Oczywiście ploso możemy czytać jako zupełnie autonomiczną książkę, jeśli jednak zdecydowalibyśmy się poszerzyć kontekst naszej lektury, skusiłabym się na propozycję, by najnowszy tom wierszy Joanny Roszak czytać, mając gdzieś w pamięci jej dwie poprzednie książki ‒ Tego dnia (2015) oraz Przyszłych niedokonanych (2017). Niekoniecznie chodzi mi o potraktowanie tego tercetu jako trylogii; chwilami myślę jednak o tych trzech narracjach jako o poświęconych kolejno przeszłości, teraźniejszości, przyszłości. Konstruowana przez poetkę podmiotka liryczna w tomie Tego dnia próbuje oswoić przemijanie, którego chłodny oddech momentami pojawia się także w następnych tomach. W Przyszłych niedokonanych jest on zagłuszany skupianiem się podmiotki na tym, co tu i teraz dzieje się wokół niej, ponadto w tym tomie nie koncentruje się ona wyłącznie na „ja”, słabiej lub mocniej wyodrębniającym się z „my”, lecz również na zewnętrznym „wy/oni”.
Podmiotka liryczna Roszak odbywa pewnego rodzaju podróż, która zaczyna się w przestrzeni domowej, wypełnionej przedmiotami pełniącymi funkcję nośników wspomnień; następnie trafia na ulice miasta, gdzie zderza się z cudzymi smutkami, by ostatecznie, w ploso, odnaleźć swoje miejsce pomiędzy łąką, rzeką i lasem. Dość nieoczywiste może być moje odczytanie najnowszego tomu poetki jako historii o przyszłości, ponieważ zawiera on w sobie i przeszłość, i teraźniejszość. Bez nich jednak nie byłoby żadnej przyszłości, a podmiotka liryczna, mimo silnie pielęgnowanych w sobie trosk, gotowa jest na spojrzenie w przód. Wyraźna jest tu jej świadomość, że bez zaakceptowania nawet najtrudniejszego wczoraj, nie będzie żadnego jutro. Pod wpływem impulsu chciałoby się napisać, że ploso jest opowieścią o ucieczce przed rzeczywistością w objęcia natury. Nie do końca tak jest, ponieważ wspomniana natura wcale nie czeka na człowieka z otwartymi ramionami; nie jest to natura miła i troskliwa, o jakiej opowiada nam Paulina Pidzik w swoim debiutanckim tomie (wejście w las) (2019). Nie. Przestrzeń lasu, łąki, rzeki, rodzących się w niej, żyjących i umierających istot dyktuje własne warunki oraz stawia granice. Jest czymś odrębnym i niezależnym, wyraźnie zaznacza, że człowiek nie jest jej integralną częścią, nawet jeśli chwilami tak mu się wydaje.
Warto postawić pytanie: czy faktycznie jest to ucieczka? Opuszczenie przestrzeni miasta i pragnienie spokoju wśród drzew i leśnych stworzeń nie zawsze musi wiązać się z desperacką próbą odnalezienia siebie wśród świata poniekąd pierwotnego, bo niezależnego od ludzkiej ręki. Podmiotka liryczna próbuje odnaleźć w naturze ukojenie, jednak nie formułuje swojej potrzeby nachalnie, dostosowuje się do wyznaczanych przez nią granic, i co istotne: nie oczekuje, a jedynie ma nadzieję. Tworzy się przez to relacja szorstka, ale pełna obustronnego szacunku; natura udostępnia się podmiotce, ta zaś, pełna wdzięczności, nie nadużywa ofiarowanego jej zaufania.
„[S]tawiamy dom / malujemy skrzynię / patrzymy jak rodzą się zwierzęta / to jest tego domu pamiątka / i tak musi być” ‒ ową pamiątką nowo postawionego domu ma być trauma, z którą mierzy się podmiotka i przez którą prawdopodobnie poszukuje harmonii wśród przyrody. Roszak w rozmowie z Michałem Domagalskim podsuwa, co mogłoby być ową traumą ‒ brak dziecka. Kolejne tropy ukryte w wierszach pod liśćmi i powierzchnią wody (kolejna poczekalnia, obserwacje młodych zwierząt, obraz koszyka znalezionego w trawach nad rzeką) prowadzą nas do takiej interpretacji. Być może to właśnie to, do czego podmiotka tęskni, a tęsknota ta jest tak namacalna, że może oznaczać nie tyle brak, ile utratę. Jeden z wierszy opublikowanych w tomie ‒ „om” ‒ to sygnalizuje: „przy medytacji nad domem / uparcie brakuje litery” („d” jak „dziecko”); i dalej: „chowamy się w lesie / pochowamy go w lesie”. Podmiotka pielęgnuje w sobie tę osobistą tragedię, nie jest jednak typem osoby, która całkowicie się w niej zatraca. Nie próbuje bowiem poddać się własnemu smutkowi, wychodzi naprzeciw jakiemuś rozwiązaniu ‒ nie do końca wiadomo, czy już je odnalazła, czy wciąż jeszcze szuka. Cechuje ją pokora wobec tego, co wydarzyło się w przeszłości, teraźniejszość upływa jej na akceptowaniu nieodwracalnego. Dlatego czytam ploso jako historię o przyszłości ‒ taką, którą podmiotka ma przed sobą, ponieważ się nie poddaje i godzi na swój los. Przyszłości, którą zapowiada sama natura: „schodzą się ptaki / zlatują się ich cienie / to mówi ptak / pochylcie głowy/ opowiem wam historię / która dzieje się w przyszłości”.
W ploso podmiotka Roszak w końcu bierze głęboki oddech; jej samoświadomość pobudzona przez relację z bezkompromisową przyrodą jest imponująca. Przestrzeń lasu, łąki, rzeki jest niczym tytułowe ploso ‒ spokojniejsza niż wszystko inne wokół, generująca specyficzną energię, z której czerpie podmiotka. Dykcja Roszak jest szorstka i zachowawcza, przepełniona bólem, lecz pełna wolności. Odkładam ploso na półkę pełna pokory, ale i spokoju, którym poetka chce nas obdarzyć.
O autorze
Karolina Kurando
Krytyczka literacka, kulturoznawczyni, antropolożka kultury. Autorka krytycznoliterackiego bloga Books Silence. Pisze o współczesnej prozie światowej, czasami o poezji. Zajmuje się twórczością Jerzego Pilcha, Édouarda Louisa oraz literaturą young adult. Interesuje się animal studies. Teksty krytyczne publikowała m.in. w „biBLiotece" Biura Literackiego i w „Stronie Czynnej".