Hotel de dream (fragment) [czyta Michał Czaderna]
dzwieki / RECYTACJE Edmund WhiteFragment książki Hotel de dream, zarejestrowany podczas spotkania „Edmund White” na festiwalu Port Wrocław 2012.
WięcejEsej Edmunda White'a towarzyszący premierze książki Zuch.
- Czy geje mają przyjaciół? To znaczy – zapytała – czy się ze sobą przyjaźnią? – Kobieta, która zadała mi to pytanie, mieszka w Nowym Jorku, jest właścicielką jednej z najprostszych i najdroższych restauracji w mieście, osobą znającą gejów przez całe swoje życie, dlatego też uznałem jej pytanie za szczere i szokujące, gdyż ujawniło istnienie wąskiej, choć bezdennej przepaści między nami.
Nowy Jork jest oczywiście miastem, w którym ludzie całkowicie sobie obcy ocierają się o siebie: chasydzi w żółtym autobusie szkolnym, wracającym do Brooklynu z dzielnicy jubilerów, brody i czarne kapelusze za szybami zachlapanymi błotem widać jak w przyćmionym dagerotypie; ćpun, który pchając przed sobą wózek dziecięcy, mówi do żony, prostytutki, demonstrując swoje wytatuowane bicepsy: „Dawno już tak nie imprezowałem”; wyznawcy Moona uprawiający kalistenikę o północy w swoim ośrodku na Ósmej Alei daleko za Trzydziestą Czwartą Ulicą… Ale moje odczucie wyobcowania nie miało ani religijnego, ani etnicznego charakteru. Ta kobieta i ja mówiliśmy tym samym językiem, znaliśmy tych samych ludzi; oboje uważaliśmy, że Marcella Hazan jest zabawna, choć daleko jej do Simone Beck. Trudno mi było zrozumieć, że ona, należącą tak jak ja do n i ż s z e j w y ż s z e j k l a s y ś r e d n i e j, naprawdę nie wie, czy geje mogą się ze sobą przyjaźnić.
Wtedy właśnie pojąłem, jak tajemniczą kulturą jest świat gejów – nie homoseksualizm, bo ten jest po prostu zwyczajną erotyczną predyspozycją, ale współczesna amerykańska kultura gejowska, to znaczy odrębny sposób śmiechu, wydawania pieniędzy, porządkowania spraw ważnych, nadawania znaczeń wszystkiemu od tekstów piosenek do lśniących jak lustro wojskowych butów. Nie pomoże tu żadna z definicji subkultury, gdyż gejów wychowują heterycy – na heteryków; wydaje się, że jakiś przymus każe im poszukiwać innych mężczyzn, choć wstępują do getta z własnej woli, a jednak, kiedy tylko dokonają wyboru, wybór ten odmienia ich życie, a nawet ich ciała, z pewnością zaś ich szafy. Wielu gejów żyje pośród heteryków jak marrani, ci hiszpańscy Żydzi, którzy w czasach inkwizycji udawali, że nawrócili się na chrześcijaństwo, ale nadal w piwnicach odprawiali swoje stare obrządki, w samotności i największej tajemnicy. Geje nie przypominają kolorowych, ani Żydów, gdyż sami są często kolorowi, sami są Żydami, a ich uczuciowe preferencje nie dotyczą ani koloru skóry, ani religii, choć doprowadzili do powstania kultury przypominającej kulturę mniejszości etnicznych. Niewielu Żydów ma wśród rodzeństwa chrześcijan, lecz większość gejów ma heteroseksualnych braci i heteroseksualne siostry, a przynajmniej heteroseksualnych rodziców. Wielu amerykańskich Żydów wychowanych zostało w poczuciu przynależności do Narodu Wybranego, w przeświadczeniu, że jest on zarazem lepszy i gorszy od chrześcijan, natomiast każdy gej odkrywa swoją gejowską naturę z odczuciem bólu i ulgi, z żalem, że został wykluczony z plemienia, i z radością, że znalazł rozwiązanie zagadki.
Geje nie tworzą narodowości. Nie są jak chicanos, ani jak Amerykanie włoskiego czy irlandzkiego pochodzenia, ale stanowią z pewnością jedną z najprężniejszych sił politycznych wielkich miast, takich jak Nowy Jork, Filadelfia, Waszyngton (gdzie geje i kolorowi wybrali na burmistrza Mariona Barry), Houston, Los Angeles i San Francisco (gdzie liczna społeczność gejowska rozbita jest na niezliczone frakcje, a są wśród nich Samois, lesbijska grupa sado-masochistyczna, i Siostry Permanentnej Rozkoszy, gejowska grupa „zakonnic”, których przedstawiciel, ubrany w kaptur i barbet, kandydował w ostatnich wyborach municypalnych). Geje nie tworzą odrębnej grupy etnicznej, ale są mniejszością, nie stanowią polis, ale są grupą polityczną, nie są narodowością, ale mają własne stroje, obyczaje i dialekt, nie są klasą społeczną, ale stanowią siłę ekonomiczną (nie tylko tworząc rynek zbytu przemysłu fonograficznego, filmowego, turystycznego i odzieżowego, ale także funkcjonując jako armia mrówek, które na dobre i złe nobilitowały wielkomiejskie centra, zapewniając w ten sposób lepszą przyszłość dla żyjących samotnie, młodych, białych, wykwalifikowanych heteryków).
Wyobraźmy sobie religię, którą ktoś przyjmuje wbrew woli rodziców – i wbrew sobie. Wyobraźmy sobie rasę, której przedstawicielem ktoś staje się w wieku lat szesnastu lub sześćdziesięciu, nie zmieniając przy tym ani koloru skóry, ani włosów (chyba że podczas kąpieli słonecznej lub u fryzjera). Wyobraźmy sobie sterylny naród bez potomków, ale z długą, nie do końca poznaną linią przodków, bez jasno określonej samodefinicji, za to z szacowną historią. Wyobraźmy sobie ekskluzywny klub, którego członkami są z jednej strony szesnastolatek z Puerto Rico (PR), w wysokich, biało-czarnych butach do koszykówki i benzynowo-zielonej, przyciętej koszulce, odsłaniającej jego praksytelejski brzuch – a z drugiej: czterdziestoletni urzędnik (PR – Public Relations) z kasty białych, anglosaskich protestantów, ubrany w pled Księcia Walii i buciki z frędzlami firmy Cole-Haan.
Jeśli ktoś jest gejem, staje wobec problemu gejostwa, definiującej kategorii, która jest tak naładowana treścią, że prawie pusta (Renaud Camus pisze: „Homoseksualizm jest zawsze gdzie indziej, albowiem jest wszędzie”). Żaden heteryk nie zastanawia się nad swoją heterycznością, chyba że jest dupkiem. Owszem, heteroseksualiści mogą zastanawiać się nad znaczeniem swoich homoseksualnych fantazji, ale ten chorobliwy wykręt jest dziś mniej powszechny niż kiedyś; jak zauważa trafnie Barbara Ehrenreich w swoim nowym studium poświęconym rewolcie heteroseksualnych mężczyzn, The Hearts of Men, pojawienie się ruchu wyzwolenia gejów położyło kres epoce, w której każdy podejrzewał każdego o „ukryty” homoseksualizm. Dziś, kiedy mamy jawnych homoseksualistów, heteroseksualiści nie stają się ofiarami automatycznych podejrzeń o seksualną dewiację.
Żaden homoseksualista nie przyjmuje swojego homoseksualizmu za rzecz oczywistą. Musi go zbadać, obmacać, osłuchać, jakby to była martwa kończyna drzewa albo żywa, lecz podstępna kończyna ciała. Z tego powodu wszyscy homoseksualiści są „gejowskimi filozofami”, przez sam fakt, że sami muszą siebie wymyślać. W pewnym momencie człowiek przechodzi gwałtowną przemianę, osiągając nowy stan, wchodząc na teren nieznany, który potem może według woli poznawać. Z pewnością wszyscy czasem odnosimy wrażenie, że nasze życie jest sztuczne, jak gdyby było płynnym szkłem, któremu szklarz ruchem obrotowym nadaje kształt, albo powieścią jednocześnie obszerną i trzymającą w napięciu; do nikogo jednak określenie homo faber (w znaczeniu zarówno „fabrykatora”, wytwórcy, jak i „konfabulatora”) nie pasuje bardziej niż do homoseksualisty. Twierdzić, że ta kreatywność jest godna pochwały, że jest przejawem ambicji raczej niż reakcją, byłoby oznaką próżności.
Czasami staram się wyobrazić sobie, jak heterycy – a nie myślę tu o fundamentalistach, ignorantach, rustykalnych niewiniątkach czy bigotach psychoanalizy, ale o wykształconych wielkomiejskich heteroseksualistach – patrzą na gejów (bo czy w ogóle dostrzegają lesbijki?). Kiedy widzą gejów, kogo takiego widzą? Wąsy, muskularne ciało w czarnych jeansach i bezrękawniku, rzucający się w oczy tatuaż (lina oplatająca mięsień dwugłowy). I co sobie myślą? (Oni, to znaczy w tym wypadku, hypocrite lecteur, ty, czytelniku.) Czy widzisz coś, co jest na pierwszy rzut oka dziwaczne i nawet godne pozazdroszczenia we wciąż młodzieńczym, ale przetrenowanym ciele tego czterdziestoletniego klona, z agresywnym spojrzeniem i miękkim głosem? Jeśli jesteś kobietą, czy ta wielka troska o własny wygląd u dorosłego mężczyzny jest dla ciebie… jeśli już nie czymś obraźliwym, to przynajmniej niesmacznym; czy nie świadczy o energii, którą ten człowiek powinien spożytkować budując swoją karierę lub troszcząc się o rodzinę – o ciebie? A jeśli jesteś mężczyzną, czy doprowadza cię do wściekłości fakt, że ten palant uwolnił się z uprzęży, jest zbyt swobodny, zbyt wolny, że tak łatwo zrobił sobie z płci męskiej pośmiewisko? Kiedyś podczas audycji radiowej pewien gliniarz zadzwonił do studia i powiedział mi, że podziwiał pedryli w czasach, kiedy bycie pedrylem wiązało się z wieloma niebezpieczeństwami, ale teraz, jezu, ci goście obśliniają w tym tygodniu jakąś laskę, w następnym tygodniu zaliczają jakiegoś faceta, są zbyt leniwi, nie znają pięknej sztuki bycia mężczyzną, wszystko to dziś nazbyt łatwe.
Czy są to może i twoje odczucia?
Czy geje wydają ci się kłopotliwymi satyrami, demonami seksu, przy których niebezpiecznie jest upuścić mydełko, bądź wątłymi gogusiami, delikatnymi leśnymi nimfami, zamkniętymi w masywnych konarach drzew lub takowych kończynach ciała? A może (rzecz nieco bardziej pozytywna, choć równie ograniczona) jesteś heterykiem-sybarytą, który wita gejów okrzykami radości w przekonaniu, że znalazł się w świątyni swobód wszelakich, gdzie króluje seksualne wyuzdanie najrozmaitszego autoramentu – także twojego? Tacy sybaryci często patrzą na gejów jak na towarzyszy broni, libertynów i ofiary w kraju alergicznie uczulonym na zmysłowe przyjemności.
A może geje po prostu cię irytują? Czy są dla ciebie połyskliwym drobiazgiem w peryferycznym widzeniu? Błędnymi, upartymi atomami, których nie sposób wtłoczyć do jakiejkolwiek zwyczajnej społecznej cząsteczki? Czy widzisz w nich mężczyzn, trwających przy swoim gejostwie, którzy sprawiają tylko kłopot podczas uroczystych okazji, czy to będą proszone obiady, czy bale debiutantów, gdyż we wszystkich tego typu imprezach obowiązuje rygorystyczny podział płci, umożliwiający rozsądne rozmieszczenie gości przy stole? Ponieważ każde dobre towarzystwo potrzebuje dla podniety groźby cudzołóstwa oraz nadziei na małżeństwo, które byłoby jego uzasadnieniem, jaki pożytek u licha mamy z gejów? Nawet kilku nieustraszonych heteryków, którzy wtargnęli do mojej gejowskiej sali gimnastycznej, trzyma się razem, nie dlatego że panicznie boją się upuszczonego mydła, ale dlatego że w przeciwnym wypadku ich sprośne dowcipy nie znalazłyby słuchaczy, bądź wywołałyby rumieniec zawstydzenia, a ich sarkastyczna mieszanka rywalizacji i koleżeństwa, przejawiająca się w poufałym poklepywaniu się po tyłkach, sprowokowałaby dziwaczną wrogość, albo i nawet dziwaczniejszy dreszczyk.
A jak geje widzą heteryków? W świetnej powieści Andrew Hollerana, Nights in Aruba, narrator zastanawia się, „co by to było, gdybym był głową rodziny, jakby wraz z tym zniknęły wszystkie moje problemy, kiedy w rzeczywistości zastąpione zostałyby przez inne. Nie musiałbym martwić się wielkością mojego penisa, ograniczeniami związanymi z wiekiem, trudnościami w poszukiwaniu miłości; martwiłbym się o stan hipoteki, przejmował nauką, astmą mojej najmłodszej córki, zawodami w Shearson Loeb Rhoades”. Rozważania te są charakterystyczne dla gejów, a to dlatego że koncentrują się na mężczyźnie-jako-głowie-rodziny, albowiem tak jak dziewiętnastowieczna kurwa potrzebowała wychowanej w klasztorze dziewicy, którą często sobie wymyślała, żeby móc o niej rozmyślać, tak samo dzisiejszy gej musi obrażać i szanować tego wydumanego mieszczańskiego stwora, paterfamilias, musi wyszydzać go i zazdrościć mu, choć to wymarłe stworzenie żyje dziś jedynie w gejowskich fantazjach. Tymczasem, oczywiście, głowa rodziny spędza czas uczestnicząc w seansach terapii krzyku lub w zajęciach tai-chi, zakreślając rubryki działu ogłoszeń prywatnych w „Village Voice” i wykręcając się od wizyt u swoich dzieciaków, dwóch zbuntowanych nastolatków, którzy żyją w feministycznej komunie z jego byłą żoną, lesbijką zajmującą się garncarstwem, kobietą o wielkiej inwencji i wrażliwości, choć mało energicznej.
To tyle, jeśli chodzi o to, jak widzą siebie obie płcie (heterycy i geje). Gdyby kamera filmowa miała się cofnąć i ująć oba te światy w soczewce, jak wyglądałyby względem siebie?
Najbardziej oczywistą różnicą jest to, że heteroseksualizm rzeczywiście uwzględnia obie płcie, natomiast homoseksualizm musi nieustannie tworzyć nowe polaryzacje. Bez polaryzacji nie zrodzi się seksualne pożądanie, przynajmniej w takiej formie, jaką wykształciła nasza kultura. Nic dziwnego, że niektórzy geje szukają najodleglejszych przeciwieństw (kogoś innej rasy, mówiącego w obcym języku, pochodzącego z odrębnej klasy lub będącego w innym wieku); nic dziwnego, że nawet ten zdeklarowany heteryk, Flaubert, uległ w końcu pewnemu chłopcu, świadczącemu swe usługi w Egipcie – ta egzotyczna postać zapewniła Flaubertowi odczucie różnicy, bez której nie narodziłoby się pożądanie. Inni geje poszukują bliźniaków – tak, aby ukochany, jak sądzę, mógł reprezentować mnie samego, kiedy pochylam się przed fałszywym bożyszczem i gram kolejno rolę jego ojca, nauczyciela, syna, ojca chrzestnego lub boga. Jeszcze inni instytucjonalizują tę biegunowość w praktykach, które najbliższe są heteroseksualizmowi: w sadomasochizmie, jedynym występku, w którym jak w antologii zbierają się wszystkie rodzaje stosunków rodzinnych i miłosnych.
Ponieważ każdy gej kocha mężczyzn, uczy się najpierw, jak ukoić dziką pierś męskiego ego. Bez względu na to, jak bierny, dziewczęcy lub nieśmiały może być w buduarze nowy kochanek, przy zastawionym stole zamieni się w autokratę. Magazyny kobiece publikują liczne artykuły na temat gejów i heteroseksualnych kobiet; powiedziałbym, że łączy ich, oprócz upodobania do kilku wspólnych technik seksualnych, bagaż intuicyjnej wiedzy dotyczącej tego twardziela, tego tyrana, tego doprowadzającego do szaleństwa egotysty, to jest osobnika płci męskiej. Jak, wbrew oczekiwaniom, wykazują badania, mężczyźni mówią więcej niż kobiety, częściej im przerywają, narzucają tematy rozmów i przeciwstawiają się opiniom kobiet częściej i z większą pewnością siebie. Kiedy spotykają się dwaj geje, zwłaszcza gdy gaśnie już pierwszy romantyczny poryw serca, nakazujący im troszczyć się o partnera, rozpoczyna się walka o dominację podczas rozmowy, rodzi się konflikt, będący jedynie symptomem poważniejszych rozbieżności dotyczących każdego tematu, od pytania, gdzie mieszkać i jak się bawić, począwszy.
Jak widać, gejowska para przypomina w ten sposób heterycki duet z pewną siebie, wyzwoloną kobietą. Ale choć większość młodych, heteryckich, wyzwolonych kobiet, a przynajmniej te, które znam, czujnie chroni swoje długofalowe interesy (karierę, styl życia, potrzeby emocjonalne), to jednak gotowe są ustąpić mężczyźnie w tych drobnych, towarzyskich kwestiach, koniecznych do stworzenia obopólnej harmonii.
Jednym z dobrotliwych aspektów heteryckiego życia, jest to, że kobiety myślą o mężczyznach jak o „osobowościach”, jako pełnokrwistych, złożonych istotach, które przede wszystkim są osobnikami towarzyskimi, po wtóre rodzinnymi, po trzecie kochliwymi lub kochanymi, a wreszcie cielesnymi. Próbuję tu w sposób delikatny powiedzieć, że kobiety są kiepskimi sędziami męskich wdzięków; łatwo dają się zwieść takim powierzchownym cechom jak lojalność, niezawodność, urok, poczucie humoru. Kobiety nie oceniają, a przynajmniej nie oceniały mężczyzn przez pryzmat nagich torsów kulturystów. Ale mężczyźni, heterycy czy geje, zaczynają od wyglądu, od tego najbardziej oczywistego znaku jakości, wartości, ceny. Powiedzmy, że kobiety widzą w mężczyznach postacie z długiej powieści rodzinnej, w której pojawiają się oni z całym bagażem frenologii, genealogii, jakąś denerwującą cechą i kilkoma cechami sympatycznymi; mężczyźni zaś postrzegają swoich partnerów (mężczyzn lub kobiety) jak samochody, marki, które natychmiast rzucają się w oczy, stają się obiektem oceny, zawiści. Kobieta chciałaby, żeby zazdroszczono jej dobroci jej męża, jego charakteru, mężczyzna zaś chciałby, aby zazdrość wzbudzała uroda, wyjątkowość i status jego żony – jej siła przebicia. W życiu heteryków spotykają się ciepełko i Gemütlichkeit dziewiętnastowiecznego mieszczaństwa (kobieta) ze stalowym, zespołowym etosem dwudziestowiecznego funkcjonariusza (mężczyzna). Jeśli życie geja, wolne od tej dialektyki, stało się wyjątkowo wydajne (zapadnia obok łóżka) i tylko chwilowo intymne (cały cykl życia wtłoczony w jednorazową nocną przygodę), wtedy zysk wydaje się wątpliwy, choć jest skrajnym wyrazem jednej z tendencji w naszej kulturowej ekonomii.
Ale oczywiście każda moralność, to znaczy powszechna moralność – nie ta prawdziwa, na którą nie ma wpływu społeczny consensus, ale obyczaje, które są pewną odmianą mody – jest jedynie odmianą nostalgii, kamuflażem dla innowacji przynoszących przyjemność i zysk, choć jeszcze nie dopuszczalnych. Jeśli wiele osób potępia rozwiązłość, czyni tak przynajmniej po części dlatego że nie ma pod ręką gotowego języka, w którym mogłaby przebaczyć, a co dopiero pochwalić niestałość w miłości. Mimo to, uderza mnie, że homoseksualiści, mistrzowie improwizacji, czujący się za pan brat z tym, co arbitralne, wyposażeni w wewnętrzny kompas, który natychmiast wskazuje im każdą towarzyską nowość, są najbardziej wrażliwymi barometrami przyszłości.
Spada liczba urodzeń, zwiększa się liczba rozwodów, a kultura popularna (filmy, telewizja, teksty piosenek, reklama, moda, dziennikarstwo) jest tak dogłębnie i nieodwołalnie zsekularyzowana, że tak zwane religijne odrodzenie nie ma większego znaczenia niż moda na kabuki w żyjącej na tranzystorach Japonii – tymczasowy krok do tyłu, lekkie naciśnięcie hamulca. W takim świecie zmiany dzieją się tak szybko, że dzieci po rozpoczęciu nauki szkolnej niewiele mogą się od swoich rodziców nauczyć, lecz muszą uczyć się nowych form zachowania od swoich rówieśników i przyswajać sobie nowe informacje od wyspecjalizowanych instruktorów. W rezultacie upada autorytet rodzicielski, a granice między pokoleniami stają się coraz groźniejsze. Lecz rodzice nie żałują utraty kontroli nad dziećmi, gdyż całą swoją energię poświęcają na kultywowanie wewnętrznego „ja” w tym masowym przejściu naszego społeczeństwa od etyki samoofiary do etyki pobłażania sobie, w procesie zwanym arystokratyzacją klas średnich, który zdominował wolne od wojen fragmenty naszego stulecia na uprzemysłowionym Zachodzie.
W świecie współczesnym dziewiętnastowieczny eksperyment z małżeństwem z miłości, nigdy tak naprawdę niemożliwy do zrealizowania, poniósł całkowitą porażkę. Nie do końca wiadomo, jaka jest rzeczywista przyczyna tej klęski; przeszkadza nam absorbujący, choć prawdopodobnie nieistotny nawyk psychologizowania każdego kryzysu (stąd te niekończące się spekulacje taniej prasy na temat Mężczyzny Nieodpowiedzialnego i Kobiety Niekobiecej, lub paradoksalne, w sposób okrutny niewykonalne rady dawane czytelniczkom, aby „poszły na całość – miały rodzinę, karierę, małżeństwo, romanse i chwile samotności”). Wydaje nam się, że klęska instytucji małżeństwa jest klęską jednostek, którym się ono nie udało – winne są wady charakteru, niedojrzałość, brak przywiązania i wytrwałości, nikt zaś nie widzi, że jest to rozsupłanie kiepsko zawiązanego węzła. Małżeństwo mieszczańskie miało być ogniskiem przyjaźni, miłości i seksu w instytucji, która była zarazem instytucją rodzinną i gospodarczą. Jedynie czujna kontrola mogłaby powstrzymać eksplozję takiej ciężkiej, źle dobranej mieszanki. Kiedy hedonizm lat sześćdziesiątych złagodził to napięcie, ludzie zaczęli przyznawać, że przyjaźń uśmierza seksualne apetyty (kiedy partnerzy stają się rodzeństwem, odzywa się tabu kazirodztwa) i że romans ze swojej natury jest wprawdzie czymś ulotnym, ale nieustannie się odnawiającym, z uwagi na nieskończoną podaż nowych partnerów. Ani seksualne, ani romantyczne zauroczenie, tak kapryśne, tak namiętne, tak niestałe, nie może służyć jako baza trwałego związku, który znajdzie równowagę tylko na cokole szacunku, to jest łatwej, pozbawionej dramatyzmu, intymnej miłości, która przypominałaby miłość w rodzinie, gdyby rodziny bardziej się kochały.
To właśnie taką miłość zna wiele gejowskich par, szuka jej, a czasami ją wyraża. Jeśli wszystko rozwija się dobrze, dwóch gejów spotyka się poprzez seks, zostaje kochankami, przetrzymuje burze zazdrości i więdnięcie namiętności, rozwija wspólne zainteresowania (jakieś hobby, wspólny interes, dom, krąg towarzyski) i ląduje w długoterminowym, prawdopodobnie aseksualnym związku koleżeńskim, który nie jest tak bezinteresowny jak przyjaźń, ani tak sejsmiczny jak namiętność, ani tak naładowany przeciwieństwami jak braterstwo. Młodszym parom związek tego rodzaju, jeśli już się przydarzy, wydaje się niekompletny, to zwykły kompromis, dlatego też rozstają się i gdzie indziej szukają pełnego zaspokojenia (to znaczy, wiecznej namiętności). Ale starsze pary gejowskie żyją dalej ze sobą, pielęgnują swoją delikatną, rozsądną miłość i bronią jej przed nieustającym niebezpieczeństwem seksualnej pokusy, jaką przyniósłby ze sobą ktoś trzeci. Albowiem słabą stroną takich małżeństw jest wiecznie powracająca fantazja, wpierw u jednego partnera, a potem u drugiego, fantazja „całkowitego spełnienia”. To oczywiste, że takie pary mogą zgotować piekło nowo przybyłemu, który nie będzie umiał zauważyć, że Bob i Fred nie tylko dzielą wspólny pokój. Mogą mieć oddzielne sypialnie i regularnych partnerów łóżkowych poza związkiem, a nawet kochanków, ale Bob przygląda się zauroczeniom Freda okiem wrażliwym, wyczulonym na najdrobniejszy niuans, i w pewnym momencie włączy się do gry, aby wygnać potencjalnego konkurenta.
Wydaje mi się, że dla większości heteryków tego typu związki są nawet bardziej skandaliczne niż sławetne seksualne wyskoki gejów. Ponieważ nie mają one nazwy, mitologii, żadnego prywatnego czy publicznego przyzwolenia, są niemal niewidzialne, nawet dla ich uczestników. Gdyby zapytać Boba, czego mu potrzeba, mógłby powiedzieć, że potrzebuje „prawdziwego” kochanka. Mógłby również odpowiedzieć, że Fred jest tylko „moim najlepszym kumplem, z którym dzielę pokój, byliśmy kiedyś kochankami.” Tyle jeśli chodzi o bezpośrednią analizę, ale w ciągu tych lat Bob rozsądnie poprowadził swój związek z Fredem między Scyllą przesadnej wierności (która jest w ostatecznym rozrachunku tak nudna, że nie do wytrzymania przez dwóch nie pozbawionych wyobraźni gejów) a Charybdą nadmiernej tolerancji (która, dając obu mężczyznom poczucie, że są zaniedbywani, doprowadziłaby do szukania miłości gdzie indziej).
Istnieje oczywiście niezliczona liczba wariantów tego modelu. Mężczyźni żyją ze sobą lub nie. Jeśli nie, mogą utrzymywać cywilizowaną fikcję prawdziwego romansu przez całe lata. Umawiają się na randki, jeżdżą razem na miesiące miodowe, sypiają w domu raz jednego raz drugiego partnera, unikają konfliktów dotyczących domowych drobiazgów. Prowadzą swoje życie seksualne poza związkiem niezależnie, zobowiązują się nie wtrącać w sprawy partnera, obiecują sobie, że nie będą grać na trzy fronty. Jeden z partnerów może też prowadzić aktywne życie seksualne, podczas gdy drugi zszedł już z erotycznej sceny.
Czy geje mogą się ze sobą przyjaźnić? – zapytała mnie owa kobieta.
W pytaniu tym kryć się może założenie, że geje to wyłącznie seksualne istoty i że mężczyzna, który przez cały czas poszukuje łupu, nigdy nie będzie zdolny do czystego uczucia – że gejowski Don Juan jest zawsze samotny. Albo też pytanie to ujawnia bezradność, jaka towarzyszy dyskusjom na temat społeczności złożonej z przedstawicieli jednej płci. Ponieważ heteroseksualna kobieta przyjaźni się z innymi kobietami, a kocha z mężczyznami, moja rozmówczyni zastanawiała się, jak ludzie tej samej płci mogą występować w obu tych rolach jednocześnie.
Pierwsze założenie – że geje są istotami wyłącznie seksualnymi – to odwieczny przesąd, i jak wszystkie przesądy w większości nieprawdziwy, choć pod jednym względem trafny. Jeśli homoseksualiści wyczuleni na sprawy polityczne wolą używać słowa gej niż homoseksualista, to dlatego, że chcieliby, aby świat uznał pociąg do przedstawicieli tej samej płci za preferencję emocjonalną w takim samym stopniu, jak uznaje ją za seksualną orientację.
Istnieją na przykład geje, którzy wolą odczuwać bliskość ciała kobiety niż ciała mężczyzny; geje, którzy lepiej czują się w związkach seksualnych z kobietami, ale których emocjonalna strona osobowości poszukuje kontaktów z innymi mężczyznami. Geje mają do innych mężczyzn wiecznie niezałatwioną, emocjonalną sprawę – której towarzyszą bojaźń, nadzieja, niepokój – ich uczucia w stosunku do kobiet są natomiast prostsze, bardziej stabilne, mniej brzemienne. Uczucie, namiętne uczucie, nigdy nie jest proste; zbudowane jest po równi z tęsknoty, strachu i apetytu. Z tego też powodu przyjaźń jednego geja, który odczuwa silny pociąg do drugiego, jest równie dramatyczna, jak jakakolwiek heteroseksualna namiętność. Natomiast aseksualne, bardziej bezinteresowne związki gejowskie są spokojne, łagodne jak przyjaźń, powiedzmy, między dwoma heterykami.
Geje rzeczywiście dzielą innych gejów na dwa obozy – na tych, którzy są potencjalnymi partnerami (kochankami), i na tych, którzy takimi nie są (przyjaciele). I pod jednym względem życie gejów jest rzeczywiście bardziej wieloznaczne niż świat (i możliwe, że z tego powodu bardziej szokujące dla outsiderów): reprezentanci obu obozów, kochankowie i przyjaciele, zamieniają się ustawicznie miejscami lub tkwią gdzieś w wąskiej szczelinie między tymi kategoriami. To właśnie te nie wyznane uczucia zawsze mnie frapowały jako powieściopisarza – nie wypowiedziana miłość między dwoma gejami, którzy, powiedzmy, udają, że są po prostu przyjaciółmi, kumplami, którzy po prostu wypełniają to miejsce do chwili, gdy pojawi się Mężczyzna Właściwy (na szczęście, nigdy do tego nie dochodzi).
W pewnym sensie uprzedzenie szerokich mas do gejowskiej obsesji na punkcie seksu jest uprawnione. Gejom przez wiele stuleci bezwzględnie odmawiano prawa do seksu, nawet do jego poszukiwania, w konsekwencji prawo do seksualnej wolności pozostaje jasnym sztandarem łopoczącym ponad gettem w gwałtownych porywach wiatru. Prawa zabraniające seksu zawsze były największym problemem dla homoseksualistów; dzięki nim możliwe stało się zdefiniowanie samej kategorii homoseksualizmu. Z tego też powodu społeczność gejowska, mimo że stworzyła kulturę nie bardziej rozerotyzowaną niż inne kultury, nie może zaprzeczyć, że jej początki tkwią w seksualnej żądzy i jej stłumieniu.
A co możemy powiedzieć na temat „nadmiernego” wyuzdania gejów, na temat tych sławetnych numerków, zjawiska tylko czasowo powstrzymanego przez kryzys związany z AIDS? Czy te numerki na chybcika nie są dowodem na to, że geje są z natury dziwakami, że brakuje im rozsądku – że są rozerotyzowani? Oczywiście geje zachowują się tak, jak zachowywaliby się wszyscy mężczyźni wolni od nacisków kobiecego smaku, kobiecych potrzeb, zakazów i oczekiwań. W życiu geja nie ma niczego, czego nie dałoby się wyprowadzić z mniejszościowego charakteru tej społeczności lub jej wyłącznie męskiej populacji. Wszyscy mężczyźni pragną szybkich, nieskomplikowanych przygód seksualnych (podobnie jak przedłużonej romantycznej namiętności); wszyscy mężczyźni są takim pożądaniem obdarzeni.
Powszechność okazji do seksualnych przygód we współczesnym getcie gejowskim zwiększyła paradoksalnie znaczenie przyjaźni. W społeczeństwie, które nie opiera się na przemyślanej odmowie, ani na kanalizacji potrzeb seksualnych, pozostaje więcej energii na przyjaźń. W życiu gejów związki są mniej obciążone (stąd słynna gejowska ironia, lekkość będąca tym samym, co przejrzana na wylot konwencja). Na wiele sposobów geje są nadal więźniami dominującej części społeczności, ale pod tym jednym względem cieszą się większą wolnością w swoich więzieniach: ponieważ związki gejowskie nie podporządkowane są dyscyplinie religii, prawa, ekonomii czy politycznych ceremonii, ale tylko temu, co dyktuje im sumienie i impuls serca, nie reprezentują niczego większego. Związki te nie są symbolami, lecz realnością, nie są prawem, lecz samowystarczalnymi bytami, nie są konsekwentne, lecz ekstatyczne.
Tekst opublikowany na łamach „Literatury na Świecie” (3/1997). Dziękujemy Autorowi i Redakcji za udostępnienie materiału.
Amerykański pisarz, eseista i krytyk kultury. Urodził się w 1940 roku w Cincinnati (Ohio). Laureat wielu prestiżowych nagród, członek Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury. Wywarł duży wpływ na literaturę oraz obyczajowość drugiej połowy XX wieku, zarówno wyrafinowaną stylistyką i naturalistycznym obrazowaniem swojej prozy, jak również publicystyką podejmującą problematykę gejowską. Po polsku ukazały się: "Zapominanie Eleny ", "Zuch" oraz "Hotel de Dream". Mieszka w Nowym Jorku.
Fragment książki Hotel de dream, zarejestrowany podczas spotkania „Edmund White” na festiwalu Port Wrocław 2012.
WięcejKomentarz Edmunda White’a o książce Zapominanie Eleny.
WięcejEsej Edmunda White’a towarzyszący premierze książki Zuch.
WięcejPrzemówienie wygłoszone przez Edmunda White’a w Ośrodku Studiów Lesbijskich i Gejowskich na Uniwersytecie Miejskim w Nowym Jorku 12 listopada 1993.
WięcejRozmowa Jacka Dehnela i Piotra Tarczyńskiego z Edmundem White’em o książce Hotel de Dream, wydanej nakładem Biura Literackiego.
WięcejEsej Edmunda White’a towarzyszący premierze książki Zuch.
WięcejRecenzja Sylwii Kluczewskiej z książki Zuch Edmunda White’a, która ukazała się w styczniu 2013 roku na blogu Abominatio nascitur autumno.
WięcejRecenzja Damiana Gajdy z książki Zuch Edmunda White’a, która ukazała się 14 marca 2012 roku w kultura.onet.pl.
WięcejEsej Edmunda White’a towarzyszący premierze książki Zuch.
WięcejRecenzja Marcina Sendeckiego z książki Zuch Edmund White’a, która ukazała się na łamach czasopisma „Exlusiv”.
WięcejRecenzja Łukasza Najdera z książki Zuch Edmunda White’a, która ukazała się 25 marca 2012 roku na stronie ultramaryna.pl.
WięcejRecenzja Jacka Gutorowa z książki Zuch Edmunda White’a.
WięcejRecenzja Juliusza Kurkiewicza z książki Zuch Edmunda White’a, która ukazała się na łamach „Gazety Wyborczej”.
WięcejEsej Edmunda White’a towarzyszący premierze książki Zuch.
WięcejRecenzja Przemysława Koniuszego z książki Zapominanie Eleny Edmunda White’a, która ukazała się 8 września 2013 roku na stronie Biblioteka Młodego Człowieka.
WięcejRecenzja Łukasza Łacheckiego z książki Zapominanie Eleny Edmund White’a, która ukazała się 22 października 2013 roku w portalu Xiegarnia.pl.
WięcejRecenzja Marka Paryża z książki Zapominanie Eleny Edmunda White’a, która ukazała się we wrześniu 2013 roku w miesięczniku „Nowe Książki”.
WięcejRecenzja z książki Hotel de Dream Edmunda White’a, która ukazała się w sierpniu 2013 roku na blogu Czytanki Anki.
WięcejRecenzja Sylwii Kluczewskiej z książki Zuch Edmunda White’a, która ukazała się w styczniu 2013 roku na blogu Abominatio nascitur autumno.
WięcejRecenzja Sabiny Misiarz-Filipek z książki Zapominanie Eleny Edmunda White’a, która ukazała w 15 czerwca 2013 roku się w portalu Popmoderna.pl.
WięcejRecenzja Pawła Klimczaka z książki Hotel de Dream Edmunda White’a, która ukazała się 07 listopada 2012 roku w Akademickim Radiu LUZ.
WięcejRecenzja Łukasza Najdera z książki Zapominanie Eleny Edmunda White’a.
WięcejRecenzja Damiana Gajdy z książki Zuch Edmunda White’a, która ukazała się 14 marca 2012 roku w kultura.onet.pl.
WięcejRecenzja Aleksandry Krogulskiej z książki Hotel de Dream Edmunda White’a, która ukazała się 12 września 2102 roku w portalu historycznym Histmag.org.
WięcejRecenzja Alicji Piechuckiej z książki Hotel de Dream Edmunda White’a, która ukazała się w sierpniu 2012 roku na łamach Nowych Książek.
WięcejEsej Edmunda White’a towarzyszący premierze książki Zuch.
WięcejEsej Edmunda White’a towarzyszący premierze książki Zuch.
WięcejRecenzja Marcina Sendeckiego z książki Zuch Edmund White’a, która ukazała się na łamach czasopisma „Exlusiv”.
WięcejPrzemówienie wygłoszone przez Edmunda White’a w Ośrodku Studiów Lesbijskich i Gejowskich na Uniwersytecie Miejskim w Nowym Jorku 12 listopada 1993.
WięcejRecenzja Juliusza Kurkiewicza z książki Hotel de Dream Edmunda White’a.
WięcejRecenzja Łukasza Najdera z książki Zuch Edmunda White’a, która ukazała się 25 marca 2012 roku na stronie ultramaryna.pl.
WięcejRecenzja Marcina Sierszyńskiego z książki Hotel de Dream Edmunda White’a.
WięcejRecenzja Jacka Gutorowa z książki Zuch Edmunda White’a.
WięcejRecenzja Juliusza Kurkiewicza z książki Zuch Edmunda White’a, która ukazała się na łamach „Gazety Wyborczej”.
Więcej