta­nia. Może też uznać je – odrzu­ca­jąc cały ten wywód – za nie­istot­ne i wzię­te z powie­trza.

Pew­ne jest, że każ­da jego odpo­wiedź (w posta­ci kolej­nej książ­ki) będzie nie­zwy­kle cie­ka­wa i może nawet jakoś brze­mien­na w skut­kach dla współ­cze­snej pol­skiej poezji.

Póki co, ktoś bystry i pra­co­wi­ty mógł­by zająć się spo­rzą­dze­niem „słow­ni­ka Dyc­kie­go” i prze­śle­dzić, jak i kie­dy poja­wia­ły się w jego wier­szach poszcze­gól­ne moty­wy, tema­ty, imio­na, nazwy miej­sco­wo­ści sty­li­stycz­ne zagryw­ki – bar­dzo by to pomo­gło roze­znać się w gąsz­czu tej wyjąt­ko­wej twór­czo­ści – może nawet same­mu poecie. Wiem, że zada­nie jest kar­ko­łom­nie trud­ne, ale prze­cież lau­rów (i dok­to­ra­tów) nie wypa­da otrzy­my­wać za dar­mo.

A na razie, w te i we w te, czy­taj­my Kochan­kę Nor­wi­da.


Recen­zja uka­za­ła się na stro­nie inter­ne­to­wej Insty­tu­tu Książ­ki. Dzię­ku­je­my Auto­ro­wi i Redak­cji za wyra­że­nie zgo­dy na prze­druk.

O autorze

Marcin Sendecki

Urodził się w 1967 roku w Gdańsku, dorastał w Tomaszowie Lubelskim, mieszka w Warszawie. Jest autorem ponad dwudziestu książek i arkuszy poetyckich, a także współautorem (z Andrzejem Sosnowskim i Bohdanem Zadurą) przekładu Trzech poematów Jamesa Schuylera (Biuro Literackie, 2012). Wspólnie z Marcinem Baranem i Marcinem Świetlickim zredagował dwa zbiory wierszy kryminalnych: Długie pożegnanie. Tribute to Raymond Chandler (Zebra, 1997) i Żegnaj, laleczko. Wiersze noir (EMG, 2010). Opublikował też antologię Pogoda ziemi. Wiersze polskie po 1918 roku (Eurograf, 2010). W ostatnich latach wydał napisany wspólnie z Marcinem Baranem poemat Koniec wakacji (wydawnictwo j, 2019), tom Do stu (WBPiCAK, 2020) oraz wybór wierszy Franciszka Karpińskiego Rdza żelazo zmocuje (PIW, 2021). Jest laureatem Silesiusa za tom Przedmiar robót (BL, 2014) oraz Nagrody „Odry” i Nagrody im. Wisławy Szymborskiej za tom W (BL, 2016). W roku 2022 otrzymał nagrodę Silesiusa za „całokształt twórczości”.

Powiązania