
Moje likwidacje
dzwieki / WYDARZENIA Krzysztof Siwczyk Marta Podgórnik Roman HonetZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Romana Honeta, Marty Podgórnik i Krzysztof Siwczyk podczas Portu Wrocław 2009.
Więcejnie dla mnie wydział sławy i prozy uniwersytetu warszawki, posada w resorcie, kumulacja w totolotku, nagroda literacka x-y, skoki na bungee, miłość tych kilku panów oraz pań
Uświadamiam to sobie tylko dzięki tej podróży, inaczej niż przez żywą obecność nie można tego poznać. Czy wiesz, że jestem teraz właściwie pełen ufności, mamy jeszcze do omówienia pewne rzeczy straszne, ale potem wypłyniemy może jednak na czyste wody.
(F. Kafka)
Chodziło o alternatywę: moja pierwsza wersja – moja druga wersja, i odnośnie tej się wypowiadam powyżej: że mianowicie zostaję przy pierwszej. Pani wersja swoją funkcję jak najbardziej spełniła.
(D. Bielicki)
eeech, ciężki jest dziś los samotnego postmodernisty nawróconego na klasycyzm, zwłaszcza, gdy przychodzi takiemu żyć na górnym śląsku (a górny śląsk nie wierzy łzom!), przy hipotetycznym nie-szumie wierzb; raz po nieraz on, partyzancik prawdopodobieństwa, musi na polowym ołtarzu idei poświęcać sympatie, zmysły, plany, okruszek sławy, zalążek romansu, chwile podejrzanej emfazy, złudne nadzieje, całe parafrazy swej literalnej egzystencji
[ jest w tym, czym nas karmisz, nieukochany świecie, który się przebierasz w te same do zerzygania surduciki i blond peruczki – doza trucizny, lepkiej, precyzyjnie wymierzona, by nieco uśpić, nieco uskrzydlić… cykuta twa jednak (czy inny tam ołów) odkłada się nam gdzieś tam, by w końcu, w krytycznej puencie, unaocznić w wykresie ubytek wnętrza w całej rozciągłości, zimnej feerii okrucieństwa autoimmunologicznych rozpoznań. ]
sierpnie i wrześnie przynoszą więcej wydarzeń i zmian, niż jest się w stanie objąć i uporządkować, czemu nie sprzyja zresztą towarzysząca tym miesiącom paradoksalna aura, komponująca pozornie nijak z sobą nie złączone elementy rzeczywistości w ciągi, rządzące się swego rodzaju logikami nieszczęścia.
wygląda na to, że wpierw z hukiem rozpaść się muszą jeden po drugim ukonstytuowane (zdaje się, że jeszcze w okresie spojrzewania) kanony / formuły postrzegania i interpretacji, by ich miejsce mógł zająć uproszczony, za to funkcjonalny, ogląd.
tak więc, sporo zasłaniających horyzont mentalnych kominów rozsypało mi się w ostatnich tygodniach – po prostu efektem domina, odsłaniając równinną cokolwiek, ale mimo wszystko mniej posępną od uprzednio mi przedstawionej, rzeczywistość. (autorami tej dekonstrukcji są oczywiście bliźni, których jak wiadomo w kwestii pozbawiania nas jakichkolwiek złudzeń i jakiejkolwiek (jeśli ktoś ją miał?) pewności, nie sposób przecenić).
aż trudno uwierzyć, że to już dziesiąta edycja ogólnopolskiego konkursu poetyckiego im. jacka bierezina. tym trudniej, gdy się startowało w jego drugiej edycji, a jest się wszak wciąż bardzo młodą poetką, co to najlepsze (powiedzmy, że wiersze) ma przed sobą… sporo różnych myśli, wspomnień przyplątało mi się przy okazji pracy nad nowym wydaniem „prób negocjacji”(i „paradiso”). zupełnie od nowa i jakże inaczej czytam dziś pierwszą książkę; z żadnym tam rozrzewnieniem czy zażenowaniem – czytam poszczególne teksty, czytam całą tę historię, i odkrywam sobie jej karty. jak wpasowuje się w rozpoznawalne dziś konteksty, w przestrzeń moich doświadczeń, jak się ma do następnych książek, jakie z zawartych w niej horoskopów sprawdzały się przez te kilka lat na mnie i we mnie i co mnie – jako poetkę i jako kobietę – łączy, a co różni od tamtej (i każdej innej) siedemnastoletniej debiutantki… no, powiedzmy sobie: ofelią to ja raczej nie bywałam, do gertrudy z kolei trochę mi wciąż brakuje…
nie tak dawno (w lutym tego roku) miałam przyjemność odbyć w łodzi spotkanie autorskie (bardzo intensywne, przy okazji dziękuję tam obecnym!); potem poszliśmy do tego samego pubu, i usiedliśmy przy tym samym stoliku, co osiem lat wcześniej, po mojej nagrodzie. węższa o swoje plany i oczekiwania (by nie rzec: marzenia), szersza o kilka doświadczeń, przede wszystkim – o doświadczenie przyjaźni (trzeba było kilku lat by to słowo nabrało mocy), poczułam się nagle jakby na wciąż niedomkniętych walizkach, jakbym nigdy po tamtym finale bierezina nie wyjechała z łodzi, nie wróciła do domu. jakby wtedy zapadła we mnie jakaś magiczna zapadka, lekko klamka, jakby darowano mi życie w miejsce innego życia, które zostawało za mną, jak potem hotel światowit, piotrkowska, dworzec łódź fabryczna…
a tu ‘forum’ przystani pyta: „kiedy i jak debiutować?” (i każdemu nasuwa się oczywiste dopełnienie tego zestawu opresyjnego numer siedem dopytaniem: „a po co?”). z punktu widzenia ‘koniunktury literackiej’ (zawsze marzyłam, żeby wywołać podobnie absurdalny byt dla jakiegoś tekstu!), potrzebny jest jeden debiut poetycki na trzy-cztery dekady, bo granice percepcji ‘gazety wybiórczej’ i ‘neueswerka’ w tej materii i tak pękają w kolorowych szwach (prozaicy mają inną taryfę, lecz trudno im zazdrościć – w świecie, gdzie już ani ilość, ani jakość nie robi nikomu (nikomu dosłownie) różnicy, medialna niszowość grzebie domniemane talenty, nie wypychając im bynajmniej kieszeni, może jedynie w żyły pompując litrami, zwieziony z pobliskiej, czyli każdej, stacji paliw – kandyzowany propan, butan & hel…).
nie ulega wątpliwości, że pp. wszelkiej maści zdrapkowie i pocharatki, odbywają właśnie bal. niech żyje! dolatujące do gliwic strzępki wypasionych melodii, fragmenty kultowych dialogów i plotki z blogów, nic mi nie powiedzą i tak, ponad to, że warszawa nie jest jak dla mnie, jak nie dla mnie jest europa i świat. nie dla mnie wydział sławy i prozy uniwersytetu warszawki, posada w resorcie, kumulacja w totolotku, nagroda literacka x‑y, skoki na bungee, miłość tych kilku panów oraz pań
(zresztą należałoby im z tego miejsca podziękować, co niniejszym czynię! – ponieważ złudzenia, które chomikowałam od lat, tak czy siak nie były piękne; a jeśli towarzyszyła im jakakolwiek pewność, to ta oparta na dławiącym przeczuciu zbliżającego się momentu krytycznego).
na jałowym biegu, nocami, nie zważając na nadciśnienie i zanik życia towarzysko-rodzinnego, krzywiąc się wewnętrznie – jednak, że morskogwardzistka! – łykam po harcersku (choć nigdy harcerką nie byłam, a sam moduł mnie mierzi), kolejne i kolejne literackie teksty fundowane na tapicerowanym goryczą tapczanie frustracji, z żałośnie łatwą rutyną. pięknie, doprawdy cudnie wybrzmiewa w tej poezji ostateczna redukcja – o sens.
wszędzie bezczelne, tanie frazy, morska pianka na wynos, pozoranctwo, i strasznie głośny wrzask, i hierarchie z wenus i marsa, i pseudoerudycyjne pogwarki, i czasopiśmiennicza makabra, i wszystkie ładne i mądre, wszyscy mądrzy i ładni, & so happy together, w weekendowej galaktyce kwantyfikatora.
(już nawet sam, pomocny zwykle w tak ciężkich chwilach, kazik staszewski rozkłada ręce, pytając retorycznie: Czy to normalne? Czy tak się teraz dzieje? / Że prosto w oczy moje mi się śmiejesz? / Czy to normalne? Czy czasy tak stanowią? / Że w moim domu na mój dywan plują?)
w dodatku „(…) atawistycznie uwarunkowana kultywacja procedur związanych z przyznawaniem, odbieraniem i komentowaniem przyznawania jakichkolwiek „nagród literackich”, to w naszym, najlepszym z możliwych, kraju, frajda porównywalna chyba tylko z nagrywaniem i odtwarzaniem w systemie VHS sejmowych głosowań w kwestii raportów sejmowych komisji. (…)”
* * *
Senora! (i to napiszemy dużymi literami na drzwiach komisariatu), w tym leży właśnie wyjaśnienie sprawy. Tylko słabi dążą do kompensacyjnego puszenia się na terenie, gdzie ich gotowość literacka robi z nich na chwilę ludzi „silnych i twardych” (…) Nie raz jest się autobiografem lub pisarzem panegiryków (poematy na rzecz bohatera-mnie, czy też politycznego bohatera, to właściwie jedno i to samo) (…). (julio cortazar)
* * *
nie wiem, czy to fatalna aura zaokienna, czy zażenowanie własnym sentymentalnym bełkotem indolencji, czy elizejski spleen, lecz bardziej mnie dziś od debiutów wszelkich zajmuje zagadnienie jak i kiedy z honorem zakończyć (te cyrki).
„Szanowni Państwo, po świecie krąży list protestacyjny wobec skandalicznego (jak się go określa) artykułu, który ukazał się po śmierci Jacquesa Derrridy w New York Times’ie. Dostałam tę wiadomość od Haydena White’a z prośbą o przesłanie dalej. Ewa Domańska” (…)
„Dear Hayden, I’m sure you’ve seen the scurrilous and disrespectful obituary for Derrida that the NY Tiimes published today (in case you have not, here is the link and it is pasted below: http://www.nytimes.com/2004/10/10/obituaries/10derrida.html ). We are shocked, and very concerned that this may be just the beginning of a flood of ignorant and vicious assessments of Derrida’s life and work in the popular press, and elsewhere. ( … ) Sincerely, Sam Weber (Northwestern) Ken Reinhard (UCLA)”
„(…) pominąwszy detal, przełknąwszy nonszalancję konstatacyjnego subiektywizmu, dawszy sobie spokój z cinema verite i całym stekiem bzdur, przypomniawszy sobie zeszłosobotni rachunek z ‘cotton clubu’ zapłacony w przypływie rozrzutnej pewności co do braku jutra, kartą kredytową… odrzucam „oto” przedstawionej ironii, wybieram róg sali, chwiejne stopnie, oraz koszyk. (…)”
(„Kto cudze śledzi błędy / o własne ten nie stoi…”)
zatem z ciekawością prześledziłam dyskusję nt. debiutowania, przystani, biura literackiego i życia w ogóle, na ‘forum’ „nieszuflady”. p. radek wiśniewski pyta tam (oraz twierdzi) m.in.* : No gdzie są te przytłaczające masy znakomitych debiutów w ostatnich kilku latach BL, którymi BL deklasuje resztę? Gdzie. No może się mylę ale stajnia jak to się obraźliwie mówi za kulisami BL to konie sprawdzone, nieryzykowne, pewniaki.
(*co do innych poruszanych przezeń spraw: nt. koncepcji i realiów „otwarcia” biura literackiego pisałam w I‑ej wieży ciśnień, nt. „konkursu na debiut” /nieszczęsnego/ także; nie chcę się zatem powtarzać)
aż chciałoby się, za danusią rinn, zaśpiewać – gdzie te orły, sokoły… ? „przytłaczających mas znakomitych debiutów” (nie?) życzyłabym najgorszym wrogom literatury. biuro literackie nigdy nie pretendowało, o ile wiem, do roli krajowego położnika młodych talentów. w biurze literackim nie znamy (he he, my, towarzysze!) dyktatury parytetu (nieobcej niestety w dużych wydawnictwach); że artur burszta wydaje książki, które ma ochotę (i przeczucie, że interes;) wydać, nieważne czy to debiuty, przekłady, antologie czy wznowienia – to właśnie jest, moim zdaniem, normalne podejście do sprawy, zwłaszcza, że (działające od dziesięciu lat) biuro literackie nie jest od nikogo zależne i w tym (oraz prawnym) sensie nie jest instytucją użyteczności publicznej… (och, jakby mi tak kto wjechał do mojej firmy i zaczął nauczać, jak zarządzać, księgować, lub co gorsza – jak i które realizować zlecenia! to znów się kazik powyżej cytowany przypomina…)
spotkałam się niedawno z opinią, że podgórnik nie będzie achmatową. wszystkich (czworo? pięcioro?) zainteresowanych (uprawiając tym samym karygodną prywatę w felietonie) uspokajam: oczywiście, że nie! tak jak nie była wojaczkiem w spódnicy ani ładnym kwiatkiem wyrosłym na grobie śląskiej szkoły poezji życia. tak jak nie debiutowała wierszami z kluczem u szyi, jej poezja nie obfituje (sic!) w nieuświadomione fascynacje akwatyczne, innym obliczem poezji marty podgónik nie jest dadaizm, ani nie wiedzieć czym uzasadniony ekskluzywizm, w dodatku utwory jej wcale nie podejmują typowego dla roczników 70. tematu konsumpcji, nie są relacją z rzeczywistości ani pośpieszną notatką pełną świeżych emocji. nie plagiatowała – ani klasyków, ani piosenek sprzed 20 lat, i nie snobuje się na znajomość z „panami wzajem sobie świadczącymi”, nie poczuwa się też do roli drugorzędnej pisarki i trzeciorzędnej krytyczki, a pisanie wierszy nie budzi w niej cnotliwych odruchów. podobnie nie pretenduje do miana ostatniej sprawiedliwej w porcie. ufff… mało ci jeszcze??
Decidation & devotion
Turning all the night time into the day
And after all the violence and double talk
There’s just a song in the trouble and the strife
You do the walk, you do the walk of life
(pociesza się naiwnie puszczając na cały regulator dire straits)
lecz niezrównany jakub winiarski przeglądnął w międzyczasie znowu prasę literacką (tym razem – m.in. sympatyczne skądinąd czasopismo „kursywa”): W dziale eseistyczno-recenzenckim wyróżnia się tekst Agnieszki Zawalskiej „O Marcie Podgórnik, Długim maju i toaletach damskich”, zakończony uwagą: „Tak czy inaczej długo wyczekiwany przez niektórych Długi maj podobał mi się znacznie bardziej niż jego autorka o ustach złowrogo pociągniętych zbyt ciemną szminką. Na plotki bym z nią nie poszła, sukienki bym jej nie pożyczyła, ale po kolejną jej książkę sięgnę.” Skomentować to można wersem (wierszem, bo to cały wiersz pt. „Moja twarz w tysiącu innych twarzy (artystki scen polskich coraz bardziej zdesperowane)”) Natalii Stankiewicz: „sprzedam krew, w żyły wtłoczę kminek”. W recenzji Zawalskiej i wersie (wierszu) Stankiewicz w oczy rzuca się podobna ilość radości autorek. Radości z pisania (i bycia drukowanym).
skomentować to można perskim aforyzmem: Krowa nie zdechnie od przekleństw kruka, / bo cóż jej złego się stanie? / Pokracze nad nią, dziobem postuka (…) lub też – sentencją z La Rochefoucauld: Są ludzie wstrętni, mimo swych zalet, i są mili, mimo swych wad, ale – po co?
człowiek inteligentny sam sobie wystarcza, i gwiżdże na wszystko żałośnie, jak wiatr wśród cmentarza. – rzecze poetka. właściwie ma rację. im szybciej to do niej dotrze, tym dla niej lepiej. a jednak tymczasem wyda jej się, że dalsze ignorowanie trwającej wokół napierdalanki, nie licuje z morskogwardyjskim honorem, ani rozsądkiem, że nie sposób dłużej udawać, że pada deszcz, kiedy pluje się nam, nie tyle na nasz własny dywan, co pod nogi, na buty, i w końcu -
pisząc wieżę ciśnień przyłapuję się na tym, że nie czuję już tej złości, która pozwoliłaby rozgrzeszyć jakąkolwiek formę partycypacji w owej przydrożnej napierdalance. a może po prostu ręce mi opadły już zbyt doszczętnie. między wersami transuje żal, to fakt, ale on jest jak rozpłynięte lody. jak fragment listu wysyłanego już tylko dla porządku, jak To jezioro, Korzonek. Meta na Raciborskiej. Ta łódka. Tamten długi maj. „Nie szumcie wierzby”. Tamten turniej tańca towarzyskiego w Jazz Clubie. Balkon w Wiśle. „Specyfika zbrojonego szkła”, i „jedenaście zero siedem dziewięćdziesiąt cztery”… (….maleńka! to nie to, że świat rozpada się na twoich oczach, to pozytywna dezintegracja! wyjdziesz z tego jak nowa. pozyskasz pełną jasność w interesujących cię tematach…)
złość to recenzja, której domaga się większa część świata. żal jest jak browning kaliber 38, do którego naboje koledzy schowali przed tobą w szopie za garażem, pod skrzynką z narzędziami.
za mocne słowa? pretensjonalna naiwność? czy może znowu ta moja patetyczna egzaltacja? (dowiemy się wkrótce, nieprawdaż, moi drodzy nieocenieni?). tak czy owak, proszę o wybaczenie in spe. moje poczucie humoru zostało na jakiejś bocznicy, gdzie pozwolono nam się wypróżnić i zapalić. czuję zmęczenie, a nie mam alternatywy wobec rysującej się w ciemnych pastelach perspektywy ustania na tej absurdalnej akademii chujni & padaki, do końca. pocieszam się jedynie nadzieją na estetyczny orgazm, gdy jej finał okaże się pięknie żałosny wprost proporcjonalnie do przebiegu.
„(…) że też z jakichś powodów nie mogę być dziś ani nigdy blisko tych, których kocham najbardziej , że nie spędzam z nimi codzienności; spędzam ją, jakkolwiek to górnolotnie wam brzmi, na czytaniu i pisaniu, przy czym czytanie jest wielką pociechą, nawet gdy trzeba czytać kawałki mętne i niesmaczne; w czytaniu jeszcze dostrzegam nadzieję. lecz cokolwiek napiszę, to jakbym cały czas mówił pod wiatr. a już druk swoich słów przywodzi najbardziej na myśl rzyganie po nawietrznej, na wąskim ostrzu sztormu. jeszcze jeden tekst, jeszcze jeden festiwal, jeszcze raz mi zagrają, zatańczę im jeszcze.”
na wszelki wypadek – już serdecznie pozdrawiam
Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.