Szczęście to okazało się jednak złudne. Zło przedarło się przez mury rodzinnego siedliska, pozostawiło po sobie pustkę i niezagojoną ranę. Sen ów nawiedzał Faruka Šehicia, bośniackiego poetę i prozaika, przez wiele lat. Przypominał, że kiedyś – to znaczy zanim chłopiec zamienił się w mężczyznę, a świat dzieciństwa zmiotła wojna – istniało jeszcze szczęście. Uporczywie powracające obrazy zrodziły pragnienie, by ponownie doświadczyć tamtych emocji, przeżyć wszystko raz jeszcze za pośrednictwem opowieści. To pragnienie oraz potrzeba spłaty prywatnego długu, złożenia hołdu ukochanej babci, legły u początków Książki o Unie – historii, którą autor pisał, wspominał i śnił przez jedenaście lat.
Powieść, prozatorski debiut Šehicia, za który w 2013 roku otrzymał Nagrodę Literacką Unii Europejskiej, a dwa lata wcześniej nagrodę Mešy Selimovicia (za najlepszą książkę prozatorską wydaną w Serbii, Bośni i Hercegowinie, Czarnogórze i Chorwacji), stanowi próbę nadania ciągłości temu, co swą ciągłość nagle utraciło; zasypania przepaści, która wraz z wybuchem wojny podzieliła życie głównego bohatera (i samego autora) na dwie nieprzystające do siebie części. To także walka o prawo do pamięci. Do mówienia o tragicznych przeżyciach bez skrępowania i wbrew powszechnie panującej, zdaniem narratora, modzie na zapominanie. Jest to zatem z jednej strony książka głęboko prywatna, stanowiąca rodzaj terapii, z drugiej swoisty manifest. Pisarz, z całą świadomością związanych z tym konsekwencji, przekształca elementy własnej historii – wspomnienia z dzieciństwa, epizody ze służby w bośniackiej armii – w modelową biografię pokolenia, któremu wojna odebrała przeszłość. „Jestem jeden, a są nas tysiące” – mówi narrator jego opowieści. Šehić, wbrew „analitykom postscriptum”, „dziennikarzom polihistorom” i innej maści mędrcom w ludzkim cierpieniu dostrzegającym jedynie „siłę wyższą, (…) tektoniczne zaburzenia historii”, upomina się tu o jednostkową prawdę uczestników tamtych wydarzeń, prawdę ludzi, którzy nie są „drobną monetą służącą do wyrównywania rachunków z kosmicznymi siłami”.
Mustafa Husar, główny bohater utworu, ledwie skończył dwadzieścia lat, gdy nad światem, który znał, rozpętało się piekło. Jego życiorys układa się w ciąg przedziwnych przypadków. Przedstawiciel nieistniejącego narodu, „Jugosłowianin” – jak myślał o sobie przed wybuchem wojny, pewnego dnia musiał porzucić dawną tożsamość i stanąć w obronie nowej, narzuconej zrządzeniem losu i historii. „Jugosłowianie przecież nie istnieli”: byli tylko inni, Serbowie i Chorwaci, którzy namawiali go, by określił się jako Muzułmanin. Zabijał, wcale tego nie ukrywa, ponieważ od początku wojny za swój „prywatny obowiązek” uznał przeżycie, a honor, ta przedziwna siła, która w sytuacji zagrożenia każe mężczyźnie chwycić za broń, nie pozwalał przeczekać wojny z dala od głównego teatru walk. W słowach narratora nie sposób doszukać się jednak dumy z dobrze spełnionego obowiązku. Swoje motywacje wyjaśnia w sposób suchy i wolny od moralnych rozterek, pozbawiony fałszywej skruchy. Nie szuka współczucia, nie próbuje też usprawiedliwiać swojego postępowania. Šehić bywa dosadny, wulgarny, nie epatuje jednak wojennym naturalizmem. Jego opowieści bliżej do groteski. Wojenne wspomnienia, okrutne i brudne, są zbyt drastyczne, by ktoś postronny – ktoś, kto nie przeżył tego samego co bohater, mógł uwierzyć w ich realność. Mustafa odczuwa wstręt, gdy przychodzi mu mówić o tamtej rzeczywistości, państwie, które zniknęło z mapy i przyczynach jego upadku. Jego relacja – rwana, fragmentaryczna – daleka jest od przejrzystości raportu czy surowej prawdy żołnierskiego pamiętnika. W autokomentarzu do powieści, opublikowanym na stronie wydawcy, pisarz wskazuje swoich mistrzów i patronów: Schulza, Bachelarda, Emersona, Borgesa. Opowieść o dzieciństwie staje się tu ramą, która w chaosie wypadków pozwala „odnaleźć oś czasu i połączyć ją z obecnym momentem”, przeciwstawić się rozpadowi. Sam narrator określa się nawet mianem kronikarza pragnącego przywrócić utraconą jedność, wskrzesić świat, który „zaginął, zatonął, poszedł z dymem”. Ton jego opowieści, jej zabarwienie emocjonalne, ulegają nieustannym przemianom, ich temperatura waha się między ironią dorosłego a naiwnością dziecka, wojennym okrucieństwem i nostalgią.
Bohater, który w początkowych partiach książki poddaje się hipnozie, wywołuje wspomnienia smaków, kolorów i zapachów, a one utwierdzają go w przekonaniu, że świat, jaki zapamiętał, nie był jedynie wytworem wyobraźni. Wywołuje go, a w zasadzie odkopuje spod brudnych i ohydnych obrazów przemocy. „Na szczęście istnieje mowa pośrednia i słowa o ukrytym znaczeniu. I rzeka Una” – mówi. Wspomnienia sprzed wojny, przemieszane z legendami i na wpół realnymi, na wpół onirycznymi wizjami, obrazami roślin, ptaków, zwierząt stają się dla narratora przepustką do innego świata – intymnego, czystego; pozwalają schronić się przed nawracającą traumą w bezpieczną przestrzeń dzieciństwa. Świat ten daje się jednak uobecnić tylko pośrednio, za pomocą słów i znaków.
Ich znaczenie jest niejasne, przywodzi na myśl zaklęcia i opowieści o mitycznych istotach lub cudownych miejscach. Takich jak tytułowa Una, rzeka zawdzięczającą swą nazwę rzymskim legionistom (łac. jedna, jedyna), która staje się symbolem życia i przemijania, równocześnie jednak każe wierzyć w niezmienny porządek natury. Jako taka sytuuje się w opozycji do wojny i rzeczywistości, która nastała po jej zakończeniu. Rzeczywistości przypadkowej, pozbawionej trwałych wartości i czytelnych punktów orientacyjnych. Una – to mityczny początek, woda, z której powstało życie. Czytana w ten sposób książka Šehicia staje się czymś więcej niż tylko opowieścią żołnierza. Jest prywatną mitologią, wyznaniem wiary w możliwość odbudowy świata zmiecionego przez kataklizm.
Recenzja ukazała się pierwotnie w „Nowych Książkach” 2016, nr 7–8. Dziękujemy redakcji i autorce za zgodę na przedruk.