recenzje / IMPRESJE

Krótko o Bargielskiej, Mueller i poezji kobiet

Dawid Bujno

Esej Dawida Bujno o twórczości Justyny Bargielskiej oraz Joanny Mueller.

Pol­ska poezja ostat­nich kil­ku­na­stu lat wyda­je się być zdo­mi­no­wa­na przez kobie­ty. Jeśli przy­po­mnę sobie wszyst­kie posta­cie poja­wia­ją­ce się na naszej poetyc­kiej sce­nie od – powiedz­my – 2000 roku, któ­rych wier­sze zro­bi­ły na mnie naj­więk­sze wra­że­nie, w zna­ko­mi­tej więk­szo­ści będą to poet­ki. O ile lata 90. nale­ża­ły pra­wie wyłącz­nie do męż­czyzn, kie­dy to Mar­ta Pod­gór­nik sta­no­wi­ła wyją­tek od regu­ły, o tyle w tej chwi­li wła­śnie Edward Pase­wicz z paro­ma led­wie kole­ga­mi powin­ni czuć się ilo­ścio­wo zagro­że­ni.

Oczy­wi­ście sytu­acja zasta­na­wia. Skąd nagle tyle dobrze piszą­cych kobiet? Jed­na z nich, Justy­na Bar­giel­ska, na spo­tka­niu autor­skim w Bia­łym­sto­ku zasu­ge­ro­wa­ła, iż nastą­pił pewien moment „takie­go więk­sze­go pro­ce­su”, kie­dy to poezja kobiet sta­ła się wręcz siłą poli­tycz­ną. Na podob­nej zasa­dzie doma­ga­ją się one rów­nych płac, co uzna­nia, że potra­fią dobrze wyko­nać pra­cę poet­ki. Według Bar­giel­skiej wszyst­ko to zbie­ga się w pew­nym histo­rycz­nym punk­cie. Dodał­bym tyl­ko, jeśli na to przy­stać, iż z wia­do­mych poli­tycz­nych wzglę­dów w Pol­sce odby­wa się to nie­co póź­niej niż na Zacho­dzie. Odno­śnie świet­nych kobie­cych debiu­tów ostat­nich lat rów­nież zna­czą­cy mógł­by oka­zać się fakt, iż dopie­ro od nie­daw­na w pol­skim obie­gu aka­de­mic­kiem fukn­cjo­nu­ją kano­nicz­ne tek­sty „dru­giej fali” femi­ni­zmu (ter­min Mar­shy Wein­man). Na przy­kład Śmiech Medu­zy Héle­ne Cixo­us został prze­tłu­ma­czo­ny na język pol­ski dopie­ro w latach 90., a swo­je też musiał odle­żeć. Nato­miast inna waż­na pra­ca Arach­no­lo­gie: kobie­ta, tekst i kry­ty­ka autor­stwa Nan­cy K. Mil­ler docze­ka­ła się prze­kła­du prze­szło deka­dę póź­niej. Nie chcę przez to bynaj­mniej suge­ro­wać, że lek­tu­ra kon­kret­nie tych tek­stów zmo­ty­wo­wa­ła kobie­ty w Pol­sce do pisa­nia poezji. Wąt­pię, czy któ­ra­kol­wiek z wybra­nych prze­ze mnie do tego ese­ju poetek – czy to będzie Bar­giel­ska, czy Joan­na Muel­ler – aku­rat posta­no­wi­ła zająć się lite­ra­tu­rą, gdyż wzię­ła sobie szcze­gól­nie do ser­ca radę takiej Cixo­us. Sądzę jed­nak, że publi­ka­cje te mogły wpi­sać się wła­śnie w ową ogól­ną sytu­ację, być czę­ścią tej siły, o któ­rej mówi­ła autor­ka Obso­le­tek.

I jeśli chce się mówić o pol­skiej poezji kobiet tych ostat­nich lat, to nale­ży zacząć wła­śnie od Justy­ny Bar­giel­skiej. Cho­ciaż­by dla­te­go, że wokół niej dzie­je się ostat­nio naj­wię­cej. Jest ona w tej chwi­li naj­bar­dziej kom­ple­men­to­wa­na i przez kry­ty­ków, i kole­gów po fachu. Dzię­ki Nagro­dzie Lite­rac­kiej Gdy­nia za tom Dwa Fia­ty w 2010 roku awan­so­wa­ła (pił­kar­ska meta­fo­ry­ka narzu­ca się sama) do poetyc­kiej eks­tra­kla­sy, a tego­rocz­ny, jesz­cze lep­szy Bach for my baby tyl­ko potwier­dza jej sil­ną pozy­cję. Na tym też tomi­ku wolał­bym się sku­pić, ponie­waż zakła­da­jąc, że autor­ka kon­se­kwent­nie podą­ża wyzna­czo­ną przed laty dro­gą, ostat­nia książ­ka jawi się jako przy­kład naj­do­sko­nal­szy, w podwój­nym tego sło­wa zna­cze­niu.

Zacznę od tego, iż jest to poezja, jaką wła­śnie lubię naj­bar­dziej: z gęstą, nie­zwy­kle cie­ka­wą meta­fo­ry­ką, co czy­ni ją dość her­me­tycz­ną, wyra­zi­ście brzmią­ca na pozio­mie skład­ni i z nutą melan­cho­lii, jeśli mówić już o muzycz­no­ści (zresz­tą według Ali­ny Świe­ściak owa melan­cho­lia jest cechą nie­mal­że dys­tynk­tyw­ną pol­skiej poezji po 1989 roku). Na wspo­mnia­ną her­me­tycz­ność tych wier­szy wpły­wa rów­nież to, o czym pisał Rado­sław Kobier­ski, że mają one „cha­rak­ter wypo­wie­dzi wyję­tych z kon­tek­stu”. Według auto­ra Lacri­mo­sy jest to książ­ka ponie­kąd kon­fe­syj­na, acz wszel­ka intym­ność zosta­ła zaciem­nio­na przez szcze­gól­ny poetyc­ki język Bar­giel­skiej. W każ­dym razie samo sło­wo ‘kon­fe­sja’ supo­nu­je nie tyl­ko ową intym­ność, ale ma też kono­ta­cje reli­gij­ne. Zatem okre­śle­nie to jest o tyle cel­ne, że jest bli­skie chy­ba dwóm głów­nym tema­tom poru­sza­nym w Bach for my baby. Są nimi miłość (jak naj­bar­dziej intym­na) i Bóg.

Na pierw­szym pla­nie jest oczy­wi­ście miłość (wska­zu­je na to cho­ciaż­by tytuł książ­ki). Boha­ter­ki (przede wszyst­kim) i boha­te­ro­wie Bar­giel­skiej kocha­ją lub są kocha­ni. Zda­je się jed­nak, że nie­mal za każ­dym razem brnie to ku nie­uchron­nej stra­cie. Moż­na tu podać sze­reg meta­for, choć­by tę z wier­sza Lejek, czy­li lejek, gdzie para kochan­ków wyko­nu­je taniec godo­wy na dachu, co gro­zi zepchnię­ciem kobie­ty. Albo obraz z inne­go utwo­ru, w któ­rym oso­ba mówią­ca pły­nie przez roz­stę­pu­ją­ce się morze do Chlo­ris (Do Chlo­ris to rów­nież tytuł), cze­mu towa­rzy­szą wąt­pli­wo­ści, czy ona na pew­no kocha i czy ów pod­miot lirycz­ny kochać nie prze­sta­nie. Motyw tęsk­no­ty za bli­sko­ścią jest furt­ką łączą­cą miłość z Bogiem (pomi­ja­jąc wspo­mnia­ną wprost w ostat­nim wier­szu Pieśń nad Pie­śnia­mi). W jed­nym z utwo­rów mówi się o „rów­na­niu”, „w któ­rym wia­rę da się bez­strat­nie zastą­pić tęsk­no­tą”. Czy­tel­nik znaj­dzie tu zresz­tą całe mnó­stwo biblij­nych odnie­sień. Waż­ne jest nato­miast, że mówiąc o miło­ści, czy o Bogu, wier­sze Bar­giel­skiej uni­ka­ją jakiej­kol­wiek pod­nio­sło­ści. Język autor­ki – pomi­mo meta­fo­rycz­nej inten­syw­no­ści – nie brzmi nachal­nie, jest poto­czy­sty.

Dużo więk­sze opo­ry sta­wia dyk­cja Joan­ny Muel­ler. Autor­ka Zagniazdowników/gniazdowników ponio­sła wszel­kie kon­se­kwen­cje Mani­fe­stu Neo­lin­gwi­stycz­ne­go, pod któ­rym zło­ży­ła pod­pis w 2002 roku. „Chce­my obna­żać język” – zaprzy­się­gli wów­czas poeci, z któ­rych Muel­ler jest dziś naj­bar­dziej zna­na. I wystar­czy wziąć pierw­sze wer­sy dowol­ne­go jej utwo­ru, jak np. neu­trum z ostat­nich Wyli­nek (w tym wypad­ku rów­nież będę trzy­mać się tyl­ko jed­nej książ­ki): „haha! ksob­ny ose­sku chciał­byś zawrzeć się w kot­nik lub gaw­rę / w bud­kę lęgo­wą się wtu­lić gniaz­do nasien­ne wymo­ścić”. Przy pierw­szej lek­tu­rze ta poezja odrzu­ca: same zaba­wy języ­ko­we, nie­zna­ne sło­wa, kalam­bu­ry, instru­men­ta­cje gło­sko­we, dzi­wacz­na typo­gra­fia. Hochsz­ta­pler­ka, bowiem czy­tel­nik potrze­bu­je sen­su (w licz­bie poje­dyn­czej). A sen­su tu nie ma.

Pro­po­zy­cje czy­ta­nia tej poezji są dwie. Pierw­sza to podejść do wier­szy Muel­ler z per­spek­ty­wy czy­sto brzmie­nio­wej. Zresz­tą Mani­fest o tym wspo­mi­na: „Brzmie­nie jest brze­mien­ne w sens”. Podob­nie, jak w przy­pad­ku Miro­na Bia­ło­szew­skie­go („lin­gwi­sty” prze­cież), tek­sty autor­ki Som­nam­bó­li fan­to­mo­wych mogą być trak­to­wa­ne jako par­ty­tu­ry do wyko­ny­wa­nia na żywo. Sły­sza­łem samą Muel­ler czy­ta­ją­cą swo­je utwo­ry pod­czas Por­tu Wro­cław w 2011 roku. Wła­ści­wie nic się wów­czas szcze­gól­ne­go nie wyda­rzy­ło: poet­ka usia­dła na fote­lu, poło­ży­ła egzem­plarz Wyli­nek na kola­nach i bez spe­cjal­nych aktor­skich sztu­czek (o któ­re z całą pew­no­ścią poku­sił­by się Bia­ło­szew­ski) zaczę­ła wyraź­nie (tyl­ko tyle) recy­to­wać do mikro­fo­nu. I to zabrzmia­ło! Gdzieś to już w sie­ci napi­sa­łem, że skrom­ny występ Muel­ler był jed­nym z tych, któ­re podo­ba­ły mi się na tam­tym festi­wa­lu naj­bar­dziej.

Dru­ga pro­po­zy­cja lek­tu­ry poja­wia się na samym począt­ku Wyli­nek. Cho­dzi dosłow­nie o pierw­sze wer­sy drą­że­la, któ­ry otwie­ra tomik:

sta­ra­łam się szy­fro­wać czu­le
więc ty, z ręką moc­ną w pre­cy­zję i skal­pel
strzę­py zwiot­cza­łych masek ujmuj mi powo­li

Moż­na to potrak­to­wać wręcz jako instruk­cję. A więc są jakieś sen­sy lub przy­naj­mniej ich „strzę­py” zaszy­fro­wa­ne pod tym języ­ko­wym fajer­wer­kiem. Zacy­to­wa­ny frag­ment nie­od­par­cie koja­rzy mi się z dekon­struk­cją Jacqu­esa Der­ri­dy, być może dla­te­go, że fran­cu­skie­mu filo­zo­fo­wi poświę­co­ne zosta­ły pierw­sze tek­sty z ese­istycz­nej książ­ki Muel­ler pt. Stra­ty­gra­fie. W dekon­struk­cji cho­dzi m.in. o to, prze­pra­szam za uprosz­cze­nia, aby spod „pierw­szej” war­stwy tek­sto­wej – któ­ra tyl­ko pozor­nie zacho­wu­je spój­ność, a zatem „prze­ka­zu­je” jakiś jeden abso­lut­ny sens, do któ­re­go moż­na by dociec za pomo­cą tra­dy­cyj­nych metod inter­pre­ta­cyj­nych – wydo­być „dru­gi” tekst zawie­ra­ją­cy wła­ści­wie tyl­ko śla­dy sen­sów. Dekon­struk­cja roze­bie­ra struk­tu­ry tek­stu i obna­ża jego szcze­li­ny, nie czy­ta – jak to okre­ślił Michał Paweł Mar­kow­ski – „od fron­tu”, ale poru­sza się na „pery­fe­riach”. Zresz­tą „pre­cy­zja i skal­pel” bar­dzo by paso­wa­ły do Der­ri­dow­skiej myśli. Wszak autor Pisma i róż­ni­cy dekla­ro­wał: „Ja jestem za dys­cy­pli­ną”.

Trzy­ma­jąc się tego pomy­słu, moż­na spró­bo­wać zła­pać jakieś poje­dyn­cze, pozor­nie mar­gi­nal­ne fra­zy i pod ich hege­mo­nią czy­tać resz­tę. Wte­dy może się oka­zać, że z Wylin­ka­mi jest jak z Bar­giel­ską: są tu „strzęp­ki” intym­nych doświad­czeń, zaszy­fro­wa­ne, zasło­nię­te przez język, acz tym razem nie przez ciem­ną meta­fo­ry­kę, a wyszu­ka­ne gry języ­ko­we. Jeśli np. uprze­my się, żeby roz­gryźć tytuł utwo­ru lanu­go albo gdy wyrwie­my kil­ka meta­for z ochron­ki, zoba­czy­my, iż te wier­sze mówią o macie­rzyń­stwie. Wów­czas nie­zwy­kły układ typo­gra­ficz­ny tego pierw­sze­go tek­stu być może przy­bie­rze kształ sono­gra­mu, na któ­rym dostrze­że­my „twarz led­wie muśnię­tą”, czy „znu­żo­ne nóżę­ta”.

Zazna­czy­łem jedy­nie jakieś punk­ty wyj­ścia dla lek­tu­ry obu tych ksią­żek, głęb­sza inter­pre­ta­cja nie była moim celem. Cho­dzi­ło raczej o spro­ble­ma­ty­zo­wa­nie dyk­cji poezji kobiet ostat­nich lat na przy­kła­dzie Bar­giel­skiej i Muel­ler, poetek – moim zda­niem – w XXI-wiecz­nej pol­skiej lite­ra­tu­rze naj­cie­kaw­szych. I jeśli cho­dzi o miej­sca wspól­ne aku­rat tych auto­rek, wska­zał­bym przede wszyst­kim dwie rze­czy. Z jed­nej stro­ny obie poru­sza­ją się w prze­strze­ni pry­wat­nej. Intym­na jest miłość u Bar­giel­skiej, intym­na jest reli­gia. Jej skład­nia brzmi, jak­by była swo­bod­nie mówio­na, co moż­na też pod­piąć pod ową „kon­fe­syj­ność”, któ­rą wycią­gnął Kobier­ski. Z dru­giej jed­nak stro­ny autor­ka Bach for my baby budu­je bar­dzo kunsz­tow­ne meta­fo­ry, któ­re wyzna­cza­ją jakieś gra­ni­ce owej pry­wat­no­ści. Tak samo jest u Joan­ny Muel­ler. To są rów­nież intym­ne doświad­cze­nia – w Wylin­kach zwią­za­ne przede wszyst­kim z macie­rzyń­stwem – ale „czu­le” zaszy­fro­wa­ne, scho­wa­ne za nie­praw­do­po­dob­ny­mi gra­mi języ­ko­wy­mi. Bar­giel­ska na spo­tka­niu w Bia­łym­sto­ku okre­śli­ła upra­wia­nie poezji mia­nem pra­cy. W przy­pad­ku tych dwóch poetek trud­no jest się nie zgo­dzić.

O autorze

Dawid Bujno

Urodzony w 1987 roku, czytelnik, animator kultury, pracuje w Galerii im. Sleńdzińskich w Białymstoku, prowadzi blog Sfereo.

Powiązania

Czy żyjemy na Korei?

wywiady / o książce Różni autorzy

Roz­mo­wa Prze­my­sła­wa Roj­ka z Anną Mar­chew­ką, Prze­my­sła­wem Koniu­szym, Dawi­dem Buj­no i Grze­go­rzem Jędr­kiem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Życie na Korei Andrze­ja Sosnow­skie­go, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2016 roku.

Więcej

„Pamiętne słowa. Czemu nie?”

wywiady / o książce Andrzej Sosnowski Dawid Bujno

O książ­ce Dom ran Dawid Buj­no roz­ma­wia z Andrze­jem Sosnow­skim.

Więcej