recenzje / ESEJE

Koło, które toczy się samo

Serhij Żadan

Recenzja Serhija Żadana z książki Ruchomy ogień Ostapa Sływynskiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Ele­gij­ność wier­sza wyzna­cza dłu­gość jego lini­jek, Ostap dobrze o tym wie: linij­ki jego wier­szy, podob­nie jak nie raz przy­wo­ły­wa­ne przez nie­go fale radio­we, nastro­jo­ne są na pew­ną czę­sto­tli­wość i albo wypa­dasz z tego ryt­mu i zatrzy­mu­jesz się w pust­ce, pozba­wio­nej jakich­kol­wiek dźwię­ków, albo prze­ciw­nie – chwy­tasz sygnał i podą­żasz za nim, już prze­by­wa­jąc wewnątrz wier­sza. I niech­by nawet taka ele­gij­ność zosta­ła z góry zade­kla­ro­wa­na, niech­by nawet w wier­szu cho­dzi­ło tyl­ko o „ele­gię odważ­ne­go śnie­gu”, to wiesz na pew­no, że jest to rów­nież two­ja ele­gia. Ponie­waż mecha­ni­ka śnie­gu nie­wie­le róż­ni się od two­jej mecha­ni­ki i ponie­waż Ostap mówi o mecha­ni­ce jako takiej, o spo­so­bach prze­ni­ka­nia słów do wier­sza, o mode­lach trans­for­mo­wa­nia życia w lite­ra­tu­rę. Zgod­nie z tą mecha­ni­ką więk­szość słów wypeł­nio­na jest dziw­ny­mi zna­cze­nia­mi i tre­ścią, któ­rej trze­ba się domy­ślać, nie odróż­nia­jąc kolo­rów i zapa­chów każ­de­go poszcze­gól­ne­go sło­wa. Rze­ki, cia­ła, wodo­ro­sty, świa­tła, ognie, ule­wy, mikro­fo­ny, duchy, pta­ki, dzie­ci – to sło­wa, któ­re zaczy­na­ją brzmieć dopie­ro po uło­że­niu się w pew­ną kom­bi­na­cję.

Wła­śnie o tym jest ta książ­ka: wszyst­ko zaczy­na brzmieć dopie­ro w pew­nej wza­jem­nej rela­cji, prze­cież mar­ność poszcze­gól­nych zda­rzeń uwa­run­ko­wa­na jest wła­śnie tą rela­cją, czy mowa o sło­wach, czy mowa o ludziach. Sta­łe zwra­ca­nie się do współ­ro­zmów­cy, nie­ustan­ne napo­mknie­nia o poczcie i pta­kach i o innych środ­kach łącz­no­ści (głos, pocz­ta, radio, tele­fon) jedy­nie raz po raz akcen­tu­ją tę potrze­bę wza­jem­nej rela­cji, jej nie­unik­nio­ność. Współ­za­leż­ność, któ­ra uza­sad­nia każ­dą z lini­jek, łącząc je nie­wi­docz­ny­mi wią­za­nia­mi – oto, co opie­wa­ją te ele­gie, oto, moż­na by rzec, treść książ­ki. Jeśli kto zapy­ta, o czym jest to książ­ka, bez waha­nia moż­na odpo­wie­dzieć: ona jest o tych nie­wi­docz­nych związ­kach, któ­re łączą nas z naszy­mi sło­wa­mi, czy­na­mi i wspo­mnie­nia­mi, jest o mecha­ni­ce wza­jem­no­ści, któ­ra poma­ga nam zasy­piać i pozwa­la się budzić.

Wła­śnie te gra­nicz­ne sta­ny, przej­ścia od snu do jawy, poran­ne cie­nie, noc­ne ognie, pił­ka, któ­ra nale­ży już nie tyle do cie­bie, co do wie­czor­ne­go zmro­ku, są wła­śnie cia­łem tej książ­ki, to o nich opo­wia­da­ją te wier­sze. Poran­ne prze­bu­dze­nie, któ­re wyry­wa cię z jed­ne­go stru­mie­nia mowy, aby dać ci moż­li­wość zanu­rze­nia się w innym – to naj­lep­szy stan dla zmia­ny tonu, dla pau­zy w sło­wach, naj­lep­szy czas dla zna­ków inter­punk­cyj­nych, któ­re rano roz­dzie­la­ją nie tyl­ko sło­wa, ale i sam czas wła­śnie. Zapa­da­nie w sen niby wbie­ga­nie w tra­wę czy w las zmie­nia two­ją opty­kę i już zgod­nie z tymi zmia­na­mi zaczy­nasz zno­wu pozna­wać i nazy­wać dookol­ne rze­czy. Zasy­pia­nie – to jak­by dzie­cię­ca gra, w któ­rej dzie­ci wybie­ga­ją na deszcz, na krót­ką chwi­lę, i weso­ło wra­ca­ją tam, skąd deszcz widzi się jako coś jed­no­li­te­go i odręb­ne­go od cie­bie. Książ­ka wła­śnie jest o takich dzie­cię­cych zaba­wach, w któ­rych bie­rzesz udział przez całe życie, popy­cha­jąc swą pił­kę w kie­run­ku nocy, któ­ra nigdy się nie skoń­czy, bo nigdy się nie zacznie.

Język wier­szy Osta­pa sta­je się coraz bar­dziej jasny, meta­fo­ry roz­pa­da­ją się na zwy­czaj­ne sło­wa, któ­re wypo­wia­dasz lek­ko i powta­rzasz z przy­jem­no­ścią. To jest oso­bli­wa róż­no­rod­ność uprosz­czo­nych meta­for, kie­dy rozu­miesz zawar­te w nich alu­zje, ale rów­no­cze­śnie zupeł­nie ich nie potrze­bu­jesz. Bo to wszyst­ko – i rower, któ­ry cich­nie i zapa­da w drzem­kę, i sło­wa, zwy­czaj­ne, niby sta­ry mecha­nicz­ny geniusz, niby mor­ska woda, i rze­ka, któ­ra mimo wszyst­ko przy­pły­nie do cie­bie jak del­fin i głos, wysie­dlo­ny z płuc za dłu­gi, i samo życie, któ­re nara­sta powo­li i nie­uchron­nie, niby jeden kolo­ro­wy koral – wszyst­ko to, w wyni­ku wza­jem­nych powią­zań, o któ­rych tu już mówi­li­śmy, prze­sta­je być czę­ścią poezji i prze­ni­ka do dookol­ne­go kra­jo­bra­zu. Jeśli Ostap mówi: „wia­ło tak, jak­bym ubrał się w zbyt dużą koszu­lę” – wiesz, o czym mówi, cho­ciaż nie potra­fisz zna­leźć w swo­im języ­ku inne­go odpo­wied­ni­ka tych słów.

Ta książ­ka jest tak­że i o samot­no­ści. Jej oso­by są mrocz­ne i zni­ko­me, mimo tego, że mają imio­na, ale te imio­na to tyl­ko wykrzyk­ni­ki, zna­ki, notat­ki w pamię­ci, po któ­rych potem będzie moż­na zre­kon­stru­ować cały zestaw zapa­chów, kolo­rów i tem­pe­ra­tur ciał. I cho­ciaż Ostap mówi: „nigdy nie potra­fisz być napraw­dę samot­ny”, wier­sze temu wła­śnie zaprze­cza­ją, bo im dłuż­sze linij­ki, któ­ry­mi zwra­casz się do współ­ro­zmów­cy, tym mniej­sze szan­se, że docze­kasz się na odpo­wiedź. Imio­na boha­te­rów tej książ­ki są tak samo fan­ta­stycz­ne jak topo­no­ma­sty­ka wier­szy: mogą pomóc się zorien­to­wać, jed­nak nie dadzą wyraź­nej odpo­wie­dzi, o czym wła­śnie jest mowa. Z wyjąt­kiem cał­kiem real­ne­go „Wan­see”, Ostap ogra­ni­cza się wyłącz­nie do topo­ni­micz­nych abs­trak­cji, mówiąc to o zamiesz­ka­łej czę­ści Euro­py, to o przed­mie­ściach mia­sta, peł­ne­go ponu­rych gór­ni­ków. Nato­miast cała resz­ta obec­nej w jego wier­szach geo­gra­fii jest zbyt wewnętrz­na, zbyt oso­bi­sta, żeby moż­na z niej korzy­stać w wędrów­kach i prze­miesz­cze­niach się. Mapa Gren­lan­dii, Ame­ry­ka, któ­ra „roz­sta­wi­ła swo­je mia­sta” czy orle­ań­ski mrok, któ­ry znów na nas się kła­dzie, są jedy­nie zna­ka­mi na tej mapie, po któ­rej poru­sza­jąc się moż­na prze­kra­dać się wzdłuż jego lini­jek, niby wzdłuż kana­łów.

Z tego naj­le­piej zapa­mię­tu­jesz pyta­nia i stwier­dze­nia, któ­re zaczy­nasz komen­to­wać i oce­niać, szu­kać odpo­wie­dzi, uświa­da­mia­jąc sobie jed­no­cze­śnie, że two­ja odpo­wiedź prze­kształ­ca się w kolej­ne pyta­nie, na któ­re odpo­wie­dzieć może tyl­ko ktoś inny. Jed­nak tak czy owak powra­casz do tych słów, usi­łu­jąc się z nimi zgo­dzić lub na odwrót im zaprze­czyć.

Powiedz­my tak:

„Ile napraw­dę może pomie­ścić w sobie wiersz?” – to pyta­nie, któ­re wyja­śnia pro­ces wier­szo­wa­nia. Czy­li w grun­cie rze­czy powol­ne­go dobo­ru i sta­ran­ne­go napeł­nie­nia.

„Jak­by­śmy mie­li przed sobą jesz­cze dużo jaskra­we­go świa­tła” – to wyja­śnie­nie potrzeb­ne po to, żeby roz­pacz zmie­ni­ła się w uspo­ko­je­nie i radość.

„Miłość – jak nie­za­ję­ta czę­sto­tli­wość radio­wa, na któ­rej z rzad­ka ktoś / Się zatrzy­mu­je, żeby usły­szeć coś swo­je­go” – to domysł, od któ­re­go wła­śnie wszyst­ko się


Prze­ło­żył Boh­dan Zadu­ra

O autorze

Serhij Żadan

Urodzony 23 sierpnia 1974 roku. Ukraiński poeta, prozaik. Studiował filologię ukraińską i niemiecką na Uniwersytecie Charkowskim, gdzie obronił pracę doktorską, a obecnie pracuje. Tłumacz poezji Paula Celana i Charles'a Bukowskiego. Laureat wielu nagród literackich, m.in. Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus" 2015, nagrody „Mosty Berlina” oraz Nagrody im. Josepha Conrada. Jego wiersze i powieści przetłumaczono na 16 języków i znane są na całym świecie.

Powiązania

Fest Ukraine

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Spo­tka­nie z udzia­łem Ołek­san­dra Irwa­ne­cia, Hały­ny Kruk, Ser­hi­ja Żada­na, Boh­da­na Zadu­ry i Dariu­sza Bugla­skie­go w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zemler.

Więcej

Piosenki dla martwego koguta

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go Juri­ja Andru­cho­wy­cza, Andri­ja Bon­da­ra, Naza­ra Hon­cza­ra, Myko­ły Riab­czu­ka, Osta­pa Sly­wyn­skie­go, Ser­hi­ja Żada­na, Dar­ka Fok­sa oraz Boh­dan Zadu­ry pod­czas Por­tu Legni­ca 2004.

Więcej

Niekomercyjne kino (przekład czyta Bohdan Zadura)

dzwieki / RECYTACJE Serhij Żadan

Prze­kład wier­sza Ser­hi­ja Żada­na czy­ta Boh­dan Zadu­ra. Frag­ment spo­tka­nia „Pio­sen­ki dla mar­twe­go kogu­ta ” z festi­wa­lu Port Wro­cław 2005.

Więcej

Ziemia i mit

recenzje / ESEJE Paweł Kaczmarski

Recen­zja Paw­ła Kacz­mar­skie­go z książ­ki Rucho­my ogień Osta­pa Sły­wyn­skie­go.

Więcej