recenzje / KOMENTARZE

Komentarz do wiersza „Hotel Ukraina”

Bohdan Zadura

Autorski komentarz Bohdana Zadury w ramach cyklu "Historia jednego wiersza", towarzyszący premierze książki Kropka nad i, która ukazała się w Biurze Literackim 22 września 2015 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

 

Hotel Ukraina

****

czy wpu­ścił­byś pod swój dach
uchodź­cę z Ukra­iny? –
pyta inter­ne­to­wy por­tal

Andri­ja Bon­da­ra i Sofij­kę
nawet z dziec­kiem
i z teścia­mi
tak

ale czy tak­że
z dwo­ma psa­mi
tego nie wiem

Boj­czen­ków
całą trój­kę

Hały­nę Kruk
nawet z nowym face­tem

Katię Bab­ki­nę
nawet star­szą o dwa­dzie­ścia lat

Dmy­tra Paw­łycz­kę
nawet osiem­dzie­się­cio­pię­cio­let­nie­go

Lubow Jakym­czuk
nawet w cią­ży

Dzwin­kę Mati­jasz nawet z sio­strą Boh­da­ną
i Boh­da­nę Mati­jasz nawet z sio­strą Dzwin­ką

Sasz­kę Irwan­cia z Oksa­ną
Natał­kę Biło­cer­ki­weć z Myko­łą
Myko­łę Riab­czu­ka z Natał­ką
Paw­ła Szczy­ry­cię nawet z wrzo­da­mi
na żołąd­ku

Wie­rę Meniok i małą Wier­kę
z Dro­ho­by­cza
i Lonię Gold­ber­ga rów­nież stam­tąd
choć niech nie liczy że mu potwier­dzę
na Lin­ke­di­nie że jestem
jego zna­jo­mym

Ser­hi­ja Żada­na
choć jest z Char­ko­wa
Sasz­kę Kaba­no­wa
choć pisze rymo­wa­ne wier­sze
i robi to po rosyj­sku

Andri­ja Lub­kę
bez zasta­no­wie­nia

i Nebo­ra­ka Kija­now­ską Bele­ja
Stron­gow­skie­go i Sły­wyn­skie­go
Semen­czu­ka i Wyn­ny­czu­ka
Łysze­hę i Danę Pin­czew­ską
i kobie­tę któ­ra się ukry­wa pod
nic­kiem veran­da­bal­ko­no­va
i w księ­gar­ni E
w 2010 dosta­łem od niej
liścik

i Maryj­kę Mar­tu­se­wicz Igo­ra Bie­ło­wa Wasy­la Mach­nę

no nie Maryj­ka to Bia­ło­ru­sin­ka Igor to Rosja­nin
a Mach­no od czter­na­stu lat
miesz­ka nie w Tar­no­po­lu a w Nowym Jor­ku
więc naj­pierw niech Ame­ry­ka­nie
znio­są dla Pola­ków wizy

***

z lewej stro­ny ekra­nu napis:
na żywo: krwa­we star­cia w Kijo­wie

wcho­dzę na espreso.tv
a wła­ści­wie jego retrans­mi­sję
strza­ły
bary­ka­dy
pło­ną­ce opo­ny
morze głów
z hote­lem Ukra­ina w tle
prze­mó­wie­nia
od cza­su do cza­su
zagłu­sza­ne
przez rekla­my pasty do zębów

w hote­lu Ukra­ina
póź­ną cie­płą jesie­nią
2012 przez dwa dni
miesz­ka­łem na pią­tym pię­trze
z wido­kiem na Maj­dan
póź­nym wie­czo­rem
wra­ca­łem z Arse­na­łu
uli­cą Insty­tuc­ką
w bar­ku przy recep­cji
piłem z kimś koniak zakar­pac­ki
kto to był może Leś Belej
nie pamię­tam
ale z lot­ni­ska odbie­ra­ła mnie
i odwo­zi­ła do Bory­spo­la
Ola Brat­czuk
i ją też bym wpu­ścił
pod swój dach
oglą­dam zdję­cia w inter­ne­cie
ten hol na dole
gdzie wte­dy prócz recep­cjo­nist­ki
nas dwóch i jakiejś kobie­ty
goto­wej zająć się
czy­jąś samot­no­ścią
nie było niko­go
zamie­nio­ny
na polo­wy szpi­tal
i kost­ni­cę

**

w puław­skim miesz­ka­niu
dobie­ga­ją mnie gło­sy z podwór­ka
har­mi­der krzy­ki jakieś śpie­wy trza­ski

pod­cho­dzę do okna
wycho­dzę na bal­kon
na traw­ni­ku pod okna­mi dwóch
sąsied­nich kla­tek
scho­do­wych
tłum

kil­ka­dzie­siąt osób

to uchodź­cy z Ukra­iny

doma­ga­ją się by ich wpusz­czo­no
do miesz­kań
są agre­syw­ni
krzy­czą

sła­wa Ukra­ini hero­jam sła­wa

nikt do nich nie wycho­dzi
nikt im nie otwie­ra

dzi­wi mnie

że wybra­li tyl­ko
dwie pierw­sze klat­ki
zupeł­nie nie zain­te­re­so­wa­ni
tą w któ­rej miesz­kam

budzę się w war­szaw­skim miesz­ka­niu
sły­szę te same gło­sy co we śnie
na ekra­nie tele­wi­zo­ra
prja­ma trans­la­cja
z Maj­da­nu

*

wstyd mi kocha­ni
że tym bar­dziej
jestem z wami
im bar­dziej nie sły­szę
waszych przy­wód­ców
i wszyst­kich
któ­rzy mówią
do was ze sce­ny
rów­nież po pol­sku

23.02.2014


Kilka akapitów wokół Hotelu Ukraina

Tego krót­kie­go poema­tu czy, jak kto woli, dłu­gie­go czte­ro­czę­ścio­we­go wier­sza nie mia­łem w pla­nie, tomik wyobra­ża­łem sobie bez nie­go. Umó­wi­łem się, że Krop­kę nad i oddam do koń­ca 2013 roku, a tym, co hamo­wa­ło wysła­nie jej do wydaw­cy, były dwa poema­ty, któ­re nosi­łem – z któ­ry­mi nosi­łem się – w sumie dzie­więć mie­się­cy. Z wcze­śniej­szych doświad­czeń mi wyni­ka­ło, że nawet z naj­lep­szych pomy­słów na wier­sze, jeśli nie zre­ali­zu­je się ich natych­miast, zosta­je mgli­ste, mało przy­jem­ne wspo­mnie­nie zmar­no­wa­nej szan­sy. Z papie­ro­sa­mi roz­sta­łem się nagle, lecz kul­tu­ral­nie – nie wyrzu­ca­łem im, że zmar­no­wa­ły mi życie, prze­ciw­nie, byłem im wdzięcz­ny za to, cośmy razem prze­ży­li i zacho­wa­łem o nich jak naj­lep­sze wspo­mnie­nia. Nie prze­sze­dłem na stro­nę tych, któ­rzy chcie­li nas od lat poróż­nić, ba, mia­łem teraz dowo­dy na wła­snej skó­rze, że prze­świad­cze­nie, iż takie zerwa­nie spra­wia, że świat odzy­sku­je zapa­chy i sma­ki, moż­na wło­żyć mię­dzy baj­ki. One z kolei nie urzą­dza­ły mi scen, nie wysy­ła­ły dra­ma­tycz­nych maili i ese­me­sów, nie kaza­ły drżeć moim rękom, nie zmu­sza­ły, bym przy­kle­jał sobie pla­stry, żuł gumę nico­ret­te czy choć­by ssał jed­ną po dru­giej lan­dryn­ki. Kolej­na nie­wy­obra­żal­na rzecz po pro­stu się sta­ła. Prze­cho­dząc do kate­go­rii nie­pa­lą­cych, nie zmie­ni­łem zda­nia o tych, któ­rzy chcie­li­by zba­wić świat, paląc palą­cych. Był tyl­ko jeden drob­ny pro­blem. Nie umia­łem bez nich – bez papie­ro­sów – pisać. Podro­czy­ły się ze mną przez dzie­więć mie­się­cy, naj­pierw odpu­ści­ły przy tłu­ma­cze­niach, w koń­cu wiel­ko­dusz­nie pozwo­li­ły na napi­sa­nie tych dwóch „szpi­tal­nych” poema­tów: „Pierw­szy od 1963 roku wiersz bez papie­ro­sów” i „Dok­to­rzy”.

„Hegel powia­da gdzieś, że wszyst­kie histo­rycz­ne fak­ty i posta­cie się powta­rza­ją. Zapo­mniał dodać: za pierw­szym razem jako tra­ge­dia, za dru­gim jako far­sa”. To zda­nie z 18 brumaire’a Ludwi­ka Bona­par­te cza­sem przy­cho­dzi mi do gło­wy i przy­cho­dzi­ło też pod koniec 2013 roku oraz na począt­ku 2014, gdy myśla­łem o Ukra­inie, o Poma­rań­czo­wej Rewo­lu­cji 2004 roku i o tym, co dzia­ło (dzie­je) się, dzie­sięć lat po niej. Wyglą­da­ło mi na to, że Marks się tym razem nie spraw­dza, że jest aku­rat na odwrót: to coś, co się powta­rza, pierw­szy raz zda­rzy­ło się jako far­sa, a teraz wra­ca – może wró­cić – jako tra­ge­dia. Tam, gdzie są ofia­ry, trud­no mówić o far­sie. Tam, gdzie jed­na war­tość wyklu­cza inną, czy­li inny­mi sło­wy, nie ma dobre­go roz­wią­za­nia, mamy do czy­nie­nia z tra­gi­zmem? W 2004 wszyst­ko wyda­wa­ło się jed­no­znacz­ne, nikt nie zgi­nął, dobro zwy­cię­ży­ło. Mogłem sobie dwo­ro­wać z naszej wol­no­ści i pocie­szać ukra­iń­skich przy­ja­ciół: no nie prze­sa­dzaj­cie z tym znie­wo­le­niem, może­cie siąść na ław­ce przy uli­cy i jak wol­ni ludzie pić sobie piwo. Kie­dy Nazar Hon­czar we wrze­śniu 2004 pro­wa­dził mnie do lwow­skiej tele­wi­zji na jakieś nagra­nie, uświa­do­mi­łem sobie, że mój pasz­port leży jesz­cze w hote­lo­wej recep­cji i byłem pewien, że mnie nie wpusz­czą, ale na por­tier­ni wystar­czy­ło, że Nazar podał nazwi­sko czło­wie­ka, z któ­rym byli­śmy umó­wie­ni, i nikt nie żądał żad­nych doku­men­tów. W takim wol­nym kra­ju jak Pol­ska to by nie prze­szło. Z dru­giej stro­ny, na przy­kład imien­ne bile­ty kole­jo­we w dale­ko­bież­nych pocią­gach? W 2004 mar­twi­łem się o swo­ich przy­ja­ciół i cie­szy­łem się, kie­dy dobro zwy­cię­ży­ło i to bez ofiar. Wio­sną 2005 jak idio­ta odsta­łem swo­je w kolej­ce do Audy­to­rium Maxi­mum, kie­dy do War­sza­wy przy­je­chał Wik­tor Jusz­czen­ko. Dzi­siaj nie szedł­bym witać ani Tur­czy­no­wa, ani Poro­szen­ki, choć wszy­scy moi przy­ja­cie­le też, jak przed dzie­się­cio­ma laty, byli na Maj­da­nie albo po stro­nie Maj­da­nu. Tyl­ko że ja, życząc im jak naj­le­piej, nie bar­dzo wie­dzia­łem, cze­go im życzyć. Wysy­ła­li dra­ma­tycz­ne ape­le, jak Jurij Andru­cho­wycz, od Osta­pa Sły­wyn­skie­go dosta­łem maila z proś­bą o prze­tłu­ma­cze­nie i roz­po­wszech­nie­nie infor­ma­cji, któ­rą dołą­czył. Zabra­łem się do tego dość nie­mra­wo, bo wszyst­ko, o czym pisał, było powszech­nie zna­ne z co naj­mniej paru pol­skich tele­wi­zji, radia, gazet, o inter­ne­cie nie wspo­mi­na­jąc. Zanim skoń­czy­łem, zna­la­złem ten tekst na stro­nie Biu­ra Lite­rac­kie­go w prze­kła­dzie Micha­ła Petry­ka. Prze­czy­ta­łem list otwar­ty, któ­ry pol­ski poeta, któ­re­go skąd­inąd lubię i cenię, wysto­so­wał do naj­wyż­szych władz Rze­czy­po­spo­li­tej:

Do Sej­mu, Pre­zy­den­ta, Pre­mie­ra, Mini­stra Spraw Zagra­nicz­nych; do tych, któ­rzy powin­ni i mogą dzia­łać. Zwra­cam się do Naj­wyż­szych Władz Rzecz­po­spo­li­tej Pol­skiej z ape­lem o natych­mia­sto­we wpro­wa­dze­nie sank­cji poli­tycz­nych prze­ciw­ko obec­nym rzą­dzą­cym Ukra­iną, na cze­le z Wik­to­rem Janu­ko­wy­czem, oso­bi­ście odpo­wie­dzial­nym za eska­la­cję sprze­ci­wu, prze­lew krwi, nisz­cze­nie demo­kra­cji na Ukra­inie i wal­kę z wła­snym naro­dem.

Ska­la prze­mo­cy, pogar­dy dla ludz­kiej god­no­ści i wol­no­ści oby­wa­tel­skich sto­so­wa­na przez aktu­al­ny reżim poli­tycz­ny na Ukra­inie jest nie­wy­obra­żal­nym skan­da­lem uwła­cza­ją­cym euro­pej­skim war­to­ściom, któ­ry­mi się tak szczy­ci­my. Tam giną ludzie. Nie wyobra­żam sobie, aby Pol­ska cze­ka­ła spo­koj­nie z reak­cją na dal­szy prze­lew krwi, tole­ro­wa­ła i przy­zwa­la­ła na prze­moc i dyk­ta­tu­rę. Wzy­wam do dzia­łań dyplo­ma­tycz­nych, o ile są jakieś war­to­ści, według któ­rych zga­dza­my się i chce­my nadal żyć. Ukra­iń­cy, któ­rzy chcą do Euro­py, chcą do Euro­py bro­nią­cej wol­no­ści, nie do Euro­py patrzą­cej obo­jęt­nie na pogar­dę dla ludz­kie­go życia i ludz­kiej god­no­ści. Na co cze­ka­my? Każ­da godzi­na zwło­ki może kosz­to­wać życie kolej­nych ofiar.

Gdy­bym nie wie­dział, czy przy­szło­by mi do gło­wy, że auto­rem tego listu może być współ­cze­sny poeta? I to pol­ski? Praw­dę mówiąc, któż to się tak u nas tutaj szczy­ci tymi euro­pej­ski­mi war­to­ścia­mi? Czy przy­pad­kiem nie jeste­śmy tak samo podzie­le­ni, jak Ukra­iń­cy? Przez język. Bo czy te nasze pol­sz­czy­zny nie róż­nią się od sie­bie tak samo, a może i bar­dziej niż rosyj­ski i ukra­iń­ski? Czy jed­na z nich nie chce zdo­mi­no­wać publicz­nej prze­strze­ni? Co z tą naszą wol­no­ścią, któ­rą umie się cie­szyć nie­wąt­pli­wie Pan Pre­zy­dent? Czy ona nie jest bar­dziej zagro­żo­na od wewnątrz niż z zewnątrz? Ani nie gej, ani nie les­bij­ka, ani nie Żyd, mam poczu­cie przy­na­leż­no­ści do jakiejś mniej­szo­ści, widząc rów­nież, że więk­szość też czu­je się zagro­żo­na. Rewo­lu­cje arab­skie, któ­rym kibi­co­wa­łem jak każ­dy naiw­ny przy­zwo­ity chrze­ści­ja­nin, spusz­cza­ły ze smy­czy reli­gij­ne fun­da­men­ta­li­zmy i oka­zy­wa­ło się, że demo­kra­cja potra­fi być bar­dziej krwa­wa niż dyk­ta­tu­ra. Głu­po­ta jest do znie­sie­nia, ale głu­po­ta agre­syw­na?

Na któ­rymś z por­ta­li poja­wi­ło się pyta­nie: Czy wpu­ścił­byś pod swój dach uchodź­cę z Ukra­iny? Jak w słusz­nie minio­nym okre­sie wpie­nia­ła mnie for­ma „oby­wa­te­lu”, tak teraz wkur­wia mnie to „ty”, bez­ce­re­mo­nial­nie sto­so­wa­ne na każ­dym kro­ku nie tyl­ko przez dup­ków z tele­wi­zji i z radia. Oczy­wi­ście, nie wezmę udzia­łu w tej son­dzie, tak jak nie klik­nę w iko­nę wyra­ża­ją­cą popar­cie dla Ukra­iny, licz­ba tych klik­nięć już się zbli­ża do milio­na; miło żyć z prze­świad­cze­niem, że rze­czy­wi­ste popar­cie jest jesz­cze więk­sze niż ujaw­nio­ne. Pyta­nie z son­dy uświa­da­mia mi, że się do swo­ich ukra­iń­skich zna­jo­mych daw­no nie odzy­wa­łem, zawał jest jakimś uspra­wie­dli­wie­niem, ale prze­cież z nie­go już dość daw­no wysze­dłem. Przy­cho­dzi mi do gło­wy, że wie­le z tych przy­jaź­ni swo­je apo­geum, swo­je naj­lep­sze dni ma za sobą, raczej już nie będzie noc­nych roz­mów do rana, alko­ho­lu nad mia­rę, cało­noc­nych podró­ży, papie­ro­sów, join­ta krą­żą­ce­go z rąk do rąk. Zaczy­nam robić coś w rodza­ju listy. Z Andri­jem Bon­da­rem to na pew­no była przy­jaźń, w pewien spo­sób towa­rzy­szy­łem mu w naj­waż­niej­szych – i naj­bar­dziej dra­ma­tycz­nych – chwi­lach jego życia. Naj­pierw pozna­łem jego, Sofij­kę póź­niej. Nie napi­sa­łem: Sofij­kę i Andri­ja Bon­da­rów, bo Sofij­ka uży­wa panień­skie­go, by nie powie­dzieć ojcow­skie­go, nazwi­ska Andru­cho­wycz. Pyta­nie por­ta­lu jest poważ­ne, ale zaczy­na­my lek­ko. Andri­ja przy­jął­bym pod swój dach nie tyl­ko z kil­ku­let­nią War­war­ką, ale nawet z teścia­mi. To „nawet” ma być zabaw­ne, bo kto by pod swój dach nie przy­jął Juri­ja Andru­cho­wy­cza? I jego żony Niny, Nina jest świet­na. A psy? Dwa i to nie byle jakie, oba czar­ne, Hawa, ogrom­ny wodo­łaz, wiecz­nie zaśli­nio­ny, tara­nu­ją­cy wszyst­ko, co sta­je na dro­dze jego mar­szu lub bie­gu, i Bru­no, wie­lo­ra­so­wy; któ­ryś z jego przod­ków musiał być owczar­kiem alzac­kim, zner­wi­co­wa­ny, pies po przej­ściach, z trau­mą dzie­ciń­stwa, potrą­co­ny przez samo­chód, zna­le­zio­ny na dro­dze i cudem odra­to­wa­ny przez Andri­ja. Cała trój­ka Boj­czen­ków to Oksa­na, Ołek­sandr i Ołek­san­dra, War­sza­wa i Czer­niow­ce, jed­no z paru moich ulu­bio­nych miast nie tyl­ko na Ukra­inie, a na zie­mi, nie wiem, na czym pole­ga talent kry­tycz­ny Boj­czen­ki, ale chy­ba w Pol­sce nie ma niko­go, kto by tak zaj­mu­ją­co umiał pisać o lite­ra­tu­rze, zro­zu­mia­le i mądrze, przy­stęp­nie i ory­gi­nal­nie, dow­cip­nie i głę­bo­ko, więc Sasz­ko i Sasz­ka, któ­rej prze­mia­nę z dziec­ka w pięk­ną dziew­czy­nę mogłem obser­wo­wać. Hały­nę Kruk, któ­rą pozna­łem wte­dy, kie­dy Bon­da­ra, a któ­rej moja żona mówi­ła, że chcia­ła­by mieć taką syno­wą; znam i lubię jej poprzed­nie­go face­ta, więc goto­wość przy­ję­cia jej z nowym to dowód cywil­nej odwa­gi. Katia Bab­ki­na – mło­dość, uro­da, wdzięk, inte­li­gen­cja, Katia na dys­ko­te­ce w Czer­niow­cach, w cza­sie festi­wa­lu Mer­ri­dian Czer­no­witz, jej kape­lu­sze, i wyrzut sumie­nia – jej debiu­tanc­ki tomik, z któ­re­go nie prze­tłu­ma­czy­łem dotąd żad­ne­go wier­sza. Cze­mu Paw­łycz­kę osiem­dzie­się­cio­pię­cio­let­nie­go? Bo się uro­dził w 1929 roku, więc w 2014 koń­czy osiem­dzie­siąt pięć lat. Cze­mu Lubow Jakym­czuk w cią­ży? Bo była w cią­ży, kie­dy latem 2010 przy­je­cha­ła do Puław z Hały­ną Kruk, Paw­łem Szczy­ry­cią i Andri­jem Lub­ką, i zała­ma­ła się nagle pogo­da, zro­bi­ło się strasz­li­wie zim­no i odda­łem Lubow swo­je (nowe) nie­bie­skie skar­pet­ki, o któ­rych po kil­ku latach napi­sa­ła pięk­ny wiersz. I tak dalej, i tak dalej, z zaba­wa­mi para­le­li­zma­mi skła­dnio­wy­mi, któ­re nie tyl­ko zaba­wie słu­żą (Dzwin­ka z sio­strą Boh­da­ną, Boh­da­na z sio­strą Dzwin­ką), i z roz­pę­du (prze­cież to kon­tro­lo­wa­na pomył­ka) nazwi­sko bia­ło­ru­skie, rosyj­skie i ukra­iń­skie, ale z nowo­jor­skiej dia­spo­ry.

Skrom­na inno­wa­cyj­ność for­mal­na „Hote­lu Ukra­ina” pole­ga moim zda­niem na odwró­ce­niu nor­mal­nej nume­ra­cji jego czę­ści. Gwiaz­dek nie przy­by­wa, a uby­wa, pierw­sza część ozna­czo­na jest czte­re­ma, ostat­nia jed­ną. Tak jak­by ten wiersz zani­kał, jak­by koń­czył się mil­cze­niem. Prze­łknię­ciem śli­ny, kie­dy powie­dzia­ło się coś, co trze­ba było powie­dzieć, żeby pozo­stać w zgo­dzie z wewnętrz­ną praw­dą. Choć wola­ło­by się tego nie mówić, choć wola­ło­by się powie­dzieć coś inne­go. Jak­by od roz­ga­da­nej, wła­ści­wie pogod­nej, nar­ra­cyj­nej czę­ści pierw­szej, poprzez część dru­gą, też nar­ra­cyj­ną, ale już dra­ma­tycz­ną, poprzez w jakiś spo­sób apo­ka­lip­tycz­ną część trze­cią (sko­ro piszę auto­ko­men­tarz, mam pra­wo to powie­dzieć: to mi się napraw­dę przy­śni­ło, nie wymy­śli­łem tego snu) wiersz zmie­rzał do wyzna­nia skie­ro­wa­ne­go wprost do tych, któ­rych wcze­śniej z imion i nazwisk wyczy­tał, wyzna­nia dość nasy­co­ne­go emo­cja­mi („wstyd mi”, „kocha­ni”) i dość skom­pli­ko­wa­ne­go jeśli cho­dzi o for­mę wyra­zu: „tym bar­dziej jestem z wami, im bar­dziej nie sły­szę”, z cze­go wyni­ka, że to utoż­sa­mia­nie się, ta soli­dar­ność nie jest cał­ko­wi­ta. Bo tak powie­dzieć, to to samo, co powie­dzieć: tym mniej jestem z wami, im bar­dziej sły­szę waszych przy­wód­ców i moich roda­ków, któ­rzy prze­ma­wia­ją do was na Maj­da­nie.

Data pod „Hote­lem Ukra­ina” jest waż­na, już były ofia­ry śmier­tel­ne, ale jesz­cze Janu­ko­wycz nie uciekł i jesz­cze Rosja w jaw­ny spo­sób nie weszła do gry. Kie­dy prze­ma­wiał jeden z pol­skich euro­de­pu­to­wa­nych, mówiąc, że Ukra­ina wej­dzie do Euro­py, ktoś z tłu­mu krzyk­nął „Ukra­ina to Euro­pa” (Ukra­ina ce Ewro­pa), nie­do­sły­szą­cy nasz rodak pod­chwy­cił to hasło w for­mie „Ukra­ina tam, gdzie Euro­pa” i usi­ło­wał bez powo­dze­nia zachę­cić Maj­dan, by je za nim skan­do­wał. Róż­ni­ca zna­cze­nio­wa wyda­je mi się oczy­wi­sta i myślę, że miał szczę­ście, że tłum tyl­ko nie dał się mu porwać. A przy­wód­cy Maj­da­nu? Chwa­ła Ukra­inie, chwa­ła boha­te­rom – tro­chę to mało jak na pro­gram, i zbyt wsob­nie te hasła mi brzmia­ły, to nie była pięk­na Julia sprzed deka­dy.

No więc napi­sa­łem ten krót­ki poemat lub jak kto woli, dłu­gi czte­ro­czę­ścio­wy wiersz, wysła­łem go Andri­jo­wi Lub­ce (któ­ry odsie­dział swo­je dwa mie­sią­ce na Maj­da­nie i wró­cił do War­sza­wy dalej stu­dio­wać bał­ka­ni­sty­kę na UW) i 26 lute­go dosta­łem link do jego stro­ny www, na któ­rej powie­sił prze­kład, a dzień póź­niej w mailu mi doniósł, że wszy­scy mi dzię­ku­ją i zacy­to­wał wpi­sy, któ­re poja­wi­ły się u nie­go na FB. Ode­zwa­li się nie­mal wszy­scy i nie będę ukry­wał, że się wzru­szy­łem. Ucie­szy­łem się, że wyglą­da na to, że u niko­go z nich nie dzie­je się nic złe­go, pomy­śla­łem sobie, że wiersz może jed­nak słu­żyć poro­zu­mie­wa­niu się, w takim naj­zwy­klej­szym ludz­kim wymia­rze, że jest coś takie­go jak wie­lo­na­ro­do­wa wspól­no­ta, bo ktoś z cze­skiej Pra­gi wró­żył mi, że pew­nie zyskam sobie sła­wę ban­de­row­skie­go Żyda, Vytas Desk­nys cyto­wał pio­sen­kę z radziec­kich cza­sów: В одной совковой песне пели – „Вот было б весело в компании такой” (W takiej radziec­kiej pio­sen­ce śpie­wa­no „W kom­pa­nii takiej było­by weso­ło”), Lubow pisa­ła: а я тепер назавжди в польській літературі залишуся вагітна, та нічого. мені подобається) (teraz już zawsze w lite­ra­tu­rze pol­skiej będę w cią­ży, nie szko­dzi. podo­ba mi się), Bie­łow się skar­żył: Андрей, моя фамилия не „Бедов” пока еще (Andri­ju, na razie jesz­cze nie nazy­wa się Bie­dow), Maryj­ka Mar­tu­se­wicz: Як гаворыцца, я в шоці. Andrei Ada­mo­vitch, заўваж, цябе б ён па парог не пусьціў. Хоць і перакладаў (Jak to się mówi, jestem w szo­ku, Andre­ju Ada­mo­wi­czu, zauważ, że on cie­bie nie puścił­by na próg. Cho­ciaż cię tłu­ma­czył), a Łukasz Satur­czak: Andrij, co to ma być, żebym Boh­da­na po ukra­iń­sku czy­tał, dawaj ory­gi­nał! Hały­na Kruk: Подякуй і від мене Богданові, приємно, що він усіх так згадав! хоч, зрештою, я сама йому напишу молодці! (Podzię­kuj i ode mnie Boh­da­no­wi, to miłe, że wszyst­kich tak wspo­mniał! zresz­tą, sama do nie­go napi­szę. Zuchy!). Nie napi­sa­ła:) Napi­sał Leś Belej: „Dzię­ki bar­dzo za wiersz! W ten wie­czór w hote­lu »Ukra­ina« byłem ja i jesz­cze mój kum­pel ara­bi­sta Bog­dan Horvat. I pili­śmy nie zakar­pac­ki, a whi­sky:) ale to dro­bia­zgi;) Dzię­ku­ję Tobie i wszyst­kim Pola­kom za wspar­cie. Łączę wyra­zy sza­cun­ku i wdzięcz­no­ści”. I Justy­na Sobo­lew­ska napi­sa­ła parę zdań, któ­rych nie wypa­da mi cyto­wać.

Ktoś mi powie­dział, że dużo nazwisk jest w tym wier­szu – jak­by z pre­ten­sją w domy­śle, że za dużo. A ja, led­wo ten wiersz zaczął żyć wła­snym życiem, pomy­śla­łem, że prze­ciw­nie, że za mało. Bo choć zasa­da jest taka, że wymie­niam tych, któ­rych znam i tłu­ma­czy­łem, to zda­rza­ją się też odstęp­stwa. Jak to się sta­ło, że nie wymie­ni­łem Woło­dy­my­ra Jawor­skie­go, Tara­sa Pro­chaś­ki, Jur­ka Izdry­ka, Sier­hi­ja Borsz­czew­skie­go, Ele­ny Kata­je­wej, Petra Midian­ki, Tama­ry Seni­nej (moja Ukra­ina zaczę­ła się od wyjaz­dów do Krze­mień­ca na uro­czy­sto­ści zwią­za­ne ze Sło­wac­kim, ostat­ni raz byłem tam dzie­sięć lat temu). Cóż, sam kie­dyś napi­sa­łem, że wiersz nie jest osłem, jak­kol­wiek byś go poga­niał, nie unie­sie wszyst­kie­go.

O autorze

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Powiązania