recenzje / KOMENTARZE

Komentarz do wiersza „Z psa na psa skacze pchła”

Zbigniew Machej

Komentarz Zbigniewa Macheja do wiersza „Z psa na psa skacze pchła”, który wraz z ilustracją Ewy Kozyry-Pawlak znalazł się w książce dla dzieci Sposoby na zaśnięcie, wydanej w Biurze Literackim 13 lipca 2015 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Z psa na psa skacze pchła

z psa na psa
ska­cze pchła
hop hop hop­sa
hop hop hop­sa
pchła ska­cze
bar­dzo wyso­ko
jak przez pira­mi­dę Che­op­sa
lepiej niż pasi­ko­nik
a pies psa goni
a pies za psem leci
raz w tył
raz w skos
raz naprze­ciw
raz wbrew
bie­ga­ją sobie w par­ku
psy pośród drzew

a pchła
hop hop hop­sa
ska­cze
z jed­ne­go grzbie­tu
na dru­gi
jak India­nin któ­ry łapie mustan­gi
nie ma dla pcheł lep­szej balan­gi
niż prze­ska­ki­wać z psa na psa
z ogo­na
na ogon
z jed­nej psiej sier­ści
na dru­gą
i wzwyż i w dal
jak na zawo­dach
jak na olim­pia­dzie
pchła
jak lek­ko­atlet­ka
cyr­ków­ka i balet­ni­ca
tyl­ko się tro­chę naprę­ży
i ska­cze
dale­ko dale­ko
jak z zie­mi
na księ­życ
a nawet na dru­gą stro­nę księ­ży­ca

na taki psi i pchli teatrzyk
każ­dy by sobie chęt­nie popa­trzył

no tak na takie cyr­ki pchle
popa­trzeć by nie było źle

ale widzi­my
tyl­ko dwa psy
co lata­ją za sobą
po par­ku

tyl­ko cza­sa­mi
jeden albo dru­gi
sta­je sia­da
pysk odwró­ci
i łapą ener­gicz­nie
dra­pie się po kar­ku
by pchłę
z sie­bie zrzu­cić


Nie mam psa. I chy­ba nigdy nie chcia­łem mieć psa, choć kie­dy byłem małym chłop­cem, w naszym domu na wsi mie­li­śmy psa, jak to na wsi. Te nasze wiej­skie psy nie mia­ły budy, tyl­ko lego­wi­sko w sto­do­le. Wiej­ski pies jest inny niż pies miej­ski. Miej­ski pies jest bar­dziej udo­mo­wio­ny, roz­piesz­czo­ny (sło­wo roz­piesz­czo­ny odno­si się do roz­ko­ja­rzo­nej psiej natu­ry, ozna­cza roz­chwia­ną psią toż­sa­mość), a przez to mniej wol­ny. Miej­ski pies jest bar­dziej odpsio­ny, zde­ge­ne­ro­wa­ny przez czło­wie­ka, bar­dziej od czło­wie­ka uza­leż­nio­ny. To, że pies nie ucie­ka od czło­wie­ka, ale chce z nim być, mniej świad­czy o jego sze­ro­kiej i ela­stycz­nej natu­rze czy jego zdol­no­ściach przy­sto­so­waw­czych, a bar­dziej o jego nie­sa­mo­dziel­no­ści. Nie­ste­ty, psy są bar­dzo podat­ne na ludz­ką prze­moc, fru­stra­cję, głu­po­tę i sza­leń­stwo. W odróż­nie­niu od kota, pies jest ofia­rą czło­wie­ka. Choć cza­sa­mi czło­wiek też bywa ofia­rą psa. Na szczę­ście pies nigdy nie był mi potrzeb­ny do szczę­ścia. Moje dzie­ci też nie tęsk­ni­ły za psa­mi, odkąd się oka­za­ło, że są uczu­lo­ne na ich sierść. To tyle uwag ogól­nych. Jak łatwo zauwa­żyć, nie znam się na psach.

Napi­sa­łem jed­nak parę wier­szy o psach. Dwa naj­dłuż­sze zna­la­zły się w moim, nie wyda­nym jesz­cze zbio­rze wier­szy zaty­tu­ło­wa­nym Owa­dy­zmy i bru­de­rie. Wła­ści­wie nale­ża­ło­by je publi­ko­wać razem. Oba opo­wia­da­ją o parze miej­skich psów, któ­re bie­ga­ją po par­ku. To chy­ba bez­pań­skie psy, któ­re już dobrze pozna­ły się na ludziach i nie chcą mieć z nimi do czy­nie­nia. W pierw­szym wier­szu patrzę na nie jak­by z dale­ka i widzę, że to poczci­we, weso­łe kun­dle, któ­re sobie har­cu­ją w par­ku nie­da­le­ko szko­ły, a jed­nak odbie­ga­ją stam­tąd, kie­dy w szko­le dzwo­ni dzwo­nek na prze­rwę i do par­ku obok wbie­ga gro­ma­da roz­wrzesz­cza­nych chło­pa­ków i roz­chi­cho­ta­nych dziew­czy­nek. Pierw­szy z tych wier­szy nosi tytuł „Dwa kun­dle w par­ku”, a dru­gi „Z psa na psa ska­cze pchła”, bo oka­zu­je się, że te dwa kun­dle są zapchlo­ne, a ich par­ko­we har­ce mogą mieć zwią­zek z tym, że doku­cza­ją im pchły. Pchły nie chcą być od swo­ich psów gor­sze, też ska­czą, bar­dzo wyso­ko i zabaw­nie, jak w cyr­ku, tro­chę jak w spor­tach eks­tre­mal­nych. Musi to być bar­dzo efek­tow­ne wido­wi­sko, ale nie­ste­ty, nawet jak by podejść bar­dzo bli­sko, czło­wiek by nic nie zoba­czył. Widzi tyl­ko ska­czą­ce psy, a nie widzi ska­czą­cych pcheł, o któ­rych skąd­inąd wia­do­mo, że to wiel­kie sza­chraj­ki. Jed­nak całe­go tego psio-pchle­go cyr­ku moż­na się domy­ślić, kie­dy jeden z psów zatrzy­ma się na chwi­lę, aby gwał­tow­nie podra­pać się łapą. Dra­pa­nie ma zła­go­dzić swę­dze­nie, a swę­dze­nie to prze­jaw innej rze­czy­wi­sto­ści, któ­rej lepiej z bli­ska nie pozna­wać. Zwłasz­cza na wła­snej skó­rze.

O autorze

Zbigniew Machej

Urodził się w 1958 roku w Cieszynie. Poeta, tłumacz poezji czeskiej, słowackiej i angielskiej, eseista. Autor piętnastu zbiorów wierszy. Wieloletni pracownik polskiej dyplomacji kulturalnej w Czechach i na Słowacji. Dotychczas w Biurze Literackim opublikował tomy: Kraina wiecznych zer (2000), Prolegomena. Nieprzyjemne wiersze dla dorosłych (2003), Wspomnienia z poezji nowoczesnej (2005), Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji (2007) oraz książkę poetycką dla dzieci Przygody przyrody (2008); nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius i Nagrody Literackiej Gdynia.

Powiązania