Max Ernst, od którego Katarzyna Fetlińska pożyczyła tytuł swojego wiersza Two Children Are Threatened by a Nightingale, był jednym z sygnatariuszy Manifestu surrealistycznego ogłoszonego przez Bretona w roku 1924, tym samym, z którego pochodzi obraz Ernsta. Zawsze lubiłem takie obrazy, ten klimat, który odnajdywałem także w filmach Lyncha. Widać, że ten klimat nie jest też obojętny Fetlińskiej, którą także posądzać można by o „flirt z samym diabłem nadrealizmu”, lecz nie będzie to nadrealizm francuski, lecz raczej ten jego wariant, o którym pisał m.in. Brzękowski, stwierdzając: „Zasadniczym elementem poezji nie jest forma, nie piękne metafory czy zdania, ale obrazy in statu nascendi, sama kuźnia obrazów czy metafor: wyobraźnia. […] Bez wyobraźni poetyckiej nie może być mowy o prawdziwej poezji, chociaż dobry rzemieślnik metaforyczny potrafi bez niej dać dość podobne, pseudopoetyckie produkty. […] Wyobraźnia jest więc głównym żywiołem i zarazem istotą poezji. Można nawet powiedzieć: jest samą poezją. Obrazy (nie zaś – metafory) są tylko elementami wyobraźni. Muszą one być jednak złączone wspólną więzią, wypływać z jednego źródła, być czymś integralnie poetyckim, być spontanicznym produktem wyobraźni. Akt poetycki wyzwala tylko już istniejące elementy fantazji. Mówiąc pragmatycznie: poezja jest po prostu wyobraźnią wyzwoloną”.
Skąd przyfrunął słowik, na którego bohaterka wiersza rzuca przekleństwo? Znowu przypomina mi się Lynch, jego Miasteczko Twin Peaks ze ścieżką dźwiękową, na której Julie Cruise wyśpiewywała również apostrofę do słowika. Słowik Fetlińskiej, skądkolwiek przyleciał, nie zwiastuje nic dobrego, już w pierwszym wersie obrywa klątwą po głowie , lecz mimo to wciąż go słychać, nie przestaje śpiewać.
Słowik ze względu na swój słodki i zarazem smutny śpiew, jest symbolem miłości, ale również tęsknoty i bólu. W starożytności usłyszenie jego śpiewu uchodziło za szczęśliwy omen, lecz wierzenia ludowe widzą w nim często potępioną duszę, a także zwiastun łagodnej śmierci.
U Fetlińskiej Luscinia luscinia „wyśpiewuje siostrzaną, lustrzaną śmierć”. To jeden z tych „nocnych, gardłowych trenów” o „dojrzewaniu i rozbieraniu”, o agonii naiwnych dziewczynek i chłopców, którzy są szczęśliwi, bo nie wiedzą jeszcze, że coś kiedyś zyskają, ale jeszcze bardziej nie wiedzą, że to coś kiedyś stracą. Pieśń słowika uświadamia, że za chwilę naiwna dziewczynka, która dopiero co zdjęła pierwszokomunijną sukienkę i naiwny chłopiec, który koncentruje się na zdrapaniu dorodnego strupa, że oboje doświadczą pięknych żywiołów, za które będą jednak musieli zapłacić wspomnianą naiwnością. Bo jeśli już wiemy, że coś nam bardzo smakuje, uświadamiając sobie jednocześnie, że smak ten dany jest nam tylko na chwilę, to czyż takie odkrycie nie napawa strachem i bólem. To dlatego w wierszu Fetlińskiej „strach wchodzi w dom i krew” i żadna transfuzja już go stamtąd nie usunie, to dlatego bohaterce pozostaje przekląć słowika za wiedzę, którą przyniosła jego muzyka, to dlatego może już tylko „brzydzić się siebie i bać” doświadczając najdotkliwszego i jednocześnie najbardziej oczywistego strachu.
O autorze
Marcin Jurzysta
Urodzony 23 grudnia 1983 roku w Elblągu. Literaturoznawca, poeta, krytyk literacki, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Autor tomów poetyckich: ciuciubabka (2011), Abrakadabra (2014), Chatamorgana (2018) oraz Spin-off (2021) wydanych przez Dom Literatury i łódzki oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Laureat Konkursu im. Haliny Poświatowskiej w Częstochowie, Rafała Wojaczka w Mikołowie oraz Międzynarodowego Konkursu „OFF Magazine” w Londynie.
Rozmowa Krzysztofa Hoffmana z Marcinem Jurzystą o książce Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 29 września 2011 roku.