recenzje / IMPRESJE

Kredę gryzie się ze strachu

Dawid Mateusz

Jakub Skurtys

Impresja Dawida Mateusza i Jakuba Skurtysa na temat poezji Aleksandry Byrskiej, laureatki 16. edycji Połowu poetyckiego.

Biuro Literackie

Poja­wie­niu się Alek­san­dry Byr­skiej wśród fina­li­stek tego­rocz­ne­go Poło­wu towa­rzy­szy­ło kil­ka zasko­czeń. Pierw­szym i naj­waż­niej­szym był, rzecz jasna, fakt, że ta zna­na z poprzed­niej deka­dy kry­tycz­ka, towa­rzy­szą­ca mło­dej poezji i pro­zie pol­skiej (tek­sta­mi, wywia­da­mi, pro­wa­dze­niem wie­lu spo­tkań autor­skich), nagle poja­wia się „po dru­giej stro­nie”. Miej­my to za sobą: zasko­cze­ni byli­śmy wszy­scy; nie­jed­no­krot­nie współ­pra­cu­ją­cy z Byr­ską-kry­tycz­ką, teraz po raz pierw­szy sta­je­my wobec Byr­skiej-poet­ki. Sytu­acja ta jest co naj­mniej kło­po­tli­wa i nie­zręcz­na, zapew­ne rów­nież dla samej autor­ki.

Ale sko­ro już tę nie­zręcz­ność wypo­mnie­li­śmy, nie mamy żad­nych uspra­wie­dli­wień lek­tu­ro­wych. Zde­cy­do­wa­nie rzu­ca się w oczy (i aku­rat zasko­cze­niem nie jest) to, że te wier­sze zupeł­nie nie wyglą­da­ją na debiu­tanc­kie. Jak mogli­śmy się spo­dzie­wać, oczy­ta­na w naj­now­szej poezji lite­ra­tu­ro­znaw­czy­ni nie może debiu­to­wać tek­sta­mi juwe­nil­ny­mi. W lek­tu­rze tego zesta­wu widzi­my, że wszyst­ko, co powin­no zostać prze­czy­ta­ne, prze­czy­ta­ne zosta­ło. Prze­rzut­nia dzia­ła jak nale­ży, podział na stro­fy jest uza­sad­nio­ny, a w wer­sach nie znaj­dzie­my przy­pad­ko­wo­ści. Wszyst­ko uszy­te jest na mia­rę, jaką powin­na przy­wdzie­wać pol­ska poezja współ­cze­sna. Sło­wem: bar­dzo dobrze, bie­rze­my. I tu mogli­by­śmy wła­ści­wie zakoń­czyć.

Jed­nak­że, aby nie było tak przy­jem­nie, zauważ­my, że ów brak przy­pad­ko­wo­ści i dosko­na­łe szy­cie na mia­rę może stać się mie­czem obo­siecz­nym. Kal­cyt to zestaw, zalą­żek książ­ki pisa­nej z per­spek­ty­wy mło­dej nauczy­ciel­ki liceum, dla któ­rej zde­rze­nie wła­sne­go ide­ali­stycz­ne­go podej­ścia do zawo­du z rze­czy­wi­sto­ścią sys­te­mu edu­ka­cji skoń­czy­ło się tak, jak koń­czy się zawsze… I nie sądzi­my, by trze­ba było tu doda­wać wię­cej.

Skoń­czy­ło się jed­nak rów­nież wier­sza­mi, a tak już nie zawsze się koń­czy, i samo to czy­ni z tej pro­po­zy­cji, osa­dzo­nej na moc­nym krę­go­słu­pie kon­cep­tu­al­nym, rzecz wyjąt­ko­wą na mapie naj­now­szej poezji pol­skiej. Nie dla­te­go, że nie poja­wia­ły się do tej pory wier­sze pisa­ne z per­spek­ty­wy nauczy­ciel­skiej, w któ­rych nie­jed­no­krot­nie akty­wo­wa­ła się (i któ­rym wyjąt­ko­wo cią­ży­ła) peda­go­gicz­na per­spek­ty­wa pod­mio­tu. U Byr­skiej prze­pra­co­wa­nie wyżej wspo­mnia­ne­go zde­rze­nia ide­ału z rze­czy­wi­sto­ścią jest, powie­dzie­li­by­śmy, świet­nie zro­bio­ne, i tak napraw­dę nie są to wca­le wier­sze „nauczy­ciel­skie”. Wraz z kolej­ny­mi stro­fa­mi bole­śnie prze­ko­nu­je­my się, że oso­bą, któ­ra ze stra­chu w szko­le „zja­dła naj­wię­cej kre­dy”, jest sama pod­miot­ka. To ona, świa­do­ma odpo­wie­dzial­no­ści i wła­dzy, wyni­ka­ją­cych z wie­ku i powie­rzo­nej jej roli, sta­je się wśród tych wer­sów boha­ter­ką naj­bar­dziej bez­rad­ną, zapew­ne bar­dziej niż ucznio­wie, z któ­ry­mi dia­lo­gu­je w poszcze­gól­nych wier­szach.

Jed­nak tę wąt­pli­wą przy­jem­ność zostaw­my już każ­de­mu czy­tel­ni­ko­wi i każ­dej czy­tel­nicz­ce Kal­cy­tu. Wra­ca­jąc do myśli nie­co wcze­śniej­szej – dru­gą stro­ną tego dosko­na­łe­go „szy­cia na mia­rę” może być dla nie­któ­rych wra­że­nie kostycz­no­ści i przej­rzy­sto­ści tema­tu, z któ­rym się mie­rzy­my. Autor­ka na wstę­pie mówi nam prze­cież: „tak, to są wier­sze o szko­le”, wszyst­kie kar­ty na stół, zrób­cie z tym, co chce­cie. Byr­ska odsła­nia się aż nad­to – we wszyst­kich auto­bio­gra­ficz­nych, szcze­ro­ścio­wych i pro­ble­mo­wych kwe­stiach, któ­re powi­nien zakry­wać jej warsz­tat. A może tyl­ko pró­bu­je nam wmó­wić (nam, uczest­ni­kom festi­wa­lo­wych warsz­ta­tów), że naj­waż­niej­szą poet­ką jest dla niej Justy­na Bar­giel­ska? Z Olą Lewan­dow­ską, w roz­mo­wie towa­rzy­szą­cej pre­mie­rze, autor­ka podzie­li­ła się z kolei rze­czą prze­cie­ka­wą: „od Bar­giel­skiej wciąż uczę się odwa­gi – for­mal­nej i emo­cjo­nal­nej”. Nasze zasko­cze­nie zasa­dza się wła­śnie na tej „for­mal­nej” stro­nie. Bo jeśli cho­dzi o tę dru­gą część, o emo­cjo­nal­ność, to napraw­dę już daw­no „wyszli­śmy ze szko­ły”. Jeże­li jesz­cze prze­sta­nie­my się tak pil­no­wać na prze­rwach i cza­sem zro­bi­my coś, co pry­mu­sce nie przy­stoi, to wyj­dzie­my z tej szko­ły cał­kiem dosłow­nie i wkrót­ce dosta­nie­my – my, czy­tel­ni­cy i czy­tel­nicz­ki – bar­dzo cie­ka­wy debiut. Tym­cza­sem powtórz­my: wszyst­kie kar­ty na stół, a teraz rób­cie z tym, co chce­cie.

O autorach i autorkach

Dawid Mateusz

Urodzony w 1986 roku. Publikował w licznych pismach zwartych i ulotnych. Podejmował wiele, mniej lub bardziej udanych inicjatyw kulturalnych. Jest autorem debiutanckiej Stacji wieży ciśnień (2016), która ukazała się nakładem Biura Literackiego. Mieszka w Krakowie.

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Powiązania