recenzje / IMPRESJE

Koronka Kompensacji i Kwef Koincydencji (Elizejski Spleen d’Or)

Marta Podgórnik

nie dla mnie wydział sławy i prozy uniwersytetu warszawki, posada w resorcie, kumulacja w totolotku, nagroda literacka x-y, skoki na bungee, miłość tych kilku panów oraz pań

Uświa­da­miam to sobie tyl­ko dzię­ki tej podró­ży, ina­czej niż przez żywą obec­ność nie moż­na tego poznać. Czy wiesz, że jestem teraz wła­ści­wie pełen ufno­ści, mamy jesz­cze do omó­wie­nia pew­ne rze­czy strasz­ne, ale potem wypły­nie­my może jed­nak na czy­ste wody.
(F. Kaf­ka)

Cho­dzi­ło o alter­na­ty­wę: moja pierw­sza wer­sja – moja dru­ga wer­sja, i odno­śnie tej się wypo­wia­dam powy­żej: że mia­no­wi­cie zosta­ję przy pierw­szej. Pani wer­sja swo­ją funk­cję jak naj­bar­dziej speł­ni­ła.
(D. Bie­lic­ki)

I

eeech, cięż­ki jest dziś los samot­ne­go post­mo­der­ni­sty nawró­co­ne­go na kla­sy­cyzm, zwłasz­cza, gdy przy­cho­dzi takie­mu żyć na gór­nym ślą­sku (a gór­ny śląsk nie wie­rzy łzom!), przy hipo­te­tycz­nym nie-szu­mie wierzb; raz po nie­raz on, par­ty­zan­cik praw­do­po­do­bień­stwa, musi na polo­wym ołta­rzu idei poświę­cać sym­pa­tie, zmy­sły, pla­ny, okru­szek sła­wy, zalą­żek roman­su, chwi­le podej­rza­nej emfa­zy, złud­ne nadzie­je, całe para­fra­zy swej lite­ral­nej egzy­sten­cji

[ jest w tym, czym nas kar­misz, nie­uko­cha­ny świe­cie, któ­ry się prze­bie­rasz w te same do zerzy­ga­nia sur­du­ci­ki i blond perucz­ki – doza tru­ci­zny, lep­kiej, pre­cy­zyj­nie wymie­rzo­na, by nie­co uśpić, nie­co uskrzy­dlić… cyku­ta twa jed­nak (czy inny tam ołów) odkła­da się nam gdzieś tam, by w koń­cu, w kry­tycz­nej puen­cie, una­ocz­nić w wykre­sie uby­tek wnę­trza w całej roz­cią­gło­ści, zim­nej feerii okru­cień­stwa auto­im­mu­no­lo­gicz­nych roz­po­znań. ]

sierp­nie i wrze­śnie przy­no­szą wię­cej wyda­rzeń i zmian, niż jest się w sta­nie objąć i upo­rząd­ko­wać, cze­mu nie sprzy­ja zresz­tą towa­rzy­szą­ca tym mie­sią­com para­dok­sal­na aura, kom­po­nu­ją­ca pozor­nie nijak z sobą nie złą­czo­ne ele­men­ty rze­czy­wi­sto­ści w cią­gi, rzą­dzą­ce się swe­go rodza­ju logi­ka­mi nie­szczę­ścia.

wyglą­da na to, że wpierw z hukiem roz­paść się muszą jeden po dru­gim ukon­sty­tu­owa­ne (zda­je się, że jesz­cze w okre­sie spoj­rze­wa­nia) kano­ny / for­mu­ły postrze­ga­nia i inter­pre­ta­cji, by ich miej­sce mógł zająć uprosz­czo­ny, za to funk­cjo­nal­ny, ogląd.

tak więc, spo­ro zasła­nia­ją­cych hory­zont men­tal­nych komi­nów roz­sy­pa­ło mi się w ostat­nich tygo­dniach – po pro­stu efek­tem domi­na, odsła­nia­jąc rów­nin­ną cokol­wiek, ale mimo wszyst­ko mniej posęp­ną od uprzed­nio mi przed­sta­wio­nej, rze­czy­wi­stość. (auto­ra­mi tej dekon­struk­cji są oczy­wi­ście bliź­ni, któ­rych jak wia­do­mo w kwe­stii pozba­wia­nia nas jakich­kol­wiek złu­dzeń i jakiej­kol­wiek (jeśli ktoś ją miał?) pew­no­ści, nie spo­sób prze­ce­nić).

II

aż trud­no uwie­rzyć, że to już dzie­sią­ta edy­cja ogól­no­pol­skie­go kon­kur­su poetyc­kie­go im. jac­ka bie­re­zi­na. tym trud­niej, gdy się star­to­wa­ło w jego dru­giej edy­cji, a jest się wszak wciąż bar­dzo mło­dą poet­ką, co to naj­lep­sze (powiedz­my, że wier­sze) ma przed sobą… spo­ro róż­nych myśli, wspo­mnień przy­plą­ta­ło mi się przy oka­zji pra­cy nad nowym wyda­niem „prób nego­cja­cji”(i „para­di­so”). zupeł­nie od nowa i jak­że ina­czej czy­tam dziś pierw­szą książ­kę; z żad­nym tam roz­rzew­nie­niem czy zaże­no­wa­niem – czy­tam poszcze­gól­ne tek­sty, czy­tam całą tę histo­rię, i odkry­wam sobie jej kar­ty. jak wpa­so­wu­je się w roz­po­zna­wal­ne dziś kon­tek­sty, w prze­strzeń moich doświad­czeń, jak się ma do następ­nych ksią­żek, jakie z zawar­tych w niej horo­sko­pów spraw­dza­ły się przez te kil­ka lat na mnie i we mnie i co mnie – jako poet­kę i jako kobie­tę – łączy, a co róż­ni od tam­tej (i każ­dej innej) sie­dem­na­sto­let­niej debiu­tant­ki… no, powiedz­my sobie: ofe­lią to ja raczej nie bywa­łam, do ger­tru­dy z kolei tro­chę mi wciąż bra­ku­je…

nie tak daw­no (w lutym tego roku) mia­łam przy­jem­ność odbyć w łodzi spo­tka­nie autor­skie (bar­dzo inten­syw­ne, przy oka­zji dzię­ku­ję tam obec­nym!); potem poszli­śmy do tego same­go pubu, i usie­dli­śmy przy tym samym sto­li­ku, co osiem lat wcze­śniej, po mojej nagro­dzie. węż­sza o swo­je pla­ny i ocze­ki­wa­nia (by nie rzec: marze­nia), szer­sza o kil­ka doświad­czeń, przede wszyst­kim – o doświad­cze­nie przy­jaź­ni (trze­ba było kil­ku lat by to sło­wo nabra­ło mocy), poczu­łam się nagle jak­by na wciąż nie­do­mknię­tych waliz­kach, jak­bym nigdy po tam­tym fina­le bie­re­zi­na nie wyje­cha­ła z łodzi, nie wró­ci­ła do domu. jak­by wte­dy zapa­dła we mnie jakaś magicz­na zapad­ka, lek­ko klam­ka, jak­by daro­wa­no mi życie w miej­sce inne­go życia, któ­re zosta­wa­ło za mną, jak potem hotel świa­to­wit, piotr­kow­ska, dwo­rzec łódź fabrycz­na…

III

a tu ‘forum’ przy­sta­ni pyta: „kie­dy i jak debiu­to­wać?” (i każ­de­mu nasu­wa się oczy­wi­ste dopeł­nie­nie tego zesta­wu opre­syj­ne­go numer sie­dem dopy­ta­niem: „a po co?”). z punk­tu widze­nia ‘koniunk­tu­ry lite­rac­kiej’ (zawsze marzy­łam, żeby wywo­łać podob­nie absur­dal­ny byt dla jakie­goś tek­stu!), potrzeb­ny jest jeden debiut poetyc­ki na trzy-czte­ry deka­dy, bo gra­ni­ce per­cep­cji ‘gaze­ty wybiór­czej’ i ‘neu­eswer­ka’ w tej mate­rii i tak pęka­ją w kolo­ro­wych szwach (pro­za­icy mają inną tary­fę, lecz trud­no im zazdro­ścić – w świe­cie, gdzie już ani ilość, ani jakość nie robi niko­mu (niko­mu dosłow­nie) róż­ni­cy, medial­na niszo­wość grze­bie domnie­ma­ne talen­ty, nie wypy­cha­jąc im bynaj­mniej kie­sze­ni, może jedy­nie w żyły pom­pu­jąc litra­mi, zwie­zio­ny z pobli­skiej, czy­li każ­dej, sta­cji paliw – kan­dy­zo­wa­ny pro­pan, butan & hel…).

nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że pp. wszel­kiej maści zdrap­ko­wie i pocha­rat­ki, odby­wa­ją wła­śnie bal. niech żyje! dola­tu­ją­ce do gli­wic strzęp­ki wypa­sio­nych melo­dii, frag­men­ty kul­to­wych dia­lo­gów i plot­ki z blo­gów, nic mi nie powie­dzą i tak, ponad to, że war­sza­wa nie jest jak dla mnie, jak nie dla mnie jest euro­pa i świat. nie dla mnie wydział sła­wy i pro­zy uni­wer­sy­te­tu war­szaw­ki, posa­da w resor­cie, kumu­la­cja w toto­lot­ku, nagro­da lite­rac­ka x‑y, sko­ki na bun­gee, miłość tych kil­ku panów oraz pań

(zresz­tą nale­ża­ło­by im z tego miej­sca podzię­ko­wać, co niniej­szym czy­nię! – ponie­waż złu­dze­nia, któ­re cho­mi­ko­wa­łam od lat, tak czy siak nie były pięk­ne; a jeśli towa­rzy­szy­ła im jaka­kol­wiek pew­ność, to ta opar­ta na dła­wią­cym prze­czu­ciu zbli­ża­ją­ce­go się momen­tu kry­tycz­ne­go).

na jało­wym bie­gu, noca­mi, nie zwa­ża­jąc na nad­ci­śnie­nie i zanik życia towa­rzy­sko-rodzin­ne­go, krzy­wiąc się wewnętrz­nie – jed­nak, że mor­sko­gwar­dzist­ka! – łykam po har­cer­sku (choć nigdy har­cer­ką nie byłam, a sam moduł mnie mier­zi), kolej­ne i kolej­ne lite­rac­kie tek­sty fun­do­wa­ne na tapi­ce­ro­wa­nym gory­czą tap­cza­nie fru­stra­cji, z żało­śnie łatwą ruty­ną. pięk­nie, dopraw­dy cud­nie wybrzmie­wa w tej poezji osta­tecz­na reduk­cja – o sens.

wszę­dzie bez­czel­ne, tanie fra­zy, mor­ska pian­ka na wynos, pozo­ranc­two, i strasz­nie gło­śny wrzask, i hie­rar­chie z wenus i mar­sa, i pseu­do­eru­dy­cyj­ne pogwar­ki, i cza­so­pi­śmien­ni­cza maka­bra, i wszyst­kie ład­ne i mądre, wszy­scy mądrzy i ład­ni, & so hap­py toge­ther, w week­en­do­wej galak­ty­ce kwan­ty­fi­ka­to­ra.

(już nawet sam, pomoc­ny zwy­kle w tak cięż­kich chwi­lach, kazik sta­szew­ski roz­kła­da ręce, pyta­jąc reto­rycz­nie: Czy to nor­mal­ne? Czy tak się teraz dzie­je? / Że pro­sto w oczy moje mi się śmie­jesz? / Czy to nor­mal­ne? Czy cza­sy tak sta­no­wią? / Że w moim domu na mój dywan plu­ją?)

w dodat­ku „(…) ata­wi­stycz­nie uwa­run­ko­wa­na kul­ty­wa­cja pro­ce­dur zwią­za­nych z przy­zna­wa­niem, odbie­ra­niem i komen­to­wa­niem przy­zna­wa­nia jakich­kol­wiek „nagród lite­rac­kich”, to w naszym, naj­lep­szym z moż­li­wych, kra­ju, fraj­da porów­ny­wal­na chy­ba tyl­ko z nagry­wa­niem i odtwa­rza­niem w sys­te­mie VHS sej­mo­wych gło­so­wań w kwe­stii rapor­tów sej­mo­wych komi­sji. (…)”

* * *
Seno­ra! (i to napi­sze­my duży­mi lite­ra­mi na drzwiach komi­sa­ria­tu), w tym leży wła­śnie wyja­śnie­nie spra­wy. Tyl­ko sła­bi dążą do kom­pen­sa­cyj­ne­go pusze­nia się na tere­nie, gdzie ich goto­wość lite­rac­ka robi z nich na chwi­lę ludzi „sil­nych i twar­dych” (…) Nie raz jest się auto­bio­gra­fem lub pisa­rzem pane­gi­ry­ków (poema­ty na rzecz boha­te­ra-mnie, czy też poli­tycz­ne­go boha­te­ra, to wła­ści­wie jed­no i to samo)
(…). (julio cor­ta­zar)

* * *
nie wiem, czy to fatal­na aura zaokien­na, czy zaże­no­wa­nie wła­snym sen­ty­men­tal­nym beł­ko­tem indo­len­cji, czy eli­zej­ski sple­en, lecz bar­dziej mnie dziś od debiu­tów wszel­kich zaj­mu­je zagad­nie­nie jak i kie­dy z hono­rem zakoń­czyć (te cyr­ki).

IV

„Sza­now­ni Pań­stwo, po świe­cie krą­ży list pro­te­sta­cyj­ny wobec skan­da­licz­ne­go (jak się go okre­śla) arty­ku­łu, któ­ry uka­zał się po śmier­ci Jacqu­esa Derr­ri­dy w New York Time­s’ie. Dosta­łam tę wia­do­mość od Hay­de­na Whi­te­’a z proś­bą o prze­sła­nie dalej. Ewa Domań­ska” (…)

„Dear Hay­den, I’m sure you’ve seen the scur­ri­lo­us and disre­spect­ful obi­tu­ary for Der­ri­da that the NY Tii­mes publi­shed today (in case you have not, here is the link and it is pasted below: http://www.nytimes.com/2004/10/10/obituaries/10derrida.html ). We are shoc­ked, and very con­cer­ned that this may be just the begin­ning of a flo­od of igno­rant and vicio­us asses­sments of Der­ri­da­’s life and work in the popu­lar press, and else­whe­re. ( … ) Sin­ce­re­ly, Sam Weber (Nor­th­we­stern) Ken Rein­hard (UCLA)”

V

„(…) pomi­nąw­szy detal, prze­łknąw­szy non­sza­lan­cję kon­sta­ta­cyj­ne­go subiek­ty­wi­zmu, daw­szy sobie spo­kój z cine­ma veri­te i całym ste­kiem bzdur, przy­po­mniaw­szy sobie zeszło­so­bot­ni rachu­nek z ‘cot­ton clu­bu’ zapła­co­ny w przy­pły­wie roz­rzut­nej pew­no­ści co do bra­ku jutra, kar­tą kre­dy­to­wą… odrzu­cam „oto” przed­sta­wio­nej iro­nii, wybie­ram róg sali, chwiej­ne stop­nie, oraz koszyk. (…)”

VI

(„Kto cudze śle­dzi błę­dy / o wła­sne ten nie stoi…”)

zatem z cie­ka­wo­ścią prze­śle­dzi­łam dys­ku­sję nt. debiu­to­wa­nia, przy­sta­ni, biu­ra lite­rac­kie­go i życia w ogó­le, na ‘forum’ „nie­szu­fla­dy”. p. radek wiśniew­ski pyta tam (oraz twier­dzi) m.in.* : No gdzie są te przy­tła­cza­ją­ce masy zna­ko­mi­tych debiu­tów w ostat­nich kil­ku latach BL, któ­ry­mi BL dekla­su­je resz­tę? Gdzie. No może się mylę ale staj­nia jak to się obraź­li­wie mówi za kuli­sa­mi BL to konie spraw­dzo­ne, nie­ry­zy­kow­ne, pew­nia­ki.

(*co do innych poru­sza­nych prze­zeń spraw: nt. kon­cep­cji i realiów „otwar­cia” biu­ra lite­rac­kie­go pisa­łam w I‑ej wie­ży ciśnień, nt. „kon­kur­su na debiut” /nieszczęsnego/ tak­że; nie chcę się zatem powta­rzać)

aż chcia­ło­by się, za danu­sią rinn, zaśpie­wać – gdzie te orły, soko­ły… ? „przy­tła­cza­ją­cych mas zna­ko­mi­tych debiu­tów” (nie?) życzy­ła­bym naj­gor­szym wro­gom lite­ra­tu­ry. biu­ro lite­rac­kie nigdy nie pre­ten­do­wa­ło, o ile wiem, do roli kra­jo­we­go położ­ni­ka mło­dych talen­tów. w biu­rze lite­rac­kim nie zna­my (he he, my, towa­rzy­sze!) dyk­ta­tu­ry pary­te­tu (nie­ob­cej nie­ste­ty w dużych wydaw­nic­twach); że artur bursz­ta wyda­je książ­ki, któ­re ma ocho­tę (i prze­czu­cie, że inte­res;) wydać, nie­waż­ne czy to debiu­ty, prze­kła­dy, anto­lo­gie czy wzno­wie­nia – to wła­śnie jest, moim zda­niem, nor­mal­ne podej­ście do spra­wy, zwłasz­cza, że (dzia­ła­ją­ce od dzie­się­ciu lat) biu­ro lite­rac­kie nie jest od niko­go zależ­ne i w tym (oraz praw­nym) sen­sie nie jest insty­tu­cją uży­tecz­no­ści publicz­nej… (och, jak­by mi tak kto wje­chał do mojej fir­my i zaczął nauczać, jak zarzą­dzać, księ­go­wać, lub co gor­sza – jak i któ­re reali­zo­wać zle­ce­nia! to znów się kazik powy­żej cyto­wa­ny przy­po­mi­na…)

VII

spo­tka­łam się nie­daw­no z opi­nią, że pod­gór­nik nie będzie ach­ma­to­wą. wszyst­kich (czwo­ro? pię­cio­ro?) zain­te­re­so­wa­nych (upra­wia­jąc tym samym kary­god­ną pry­wa­tę w felie­to­nie) uspo­ka­jam: oczy­wi­ście, że nie! tak jak nie była wojacz­kiem w spód­ni­cy ani ład­nym kwiat­kiem wyro­słym na gro­bie ślą­skiej szko­ły poezji życia. tak jak nie debiu­to­wa­ła wier­sza­mi z klu­czem u szyi, jej poezja nie obfi­tu­je (sic!) w nie­uświa­do­mio­ne fascy­na­cje akwa­tycz­ne, innym obli­czem poezji mar­ty pod­gó­nik nie jest dada­izm, ani nie wie­dzieć czym uza­sad­nio­ny eks­klu­zy­wizm, w dodat­ku utwo­ry jej wca­le nie podej­mu­ją typo­we­go dla rocz­ni­ków 70. tema­tu kon­sump­cji, nie są rela­cją z rze­czy­wi­sto­ści ani pośpiesz­ną notat­ką peł­ną świe­żych emo­cji. nie pla­gia­to­wa­ła – ani kla­sy­ków, ani pio­se­nek sprzed 20 lat, i nie sno­bu­je się na zna­jo­mość z „pana­mi wza­jem sobie świad­czą­cy­mi”, nie poczu­wa się też do roli dru­go­rzęd­nej pisar­ki i trze­cio­rzęd­nej kry­tycz­ki, a pisa­nie wier­szy nie budzi w niej cno­tli­wych odru­chów. podob­nie nie pre­ten­du­je do mia­na ostat­niej spra­wie­dli­wej w por­cie. ufff… mało ci jesz­cze??

VIII

Deci­da­tion & devo­tion
Tur­ning all the night time into the day
And after all the vio­len­ce and double talk
The­re­’s just a song in the tro­uble and the stri­fe
You do the walk, you do the walk of life

(pocie­sza się naiw­nie pusz­cza­jąc na cały regu­la­tor dire stra­its)

IX

lecz nie­zrów­na­ny jakub winiar­ski prze­gląd­nął w mię­dzy­cza­sie zno­wu pra­sę lite­rac­ką (tym razem – m.in. sym­pa­tycz­ne skąd­inąd cza­so­pi­smo „kur­sy­wa”): W dzia­le ese­istycz­no-recen­zenc­kim wyróż­nia się tekst Agniesz­ki Zawal­skiej „O Mar­cie Pod­gór­nik, Dłu­gim maju i toa­le­tach dam­skich”, zakoń­czo­ny uwa­gą: „Tak czy ina­czej dłu­go wycze­ki­wa­ny przez nie­któ­rych Dłu­gi maj podo­bał mi się znacz­nie bar­dziej niż jego autor­ka o ustach zło­wro­go pocią­gnię­tych zbyt ciem­ną szmin­ką. Na plot­ki bym z nią nie poszła, sukien­ki bym jej nie poży­czy­ła, ale po kolej­ną jej książ­kę się­gnę.” Sko­men­to­wać to moż­na wer­sem (wier­szem, bo to cały wiersz pt. „Moja twarz w tysiącu innych twa­rzy (artyst­ki scen pol­skich coraz bar­dziej zde­spe­ro­wa­ne)”) Nata­lii Stan­kie­wicz: „sprze­dam krew, w żyły wtło­czę kmi­nek”. W recen­zji Zawal­skiej i wer­sie (wier­szu) Stan­kie­wicz w oczy rzu­ca się podob­na ilość rado­ści auto­rek. Rado­ści z pisa­nia (i bycia dru­ko­wa­nym).

sko­men­to­wać to moż­na per­skim afo­ry­zmem: Kro­wa nie zdech­nie od prze­kleństw kru­ka, / bo cóż jej złe­go się sta­nie? / Pokra­cze nad nią, dzio­bem postu­ka (…) lub też – sen­ten­cją z La Roche­fo­ucauld: Są ludzie wstręt­ni, mimo swych zalet, i są mili, mimo swych wad, ale – po co?

X

czło­wiek inte­li­gent­ny sam sobie wystar­cza, i gwiż­dże na wszyst­ko żało­śnie, jak wiatr wśród cmen­ta­rza. – rze­cze poet­ka. wła­ści­wie ma rację. im szyb­ciej to do niej dotrze, tym dla niej lepiej. a jed­nak tym­cza­sem wyda jej się, że dal­sze igno­ro­wa­nie trwa­ją­cej wokół napier­da­lan­ki, nie licu­je z mor­sko­gwar­dyj­skim hono­rem, ani roz­sąd­kiem, że nie spo­sób dłu­żej uda­wać, że pada deszcz, kie­dy plu­je się nam, nie tyle na nasz wła­sny dywan, co pod nogi, na buty, i w koń­cu -

pisząc wie­żę ciśnień przy­ła­pu­ję się na tym, że nie czu­ję już tej zło­ści, któ­ra pozwo­li­ła­by roz­grze­szyć jaką­kol­wiek for­mę par­ty­cy­pa­cji w owej przy­droż­nej napier­da­lan­ce. a może po pro­stu ręce mi opa­dły już zbyt doszczęt­nie. mię­dzy wer­sa­mi trans­u­je żal, to fakt, ale on jest jak roz­pły­nię­te lody. jak frag­ment listu wysy­ła­ne­go już tyl­ko dla porząd­ku, jak To jezio­ro, Korzo­nek. Meta na Raci­bor­skiej. Ta łód­ka. Tam­ten dłu­gi maj. „Nie szum­cie wierz­by”. Tam­ten tur­niej tań­ca towa­rzy­skie­go w Jazz Clu­bie. Bal­kon w Wiśle. „Spe­cy­fi­ka zbro­jo­ne­go szkła”, i „jede­na­ście zero sie­dem dzie­więć­dzie­siąt czte­ry”… (….maleń­ka! to nie to, że świat roz­pa­da się na two­ich oczach, to pozy­tyw­na dez­in­te­gra­cja! wyj­dziesz z tego jak nowa. pozy­skasz peł­ną jasność w inte­re­su­ją­cych cię tema­tach…)

złość to recen­zja, któ­rej doma­ga się więk­sza część świa­ta. żal jest jak brow­ning kali­ber 38, do któ­re­go nabo­je kole­dzy scho­wa­li przed tobą w szo­pie za gara­żem, pod skrzyn­ką z narzę­dzia­mi.

za moc­ne sło­wa? pre­ten­sjo­nal­na naiw­ność? czy może zno­wu ta moja pate­tycz­na egzal­ta­cja? (dowie­my się wkrót­ce, nie­praw­daż, moi dro­dzy nie­oce­nie­ni?). tak czy owak, pro­szę o wyba­cze­nie in spe. moje poczu­cie humo­ru zosta­ło na jakiejś bocz­ni­cy, gdzie pozwo­lo­no nam się wypróż­nić i zapa­lić. czu­ję zmę­cze­nie, a nie mam alter­na­ty­wy wobec rysu­ją­cej się w ciem­nych paste­lach per­spek­ty­wy usta­nia na tej absur­dal­nej aka­de­mii chuj­ni & pada­ki, do koń­ca. pocie­szam się jedy­nie nadzie­ją na este­tycz­ny orgazm, gdy jej finał oka­że się pięk­nie żało­sny wprost pro­por­cjo­nal­nie do prze­bie­gu.

XI

„(…) że też z jakichś powo­dów nie mogę być dziś ani nigdy bli­sko tych, któ­rych kocham naj­bar­dziej , że nie spę­dzam z nimi codzien­no­ści; spę­dzam ją, jak­kol­wiek to gór­no­lot­nie wam brzmi, na czy­ta­niu i pisa­niu, przy czym czy­ta­nie jest wiel­ką pocie­chą, nawet gdy trze­ba czy­tać kawał­ki męt­ne i nie­smacz­ne; w czy­ta­niu jesz­cze dostrze­gam nadzie­ję. lecz cokol­wiek napi­szę, to jak­bym cały czas mówił pod wiatr. a już druk swo­ich słów przy­wo­dzi naj­bar­dziej na myśl rzy­ga­nie po nawietrz­nej, na wąskim ostrzu sztor­mu. jesz­cze jeden tekst, jesz­cze jeden festi­wal, jesz­cze raz mi zagra­ją, zatań­czę im jesz­cze.”

na wszel­ki wypa­dek – już ser­decz­nie pozdra­wiam

O autorze

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania