recenzje / IMPRESJE

Kuter do bazy!

Joanna Mueller

Joanna Mueller współredaktorka antologii Połów. Poetyckie debiuty 2011 o twórczości Katarzyny Kaczmarek, Macieja Taranka i Joanny Żabnickiej.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

 

Zży­ma­li­śmy się nie­co z Mar­tą Pod­gór­nik i Roma­nem Hone­tem na „trą­cą­ce ryb­ką” nazew­nic­two towa­rzy­szą­ce wyła­nia­niu (wyła­wia­niu) naj­cie­kaw­szych według nas poetów przed debiu­tem lite­rac­kim, ale robi­li­śmy to chy­ba bar­dziej z wro­dzo­nej prze­ko­ry niż z prze­ko­na­nia (mam nadzie­ję, że współ­pro­wa­dzą­cy warsz­ta­tów i współ­re­dak­to­rzy alma­na­chu nie będą mi mie­li za złe tego uzur­pa­tor­skie­go „my”). Cóż, Poło­wy pro­wa­dzo­ne przez Biu­ro Lite­rac­kie wła­śnie pod tą nazwą mają już swo­ją tra­dy­cję i nawet meta­fo­ry­ka rybo­łów­cza nie może im zaszko­dzić. Tak czy owak my – juro­rzy (cho­ciaż i to war­to­ściu­ją­ce prze­zwi­sko, rodem z tele­wi­zyj­nych tań­ców z gwiaz­da­mi, nam nie paso­wa­ło) – nie czu­li­śmy się ani przez chwi­lę „ryba­ka­mi ludzi” czy tym bar­dziej ste­ra­ny­mi stat­ka­mi holow­ni­czy­mi mają­cy­mi dowlec gro­no wybrań­ców do chwa­leb­ne­go poetyc­kie­go Por­tu.

Co z tego bowiem, że się ma na kon­cie jed­ną, dru­gą, trze­cią czy pią­tą książ­kę poetyc­ką (tę „słow­ną przy­nę­tę na któ­rą nabie­ram / z wodą w usta ławi­ce”, jak to pisa­łam pra­wie deka­dę temu we wła­snym debiu­cie), co z tego, że popro­wa­dzi­ło się już w życiu kil­ka czy kil­ka­na­ście warsz­ta­tów dla mło­dych twór­ców, że się juro­ro­wa­ło w kon­kur­sach, reda­go­wa­ło cudze tomy, że się nawet para­ło kry­ty­ką lite­rac­ką i prze­pusz­cza­ło przez oczka recen­zenc­kiej sie­ci nie­jed­ną szprot­kę albo cał­kiem gru­bą ryb­kę – co z tego, kie­dy i tak, koniec koń­ców, każ­de nowe spo­tka­nie z gru­pą debiu­tan­tów napa­wa czło­wie­ka – zda­je się: nie­ustra­szo­ne­go wil­ka mor­skie­go, zakon­ser­wo­wa­ne­go rumem bos­ma­na, co z nie­jed­nej łaj­by cumę zrzu­cał – taką samą panień­ską nie­śmia­ło­ścią.

Tak też było w przy­pad­ku warsz­ta­tów, któ­re wraz z Mar­tą i Roma­nem prze­pro­wa­dzi­li­śmy w paź­dzier­ni­ku 2011 roku we Wro­cła­wiu. To nie były zaję­cia, któ­re każ­dy z nas już tyle razy pro­wa­dził – takie, na któ­re zgła­sza­ją się nie­opie­rze­ni auto­rzy zale­d­wie dwóch-trzech wier­szy, a przy­cho­dzą po to, by się roze­znać, czy war­to w ogó­le się wier­szy­ka­mi zaj­mo­wać, czy może lepiej kupić sobie rol­ki lub pograć na play­sta­tion. Nie musie­li­śmy, jak to zwy­kle bywa, wycią­gać po raz kolej­ny wyświech­ta­nej listy typo­wych błę­dów popeł­nia­nych przez debiu­tan­tów, pra­wić o kiczo­wa­tych meta­fo­rach dopeł­nia­czo­wych, rymach czę­sto­chow­skich albo tłu­ma­czyć, że ist­nie­ją jesz­cze inne sys­te­my wer­sy­fi­ka­cyj­ne niż uwiel­bia­ny przez lice­al­nych poetów wiersz róże­wi­czow­ski. Nie było też potrze­by uświa­da­miać sie­dzą­cej przed nami osiem­na­st­ce auto­rów, jakie „wehi­ku­ły poetyc­kie” pomo­gą im się prze­nieść w świat doj­rza­łej lite­ra­tu­ry – od razu bowiem widzie­li­śmy, że każ­dy z mło­dych poetów przy­był na wro­cław­ski rynek dzię­ki wła­sno­ręcz­nie skon­stru­owa­nej, solid­nej machi­nie poetyc­kiej.

Spo­śród fina­ło­wej osiem­nast­ki poetów wybra­li­śmy – po wie­lu ducho­wych sztor­mach i abor­da­żach – dzie­siąt­kę lau­re­atów, któ­rych wier­sze znaj­dą się w alma­na­chu wień­czą­cym tego­rocz­ny połów. Ja – skrom­ny kuter poetyc­ki – mia­łam przy­jem­ność bli­żej współ­pra­co­wać z trój­ką auto­rów. Byli to: Joan­na Żab­nic­ka, Kata­rzy­na Kacz­ma­rek i Maciej Tara­nek.

Czy­tel­ni­cy alma­na­chu, któ­ry będzie miał swo­ją pre­mie­rę pod­czas festi­wa­lu Port Lite­rac­ki 2012, prze­czy­ta­ją zale­d­wie po dzie­sięć utwo­rów każ­de­go z lau­re­atów Poło­wu 2011. Sło­wo „poło­wy poetyc­kie” zysku­je tu nie­ocze­ki­wa­nie dru­gie zna­cze­nie – nie­za­leż­nie od tego, jak wiel­ką doj­rza­ło­ścią arty­stycz­ną wyka­zu­je się każ­dy z auto­rów i jak dale­ce zaan­ga­żo­wa­ny jest jego pro­jekt arty­stycz­ny, w anto­lo­gii zoba­czy­my zale­d­wie „poło­wę” (albo jed­ną trze­cią, albo jesz­cze mniej­szą cząst­kę) debiu­tanc­kiej książ­ki, któ­rą – jestem tego pew­na – każ­dy z nich już napi­sał albo nie­dłu­go napi­sze.

Czy­tel­ni­cy będą mogli zatem zatrzy­mać się „tym­cza­sem” (taki tytuł nosi autor­ski wybór wier­szy) w wyci­szo­nym i asce­tycz­nym świe­cie poetyc­kim Joan­ny Żab­nic­kiej (uro­dzo­nej w 1989 stu­dent­ki polo­ni­sty­ki z Pozna­nia, inte­re­su­ją­cej się m.in. poezją i teatrem). Bie­le­ją­ca w prze­strze­ni jej wier­szy cisza oka­zu­je się jed­nak pod­szy­ta czer­nią i krzy­kiem – tak jak wie­sza­na na sznu­rach śnież­no­bia­ła bie­li­zna łatwo zamie­nia się w para­li­żu­ją­cy ruchy kokon lub pogrzeb­ny całun. Boha­te­ra­mi tek­stów Joan­ny są naj­czę­ściej dzie­ci – „pro­mien­ne dzie­ci”, „sen­ne dzie­ci” – któ­re przed­wcze­śnie odcho­dzą w osta­tecz­ny sen, w proch, w przy­glą­da­nie się świa­tu (i jego stwór­cy) „od spodu”. Autor­ka okre­śli­ła swój spo­sób pisa­nia – sło­wa­mi Sylvii Plath – jako two­rze­nie pod „szkla­nym klo­szem”. I tak wła­śnie widzę jej poezję: jako jed­no­cze­śnie zamknię­tą i otwar­tą – intro­wer­tycz­nie sku­lo­ną we wła­snych lękach oraz nie­ja­snych, dusz­nych prze­czu­ciach, a zara­zem peł­ną czy­stej, odważ­nej otwar­to­ści na wido­ki rysu­ją­ce się za szy­bą. Cie­szę się, że Joan­na Żab­nic­ka uchy­li­ła na chwi­lę kopu­łę ochron­ne­go klo­sza i wypu­ści­ła spod nie­go dzie­sięć goto­wych do samo­dziel­ne­go życia utwo­rów – a zara­zem nie­cier­pli­wie cze­kam na wię­cej.

Zupeł­nie inna – roz­bu­cha­na, wie­lo­gło­so­wa, nie­kie­dy inte­re­su­ją­co prze­szar­żo­wa­na – jest poezja Kata­rzy­ny Kacz­ma­rek (ur. 1988, stu­dent­ka filo­lo­gii pol­skiej i kul­tu­ro­znaw­stwa na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim). Autor­ka inte­re­su­je się mistycz­ny­mi wąt­ka­mi roman­ty­zmu oraz języ­kiem rosyj­skim – i tę fascy­na­cję dosko­na­le odda­ją jej wier­sze. Dużo tutaj roman­tycz­nych impro­wi­za­cji, któ­re poet­ka na szczę­ście oca­la przed natchnio­nym pato­sem czy egzal­ta­cją, gdyż apli­ku­je swym tek­stom zdro­wą daw­kę iro­nii i dobre­go humo­ru. Jej wier­sze – bar­dzo kobie­ce „zaczep­ne pogo­dyn­ki” – jak syre­ny uwo­dzą czy­tel­ni­ka wschod­nim zaśpie­wem, flir­tu­ją z nim w „naj­sreb­niej­szych dia­pa­zo­nach”, czę­stu­ją go słod­ko-gorz­ką egzo­ty­ką obco (a jak­że pięk­nie!) brzmią­cych słów. Kacz­ma­rek jest neo­ro­man­tycz­ką i lin­gwist­ką, „ano­ni­mo­wą towian­ką” i bystrą obser­wa­tor­ką współ­cze­sno­ści, sza­lo­ną duszą zaplą­ta­ną we wło­sy kome­ty („ogrom­ne­go, zdro­we­go [któ­ry] dźwi­gał na warkoczu/ służ­ki i cho­zjaj­ki, kolum­ny duchów żeń­skich cie­plut­kie jak tune­le”), a zara­zem zwy­czaj­ną stu­dent­ką jeż­dżą­cą codzien­nie war­szaw­skim auto­bu­sem z Adam­pol­skiej do Utra­ty-Skła­du. Dzie­się­cio­ma wybra­ny­mi wier­sza­mi autor­ka zapi­sa­ła kart­kę w swo­istym „Gene­sis z Ducha w dobie popkul­tu­ry” – a ja nie mogę się docze­kać kolej­nych fraz, któ­re będą jej pod­szep­ty­wać chi­cho­tli­we i chęt­ne roman­tycz­ne wid­ma.

Jeże­li powie­dzieć, że Kasia Kacz­ma­rek repre­zen­tu­je w naszym „teamie” cza­sy roman­ty­zmu, to Maciej Tara­nek (ur. w 1986 roku stu­dent Cre­ati­ve Wri­ting na Wydzia­le Dzien­ni­kar­stwa i Komu­ni­ka­cji Spo­łecz­nej Uni­wer­sy­te­tu Wro­cław­skie­go) bez­sprzecz­nie był­by bliż­szy epo­ce post­mo­der­ni­zmu. Już sam tytuł przy­go­to­wa­ne­go przez auto­ra zesta­wu wier­szy – „Iro­nia ver­sus Patos” – sytu­uje go w rejo­nie „lite­ra­tu­ry wyczer­pa­nia”. Czy to jed­nak zna­czy, że Tara­nek jest kolej­nym smut­nym i nud­nym poetą, któ­ry został uką­szo­ny przez zja­da­ją­ce­go swój ogon węża tek­stu­ali­zmu? Ależ nie, wręcz prze­ciw­nie! To, co ude­rzy­ło mnie w wier­szach wro­cław­skie­go debiu­tan­ta, to nie­zwy­kła języ­ko­wa świe­żość, zupeł­nie dale­ka od jało­wych stę­kań zatwar­dzia­łych post­mo­der­ni­stów. Tara­nek trak­tu­je swo­je pisa­nie poważ­nie, ale nie pate­tycz­nie, iro­ni­zu­je, ale nie zatru­wa jadem, spo­ro wie, ale woli prze­czu­wać. Szcze­gól­nie bawią go nie­wy­mu­szo­ne gry z toż­sa­mo­ścią – „ja” poetyc­kie nie ma nawet szan­sy się ugrun­to­wać i nabz­dy­czyć, bo wciąż spa­da na nie seria wred­nych prztycz­ków i psot­nych kuk­sań­ców. Wła­ści­wie każ­dy tekst Taran­ka jest przy­mie­rza­niem czy­jejś maski, skó­ry, płci, prze­mie­rza­niem obcej prze­strze­ni i wyobraź­ni, szpe­ra­niem w cudzej gło­wie lub waliz­ce, wcho­dze­niem w cudze buty i spa­ce­rem w nie swo­im „pochow­cu”. „Jak będę duży, chciał­bym mieć na imię licz­ba” – pisze autor w bez­pre­ten­sjo­nal­nym, humo­ry­stycz­nym, prze­wrot­nie zaan­ga­żo­wa­nym wier­szu „Chi­ny”. A ja, buja­ją­ca się po morzu cudzej wyobraź­ni w narzu­co­nej mi chwi­lo­wo toż­sa­mo­ści kutra rybac­kie­go – mogę jedy­nie dodać, że nie­cier­pli­wie cze­kam, aż wier­sze Macie­ja Taran­ka wzro­sną w licz­bę i uło­żą się w duży tomik.

Reasu­mu­jąc: czy jest coś, co łączy trój­kę poetów z moje­go „teamu”? Bez waha­nia odpo­wiem: tak, łączy ich wiel­ka doj­rza­łość i samo­dziel­ność w podej­mo­wa­niu decy­zji poetyc­kich. Już w cza­sie roz­mów twa­rzą w twarz w trak­cie warsz­ta­tów (potocz­nie nazy­wa­li­śmy to „kon­fe­sjo­na­ła­mi”, ale cho­ciaż meta­fo­ry­ka kościel­na dość dobrze pasu­je do sym­bo­li­ki ryb­nej, odpu­ść­my sobie może ową „ars chri­stia­nę” na rzecz „ars poeti­ki”), a póź­niej w trak­cie naszej trzy­mie­sięcz­nej kore­spon­den­cji mailo­wej Joasia, Kasia i Maciek sta­wia­li twór­czy opór nie­któ­rym moim radom czy fana­be­riom gustu. Potra­fi­li wybro­nić się od moje­go bra­ku zachwy­tu odpo­wied­nim chwy­tem, wywi­ja­li się zręcz­ny­mi figu­ra­mi sty­li­stycz­ny­mi, kaza­li zre­wi­do­wać moje – pośpiesz­ne nie­kie­dy i zbyt auto­ma­tycz­ne – sądy, a przede wszyst­kim wytrą­ca­li mnie co i rusz z wygod­nic­kiej rów­no­wa­gi jakimś odwró­co­nym bana­łem, języ­ko­wą zagwozd­ką czy olśnie­wa­ją­cym zmą­ce­niem sen­su.

Kto tu zatem kogo łowił – mogła­bym prze­wrot­nie zapy­tać – a kto przez kogo został na koniec zło­wio­ny?

O autorze

Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Powiązania